Читать книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski - Страница 9
Оглавление
Planeta płynęła w Mare Stellaris, morzu gwiazd.
Z racji jej umiejscowienia w Jądrze, w samym centrum Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków, nigdy nie zapadała na niej noc. Gdy olbrzymie słońce systemu chowało się za horyzontem, nadchodził czas nocnego blasku. Miliony gwiazd, składających się na ochrzczone językiem maszynowym morze, spowijały ją łagodnym światłem. Błękit, planeta-stolica Zjednoczenia, wyglądał wówczas jak drogocenny klejnot – prawdziwa perła Wypalonej Galaktyki, olbrzym większy ponad dwadzieścia razy od legendarnej Terry.
Głębiej od Błękitnego Systemu znajdowało się jeszcze wiele zamieszkałych układów, dryfujących wokół Galaktycznego Centrum – Sagittariusa A, supermasywnej czarnej dziury, serca Wypalonej Galaktyki – ale to Błękit stanowił ostatni, strategiczny bastion ludzkości po zniszczeniu Terry, kolebki cywilizacji, i umiejscowionego w centrum Galaktyki Edenu – dawnej stolicy galaktycznej.
Według legend w ostatniej fazie Wojny Maszynowej dowodząca Maszynami Jedność odkryła, gdzie znajduje się kwatera główna ludzkiego ruchu oporu. Ponieważ wcześniejsze meldunki o zniszczeniu Błękitu okazały się nieprawdziwe, Jedność odwróciła swój wzrok od pozostałych przy życiu układów i ruszyła wielką armadą w sektor Mare Stellaris. Na czele gigantycznej floty płynął dumnie „Nihilum” – gwiezdny okręt klasy tytan, na którego tle śmiesznie wyglądały i trzydziestokilometrowe kolosy. Jedność posiadała tylko jeden tak wielki statek, który był nie tyle okrętem, co żeglującą w przestrzeni Bronią.
Wydawało się, że wybiła ostatnia godzina ludzkości.
Ale Armada Zagłady nigdy nie dotarła do Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków. Miała wykonać właśnie skok głębinowy z poziomu Ramienia Oriona, gdy ludziom udało się wreszcie złamać kody języka maszynowego. W zainfekowaną przez Maszyny Sieć Galaktyczną wprowadzono wirusa, który unicestwił wszystkie zsynchronizowane z nią jednostki.
Fala programowego zniszczenia przetoczyła się po Wypalonej Galaktyce niczym legendarna Plaga, a największa armada Jedności, migocząc od przerwanego skoku głębinowego, zanurzyła się w swe własne, utworzone dawniej Wypalenie, które – tak wiele lat wcześniej – zniszczyło leżący w Orionie Układ Słoneczny i piętnaście lat świetlnych w jego obrębie.
Kontroler Everett Stone, sekretarz członka Rady Błękitu Eklema Stotena Gibartusa, Głównego Kontrolera i Pana Nadzorców, nie miał kompletnie ochoty na zaplanowane spotkanie.
Cała ta sprawa śmierdziała. Wiedział to już od momentu pobieżnego zapoznania się z aktami w swoim apartamencie, mieszczącym się nieopodal słynnego Budynku Rady Błękitu. I nie chodziło o to, że zamieszana w nią była Kontrola, Stripsowie czy jakieś zapomniane Księstwo Graniczne. Starcie z sektą? Takich incydentów były dziesiątki. Trzeba to oczywiście zatuszować i wrzucić na zwykłą płaszczyznę negocjacyjną. Ale Stripsowie byli zbyt cenni dla Klanu, żeby nie wybaczyć im drobnych potknięć. A Księstwo Graniczne? Niech się cieszą, że nad ich systemem nie wisi już ekspedycja karna. To się zresztą jeszcze zobaczy... Kontrola? Cóż, z tym było nieco gorzej... I siły militarne Zjednoczenia? Tu już robiło się nieciekawie.
Gibartus się wścieknie, tym bardziej że w trakcie akcji wysadziło jedną z jego ukochanych jednostek eksperymentalnych, dowodzoną przez Vermusa Tarma. A skoro dowodził Vermus, to w sprawę musiała być zamieszana Madella Nox. Nadzorczyni Sektora Kontroli. Co ona tam robiła? I czy naprawdę widział wśród danych specyfikację Kontrolera Waltera Dinge’a, tego nawiedzonego wariata ględzącego wciąż o widmach głębinowych?
Co tu się nawyprawiało? Czyżby wszyscy zginęli?
Biedny Gibartus. Może tym razem obejdzie się bez zawału, pomyślał z przekąsem Stone, odpieczętowując kopertę numer dwa z napisem: „dodatkowe dane – ściśle tajne / wył. do ok. członkom Rady Błękitu”. Ostanie wydarzenia na granicy Federacji i Państwa o mało nie wyprawiły staruszka na tamten świat, i to pomimo monitorującego jego zdrowie personala. No dobrze. Tylko dla Członków Rady? Interesujące.
Przestało takie być, gdy tylko otworzył kopertę, wyciągnął kremowy papier i zobaczył widniejące na nim specyfikacje. A konkretnie jedną, która sprawiła, że zakrztusił się podanym przez Cydię naparem, czując, że jego jądra kurczą się do rozmiarów rodzynek.
Hub Tansky.
Plagowy magik komputerowiec! Na Tych, Którzy Odeszli... Nie było wątpliwości – to był przeklęty Hub, człowiek, który wykasował się ze Strumienia! Człowiek, sprecyzował w myślach Stone, którego sprawą zajmowałem się na Srebrze. I którego wypuściłem z powodu nacisków Klanu Naukowego... ale i to tylko dlatego, że pozmieniał mi co nieco w rejestrach i wyczarował przeskok po szczeblach biurokratycznej drabinki. Było to zaledwie drobne pchnięcie... cóż, może nie tak drobne... które ustawiło mnie nieco dalej na szachownicy i zagwarantowało obecną pozycję. Pchnięcie, które może teraz sporo kosztować.
Nie wierzę w to, stwierdził, wybałuszając oczy na elektroniczny papier. Po prostu w to nie wierzę.
– Wszystko w porządku, kochanie? Zbladłeś.
– To nic takiego – skłamał odruchowo, nie patrząc na żonę. – Niedobrze mi nieco po wczorajszym.
– Ja myślę – zgodziła się z przekąsem. Istotnie, nieco się wczoraj zabawił w ekskluzywnym, błękitnym Centrum Zbioru, przeznaczonym jedynie dla urzędników i polityków wysokiego szczebla. Cydia mogła tego nie aprobować, ale wiedziała, na co się zgadza, podpisując dekadowy kontrakt małżeński. – Chcesz coś mocniejszego? – spytała. – Mam chyba jakiś drobiazg z Ramienia Krzyża. Prawdziwy alkohol z Państwa.
