Читать книгу IRENEUSZ IREDYŃSKI. Listy z więzienia - Marek Sołtysik - Страница 5

Tylko kobieta

Оглавление

16 I 1969

Spotkanie Iredyńskiego. Ma wszystkie grzechy główne wypisane na twarzy, a wzięcie pana, bo talent to arystokratyzm. Pogratulowaliśmy sobie nawzajem[1].

Andrzej Kijowski

Mijał szok, wyszły na jaw – jak zwidy – bardzo nieprzyjemne realia. Skończył się stały przypływ gotówki, wszystko wskazywało na postępującą ruinę; sztuk nie grał żaden teatr, zrealizowane filmy schodziły z ekranów w zatrważająco błyskawicznym tempie, nikt nic nie chciał, nie podpisywano umów, udawano, że przedłuża się decyzja w sprawie wydania lub niewydania książek.

Wszyscy ci, w których gestii było podejmowanie decyzji, obawiali się ewentualnych skutków ujawnienia kontaktu ze skazanym i osadzonym lub – rozsądnie – próby interwencji uważali za skazane z góry na niepowodzenie. Mieli w pamięci lub przypomnieli sobie, albo im przypomniano, niepohamowany gniew pierwszej osoby w państwie, I sekretarza partii rządzącej, Władysława Gomułki, który nie tak znowu niedawno, bo w lipcu 1963 roku – kiedy Ireneusz Iredyński, zauważony przez znawców jako zjawisko, drukowany i recenzowany, stawał się gwiazdą medialną – zaatakował pisarza, zarzucając mu szerzenie, nie tylko w literaturze, nihilizmu, cynizmu, i z krzykiem wytykał prowokacje obyczajowe idące w ślad za estetycznymi. Stało się to podczas oficjalnych wystąpień: w trakcie XIII Plenum KC PZPR oraz na wspólnym zebraniu zespołów redakcyjnych „Przeglądu Kulturalnego” i „Nowej Kultury”. Do tej pory najwyżsi partyjni dygnitarze publicznie nie omawiali dzieł literackich. Nie oceniali ich ze specyficznych pozycji.

Słowa Gomułki nie były dla pisarza wyrokiem, jak dziś chcieliby to widzieć dziennikarze żądni sensacji. Mogły być ostrzeżeniem. Iredyński żył i funkcjonował po swojemu jako ceniony prozaik, poeta i dramaturg, i jako birbant, jeszcze przez dwa i pół roku – aż do oskarżenia go o „próbę gwałtu”. Jeśli więc jednak wyrok – to w zawieszeniu. Strach padł na ludzi ze środowiska, gdy ktoś nagle przypomniał tamte przebrzmiałe słowa Gomułki. Pasowały. Ten ktoś odetchnął. Co jest w człowieku? O, to pozostanie zagadką… Ireneusz Iredyński nie po raz pierwszy został sam. I nie po raz pierwszy w biedzie nie opuściły go kobiety.

Jedyną osobą, której mógł ufać, jak się okazało, była żona. Maria, Masza. Znał ją, pamiętał, że ona, choć przed laty go opuściła, zostawiła go nie w nieszczęściu, lecz w jego rozszalałej rozpuście, na co nic nie mogła poradzić. To była ta jedna rzecz, której nie mógł od niej ani wymagać, ani oczekiwać. Krystyna Brzechwa, koleżanka Maszy, także artystka malarka, pomocna w całej tej biedzie, słała wici, ale większość dotychczasowych przyjaciół miała Iredyńskiego gdzieś. Poza Grochowiakiem, który, sam niegdyś doświadczony pozbawieniem wolności, bał się sytuacji więziennych, ale zorganizował pomoc, czyli przywołał Maszę. Bo poeta – to miał nosa. Miał intuicję. A Ireneusz miał w nim niezawodnego kolegę.

Kolegę, który wiedział, że liczą się nie tylko sprawy materialne, choć bez nich tak trudno żyć. Moralny wymiar sytuacji człowieka odtrąconego, nagle wyrzuconego ze społeczności sytych, ważnych, wiele mogących nie tylko dla siebie i najbliższych, to jest nieszczęście. O włos od katastrofy. Tylko kobieta mogła mu pomóc. Taka, nie inna. Kto mógł o tym wiedzieć lepiej niż – niebędący wprawdzie herosem – prawdziwy i w dodatku znakomity poeta?

1 Andrzej Kijowski, Dziennik 1955–1969. Wybór i opracowanie tekstu Kazimiera Kijowska i Jan Błoński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998. Najprawdopodobniej pierwsza opublikowana relacja ze spotkania z Iredyńskim zaraz po jego wyjściu z więzienia.

IRENEUSZ IREDYŃSKI. Listy z więzienia

Подняться наверх