Читать книгу Saga rodu z Lipowej 25: Córka diabła - Marian Piotr Rawinis - Страница 6
Wiarygodny świadek
ОглавлениеLipowa, lato 1407
Dominikanów było dwóch. Wielce uczeni mężowie przybyli do Doliny na początku lipca i któregoś ranka zatrzymali się w Lipowej na odpoczynek. Jechali dalej, do Dębowca.
- Sprowadza nas bardzo poważne zadanie. Odbieramy zeznania od wiarygodnych ludzi, którzy mogą świadczyć za świętością zmarłej królowej polskiej, pani Jadwigi.
Podróżowali konno, noce spędzając po dworach i zajazdach.
- Przewielebny biskup krakowski, Piotr Wysz, upewnił nas, że będziecie naszym przewodnikiem – oświadczyli Hedwidze.
Pani na Lipowej przyjęła ich bardzo serdecznie, goszcząc czym tylko mogła. Od tygodnia panowały wielkie upały, duchowni byli zmęczeni do ostatnich granic i z wdzięcznością usiedli do stołu w ogrodzie, radzi z cienia i sutego posiłku.
- Nie sądziłam, że pan biskup skieruje was tutaj, wielebni ojcowie - mówiła. - Bo przecież to nie o mnie chodzi, lecz o moją sąsiadkę z Dębowca.
- Wiemy o tym - przytaknął ojciec Damian. - Ale przewielebny biskup polecił nam przekazać wam i waszemu dostojnemu mężowi słowa pozdrowienia i swoje błogosławieństwo.
Hedwiga przyklęknęła, a dominikanin podniosłym głosem wypowiedział łaciński tekst modlitwy.
- Chyba niedaleko ten Dębowiec? – zapytał potem.
- Niedaleko. Zechciejcie dzisiaj odpocząć, a rano sama was zaprowadzę.
Z wdzięcznością skorzystali z zaproszenia, podjedli sobie do woli, popróbowali miejscowego piwa. Odwdzięczyli się nowymi wiadomościami z Krakowa i plotkami z królewskiego dworu.
Młodszy z wysłanników biskupa, ojciec Izydor, długo rozmawiał z panem dworu. Był znawcą przypadków niebiańskiej pomocy i wypytywał Mikołaja o dawną bitwę z Saracenami.
- Rozmaicie o tym powiadają - zauważył. - Podobno byli tacy, którzy widzieli niebieski zastęp aniołów nad polem bitewnym pod Nicopolis. Cały zastęp, choć mały.
Mikołaj pokręcił głową.
- Ja nie widziałem.
- Ale nie zaprzeczycie, że tak mogło być?
- Sam nie widziałem - powtórzył Mikołaj. - I nie spotkałem nikogo, kto by twierdził, że widział niebiański hufiec. Jednakże zostałem ciężko ranny w bitwie i mogłem nie zauważyć wszystkiego.
Ta wiadomość ucieszyła ojca Izydora.
- Nasze zadanie bywa bardzo trudne - westchnął. - Nawet świadkowie tego samego wydarzenia często różnie o nim mówią. Zapewne Bóg nie każdemu daje jednakie spojrzenie, nie każdy dostępuje daru zobaczenia żywego przejawu boskiej łaskawości...
Mikołaj pokiwał głową, ale zgłosił swoje zastrzeżenia.
- Być może - zauważył łagodnie. - Nie chciałbym wkraczać na pole waszych badań, czcigodni ojcowie, ale moim zdaniem nie było pod Nicopolis żadnego oddziału aniołów. Upewnia mnie w tym fakt, że bitwę wygrali Turcy, a z chrześcijan mało kto ocalał. Wszak gdyby aniołowie walczyli po naszej stronie, nie ponieślibyśmy tak sromotnej klęski.
- Wasze rozumowanie jest słuszne - zgodził się ojciec Izydor. - Ale tylko do pewnego stopnia. Nikt bowiem nie zna bożych zamysłów i nie może z całą pewnością wiedzieć, w jaki sposób Bóg chciał przekazać ludziom swoje posłanie. Może jego zamiarem było ukaranie chrześcijańskiej pychy, która, jak słyszeliśmy, wprost opętała oddziały krzyżowców? Z drugiej strony, choć danina krwi była wielka, Bóg ocalił jednak niektórych. Króla Zygmunta, wielkiego mistrza Zakonu Szpitalników, licznych hrabiów francuskich, a i was także.