– Nie, nie – zaprzeczył. – Będę miał spotkanie – dodał głosem, który coraz wyraźniej pobrzmiewał lękiem.
Animowana, widniejąca na elektronicznym papierze ikona pulsowała zegarem odliczającym czas do nadzwyczajnego zebrania Rady w Sali Spotkań. Tuż obok zegara migotała cyfra 1. Kod pierwszy?
To jakieś szaleństwo.
– Gdybyś mogła... – zaczął, ale Cydia nie była głupia. Już wychodziła, żegnając go kurtuazyjnym całusem w policzek. Nie zareagował, czekając, aż zamykane drzwi zapiszczą sygnałem nałożonej blokady podsłuchowej i wygłuszacza strumieniowego. Dopiero wtedy wyciągnął płytkę personala i wybrał komendę kontaktu z nadzorem Sali. Płytka pisnęła i wypluła niewielką kulkę holo z twarzą opiekunki Sali Spotkań.
– Sekretarz Stone – powitała go urzędniczka. – Czego pan sobie życzy?
– Witam – rzucił zdawkowo. – Właśnie otrzymałem... eee... wezwanie. Sygnatura... – zerknął na kartkę – 32C? – Z reguły sygnatury nawiązywały do fragmentu wiadomości, ale tym razem nazwa mówiła mu niewiele. – Orientuje się pani może, kto przybędzie?
– Chwileczkę. – Głowa opiekunki zniknęła na moment. Everett oblizał wargi. Być może mały drink nie był głupim pomysłem? Gdyby tylko...
Urzędniczka wróciła do holoemitera.
– Przepraszam, panie sekretarzu – zaczęła niepewnie – ale coś się chyba nie zgadza. To znaczy... jeszcze chwileczkę, przepraszam... – Opiekunka zniknęła, by po chwili powrócić. – Raz jeszcze przepraszam – powtórzyła – to po prostu bardzo rzadko się...
– Nie rozumiem.
– No więc... przybędą wszyscy.
Stone zamrugał.
– Jak to: wszyscy? – spytał niepewnie. Opiekunka uśmiechnęła się, próbując zatuszować swoją wcześniejszą niepewność, ale uśmiech przypominał raczej nerwowy grymas.
– Mam tu potwierdzenie ze strony Yrta Sode, sekretarza Starszego Radcy Klanu Naukowego Yberiusa Matimusa – zaczęła. – Starszy Radca nie zjawi się osobiście, ale Sode będzie na miejscu. Nie licząc jego i pana, pojawi się też sekretarz reprezentujący Stripsów, pan... – urzędniczka zawahała się na moment – Hacks... nie mam niestety pełnej specyfikacji...
– Cyborg? – zaciekawił się Everett.
– Nie – zaprzeczyła kobieta. – To człowiek wynajęty przez sektę i reprezentujący jej interesy... chyba prawnik. – Opiekunka zniknęła na sekundę z wizji, sprawdzając coś w komputerze. – Czy mam kontynuować?
– Tak, proszę.
– Na spotkanie Rady Błękitu przybędą także jej główni członkowie wraz ze swoimi doradcami – podjęła. – Będą to przedstawiciele Triumwiratu Zjednoczenia: Pani Alais Tyhne z Ligi, Hegemon Państwa Akihito Showa i doradcy Federacji – Zen Kartua wraz z Misterie Artez. Wczoraj przybyła także Przedstawicielka Zbioru, która nie chciała podać swojej specyfikacji, prosząc o tytułowanie jej „Przedstawicielką”. Została oczywiście sprawdzona genoczytnikiem i – podobnie jak pan Hacks – posiada pełne uprawnienia, by przemawiać w imieniu sekty. – Urzędniczka znowu nerwowo się uśmiechnęła. Odchrząknęła, podnosząc oczy na Stone’a. – Spotkanie zostało ograniczone tylko do tych osób i ich zaufanych współpracowników. Zostało ono także zamknięte dla Zakonu Pustki i przedstawicieli Księstw Granicznych. Poprowadzi je, jak zwykle, Mówca Eterion.
– Zamknięte dla Zakonu? Mistrz Ojciec Thero nie będzie zadowolony... A Marszałkowie Próżni?
– Nie zjawią się. Rada podkreślała, że spotkanie nie ma charakteru wojskowego.
Everett kiwnął głową, mamrocząc niewyraźne podziękowania. Opiekunka pożegnała się i zgasła.
Wszyscy. Najpotężniejsi ludzie w Wypalonej Galaktyce, może nie licząc Marszałków. I sekty. Brakowało tylko przedstawiciela Elohim... ale oni nigdy nie interesowali się zbytnio poczynaniami Rady. Tak czy owak, chodzi o coś większego, zdecydował Stone. Coś się z tego wykluje. Czyżby kolejny konflikt zbrojny?
Ostatnie walki w Wypalonej Galaktyce nie dotykały Federacji, rozciągającej się od 250 do 110 stopnia galaktycznego obrębu, zwanego także Obrębem Północnym, w którego centrum mieścił się sektor terrańskiego Układu Słonecznego, pokaźna część Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków, Ramienia Oriona, Ramienia Perseusza i Ramienia Zewnętrznego. Błękit znajdował się na umownej granicy przecięcia wpływów Federacji i Ligi – na tak zwanej Linii Zachodniej na 250 stopniu, tuż przed obszarem Obrębu Zachodniego, należącego do Ligi i ciągnącego się aż do stopnia zerowego (oznaczanego także na mapach jako stopień 360) na domyślnym południu galaktycznym. To, co pozostało – czyli Obręb Wschodni, zajmujący obszar od zerowego do 110 stopnia – zajmowało już Państwo.
Ostatnie walki, z tego, co pamiętał Everett, toczyły się na południu galaktycznym, w obszarze Strzelca – w resztkach jego Ramienia i w połowie Ramienia Krzyża, pomiędzy żarłoczną Ligą i wygłodzonym Państwem. Cóż... było o co walczyć. Poszczególne obszary Triumwiratu Zjednoczenia – określane mianem Sektorów bądź Obrębów – były może nierówne pod kątem wielkości, ale nie chodziło tu o wielkość, a o ilość nadających się do życia systemów; a w tym konkretnym sektorze było ich sporo i część ocierała się niemal o ustaloną na Linii Południowej granicę.
Dobrze, zróbmy to na spokojnie. Najpierw powinien dokładnie zapoznać się z dokumentami. Jedno było pewne: chodziło o jakiś łakomy kąsek.
