Читать книгу Głębia. Tom 3 – Napór - Marcin Podlewski - Страница 9

Оглавление

Ciało – usłyszeli. Głos tchnął dziwnym echem. – Element biologiczny, Maszyna. Tożsame strukturalnie, granice normy. Świetnie.

Zbrojeniowiec przekrzywił lekko głowę, obserwując załogę „Wstążki”. Jego rana zasklepiła się do końca. Uniósł dłoń, patrząc na nią z wyraźną ciekawością. A potem spojrzał na Pin.

– Witaj, Wise – powiedział Antenat głosem pobrzmiewającym lekką ironią. – Kopę lat, kochana. Tęskniłaś za mną?

Pinsleep nie odpowiedziała. Wciąż dotykała dłońmi ściany skokowca. Oparta o nią plecami, podobnie jak milczący Hub Tansky, wyglądała tak, jakby jej jedynym pragnieniem było wniknięcie gdzieś w poszycie „Wstążki”.

Powoli, nie zdając sobie z tego sprawy, pokręciła głową. To, co widziała, nie miało prawa się zdarzyć. To nie mógł być on. Zaciśnięte usta z trudem powstrzymywały się od wypowiedzenia: „To niemożliwe”.

Nie godziła się na to. Zwyczajnie i po prostu.

– Interesujące – zauważył Antenat, odrywając wzrok od dziewczyny i ponownie zerkając na swoją rękę. Poruszył palcami. – Niemal dokładna maszynowa kopia mojej powierzchowności. Wyczuwam narzut genowy. Czyżby próbki naskórka? Chwileczkę... to ciało ma spory narzut biologiczny! Ciekawe, ile stworzono egzemplarzy? Pewne jest jedno – mruknął, unosząc nieco dłoń i zaciskając ją w pięść. – Jedność, tworząc to coś, igrała z ogniem.

– Jared... – odezwała się Erin Hakl, powoli wstając od stanowiska pierwszego pilota. – Posłuchaj...

– Przykro mi, moja droga – przerwał jej były zbrojeniowiec – ale Jareda już nie ma. Moglibyśmy pozostać przy tej starej specyfikacji, ale wolałbym jakieś prostsze określenie.

– Plaga – szepnęła Pinsleep.

– Nieco krzywdzący przydomek – zauważył ten, który przejął ciało Jareda. – I równie ograniczony jak Antenat. Bycie przodkiem, a zarazem nowym początkiem ludzkości, to w końcu stara historia. Czas zatem na nowe imię. Powiedzmy, że skoro Jedność ponownie wkroczyła na scenę, pozwolę przywłaszczyć sobie jeden z przydomków Imperatora i zostanę... Jedynym. Tym bardziej że jestem waszą jedyną szansą na przeżycie. O nie, mój drogi – dodał ostro, zauważając, że wciąż krzywiący się z bólu Myrton Grunwald stanął ponownie na nogi i znów celuje w niego z karabinu plazmowego. – Ta zabawa już się skończyła. Odłóż to albo będę musiał cię zabić.

– Nie sądzę, żebyś zdążył – odparł Myrton. – Erin? Przygotuj się...! – rzucił i nacisnął spust.

Ale karabin nie wystrzelił. Zaskoczony Grunwald nacisnął ponownie spust... jednak broń syknęła tylko i na tym się skończyło.

– Powiedzmy, że to będzie pierwsze i ostatnie ostrzeżenie – oznajmił Jedyny, wyciągając rękę. Karabin plazmowy, ku zdumieniu Myrtona, wyrwał mu się z rąk i poszybował w kierunku Antenata, który złapał go szybkim, zgrabnym ruchem. – Następnych nie będzie.

– Ty... – zaczął Grunwald, ale Jedyny machnął na niego dłonią i kapitan „Wstążki” przewrócił się na posadzkę statku. Syknął przy tym z bólu, łapiąc się za klatkę piersiową.

– Żebro? – zaciekawił się Antenat. – Jeśli okażesz nieco pokory, pozwolę ci skorzystać z AmbuMedu.

Myrton nie odpowiedział. Wciąż skulony, sięgnął ręką w stronę paska, być może w poszukiwaniu jakiegoś prostego paralizatora.

– Kapitanie! – przerwała mu Erin. Pierwsza pilot odwróciła się w stronę Grunwalda. W jej głosie pobrzmiewała rozpacz. – On cię zabije... a potem zabije nas wszystkich!

