Читать книгу Saga rodu z Lipowej 26: Srebrnorogi - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

Król skakał przez ogień

Оглавление

Litwa, jesień 1408

Jeszcze latem tego roku wielki kniaź litewski Witold porzucił marzenia o zawojowaniu Wschodu.

Jego armia, złożona z różnorodnych hufców i oddziałów, która ruszyła przeciw Moskwie, dotarła ledwie do rzeki Ugry.

Tatarami dowodził Dżelal-Eddin, syn chana Tochtamysza, który wywiódł przed laty kniazia Witolda na podbój dalekich ziem południowo-wschodnich, co skończyło się wielką klęską sprzymierzonych nad rzeka Worsklą, pobitych sromotnie przez Edygeja, jednego z wodzów Tamerlana z Samarkandy.

Kniaź Witold nakazał teraz Tatarom obozować oddzielnie, bo byli skłonni do łupiestwa i zupełnie nie znali dyscypliny. Młody chan rządził nimi za pomocą nahaja. Stali oddzielnie także i dlatego, że kniaź nie chciał ich widokiem drażnić Krzyżaków. Stawiły się bowiem posiłki krzyżackie. Przyprowadził je Michał Kuchmeister, niegdyś prokurator w Kętrzynie, komtur w Rynie i szafarz w Królewcu, potem wójt Żmudzi i przyboczny Ulryka von Jungingena, niedawno wybranego na Wielkiego Mistrza Zakonu.

Zupełnie jak podczas pamiętnej wyprawy sprzed dziewięciu lat kniaź Witold parł do walnego starcia, szedł ostro naprzód, zajmował grody, wsie, osady i dwory, ale podobnie jak wtedy nieprzyjaciel uciekał przed nim coraz dalej na wschód, wciągając sprzymierzonych w głąb swojego terytorium i ani myślał przyjąć warunki, jakie mu chciano wyznaczyć.

Wreszcie, po dwóch latach wojny z księciem moskiewskim Wasylem, zawarto wieczysty pokój - na dotychczasowych warunkach. Wyprawa okazała się zatem bardzo kosztowna i zupełnie niepotrzebna.

* * *

Z Kowna pan Oset wyprowadził oddział trzydziestu konnych, odzianych bogato i dobrze uzbrojonych. Kiedy nadeszło wezwanie od kniazia Witolda, ludzie już byli gotowi. Wyglądało na to, że tej wiosny wojna nie będzie szeregiem potyczek, ale długą, wielką wyprawą, na której kniaź chciał mieć wszystkie podległe sobie oddziały.

Oset ruszał na wojnę ochoczo i śmiał się z ostrzeżeń, jakimi częstował go stary wieszczek, Alaban.

- Pamiętaj, co się zdarzyło przed laty - mówił stary. - Wtedy nikt mnie nie usłuchał i prawie wszyscy wyginęli. Dwie setki kniaziów, nie licząc ogromnych rzesz rycerstwa.

- Nie dwie setki, tylko siedemdziesięciu czterech dokładnie - poprawiał Oset spokojnie. - Macie rację, że była to wielka klęska. Kniaź Witold to wielki wódz, a tym razem jego armia jest nawet silniejsza, no i przeciwnik słabszy.

- Ostrzegałem wtedy, ostrzegam i teraz - upierał się Alaban. - Jeśli pójdziesz na tę wyprawę, żywy nie wrócisz. I co ci po tym, że jesteś teraz wielkim panem, jak za kilka tygodni będziesz trupem?

- Każdemu śmierć pisana - odpowiadał Oset lekko.

- Ale nie teraz! - upominał Alaban. - Nie teraz! Bo przecież przed tobą wielkie zadania do wypełnienia! Wielkie zadania. Chyba o tym nie zapomniałeś?

Oset unikał spełnienia danych obietnic.

- Nie zapomniałem, tylko wy stale mnie powstrzymujecie.

Alaban rzucał kośćmi, wieszczył z ognia i z dymu.