Tansky, zdecydował. Nie wytrzymał, chociaż obiecał, że zostawi gmeranie w Strumieniu. Na pewno to on coś namieszał! Mieliśmy go kontrolować, a on zwiał sobie gdzieś do Systemów Zewnętrznych. Co nawyprawiał ten galaktyczny kretyn? Poprzestawiał lokalizację Obrębów?!
Na Tych, Którzy Odeszli... jeśli ten świr naprawdę coś nawyczyniał, a Kontrola tego nie monitorowała, to jestem bardziej niż skończony... Wyciągną moje pochodzenie i ekstradują mnie do Państwa, do systemów więziennych w Krzyżu, a Cydia wyląduje w jakimś burdelu na Granicy Galaktycznej!
Tylko spokojnie, stwierdził, przecierając spocone nagle czoło. Tylko spokojnie.
Po pierwsze, to może być przypadek. Z materiałów wynika, że niejaki Myrton Grunwald, kapitan skokowca „Wstążka”, przejął nielegalnie jakiś technologiczny relikt z Wojny Maszynowej. Zrobił to w układzie Hades w Ramieniu Zewnętrznym, podlegającym pod jurysdykcję Księstwa Granicznego Gatlark... w obszarze wpływów Federacji, gdzieś na Północy Galaktycznej. Zjawiła się tam Nox, która rzekomo wiedziała o relikcie (czyżby Dinge coś jednak odkrył?!), i jakiś zawieruszony niszczyciel Księstwa. „Wstążkę” zaatakowano... zaraz, a po co? Stone zagłębił się w dokumenty. Ach tak. Wygląda na to, że Kontrola usiłowała ją przejąć i Grunwald skoczył wtedy do pobliskiego, wypalonego sektora 32C. Cóż, przynajmniej wyjaśniła się sygnatura papierów... Tak czy owak, okazało się, że byli tam Stripsowie – i zrobiło się nieprzyjemnie.
Sekta zainteresowała się artefaktem, tak samo jak niszczyciel Kontroli i siły militarne Zjednoczenia, przybyłe na miejsce w postaci krążownika i niszczyciela. Oba okręty miały sygnatury jurysdykcji federacyjnej. Przeskoczył tam też ten cały niszczyciel Gatlarku... i wtedy się zaczęło.
Doszło do potyczki pomiędzy zmobilizowanymi siłami Księstwa, Kontroli i Zjednoczenia a siłami Stripsów. W trakcie całego zamieszania Grunwald zwiał do sektora NGC 1624, w którego obrzeżach obecna była dziura głębinowa, prowadząca w głąb Ramienia Perseusza – a dokładnie do NGC 637, Tranzytu Perseusza, znajdującego się około ośmiu tysięcy lat świetlnych od centralnego punktu wszelkich wyliczeń galaktycznych, legendarnej, wypalonej Terry. Sprawa wydawała się zatem załatwiona, bo w Tranzycie czekały już na Grunwalda siły Zjednoczenia.
Problem polegał tylko na tym, że „Wstążka” nigdy nie dotarła do NGC 637.
Wleciała do dziury głębinowej w NGC 1624, ale wyglądało na to, że zagubiła się w Głębi. Sprawa utknęła tym samym w martwym punkcie. Oczywiście zrobiło się solidne zamieszanie. W trakcie akcji zginęli ludzie – między innymi zniszczeniu uległ statek Nadzorcy Kontroli, wyposażony w eksperymentalne działo tunelowe.
No pięknie.
Po co zatem spotkanie, skoro sprawa jest już zamknięta?
Plotki, doczytał Stone. Niepotwierdzone informacje o pojawieniu się „Wstążki” w Ramieniu Perseusza. Sprawę prześwietlono i wznowiono. Z priorytetem. Ciekawe...
No dobrze, uznał. Nie ma czym się denerwować. Najważniejsze, że raport wszędzie podaje: Grunwald, Grunwald, Grunwald. Nigdzie nie ma Tansky’ego jako głównego sprawcy zamieszania. Po prostu był członkiem załogi tego całego skokowca. Nie ma zatem powodów do niepokoju. Jeśli tylko umiejętnie to rozegram, to może sprawa rozejdzie się po kościach. Nawet jeśli skokowiec się odnajdzie, wyśle się go w nicość razem z tym przeklętym komputerowcem, a relikt maszynowy wpisze w tabelkę „straty”. Jakoś się to przyklepie. Jeśli tylko...
Ale to nie był koniec. Dokument urywał się w połowie, a na karcie migotały wesołe, komputerowe literki:
Następna część raportu zostanie ujawniona po podaniu kodu dostępowego CRB.
Kod dostępowy? W ściśle tajnym dokumencie? Czy wszyscy powariowali? Everett wzruszył ramionami i popukał palcami w wyrysowaną na kartce klawiaturkę, która błysnęła na zielono, ujawniając kolejną część tekstu.
Uwaga! Kolejna informacja została sygnowana pierwszym stopniem tajności! Aby zapoznać się z jej treścią, proszę ponownie wprowadzić kod dostępowy CRB oraz przyłożyć kciuk w oznaczone miejsce w celu sprawdzenia genowego.
To jakieś szaleństwo, pomyślał Stone. Nagle zrobiło mu się zimno. Na Tych, Którzy Odeszli! Tansky, w co ty mnie wpakowałeś? Ręka zaczęła mu lekko drżeć, gdy ponownie wprowadził kod i przyłożył palec do zainstalowanego w dokumencie genoczytnika. Klawiaturka zniknęła, a zamiast niej pojawiła się masa drobnego druku poprzedzonego wersalikami, od których serce Everetta szarpnęło się w piersi niczym ptak uwięziony w klatce.
Potwierdzone Ryzyko Maszynowe – głosił napis.
A Obcy podskoczyli i zagrali na skrzypkach, pomyślał przerażony Stone.
To koniec mojej kariery, zrozumiał. Zaczną wszystko badać, i to dogłębnie, a wtedy wyjdzie sprawa z Tanskym. Jeśli sprawa tyczy się ryzyka maszynowego... moment... aktywowanej Maszyny z czasów Wojny Maszynowej?! W Wypalonej Galaktyce lata gdzieś prawdziwa, pieprzona Maszyna?! I to czwartego stopnia?!
Zjednoczenie tego nie odpuści, zrozumiał w nagłym, bolesnym przebłysku. Zrobią wszystko, by dorwać to urządzenie. Triumwirat zaryczy jednym głosem, a Klan dostanie, cóż, szału. Wszyscy wielcy tego świata nie dopuszczą, by komuś ze „Wstążki” spadł choćby włos z głowy. Wszystko po to, by ich ująć i dokładnie przeskanować im mózgi.