Mikołaj po namyśle zgodził się z przedstawioną argumentacją. Późnym wieczorem, kiedy wszyscy już udali się na spoczynek, powiedział do żony:
- Im więcej czasu upływa, tym większą legendą obrasta dawna wyprawa i tym bardziej ludzie doszukują się w niej zjawisk nadprzyrodzonych. Gdy czasem słyszę o niej opowiadania, zupełnie nie wiem, czy to ta sama krucjata, w której i ja brałem udział.
Hedwiga przytuliła się do męża.
- To ci chyba nie wadzi, Mikołaju. Ludzie opowiadają jednym, tamci następnym i pewnie przez to trochę zmieniają wydarzenia. Dla mnie najważniejsze, że jesteś tu ze mną. I że obiecałeś nigdy więcej nie brać udziału w walkach.
Mikołaj westchnął. Ślub złożony w niewoli ciążył mu bardzo i dziś myślał o nim jako o przysiędze podjętej pochopnie. Nie podnosić broni przeciw chrześcijanom? Cóż to znaczy w praktyce? Wszak uniemożliwia udział w wojnach i w wyprawach, to niemal wypowiedzenie posłuszeństwa królowi, a również Kościołowi.
Ojciec Mikołaja, starosta holsztyński Jeno, burczał z powodu przysięgi syna i przy każdej sposobności okazywał niezadowolenie.
- Postąpiłeś nierozważnie - pouczał. - Ta przysięga nie pozwoli ci wypełnić rozkazów króla.
- Królowi mogę służyć w inny sposób - bronił się Mikołaj.
- Niby jak? - żachnął się pan Jeno. - Ma przy sobie dość uczonych, mędrców, astrologów, doktorów. Tylko zbrojnych zawsze i wszędzie jest mu za mało.
Mikołaj uważał podobnie, ale przysięga jest przysięgą i to jeszcze tak ważna, złożona przy Grobie Chrystusa.
Następnego dnia ojcowie Damian i Izydor ruszyli w towarzystwie Hedwigi do Dębowca. Dzień był słoneczny, ciepły, nawet upalny, na niebie nie widziano żadnej chmurki. Obaj mnisi chwalili zasobność mijanych pól, bo zboża urodziły nad podziw tego roku i lada tydzień planowano rozpocząć żniwa.
- Bogaty kraj! - chwalił ojciec Damian, który pochodził z Italii. - Klimat tu podobno surowy i bałem się trochę chłodów, jestem mało wytrzymały na zimno. Ale jak dotąd nie mogę narzekać.
Kiedy wjechali na dziedziniec dworu, pani Roksana stała na progu. Przysłaniając oczy dłonią, patrzyła na zbliżających się gości. Rozpoznała oczywiście Hedwigę i wyszła na jej powitanie, wyciągając ramiona.
- Hedwiga! Jakże się cieszę, że cię widzę!
Pocałowały się wzajemnie w nadstawiane policzki, a potem przybyła wskazała na zakonników siedzących jeszcze na koniach.
- Gości ci prowadzę - powiadomiła. - Jadą aż z Krakowa.
Roksana, znana z tego, że nie ceniła zbytnio osób duchownych, uśmiechnęła się jednak zachęcająco.
- Witajcie!
Dała znak pachołkom, żeby pomogli zakonnikom zejść na ziemię, zawołała o wodę dla podróżnych i ich zwierząt. Była ubrana, jakby wybierała się gdzieś w ważnej sprawie, uroczyście, odświętnie.
- Z Krakowa? - spytała nieco zdziwiona.
Hedwiga obejrzała strój przyjaciółki.
- Chyba nie w porę przyjechaliśmy...
- Ależ nie - zaprzeczyła Roksana, gestem zapraszając, żeby goście przeszli pod
ścianę dworu, gdzie panował miły cień od rosnących opodal drzew.