- To zła wyprawa - powtarzał. - A ty nie zapominaj o swoich przysięgach. Gdzie masz zioła, które dostałeś od czarownicy? Wyrzuciłeś? To jak teraz spełnisz zadanie? Co zrobisz, jeżeli któregoś razu zjawi się tutaj i zapyta?

- Tym bardziej powinienem jechać z księciem Witoldem – odparował Oset. - Kiedy czarownica stawi się w Kownie, mnie nie będzie.

Stary prychał i pluł ze złością.

- Głupi jesteś! - syczał. - Myślisz, że dla niej jakakolwiek odległość ma znaczenie? Zechce, to raz-dwa przeleci.

- Może na miotle, co? - żartował Oset niewzruszony. - Nie wiem, czemu cały czas mnie straszycie.

- Nie straszę - spokojnie prostował Alaban. - Przestrzegam.

Oset robił buńczuczną minę, choć czasem myślał o swoich ślubowaniach. Zastanawiał się, czy czarownica z bagien, która niegdyś dała mu zioła, wie, co z nimi ostatecznie zrobił.

- Może i ma ona moc - zgodził się z Alabanem. - Ale chyba nie tak wielką, jak mi to chcecie wmówić. Te jej zioła to przecież zwykły czarny bez.

Kiedy nadeszło wezwanie od kniazia, stary wieszczek sprzeciwił się udziałowi Osta w nadchodzącej wojnie.

- Nie możesz jechać, póki nie spełnisz ślubowań. Albo jedź na zatracenie. Tylko pomyśl, co będzie ze wszystkim innym, gdy polegniesz pod Moskwą.

Oset nie usłuchał ostrzeżeń.

- Po coś was przecież trzymam w Kownie, Alabanie - zauważył kwaśno. - Coś musicie zrobić.

Wieczorem, tuż przed wyjazdem, Alaban zaprowadził Osta na wieżę zamku. Było cicho, zmrok już zapadł, niebo pokrywały ciemne chmury. Raz i drugi przeleciały nad ludźmi ciemne ptaki, w ciszy słychać było tylko łopot ich skrzydeł i szum.

- To znak - oświadczył Alaban. - To jest wyraźny znak dla ciebie.

Oset, który znał przepowiednie Alabana na co dzień, miał o nich dość liche mniemanie.

- To tylko ptaki - powiedział lekceważąco.

Alaban zamruczał niezadowolony.

- Któregoś dnia sparzysz się na tym, niedowiarku! Przecież ci mówię, że to znak. Musisz żyć, bo nadchodzi czas powrotu do Doliny.

Oset wzruszył ramionami.

- Zapomniałem już, gdzie to jest - odburknął. - Zapomniałem i pogrzebałem w myślach wszystkie te miejsca. Kiedy jeszcze chciałem tam wrócić, wy mnie od tego odstręczaliście. Teraz będziecie namawiać na coś przeciwnego?

- Głupiś! - fuknął wieszczek. - Tobie się zdaje, że unikniesz swojego losu? Myślisz, że go oszukasz, tak? Wydaje ci się, że jak wyrzuciłeś zioła do wody, zioła które dała ci czarownica, to już nie obowiązuje cię tajemnica i złożone przysięgi?

Oset był zaskoczony. Wyrzucił zioła daleko od domu, nikt tego nie widział, nikt o tym nie mógł wiedzieć.

- Wyrzuciłem? - powtórzył. - Nie było sposobności ich użyć, ale niczego nie wyrzucałem i gdzieś je chyba mam...

- Kłamiesz - zaprzeczył spokojnie Alaban. - Sam siebie możesz oszukiwać, ale nie ją. Ta wiedźma wszystko widzi i wie. Ona słyszy nawet to, co mówimy tutaj. Więc się lepiej nie upieraj, że zrobiłeś tak, jak jej obiecałeś, bo ona dobrze wie, że jest inaczej.

- Doprawdy? - rozejrzał się Oset. - Poznałem te wasze sztuczki i wiem, kiedy mnie chcecie nastraszyć.

Alaban splunął.

Saga rodu z Lipowej 26: Srebrnorogi

Подняться наверх