Najpierw, na mocy podpisanych porozumień, dorwie się do nich Kontrola, a potem Klan Naukowy. Jeśli będą mieli szczęście, zostaną szybko zutylizowani. Jeśli nie, do końca życia będą poddawani badaniom jako obiekty, które miały bliską styczność z aktywowaną Maszyną. Nie mówiąc już o tym, że będą potencjalnie niebezpieczni jako świadkowie przejęcia Maszyny przez Zjednoczenie. Bo co jak co, ale jednego można się spodziewać: Rada zrobi wszystko, by ją przejąć. I by utrzymać sprawę w sekrecie.
Paragrafy karne mówiły jasno: ryzyko maszynowe karane jest śmiercią. Jeśli ktoś zamierzał stworzyć niewykastrowaną Sztuczną Inteligencję czy Maszynę zbyt podobną do dawnych egzemplarzy, czekała go utylizacja. Ale sprawa była zupełnie inna, jeśli chodziło o prawdziwą Maszynę z czasów Wojny. Autentyczna technologia stworzona przez Jedność! Jedyna taka w całej Wypalonej Galaktyce! Bezcenna... jeśli się ją schwyta i przebada. Tajemnice, które skrywała, mogły wpłynąć na równowagę sił Triumwiratu.
Wątpliwe, czy uda mi się dorwać jednego członka załogi, jeśli Zjednoczenie przejmie skokowiec, zrozumiał Everett.
Jeśli nie chcę, by konszachty z komputerowcem się wydały, muszę doprowadzić do zniszczenia tej całej „Wstążki”. Świetnie. Tylko jak?
Sprawa Tansky’ego była wysoce niewygodna dla Kontroli i dla Klanu. Pomijając własny mój z nim układ, wypuszczając komputerowca, zagraliśmy w zbyt ryzykowną grę. Klan chciał go monitorować w jego „naturalnym środowisku”, by dowiedzieć się, jak dokonał kasacji swoich danych ze Strumienia. Tego samego chciała Kontrola. Każdy specjalista w Wypalonej Galaktyce twierdził, że wykasowanie się ze Strumienia jest absolutnie niemożliwe. Tuż po tym, gdy analiza PsychoCyfrem wykazała, że komputerowiec nie ugnie się i nic nie powie, a skan umysłu może doprowadzić go do szaleństwa i utraty cennych danych, wypuściłem go na prośbę Klanu, który dogadał się z Kontrolą. Problem polegał tylko na tym, że wypuściłem go bez monitoringu. A zrobiłem to w zamian za ciepłą posadkę, którą mi załatwił. Potem pozostawało tylko wzruszyć ramionami. Umknął? Tak, ale cóż można zrobić, jeśli ma się do czynienia z komputerowym geniuszem...? To wyjaśnienie zadowoliło i Klan, i Kontrolę. Co mieli zrobić? Wszyscy byli tak samo umoczeni w tę sprawę, która wywołała reperkusje, ale nie naruszyła ich wewnętrznego porozumienia.
Sekretarz odłożył dokumenty i stanął na chwiejących się lekko nogach. Zaproponowany przez Cydię alkohol chłodził się w automatycznym barku. Stone doczłapał do niego, zatrzymał się przed pulpitem i nacisnął przycisk, czekając, aż do niewielkiej, podstawionej pod dozownik szklaneczki wleją się trzy centymetry zbawczego płynu. Złapał i wypił wszystko jednym haustem.
Trunek był mocny – przez sekundę zobaczył przed oczami swoje własne Mare Stellaris. Potrząsnął głową. Cokolwiek było w barku, spełniło swoje zadanie. Sprawiło, że zaczął trzeźwiej myśleć.
Zebranie w Sali Spotkań zaplanowano za niecałe dwie błękitne godziny. To mało czasu, by obmyślić skuteczną strategię, ale wystarczająco dużo, by uchronić się przed jakimiś rażącymi błędami. Mam jeszcze czas, stwierdził sekretarz, odstawiając szklankę. Mam jeszcze czas.
Wracając do czytania dokumentów, odnosił jednak niepokojące wrażenie, że dysponowanie czasem było w jego sytuacji pojęciem wyjątkowo względnym.
Niecałe dwie godziny później do personala sekretarza wpłynęło żądanie otworzenia łącza strumieniowego od przebywającego na drugiej półkuli Błękitu Eklema Stotena Gibartusa.
To, że Główny Kontroler i Pan Nadzorców pragnie obserwować spotkanie Rady bez oficjalnego w nim uczestnictwa, zmroziło i tak już wystraszonego Stone’a. Gibartus rzadko zjawiał się na spotkaniach i – podobnie jak Starszy Radca Klanu Naukowego Yberius Matimus – wolał posyłać na nie swoich sekretarzy, ale ta konkretna sprawa wyglądała zupełnie inaczej niż typowe rozgrywki polityczne pomiędzy Przedstawicielami Triumwiratu. Gibartus musiał wyczuć, że rzecz cuchnie, i zapewne wolał, by go z nią nie kojarzono. Wiedział przecież, jak wyglądało wypuszczenie Tansky’ego. Czyżby szukał kozła ofiarnego?
A niech go wszyscy Obcy wezmą...!
– Stone? – wychrypiał personal ustami Everetta. Kontaktowe łącze strumieniowe było wyjątkowo bezpieczną formą komunikacji, ale zawsze wywoływało nieco schizofreniczne wrażenie: głos rozmówcy przejmował częściowo aparat głosowy odbiorcy. – Jesteś tam, Stone?
– Na miejscu – wymamrotał sekretarz.
– Nie wychylaj się – zarządził Gibartus. – Cokolwiek zrobią, maszynowa technologia i tak musi przejść przez Kontrolę. Nie da się tego uniknąć. Trzymaj więc rękę na pulsie. Jedyne, co masz robić, to nie pozwolić nam tego wyrwać.
– Oczywiście.
– I uważaj na sprawę Tansky’ego. Jeśli będą kłopoty, zrzucisz wszystko na Klan. Niebawem otrzymasz odpowiednie instrukcje. Zespół kryzysowy już nad tym pracuje.
– Tak jest – wybełkotał Stone.
Zespół kryzysowy? Pięknie.
– Mam pewną koncepcję – zaczął nieśmiało, zbliżając się do hali Budynku Błękitu, w której znajdowało się wejście do Sali Spotkań. – Jeśli pan pozwoli, chciałbym...
– Nie – uciął Pan Nadzorców. – Żadnych koncepcji, Stone. Czekaj. Na razie wszystko jest w ruchu, a wynik jest niepewny. Jeśli zaczną podskakiwać, opóźniaj wszelkie decyzje Rady. Powtarzaj, że wciąż nie mamy pewności co do pojawienia się Grunwalda w Perseuszu.