– Trafna uwaga – zauważył Jedyny z niejakim rozbawieniem. Podszedł w stronę Myrtona swobodnym, spokojnym krokiem i kucnął. – Wiem, w jaki sposób myślą tacy jak ty – zauważył, lekko przekrzywiając głowę i patrząc wprost w oczy Myrtona. – Przede wszystkim działać. Szybka analiza: rozpruć to ciało plazmą, a następnie wyrzucić za śluzę, zanim znów się odtworzy, prawda? Praktyczne i proste. Szybkie. Ale to się skończyło. Koniec szybkich i praktycznych rozwiązań. Zrozumiałeś?

Grunwald wciąż milczał. Antenat uśmiechnął się lekko. Wstał.

– Dobrze – powiedział. – Oto kilka zasad początkowych – zaczął nieco głośniej, patrząc po twarzach załogi. – Po pierwsze: koniec z próbami zniszczenia tego mechanicznego ciała, w które miałem szczęście przeniknąć. Każda następna próba zostanie ukarana śmiercią. Więcej ostrzeżeń nie będzie. Po drugie: bezwzględne posłuszeństwo. Od teraz. Po trzecie: związane z owym posłuszeństwem karne wypełnianie wszystkich moich poleceń. Będą one realizowane bez ociągania, skutecznie i bez zadawania zbędnych pytań. Po czwarte: były kapitan Myrton Grunwald otrzymuje awans na żyjącego zbrojeniowca, gdzie określenie „żyjący” jest niczym innym jak właśnie awansem. Po piąte i ostatnie: jestem waszym nowym kapitanem. Czy są jakieś pytania?

Pytań nie było.

– Świetnie – uznał Jedyny. – Oto zatem mój pierwszy rozkaz: mechanik ma znaleźć się w AmbuMedzie, podobnie jak nasz nowy zbrojeniowiec. Wszyscy mają doprowadzić się do porządku i oswoić z sytuacją. Nie potrzebuję tu histerii i taniego bohaterstwa. Hakl?

– Czego chcesz? – spytała, spoglądając na powoli wstającego Myrtona. Antenat uniósł brwi.

– Widzę – powiedział – że będzie ciężko. Jak należy zwracać się do kapitana, moja droga? Czy mam ci to przypomnieć? A może złamać kolejne żebro zbrojeniowcowi?

– Panie kapitanie – dodała niechętnie. Jedyny kiwnął z zadowoleniem głową.

– Bardzo pięknie. A zatem? Jak powinno brzmieć pełne zdanie?

– Tak, panie kapitanie.

– Drętwo, ale ujdzie. A zatem, wracając do meritum: razem z komputerowcem przerzucasz pełne dane z konsoli i Serca do kajuty kapitańskiej. Przejrzę je sobie na spokojnie. Czy to jasne?

– Tak... panie kapitanie.

– Cudownie. Ochłońcie sobie, napijcie się czegoś w mesie... – Transgres wzruszył ramionami. – Zezwalam. Może być zabawnie. Ja idę do swojej kajuty. Potem powiem wam, co dalej. I jeszcze jedno – dodał, spoglądając na przerażoną astrolokatorkę, wciąż tkwiącą przy ścianie skokowca. – Pinsleep Wise?

– Tak? – wykrztusiła.

– Ty idziesz ze mną.


Tuż obok AmbuMedu tkwił nadal zestazowany doktor Harpago Jones.

Ciało cierpiącego na chorobę pogłębinową Jonesa przypięto pasami do pionowego stanowiska i otoczono zamkniętą próżniowo stazofolią. Nieruchomy i praktycznie martwy, wyglądał nieco upiornie, ale nie mieli czasu, by się tym przejmować. Zamiast tego włożyli do AmbuMedu Monsieura. System rozpoczął analizę i niemal natychmiast poinformował ich o podejrzeniu wstrząsu mózgu. Rozpoczął też leczenie, ograniczające się na razie do podania leków i drobiazgowej analizy stanu mózgu mechanika. Najwidoczniej operacja nie była konieczna.

Wciąż skrzywiony z bólu Myrton skorzystał z zestawu przenośnego doktora, wstrzykując sobie środki przeciwbólowe i plastmasę.

– I tak nie skorzystam z AmbuMedu, dopóki jest w nim Monsieur – zauważył. – Nie zbawi mnie godzina czy dwie.

– Analiza... – zaczęła Erin, ale Grunwald machnął ręką.

– Już to zrobiłem przenośnym. To tylko pęknięte żebro, już oblepione plastmasą. Nic mi nie będzie. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to poczekać. I pójść do tej przeklętej mesy, jak zaproponował.

– A Wise? – spytała ciszej Hakl.

– Nie możemy nic dla niej zrobić – mruknął ni to do nich, ni do siebie Hub Tansky. Najwidoczniej komputerowiec zdecydował się wreszcie odezwać. Spojrzeli na niego, nieco zaskoczeni. – Przecież powiedział, że nas pozabija. A wygląda na takiego, który tylko czeka na pretekst, żeby się z nami zabawić.