- Ojcowie zbierają zeznania świadków dla procesu kanonizacyjnego królowej Jadwigi - powiadomiła przyjaciółkę Hedwiga.
- O! - uśmiechnęła się Roksana. - Wszyscy mówią o niej, że była naprawdę świątobliwą osobą.
- Dlatego przybyli także do ciebie.
- Do mnie? - nie kryła zdziwienia Roksana. - Czemu akurat do mnie?
- Ojców interesuje, jak pani Jadwiga rozmawiała z Chrystusem na krzyżu, który jest w katedrze krakowskiej. Potrzebują wiarygodnego zeznania.
- To rozumiem - zgodziła się Roksana. - Nie wiem tylko, czemu właśnie mnie chcą o to pytać.
- Przyjechali cię prosić, żebyś opowiedziała, co wiesz o rozmowie pani Jadwigi z Chrystusem.
- Ja?!
- Przecież to słyszałaś.
Pani dworu miała minę wielce zaskoczoną. Patrzyła na Hedwigę, patrzyła na ojców dominikanów.
- Nie - oświadczyła stanowczym głosem. - Niczego takiego nie słyszałam.
Hedwiga zaniemówiła ze zdziwienia, zakonnicy spojrzeli zmieszani po sobie.
- Jak to nie słyszałaś? - zapytała Hedwiga. - Opowiadałaś mi, jak kiedyś, w dzieciństwie, podsłuchałaś taką rozmowę. Pamiętasz? Znalazłaś się przypadkiem w katedrze, poza tobą nie było wtedy nikogo. I słyszałaś, jak pani Jadwiga modliła się i rozmawiała z Jezusem wiszącym na krzyżu. W bocznym lewym ołtarzu.
- Nie - powtórzyła Roksana. - Nic o tym nie wiem.
Przyniesiono piwo w drewnianych kubkach, ale dominikanie, choć spragnieni, nie tknęli napoju.
- Nie słyszeliście takiej rozmowy? - zapytał jeden z nich.
- Nie słyszałam - powtórzyła Roksana.
Nie patrzyła na Hedwigę. Pani z Lipowej nie mogła pojąć, czemu Roksana zaprzecza. Przecież mówiła o tym z własnej woli, a teraz nie chciała powtórzyć.
- Opowiadałaś - przypomniała przyjaciółce. - Kilka lat temu, gdy przyjechałam z Krakowa z wiadomością o śmierci miłościwej pani.
Roksana pokręciła głową.
- Musiałaś się pomylić, Hedwigo - zauważyła łagodnym tonem. - Nie mogłam nic takiego powiedzieć. Nigdy nie byłam w Krakowie.
- Mówiłaś, że kiedyś, w dzieciństwie - upierała się Hedwiga.
Ale Roksana i tym razem zaprzeczyła.
- Mówił ci o tym ktoś inny. Tylu ludzi spotkałaś na dworze królewskim i gdzie indziej. Zapewne to wtedy o tym słyszałaś. Na pewno nie ja ci powiedziałam o tak wzniosłych sprawach.
Hedwiga bezradnie opuściła ręce.
- Nic nie rozumiem - szepnęła. - Dokładnie pamiętam tamten dzień. I tak opowiedziałam biskupowi Wyszowi.
Ojciec Damian dał znak, że chce pomówić z Roksaną.
- Wy jesteście pani Roksana z Dębowca? – zapytał urzędowym tonem.
- Ja.
- Co jest wam wiadomo o sprawie, o której tu mówimy?
- Nic.
- Nie słyszeliście rozmowy pani Jadwigi z Chrystusem na krzyżu?
- Nie mogłam słyszeć, bo nigdy nie byłam w Krakowie.
- W dzieciństwie też nie?
- Nigdy.
Zakonnik westchnął.
- Tedy nasza podróż zdała się na nic – zauważył cierpko.
Był niezadowolony. Odbyli długą drogę tylko po to, by przekonać się, że nie jest prawdą, co powiedziano im wcześniej. Zwrócił się do pani Hedwigi, a w jego głosie słyszało się rozdrażnienie.
- Nic tu po nas.
Pani Roksana rozłożyła ręce.