– Będą chcieli sprawdzić to sami...
– Nie mogą nic zrobić bez Kontroli.
– Zrobią, przecież pan wie... – zaprzeczył Everett. – Ta Maszyna... potracą rozum!
– Nie wiedzą, jak głęboko Kontrola infiltruje Strumień. Jeśli wykonają jakiś ruch bez ustaleń całego Triumwiratu, dojdzie do incydentu, który może zakończyć się konfliktem galaktycznym. Nikt nie chce kolejnej wojny. Podszczypują się tylko na Liniach Obrębów, ale prawdziwy konflikt to coś kompletnie innego. Nie są na to gotowi. Jeszcze nie. Na Tych, Którzy Odeszli, Stone, myśl! Myśl!
Staruszek coraz mniej nad sobą panuje, odnotował Everett.
– Oczywiście – zgodził się skwapliwie. I tak niewiele zdziałasz, pomyślał ze złośliwą satysfakcją. Nie z poziomu mojego personala. – Postaram się dostosować do sytuacji – dodał, świetnie wiedząc, że taka obietnica może oznaczać wszystko. Gibartus wszakże umilkł: zapewnienie odniosło skutek i sekretarz wszedł do Sali Spotkań bez uczucia, że Główny Kontroler dyszy mu nad uchem – może i ślepy i głuchy na to, co dzieje się w Sali, ale wciąż niepotrafiący wyzbyć się potrzeby kontroli.
Tak jak Stone się spodziewał, przybył ostatni.
Salę Spotkań Rady Błękitu urządzono niemal ascetycznie. W centrum sporego, okrągłego pomieszczenia stał wielki holostół z holorzutnikiem, przy którym usadowiła się już cała Rada. Obecni ledwo zauważyli przybycie sekretarza – może z wyjątkiem zarządzającego spotkaniem Mówcy Eteriona, siedzącego na najwyższym krześle w domyślnym centrum stołu, pomiędzy wytatuowaną, łysą Panią Alais w lekkiej zbroi Ligi i tłustym Hegemonem Akihito w towarzystwie chudego tłumacza, co już samo w sobie stanowiło dziwaczny anachronizm.
Doradcy Federacji usadowili się z drugiej strony. Jak zwykle elegancki Zen Kartua zaszczycił Everetta krótkim, porozumiewawczym spojrzeniem, tak samo jak starsza od swego kolegi o co najmniej dwie dekady, krótko ostrzyżona, białowłosa Misterie Artez. Siedzący nieopodal, ubrany na szaro urzędnik w średniowiecznych prostokątnych okularkach musiał być sekretarzem Klanu Naukowego, Yrtem Sode. Jego akurat Stone nie znał, co – biorąc pod uwagę poczynania Yberiusa – specjalnie go nie dziwiło: podobno Starszy Radca Klanu Naukowego wymieniał sekretarzy regularnie po upływie kilku lat. I te okulary! Ile kosztowało wyleczenie wzroku? Dwadzieścia jedów? Absurd. Chyba że okularki nie były tylko tym, na co wyglądały. Czyżby jakaś nowa forma personalowych gogli?
Naprzeciwko urzędnika przycupnął tajemniczy Hacks – sekretarz Stripsów o aparycji drobnego, nerwowego karła. Całości obrazu dopełniała odziana w zwiewną szatę starsza Przedstawicielka Zbioru o długich, białych włosach. Siedziała obok Hacksa i zdawała się drzemać.
Miejsce tuż obok niej było wolne i to tam udał się Stone, prześlizgując się oczami po emitowanej nad stołem holomapie. Była ona wyjątkowo drobiazgowa... i na swój sposób piękna.
Mapa unosiła się tuż nad blatem: ruchomy obraz Wypalonej Galaktyki z jej wszystkimi Ramionami. Emitujący ją Kryształ Galaktyczny był na stałe wpięty w Strumień, tak więc wszelkie wyświetlane dane – plamki słońc i gwiazd, trajektorie TransLinii i dziury głębinowe, granice systemów, mgławice, czarne dziury, jasne plamki supernowych czy nawet widoczne trójkąciki flot – były aktualizowane na bieżąco. Obszar dysputy, czyli Ramię Perseusza, wyglądał na jaśniejszy – system podświetlił go nieco i zasypał mrowiem dodatkowych danych. Patrząc na zobrazowany ogrom, roziskrzony miliardem gwiazd, można było odczuć swą małość, ale i upadek ludzkości – poszczególne ocalałe światy były tu niczym garść piasku rzuconego do oceanu martwych gwiazd.
Oni już tego nie widzą, pomyślał Everett. Dla nich to tylko mapa obszarów terytorialnych pomiędzy mackami Wypalenia. Jeszcze kilka periodów... i zacznę patrzeć tak samo. Gwiazdy znikną – ważne będą tylko linie transportów i kółka systemów. Wypalona Galaktyka stanie się wtedy prawdziwym Wypaleniem... ale będzie ono już nie w niej, a we mnie. Usiadł, pocierając czoło i uśmiechając się życzliwie do Mówcy Eteriona, który chrząknął donośnie, przygotowując się do oficjalnego otwarcia.
Tak jak Stone przypuszczał, wszyscy zaczęli się kłócić zaledwie piętnaście minut od wprowadzenia wygłoszonego przez Mówcę.
– Nic mnie to nie obchodzi – ogłosiła Pani Alais. – Hegemon ma po prostu opuścić Salę! Dopuszczenie Państwa do tej sprawy w obliczu niewybaczalnych aktów agresji jest...
– Hegemon przypomina, że to samo można powiedzieć o posunięciach Ligi – przerwał jej tłumacz Hegemona. Akihito Showa szeptał coś do swojego personala, połączonego zapewne z personalem podwładnego. – Konflikty na Linii Południowej ciągną się od czasu próby przejęcia przez Ligę systemów gromady kulistej Terzana 4.
– Tuż po utworzeniu tam więziennej planety dla uchodźców z Ligi! Co z przejętymi flotami granicznymi? Nigdy nie zgodzę się na opcję przekazania Państwu danych technologii maszynowej!
– Jeśli mamy rozmawiać szczerze, to sporadyczne konflikty graniczne są i na Linii Zachodniej, i Wschodniej – wtrącił nieco rozbawiony doradca Federacji, Zen Kartua. – Nastawiona na handel Federacja wciąż musi się bronić przed atakami obu członków Triumwiratu. Jeśli więc ktoś miałby opuszczać pomieszczenie...
– Hegemon pyta, na co wam w takim razie tak zaawansowana technicznie flota? – szybko wtrącił tłumacz. – Czy przypadkiem w raporcie nie ma mowy o działach tunelowych?