– Ona... – zaczęła Erin, ale umilkła.

– Hub ma rację – powiedział Myrton. – Ale nie sądzę, by Antenat zrobił jej krzywdę. Nie musi. Spodziewa się raczej, że Pin stanie po jego stronie... prędzej czy później.

– Dlaczego tak uważasz... kapitanie? – spytała Hakl.

– Bo to psychopata. W dodatku arogancki... w czym jest nasza jedyna szansa – odparł. – I nie używajcie już „kapitanie”, proszę – mruknął. – Nie ma co go rozdrażniać. Nie sądzę, żeby nas podsłuchiwał, ale od tej pory jesteśmy na „ty”. Zresztą – uśmiechnął się lekko – już chyba od dawna to „kapitanie” gdzieś nam uleciało, co? Oczywiście, jeśli bardzo chcecie, możecie mówić „panie Grunwald”.

Tansky prychnął. Hakl uśmiechnęła się, ale był to wyjątkowo nikły uśmiech.

– No dobra – chrząknął Myrton. – Chodźmy do tej mesy. Pogadamy. I coś sobie strzelimy. Skromnie. Dobre choć tyle... bo na mój barek i migdałową whisky nie ma już chyba co liczyć.

I tym razem nikt się nie odezwał. Tylko AmbuMed pykał cicho, wyświetlając kolejne dane na temat stanu zdrowotnego Monsieura.


Pin szła jak na ścięcie.

Zdawało się jej, że droga ze stazo-nawigacji do kapitańskiej kajuty Myrtona... nie, nie Myrtona, już nie... ciągnie się w nieskończoność.

Zabije mnie, pomyślała. Chce to zrobić osobiście. Ciało wyrzuci przez śluzę. Albo zgwałci. Albo jedno i drugie.

„To ja jestem Plagą” – przypomniała sobie. I potem: „Nic nie rozumiesz, Wise. Ale zrozumiesz. Kiedy zobaczysz. Z czasów Wojny Maszynowej”. Tu Jared miał istotnie rację. Zrozumiałam, pomyślała, i to aż za dobrze. Od razu, kiedy go zobaczyłam, jeszcze z tą folią na twarzy. Wiedziałam, że po prostu wróci. Co jeszcze takiego mówił?

Powiedział, że wszyscy umrą. „Wszyscy zginą, Wise. Wszystko rozsypie się jak domek z kart. Wypalona Galaktyka. Wojna. Wszystko, w co kiedykolwiek wierzyłaś”. Cóż, tu też dotrzymał słowa. Wtedy, kiedy Jared powiedział im, czym tak naprawdę jest ich świat... i czym jest Zjednoczenie. Zabawki Jedności... uśpione Maszyny, personale...

Ale nadal żyję, prawda? Tylko jak długo jeszcze?

Zadrżała i pomyliła krok, niemal się przewracając. Ten, który kazał się zwać Jedynym, nawet nie zwolnił ani na nią nie spojrzał. Był pewny, że za nim idzie – przerażona, z suchością w ustach.

Cóż, miał rację. Była przerażona. I potrzebowała neurodopaminelu. Potrzebowała wszystkich przeklętych leków świata. Najlepiej od razu, żeby już o tym nie myśleć...

Antenat stanął przed kajutą Myrtona i dotknął genoczytnika. Tak jak wcześniej, systemy „Wstążki” odczytały go jako Grunwalda. Drzwi stanęły otworem i Jedyny przestąpił próg. Pinsleep zatrzymała się na sekundę, ale po chwili wahania także weszła do środka.

Drzwi zasunęły się za nimi, zamykając ich wewnątrz niczym grobowa płyta.

– Whisky? – spytał Jedyny. Najwidoczniej świetnie orientował się w kajucie, bo natychmiast podszedł do wpuszczonego w ścianę barku. – Nie bądź zdziwiona – powiedział, jakby wyczuwając jej pytania. – To ciało... pamięta sporo. Są pewne urywki, zamazane fragmenty, ale z twoją pomocą z pewnością wypełnię luki. Z lodem?

Pokręciła głową.

– Zuch dziewczyna – zauważył, stawiając na stole dwie kwadratowe szklanki. – Też nie przepadam za rozcieńczonymi trunkami. I za owijaniem w bawełnę. Wiesz, co to bawełna? Nie? Nieważne. Zatem najważniejsze: będziesz żyć, Wise. Nigdy cię nie skrzywdzę – rzucił niby od niechcenia, napełniając szklanki. – Usiądź, proszę.

Podeszła sztywno i usiadła za kapitańskim holostołem. Podsunął jej szklankę, ale nie dotknęła jej. Zamiast tego patrzyła na niego. Jedyny uśmiechnął się lekko i upił drinka.

– Oczywiście ta obietnica nie dotyczy reszty załogi – poinformował. – Będą jednak żyć, o ile nie rozpoczną jakiegoś żałosnego buntu. Na plus można zaznaczyć, że mnie interesują. Ten cały Grunwald i fakt, że przeżył Głębię. I Tansky... bo wiesz, że to w zasadzie Maszyna? Maszyna, która nie jest Maszyną. Personal, stworzony zapewne przez ludzi, oblepiony skórą. Interesujący przypadek.

– Czego chcesz? – wychrypiała.

– Na początek? Żebyś wypiła tego drinka. A potem zobaczymy – odpowiedział. – Rozumiem, że masz mnóstwo pytań?

– Chcę tylko wiedzieć, czego od nas oczekujesz – powtórzyła, starając się, by przekazać tonem choć odrobinę pogardy. Nie wyszło jej to za dobrze. – I żebyś zostawił mnie i resztę załogi w spokoju.

– Niestety, tego nie mogę ci obiecać – odparł. – Na tym etapie mojego powrotu jesteście mi potrzebni. – Antenat ponownie upił whisky i usiadł za stołem naprzeciwko niej. Uśmiechnął się. – Kiedy zobaczyłem cię wtedy na Jewromie, Wise... – powiedział nieco ciszej – błądząc od wieków po tylu światach niczym ledwo co sklecone widmo, od razu wiedziałem, że to ty. Pozostali to bonus. Nie będę rezygnował z bonusów.

– Jesteś podobno nadczłowiekiem – zauważyła i tym razem udało jej się przekazać ironię. – Nie jesteśmy ci więc potrzebni.

– I tu się mylisz. To maszynowe ciało to zaledwie zamiennik, możliwy do przejęcia tylko dlatego, że znalazł się nieopodal mojej starej, powiedzmy... formy. Cenny – przyznał – bo strukturalnie tożsamy z tym ciałem, które istniało wcześniej. Ale tylko zamiennik. Zapewne Jedność stworzyła wiele takich kopii, bazujących na fragmentach moich komórek zdobytych jakimś cudem w trakcie walk. – Jedyny zerknął na swoją dłoń. Poruszył palcami, jakby pragnął sprawdzić funkcjonowanie nowego „opakowania”. – W każdym razie rozumiem jej plan. To byłoby coś: armia podobnych do mnie, ale posłusznych istot: maszynowych epigonów o wyjątkowych zdolnościach. Niestety, jej plany przerwała niespodziewana porażka. Brawa dla ludzkości! – dokończył z lekką emfazą, upijając drinka.

Pin nie powtórzyła toastu.

– Jesteś tu dlatego – podjął po chwili Antenat – że chcę, abyś wiedziała, że twoja pozycja jest zupełnie inna niż reszty załogi. Owszem, będziesz wypełniać polecenia, jak pozostali... ale czy nie robiłaś tego samego na statku należącym do Grunwalda? Zajmiesz się zatem astrolokacją. Mamy sporo do zrobienia... i wiele do wylatania. A ja, jak ci już obiecałem, nigdy cię nie skrzywdzę – podsumował, odstawiając pustą szklankę.

Po chwili dodał ni to do niej, ni to do siebie:

– Chyba że bardzo mnie zdenerwujesz.


– Prędzej czy później nas pozabija – zgodził się Grunwald. – Ale jesteśmy mu teraz potrzebni. Nie wiem, do czego, ale znam takich jak on. Pracowałem już z wariatami. Z zadufanymi w sobie książętami z Systemów Zewnętrznych, odzwyczajonymi od faktu, że tyłek trzeba podcierać własnoręcznie. Z agresywnymi baronami przestępczych światków, wyładowującymi na ludziach nadmiar agresji za pomocą paralizatora. I z Paliatywą, który różnił się od naszego pięknego „Jedynego” tylko starczą gębą.

– Co zatem proponujesz? – spytała Erin.

– Na razie musimy czekać – odpowiedział Myrton. – Okazja w końcu się nadarzy. Znajdzie się zbyt blisko śluzy, którą będziemy mogli otworzyć. Albo trafimy go znienacka w głowę i wywalimy w przestrzeń, zanim zdąży odtworzyć sobie tę mechaniczną powłokę. Możemy go też zostawić na jakiejś stacji czy planecie i zwiać.

– Zwiać? Zablokował myślą karabin plazmowy – zauważył Tansky. – Zrobił to, nawet go nie dotykając.