– Działo tunelowe należało do statku Kontroli – wtrąciła doradczyni Federacji, Misterie Artez.
– Raczej odłamu Kontroli pod jurysdykcją Federacji – prychnęła Pani Alais. – Wszyscy wiemy, jak wygląda sprawa militaryzacji kontrolnych jednostek. Czy dobrze doczytałam, że należącą do Kontroli „Nianię” wsparły siły Zjednoczenia w postaci okrętów Federacji?
– To bezpodstawne oskarżenia – rzucił kąśliwie Stone. – Nie jest naszą winą, że widmo maszynowe pojawiło się w Obrębie Północnym, a więc w sektorze, gdzie tylko jednostki Federacji mogły udzielić nam wsparcia. Równie dobrze mogło pojawić się w Obrębie należącym do Ligi czy Państwa. Przypomnę też – dodał znacznie głośniej – że próba przechwycenia skokowca po pierwsze rozegrała się nie tylko przy współudziale Kontroli czy Zjednoczenia, ale i statku Księstwa Granicznego niezrzeszonego ze Zjednoczeniem. Już to samo dowodzi, że działania Kontroli wychodziły poza partykularne interesy poszczególnych Obrębów. Po drugie, nie jest rzeczą Kontroli interesować się podziałami politycznymi Zjednoczenia. Kontrola działa w obszarze galaktycznym, nie obrębowym. I po trzecie, jeśli ktokolwiek powinien opuścić tę salę, to obecny tu przedstawiciel Stripsów, pan sekretarz Hacks!
– Z tym mogę się zgodzić – stwierdziła Pani Alais.– Liga nie pojmuje, dlaczego Stripsowie zostali dopuszczeni do jakiejkolwiek dysputy. Na Tych, Którzy Odeszli: ich krążownik zaatakował siły Zjednoczenia!
– To bezpodstawne oskarżenia – pisnął Hacks. Mały człowieczek zamachał papierami i płytkami pamięciowymi. – Niejaki Myrton Grunwald zwrócił się do sekty z propozycją zawarcia układu handlowego. Sekta przystała na niego w dobrej wierze. Wyremontowała mu statek. A następnie została zaatakowana bez żadnych podstaw! Zaatakowano także jej kontrahenta.
– Mieliście informację, że Grunwald przejął nielegalnie technologię maszynową – zaczął Zen Kartua, ale przedstawiciel Stripsów jeszcze gwałtowniej zamachał rękami.
– Jaką informację?! Jaką informację?! Mam tu zapisy świadczące o tym, że ową technologię uważała za swoją własność zarówno Kontrola, Zjednoczenie, jak i księstwo Gatlark! Nie licząc samego Grunwalda! – Wybuch musiał być zaplanowany wcześniej, ale i tak wyszedł świetnie. Sekretarz Stripsów ponownie zamachał dokumentem, tak jakby zawarte w nim litery stanowiły potwierdzenie jego słów. – Czy nie jest zresztą prawdą, że technologia została zabrana przez skokowiec w obszarze niepodpadającym pod terytorium Federacji, a więc i Zjednoczenia?!
– Nie chodzi tu o kwestie terytorialne – wtrącił Everett. – Ta technologia, tak jak każda nosząca znamiona nielegalności, podpadała pod Kontrolę.
– Kontrolę, która zaatakowała legalnego kontrahenta Stripsów, jak i samych Stripsów! Czy nie tak to wyglądało?! Czy tak załatwia się interesy w Zjednoczeniu?! Za pomocą brutalnej siły?!
– I mówią to Stripsowie „nawracający” bezbronne statki? – zauważyła Misterie. – Zmuszający do „zbawienia technicznego”?
– Szanowni członkowie Rady... – zaczął Mówca Eterion, ale sekretarz Stripsów nie dał mu skończyć.
– Widzę, że Zjednoczenie prześciga się w atakach niemających żadnego poparcia w rzeczywistości! – zapiał. – A gdzie dowody? Sekta nie przybyła tu po to, by ją obrażano! Jesteśmy tu dlatego, ponieważ to sekta, a nie Zjednoczenie, znajduje się w posiadaniu danych związanych z prawdopodobnym miejscem pobytu Grunwalda.
– Proszę o zachowanie spokoju! Powaga tego miejsca... – zaczął Mówca, ale Stone już nie słuchał.
A więc jednak: to stąd owe plotki i przecieki. Stripsowie. Skąd wiedzieli, gdzie jest Grunwald? Warto się temu przyjrzeć... o ile będzie na to czas.
Co do napiętej sytuacji na spotkaniu, zdążył się już do tego przyzwyczaić. Być może niegdyś Rada Błękitu składała się z samych światłych umysłów niepodlegających emocjom, te dobre czasy dawno jednak minęły. Państwo funkcjonowało od wieków jako pokłosie Starego Imperium, z Hegemonami na miejsce pradawnych Imperatorów, a matriarchistyczna Liga przypominała monarchię konstytucyjną zmieszaną z elementami jakiegoś starożytnego, terrańskiego Rzymu – a takie ustroje, prędzej czy później, wytworzą politykę siły i odpowiednich dla owej siły reprezentantów. Nawet Federacja – będąca nietypowym skrzyżowaniem neodemokracji anarchistycznej, zbioru korporacji i państwa policyjnego – od dawna była zainteresowana jedynie dbaniem o własne interesy, a nie dobrem galaktycznego ogółu. Było to widać w trakcie przemowy Mówcy: na tle napiętej jak struna Pani Alais i patrzącego na wszystko z pogardą Hegemona doradcy Federacji zerkali to w lewo, to w prawo, analizując, skąd powieje najkorzystniejszy wiatr.
– Sekta zgodzi się udzielić wszelkich informacji, jeśli otrzyma oficjalne zezwolenie na działania w obrębie interesującego nas fragmentu Ramienia Perseusza i późniejszy udział w zyskach – ogłosił w końcu Hacks.
A zatem obszar jest monitorowany, odnotował Everett. Inaczej dawno byście już tam byli. Musi tam rezydować flota Zjednoczenia... albo przynajmniej siły Kontroli. Czyżbyście stwierdzili, że gra was jednak przerasta? Ciekawe.
Pozostali pomyśleli chyba o tym samym, bo po słowach Hacksa atmosfera nieco się rozluźniła.
– A co wiemy o tym całym Grunwaldzie? – spytała nieoczekiwanie Pani Alais. – Co może powiedzieć na jego temat Kontrola?
– To nikt istotny – powiedział Stone, podkreślając niedbałym tonem swoją wypowiedź. – Po prostu przypadkowy człowiek w niewłaściwym miejscu i czasie.