– Fakt – kiwnął głową Grunwald – ale jego moc, czymkolwiek jest, musi mieć jakieś ograniczenia.

– Niekoniecznie chcemy je sprawdzić, uciekając statkiem – mruknął Hub. – Wyciągnie łapę i wyłączy nam skokowiec.

– Dlatego lepsza opcja to wywalić go jakoś w próżnię – odparł Myrton. – Najlepiej tuż przed boją lokacyjną, tak by szybko skoczyć.

– Żeby to zrobić, trzeba go najpierw rozwalić – podsumowała Hakl. Grunwald uśmiechnął się lekko.

– I w ten sposób – stwierdził – jesteśmy w punkcie wyjścia.

Zebrali się w mesie. Miny mieli nietęgie – szczególnie wciąż nieswój Tansky – ale Myrton spróbował rozładować napięcie, wyczarowując skądś niedopitą butelki po dawnej imprezie. Rozlał natychmiast: zapach nieco zwietrzałej migdałowej whisky uniósł się w całym kambuzie. A potem usiadł przy eliptycznym stole z wciąż nieposprzątanymi naczyniami.

Erin sięgnęła po szklankę i wypiła wszystko jednym haustem, podobnie jak Grunwald. Potem odruchowo wyciągnęła dłoń po stary, proteinowy baton, tkwiący w wiszącym nad stołem podajniku, i zaczęła go machinalnie żuć. Przygarbiony Hub nie wypił i nie zapalił, ale dobrze, że przynajmniej nie milczał. Jeszcze tego brakowało, by się kompletnie wyłączył. Potrzebowali go, może bardziej niż zwykle.

– Powinniśmy to zrobić teraz – zauważyła Erin, odkładając nadgryziony baton. – Zanim się rozkręci. Nie zamknął zbrojeniówki, nie uniemożliwił nam dostępu do broni. Zupełnie jakby nas prowokował. Zagrajmy więc w tę grę i rozwalmy mu łeb.

– Nie – zaprzeczył Myrton. – Sama powiedziałaś, że to prowokacja. On tego pragnie.

– A ty mówiłeś, że w końcu nas pozabija...

– Nie sądzę, by zrobił to od razu. Wiem, że powiedział nam co innego, ale psychopaci potrzebują zabawek, a on ma ich teraz ograniczoną ilość. Nie zastąpi nas tak szybko. Zamiast zabić, będzie wolał nas upokorzyć.

– To upokorzenie może być gorsze od śmierci – zauważył Hub. – Jesteśmy jak muchy złapane w sieć, a pająk chce wyrwać nam skrzydełka... – Coś błysnęło w oczach komputerowca, ale zaraz przygasło. – Kapitan ma rację. On nie chce nas zabijać. Woli nami rządzić. To chyba bawi go bardziej.

– Prosiłem bez „kapitana”, Tansky – rzucił Myrton. – A co do rządzenia... pozwólmy mu na to. Oczywiście na razie. W tej chwili plan Erin podoba mi się najbardziej, ale musimy zaczekać. Teraz jest czujny, nie uda nam się.

– Może jednak nas podsłuchuje? – wtrąciła Hakl.

– Nie, nie sądzę. Jest na to zbyt pewny siebie – zaprzeczył Grunwald. – Przekonany o swojej władzy nad nami i pewny swej potęgi.

– On nas potrzebuje – zauważył nagle Tansky. – Choć może z innych przyczyn, niż myślałem.

– Jak to? – nie zrozumiała Hakl. Komputerowiec mruknął coś i jego ręka powoli, niepewnie zaczęła błądzić w kierunku pocerowanej kieszonki kombinezonu.

Erin otworzyła usta, ale napotkała nagle spojrzenie Myrtona. Były kapitan „Wstążki” pokręcił powoli głową i Hakl nie odezwała się, patrząc, jak lekko drżąca dłoń Huba dociera do kieszonki i wyjmuje starego neopeta. Patrzyli bez słowa, jak Tansky wkłada go w kącik ust, ale nie zapala, zupełnie jakby zapomniał, co powinien zrobić. Wciąż w ciszy Grunwald wyciągnął z kieszeni fuzyjną zapalniczkę i strzelił elektrycznym promyczkiem.

Pet złapał żar, a Hub się zaciągnął.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Tansky? – spytał spokojnie Myrton. Hub wypuścił błękitną strużkę dymu. Odetchnął.

– Niestety, moja pierwsza koncepcja z nim związana zawiodła – powiedział komputerowiec. – Z początku założyłem, że to Antenat odpowiedzialny jest za zmiany w kapitańskim kontrakcie. Wówczas kolejnym logicznym założeniem byłoby, że jesteśmy mu do czegoś potrzebni. Ale teraz nie jestem taki pewny, że to on coś zmieniał. Już wyjaśniam: pamiętacie, co powiedział Jared o „ingerencji niezbieżności”? Ktoś wpłynął na wybór PsychoCyfra doktora Harpago. Z początku na „Wstążce” miały zostać zatrudnione zupełnie inne osoby. A nie tak łatwo zmienić coś, co częściowo rozpatrywane było w Strumieniu. Wprowadzona zmiana w kontrakcie wymagała głębokiej ingerencji w sieć. Założyłem więc, że dokonał tego Antenat. – Hub skrzywił się i zaciągnął neopetem. – Ale coś mi się nie zgadzało. Nie wszyscy jesteśmy bowiem słabo „spersonalizowani” – wyjaśnił, zerkając gdzieś na bok, za ulatującym dymem. – Jeśli to więc Jedyny wpływał na wybór załogi, to sensowne kryterium takiego wyboru mamy zaburzone. Zaburzone przez moją obecność. Dlatego zakładam, że to nie Antenat wpłynął na kapitański kontrakt. Kto tego dokonał, nie wiem, ale skoro to nie Jedyny nas wybrał, pierwsza koncepcja naszej przydatności nie trzyma się kupy. Ale to dopiero pierwsza koncepcja. Mam i drugą.

Przerwał, patrząc na żarzącego się peta. Milczeli, bojąc się mu przeszkodzić.

– Nasza sytuacja jest zatem następująca – podjął wreszcie, ponownie zaciągając się dymem. – Jedyny to istota nadludzka, ale posiada ograniczenia. Jak widać, potrzebuje choćby statku, by poruszać się w próżni, nie zmienił nam także mózgów... co byłoby całkiem logicznym posunięciem. Gdyby był wszechmocny, jednym ruchem palca zmieniłby nas w swych akolitów. Nie zrobił tego jednak, zatem wszechmocny nie jest, a jego zachowanie wskazuje też, że nie jest wolny od takich skaz jak psychopatia. Być może owe ograniczenia wynikają z faktu, że używa mechanicznej powłoki po naszym drogim Jaredzie, nieco tylko wzmocnionej zapleczem komórkowym ze swego starego ciała. Nie jest to nawet cyborg, bo Stripsowie posiadają więcej genotypu niż on. Bardziej jednak interesuje mnie ta jego psychopatia.

– A to czemu? – zaciekawiła się Erin, zanim Myrton zdążył ją powstrzymać. Ale komputerowiec odzyskał już dawną formę.

– Z powodu jej przyczyn – odparł szybko i pewnie, gestykulując dłonią z zapalonym petem. – Wyobraźcie to sobie: legendarna Plaga. Tak zwany pierwszy transgres, stworzony w nadziei na komunikację z Obcymi przed tysiącami lat. Z niezrozumiałych przyczyn, zamiast porozumieć się z nimi, postanawia ich wytępić. Doprowadza do wojny galaktycznej. Wreszcie wykańcza go Jedność, a wkurzeni Obcy atakują w odwecie ludzkość... i zaczyna się Wojna Kseno. A następnie Wojna Maszynowa.

– To wszystko już wiemy – mruknął Myrton.

– Tak, ale pomyślcie o tym oceanie czasu. On nie zginął, a raczej nie zginął do końca – zripostował Tansky. – Dowodzi tego jego kontakt z Pinsleep. Dlaczego akurat z nią, nie wiem, ale nie ma to teraz znaczenia. Ważne jest to, że okaleczony i bezsilny, wciąż istniał. Istniał i myślał. Trwał. Nic dziwnego, że oszalał pomimo swojej transgresji.

– Ustaliliśmy już, że to psychopata – zauważyła Hakl.

– Tak – kiwnął głową Hub – ale to też ktoś więcej. Sądzę, że to właśnie psychopatia trzyma to, co z niego zostało, w ryzach. Bez niej zapewne zapadłby się w siebie i zwariował do reszty. To tylko spekulacje – przyznał – ale jego zachowanie wynika z potrzeby kontroli tego, co się wokół niego dzieje. Bo tę kontrolę utracił... i to na długo. I dlatego chorobliwie jej pragnie... – Komputerowiec urwał na chwilę, by dodać nieco ciszej: – Rozumiem go.

– No dobrze. Ale co ta wiedza nam da? – spytał Grunwald.