– Naprawdę? – wtrąciła się doradczyni Federacji, Misterie. – Grunwald... słyszałam już wcześniej tę specyfikację. Sprawa tyczyła się czegoś związanego z Błękitem. Może Kontrola raczy oświecić nas w tym względzie?
– Z raportu wynika, że Grunwald jest chory na chorobę pogłębinową – dodał niespodziewanie tłumacz Akihita. – Czy to prawda?
– Jest taka możliwość – przyznał niechętnie Stone. – Ale wiemy to tylko z zapewnień niejakiego... – zawahał się, zerkając na leżący na stole dokument – Tartusa Fima.
– Tego samego, który uciekł z „Niani”? – spytał Zen Kartua.
Everett kiwnął głową.
– Tak, chodzi o tego samego człowieka. Ale nie możemy niestety upewnić się co do jego zeznań. Raport podaje, że Fim zginął w Wypaleniu. Co do – chrząknął – samego Grunwalda, to tak, znamy plus minus jego losy. Reszta załogi „Wstążki” nie ma znaczenia – zaznaczył szybko, modląc się, by zebrani skupili uwagę wyłącznie na kapitanie. – Z tego, co wiemy, Grunwald pochodzi z rodziny wysokich urzędników Błękitu, którzy zginęli w trakcie ataku terrorystycznego na Budynek Rady wiele lat temu. – Przerwał, robiąc efektowną pauzę. – Nie ukrywam, że upatrujemy w tym szansy dla Błękitu. Grunwald powinien czuć się z nami w pewien sposób związany, a tym samym chętniejszy do współpracy.
– Nie wyglądał raczej na chętnego – zauważyła kąśliwie Pani Alais. – Nie w momencie, kiedy zaatakowały go jednostki Federacji.
– Nie Federacji, a Zjednoczenia – poprawił ją szybko Zen Kartua. – I nie jego, a statek przejęty przez aktywowaną Maszynę. Wszystko po to, by unieruchomić skokowiec, przejąć go i uratować załogę.
– Bardzo szlachetnie – prychnął Hacks. – Przypomnę tylko panu, że Erin Hakl nadała później transmisję o przejęciu statku z powrotem przez załogę.
– Transmisję, którą próbowaliście zagłuszyć i którą odczytaliśmy dopiero po całym konflikcie!
– A co do samego „uratowania”: czy to samo próbowano zrobić z eskortującymi „Wstążkę” myśliwcami Stripsów?
– A w ramach tejże eskorty konieczne było otworzenie ognia do statków Zjednoczenia? – prychnął Kartua.
– Pax! – ku zdumieniu Everetta Mówca Eterion posłużył się językiem maszynowym. – Błagam! Niech nastanie pokój w tej Sali pamiętającej czasy, gdy wypalona ludzkość podnosiła się z kolan!
– Dobrze by było – mruknął ledwie słyszalnie Kartua – by niektórzy zostali w tej właśnie pozycji.
– Wszystko zostało przewidziane.
To ucięło szmery, a nawet wzburzenie Mówcy. Członkowie Rady popatrzyli po sobie, by wreszcie skierować wzrok na Przedstawicielkę Zbioru, niknącą nieco za holomapą Wypalonej Galaktyki. Przez sekundę wydawało się, że jej oczy przysłoniły wyświetlone przez Kryształ gwiazdy.
– Cudownie – zauważyła Pani Alais. – Brakowało nam tu tylko nawracania.
– Wszystko zostało przewidziane – powtórzyła Przedstawicielka. – Dlatego konflikty nie mają sensu. Nie w momencie, gdy rodzi się nowa przyszłość. Pozostaje nam tylko otworzyć się na owe narodziny.
– Mamy zatem poddać się stagnacji – skrzywiła się Misterie – w imię jakichś niejasnych przepowiedni?
– Zbioru nie interesują sprawy Triumwiratu – powiedziała niezrażona jej słowami Przedstawicielka. – Nie interesują go dążenia Kontroli, Klanu Naukowego czy pragnienia sekty, która, podobnie jak Elohim, zbłądziła w poszukiwaniu sensu istnienia ludzkości. Zbiór nie jest także zainteresowany technologią ani reprezentującą ją Maszyną – zaznaczyła. – Nie ona jest naszym celem. Wesprzemy wszakże działania i decyzje Zjednoczenia zmierzające do jej przejęcia, a także udostępnimy mu talenty naszych Prognostyków. Tego pragnęłaby Potęga.
– I niczego nie chcecie? – zainteresował się Zen Kartua. Przedstawicielka zmierzyła go swoimi spokojnymi, czarnymi oczami.
– Jest prawdą, że Zbiór czegoś pragnie. Nie jest to wszakże sprzeczne z interesami Rady. Zbiór jest zainteresowany wymienionymi w raporcie siłami Gatlarku, a konkretnie niszczycielem „Płomień” i jego załogą.
– „Płomień” został zniszczony – zauważył Stone. – Statek uległ krążownikowi „Jehannam” w trakcie walki w pobliżu dziury głębinowej.
– To prawda. „Płomień” został pokonany, nie został jednak doszczętnie zniszczony. Jego wrak wraz z częścią ocalałej załogi został przejęty przez Klan Naukowy.
– Przedstawicielka Zbioru żartuje – zaperzył się Yrt Sode, sekretarz Klanu. – Na co Klanowi stary wrak?
– Los Gatlarku interesuje Zbiór od dawna – powiedziała Przedstawicielka Zbioru. – Tak jak i jego poszczególne jednostki kosmiczne. Wiemy zatem dobrze, że „Płomień” został przejęty przez Klan. Do wraku, po zdarzeniu w Przedpokoju Kurtyzany, została wysłana standardowa ekipa ratunkowa. Odesłano ją wszakże, a na jej miejsce zjawiły się siły Klanu Naukowego.
– To niedorzeczne – zaczął Sode, ale Przedstawicielka położyła na stół niewielką kostkę holoemitera i nacisnęła przycisk. Mapa Wypalonej Galaktyki przygasła, a nad stołem ukazał się krążący w przestrzeni wrak „Płomienia” wraz z otaczającymi go statkami Klanu. Przekaz nie został sfabrykowany: widać było na nim przepływający u dołu, programowy znacznik obrazu strumieniowego przepuszczonego przez filtr wykastrowanej SI.
– Zbiór monitoruje od lat każdą gatlarkową jednostkę. Także i tę, która znalazła się w polu zainteresowań Klanu – wyjaśniła Przedstawicielka Zbioru. – Stąd wiemy o waszej operacji.