– Pierwszy wniosek jest oczywisty: jak mówiłem, gość nas potrzebuje – podjął pewniej Tansky. – Może i orientuje się plus minus w rzeczywistości Wypalonej Galaktyki, ale jego wiedza bazuje na strzępach informacji siedzących w mechanicznym mózgu Jareda. A teraz sporo się zmieniło. Wybuchła Druga Wojna Kseno, stworzono Synchron. Obcy powrócili i, z tego, co wiemy, już rozpoczęły się regularne walki. Pojawiła się znowu Jedność. Nasz drogi nowy „kapitan” wkracza zatem na scenę nieprzygotowany, w ułomnym ciele i bez poczucia kontroli. Zrobi więc wszystko, by ją odzyskać. A my mamy w ręku ostateczny argument, którego możemy użyć, gdyby sytuacja przybrała nieszczęśliwy obrót.

– Jaki znowu argument? – spytała Erin. Hub wypuścił kolejną strużkę dymu. Jego oczy były zimne.

– To proste – odpowiedział. – Mamy Pinsleep Wise.


Siedziała sztywno, wciąż nie ruszając podanego drinka, podczas gdy on perorował z zachwytem, wsłuchany w tembr własnego głosu. Oddzielał ich blat holostołu, ale miała wrażenie, że to tylko iluzja. Bezpieczna, dopóki go nie zdenerwuje. Czy naprawdę tak powiedział?

Nie mam w sobie tyle siły, by to znieść, zrozumiała. Nie jestem typem wojowniczki. Nigdy nie byłam. Jeśli zdecyduje się mnie zabić, nie wiem, czy będę potrafiła choćby zaprotestować.

A on chyba dobrze o tym wiedział. Wzdrygnęła się.

– Dlaczego po prostu od razu mnie nie zamordujesz – powiedziała Pin, nie wierząc, że takie słowa wyszły z jej ust. – Skoro i tak zrobisz to przy pierwszej lepszej okazji.

Antenat uniósł brwi.

– Nie, Wise – zaprzeczył. – Nie zamierzam cię zabijać. Prędzej pozbędę się pozostałych.

– Dlaczego?

– Myślę, że wiesz.

– Nie, nie wiem – powiedziała, zbierając się w sobie i wstając od stołu. Miała dość. – Jeśli to już wszystko, czy mogę odejść?

Jedyny popatrzył na nią w milczeniu. Jeśli zaraz nie wyjdę, pęknę, pomyślała, ściskając z całej siły oparcie od krzesła. Materiał, z którego je stworzono, wydał się jej nagle bardzo zimny. Pęknę i zobaczę znów ten szron, zrozumiała. Skokowiec pokryje lód, a ja stracę zmysły.

– Wydaje mi się, że powinienem pamiętać coś nowego – powiedział Antenat, i to ją zaskoczyło, sprawiło, że otrząsnęła się z narastającego lęku. – Coś o tobie, Wise.

– Naprawdę? – spytała słabym głosem.

– Istotnie. Nie chodzi mi o przeszłość, o której nie masz pojęcia, lecz o te fragmenty pamięci... wspomnienia maszynowego bytu, ale coś jeszcze. Coś, co mi umyka. Interesujące.

– Cieszę się, że masz nad czym myśleć – powiedziała, czując, że zaczyna się jej kręcić w głowie. – Też bym tak chciała. Mogę odejść?

– Dobrze – zgodził się, wciąż ją obserwując. – Idź. Blado wyglądasz. Nie mam teraz czasu – dodał, odwracając od niej nareszcie wzrok. – Muszę przejrzeć te dane, które przesłała mi... moja droga załoga.

Pin nie odpowiedziała. Puściła krzesło, z trudem opanowując kolejny zawrót głowy, i powolnym, niepewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Nie zawołał jej już, nie skomentował. Drzwi od kapitańskiej kajuty zasunęły się za nią z cichym szelestem i astrolokatorka znalazła się na korytarzu. Dopiero wtedy wsparła się o ścianę. Serce tłukło jej jak szalone.

Zaczęła iść.

Powoli, opornie – w stronę swojej kajuty. Było ciężko: czuła, że się poci i dusi, przy jednocześnie przyspieszonym oddechu. Zaczęła też drżeć, a zawroty głowy były coraz silniejsze. Personal już pracował, czuła wręcz pulsowanie mechanicznych nitek, zatem musiało być naprawdę źle.

Do swojej kajuty doszła na ostatnich nogach, niemal wpadając do środka. Doskoczyła do mikrołazienki natryskowej i zwymiotowała. Trwało to jakiś czas, aż wreszcie oderwała się i skuliła gdzieś w kącie, niemal na granicy utraty przytomności. Atak paniki przeszedł przez nią jeszcze raz, mocno, niczym gorąca fala. Gdy odpuścił, zmusiła się do wstania i złapała za pudełko z neurodopaminelem. Odkręciła wieczko i wzięła od razu dwie kolorowe pastylki. Połknęła je, nie popijając, i wciąż lekko drżąc, położyła się na pryczy.

Siedzący w kajucie kapitańskiej Jedyny trwał tymczasem w bezruchu, wciąż patrząc na zamknięte drzwi.


– Jak to: mamy Pinsleep? – spytała zimno Erin. – Co przez to rozumiesz?

– Zakładam, że Wise to jego jedyny realny łącznik z naszym światem – powiedział sucho Hub. – Można oczywiście spekulować, czy na przestrzeni tych wszystkich wieków kontaktował się tylko z nią... ale dla dobra naszej analizy przyjmijmy, że tak właśnie było. Astrolokatorka jest zatem dla niego ważniejsza, niż sam przypuszcza. Możliwe, że to jego ostatnie koło ratunkowe, chroniące go przed popadnięciem w całkowite szaleństwo. Dlatego nic jej nie zrobi. Ale my...

– Nie chcę tego słuchać, Tansky – przerwał mu twardo Myrton. Jednak komputerowiec jeszcze nie skończył.

– Wasze plany odstrzelenia nadistoty i wyrzucenia jej przez śluzę są oczywiście ciekawe, ale mało realne – powiedział. – Chyba że posłużymy się Wise.

– A jak niby mielibyśmy to zrobić? – skrzywiła się Hakl.

– Grożąc jej – odparł Tansky. – I wyprowadzając go tym samym z równowagi w najbardziej dogodnym momencie. To jedyny sposób. Dziewczyna to nasza jedyna karta przetargowa.

– Nie. – Grunwald pokręcił głową. – Nie ma mowy.

– Zastanówcie się. – Hub zgasił neopeta o blat stołu. – Możliwe, że nie mamy wyjścia. To czysta kalkulacja kosztów. Razem z Monsieurem i doktorem Harpago jest nas piątka. Pięć to zdecydowanie więcej niż jeden. Jeśli możemy użyć Pinsleep jako przynęty, powinniśmy z tego skorzystać. Nie mamy nic innego, nic, na czym zależy Jedynemu. Nawet nasza uprzywilejowana pozycja jest czasowa, dopóki nie zapozna się dobrze z sytuacją galaktyczną. W ostatecznym rozrachunku pozostaje nam tylko jedno.

– Nigdy się na to nie zgodzę. – Erin wstała od stołu. – Wyliczasz to wszystko jak Maszyna...

– Erin... – zaczął Myrton.

– Nie, Grunwald. Taka jest prawda. Nie wiemy, czym naprawdę jest Hub – odparła. Głos drżał jej od narastającej wściekłości. – Stawia dziewczynę na szachownicy, bo chce zagrać w grę! Tylko to go interesuje. A to jest żywy człowiek, Tansky! Człowiek... nie personal, jak ty!

Zapadła głucha cisza. Dłoń Huba powoli, niepewnie, uniosła się w stronę kieszonki kombinezonu, ale komputerowiec nie wyciągnął już kolejnego peta. Położył ją z powrotem. Na jego wargach tańczył nie do końca uświadomiony uśmieszek: nie wiadomo, czy rozbawienia, czy ironii, czy wstydu.

– Erin – odezwał się wreszcie Myrton – usiądź, proszę.

– Dziękuję – odpowiedziała tonem na pozór kompletnie wypranym z emocji – postoję.

– Chcesz, żebym to ja wstał? – zapytał. – Wciąż boli mnie to żebro. Usiądziesz czy nie?

Hakl prychnęła, ale odsunęła krzesło. Usiadła, nie patrząc na wciąż milczącego Huba. Grunwald przetarł dłonią po twarzy.

– Nie będę wam wygłaszał pierdół – powiedział. – Takich, że kłótnie do niczego nie prowadzą, że jesteśmy skokową rodziną... i tak dalej, bo świetnie je znacie. Powiem po prostu tak: w kajucie z AmbuMedem jest zestazowany Jones, który próbował zabić mnie i mechanika. Monsieur, który przyczynił się do jego choroby, również tam wylądował. Nasz statek przejął jakiś plagowy transgres z zaawansowaną psychopatią, uzależniony od dziewczyny, która też nie jest okazem zdrowia psychicznego. Broniąca jej pierwsza pilot jest po traumatycznych przejściach i torturach zaserwowanych przez kolejnego psychopatę, który na szczęście teleportował się w inny wymiar. Ja sam jestem zaś pozbawionym personala reliktem, który świadomie przechodzi przez Głębię.

Urwał. Chrząknął.

– Na tym tle – powiedział – jeden człowiek-personal nie robi już większej różnicy.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Głębia. Tom 3 – Napór

Подняться наверх