– To zastrzeżone informacje – odezwał się chłodnym głosem Yrt Sode, patrząc zimno na Przedstawicielkę zza swoich prostokątnych okularków. – Zaszyfrowane na mocy układu Klanu ze Zjednoczeniem. Nasza praca niekiedy wymaga dyskrecji, w celu zachowania równowagi sił Triumwiratu.
– Chyba że sprawa tyczy się ryzyka maszynowego – wtrącił, ku zdumieniu zebranych, Hegemon Akihito Showa. Jego galaktyczny był słaby i wydawał się łamać, ale brzmiał na tyle twardo, by sekretarz Klanu lekko się wzdrygnął. – Sore wa kikendeshita ka? Czy to było takie ryzyko?
– Nie – odpowiedział szybko Yrt Sode. – Nic nam o tym nie wiadomo. Obejrzeliśmy jednak dokładnie zapis z walk w Wypaleniu i ten okręt nie miał prawa przetrwać. Był na granicy zniszczenia i nagle... – sekretarz zawahał się na ułamek sekundy – pobrał skądś energię pomimo skrajnego wyczerpania rdzenia – podjął. – Musieliśmy to sprawdzić. Został gruntownie przebadany, a nawet odtworzony, na podstawie jego starych, zreperowanych części.
– Ale nie znaleźliście niczego – stwierdziła Przedstawicielka Zbioru. – Nie przedstawia on więc dla was żadnej wartości. Zbiór pragnie wszakże tego statku, jak i całej jego załogi.
– W jakim celu?
– Będziemy szukać tam, gdzie zawiedliście – wyjaśniła Przedstawicielka. Sekretarz wydął wargi.
– To nie wchodzi w grę.
– Zatem Zbiór nie udostępni Prognostyków. Zjednoczenie będzie musiało działać na oślep bez procentowego przewidywania zdarzeń, obejmującego interesujący je czasokres galaktyczny. Prognostycy nie wspomogą także działań nawigacyjnych, których celem będzie dotarcie do „Wstążki”, a sam Zbiór nie będzie w stanie zagwarantować dyskrecji spotkania tej Rady. Byłoby szkoda – dodała po chwili przeciągającej się ciszy – gdyby wszystko, o czym dziś rozmawiano, zostało ujawnione.
Na sali zawrzało.
Nie przypominało to już słownych przepychanek. Pani Alais Tyhne z Ligi wstała ze swojego krzesła i prawie krzyczała, wygrażając Przedstawicielce pięścią. Uniósł się i Hegemon Państwa, który ponownie zapomniał języka galaktycznego i rzucał oskarżenia w kierunku całej Rady. Była ona jego zdaniem muno – niekompetentna i przesiąknięta duchem goman – arogancji. Yrt Sode zapienił się, rzucając pełne oburzenia piski do Przedstawicielki Zbioru, która uśmiechała się lekko, patrząc prosto w oczy wściekłego sekretarza.
Doradcy Federacji, podobnie jak Mówca Eterion, prosili o spokój, ale widać było, że maska pozornego opanowania zaczęła już pękać – za chwilę i oni wybuchną, a wtedy wszystko zabierze Plaga razem z Tymi, Którzy Odeszli.
Teraz, zdecydował Stone. Teraz albo nigdy.
Wstał z krzesła. Nie zamierzał czekać. Wiedział, że któraś z funkcjonujących tu sił, jeśli będzie działała osobno, przejmie Grunwalda i jego załogę – i to wcześniej niż później. A jeśli tak się stanie, Kontrola utraci szansę na opanowanie sytuacji... i tym samym straci ją także on. Prawda o Hubie wyjdzie wtedy na jaw i problemy Kontroli czy Klanu będą wówczas jego najmniejszym zmartwieniem.
Jeśli jednak na razie będą działali razem, to ich walka zacznie się zapewne dopiero w momencie, gdy będą już mieli w ręku „Wstążkę” wraz z załogą. Tak przecież postępują. Walczą. Walczą przez cały czas. Będą się zatem szarpać pomiędzy sobą o ten nieszczęsny, maszynowy ochłap. A wtedy...
A wtedy wszystko może się zdarzyć.
– Flota... – zaczął. – Flota... – podjął, znów bez skutku. Pozwolił sobie więc na krzyk: – Flota, na przeklętą Plagę! Flota!
Fakt, że przedtem zachował względny spokój, sprawił, iż udało mu się ich uciszyć. Spojrzeli na niego zaskoczeni, ale milczący. Odchrząknął.
– Flota – powtórzył. – Flota to nasze jedyne wyjście. To oczywiste, że inaczej nie dojdziemy do porozumienia. Flota kooperacyjna. Funkcjonująca pod czasową jurysdykcją Kontroli.
– Kontroli? – zaczęła Pani Alais, ale Stone nie pozwolił się jej wtrącić.
– Oczywiście – przytaknął. – Chyba że Liga pragnie wysunąć inną kandydaturę, która nie byłaby odebrana przez Radę jako konflikt interesów Wypalonej Galaktyki – dodał, widząc, jak Przedstawicielka Ligi zamyka usta. – W skład owej floty weszłyby podstawowe jednostki militarne każdego z członków Triumwiratu, statki Stripsów, statki Klanu czy ewentualne jednostki Zbioru. Na ich czele znajdowałby się głównodowodzący okręt Kontroli. Taka flota wyruszyłaby we wskazany przez Stripsów sektor w celu przejęcia Maszyny. Bo to o nią nam przecież chodzi. Nie interesuje nas Grunwald czy stary gatlarski wrak, któremu przez przypadek zadziałał jakiś transformator.
– Mamy wysyłać całą flotę, by przejąć marny skokowiec? – zaprotestował Zen Kartua.
– Nie – zaprzeczył Everett. – To nie jest jakiś tam skokowiec. To skokowiec, na którego pokładzie znajduje się prawdziwa, funkcjonująca Maszyna. Demon sprzed wieków, i to czwartego stopnia! Co mamy innego zrobić? – dodał, pozwalając sobie na to, by w jego oczach błysnęła wcześniej skrywana pogarda. – Mamy wysyłać najemników? Kilka skokowców? Krążownik z eskortą myśliwców? Nie. Jeśli chcemy to zrobić dobrze, zróbmy to dokładnie, nie popełniając ponownie błędu, jakim było wysłanie jednego krążownika Zjednoczenia i niszczyciela Kontroli. I zróbmy to szybko, zanim „Wstążka” odleci z Perseusza tak daleko, że w jej odnalezieniu nie pomogą nam wszyscy Prognostycy Zbioru.
– Co do tego ostatniego, panie Stone – odezwał się znienacka Hacks – to nie ma powodów do niepokoju. Grunwald nigdzie się już nie ruszy. Cała Rada ma na to moje słowo.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.