Читать книгу Saga rodu z Lipowej 21: Moc przeciw mocy - Marian Piotr Rawinis - Страница 5
ŻONA KONRADA
ОглавлениеLuty 1403
Piotruś, syn Konrada, skończył właśnie dwa lata. Był rumiany, chował się dobrze, był zdrowy i wesoły. Elżbietka bardzo o niego dbała, długo karmiła go sama, potem poświęcała mu wiele czasu, niechętnie zdając się na niańki i służbę.
– Pierworodny – mówiła na uwagi swojej matki. – Muszę o niego się troszczyć.
W święto Matki Boskiej Gromnicznej, kiedy pan Konrad wybierał się do kościoła, mały Piotruś towarzyszył mu, ubrany w kożuszek i spiczastą czapkę. Był piękny, okrągły, z twarzą okoloną jasnymi, nieco kręcącymi się włosami.
– Włosy ma pewnie po dziadku – mówiła służba. – A kręcą mu się po ojcu.
Bo ojciec dziecka, pan Konrad ze Szczekocin, miał włosy ciemne, które układały się w piękne okrągłe loki.
Konrad czuł dumę z syna, chłopak pięknie się chował, był taki udany i bystry. Piotruś odpłacał mu głębokim przywiązaniem, ufnym spojrzeniem oczu i Konrad zrobiłby absolutnie wszystko, żeby tylko zadowolić chłopca.
Z upływem czasu, w miarę jak Piotruś rósł, Konrad zapomniał prawie, że to nie on jest ojcem a jakiś nieznany włóczęga, po którym wszelki ślad zaginął.
Elżbietka nie zapomniała. Nienawidziła teraz męża i pogardzała nim. Nocami marzyła o człowieku imieniem Pietrasz i żeby znowu wziął ją w ramiona. Konrad dzielił z nią alkowę, ale nie dzielił łoża, a rzadko kiedy stół.
– Chciałeś się żenić, to się ożeniłeś – burczała na męża. – Niczego więcej się nie spodziewaj.
– Ale obiecałaś...
– Obiecałam posłuszeństwo i dotrzymuję słowa – wydymała wargi.
Od kiedy dowiedziała się od Roksany, że dziecko poczꬳo się w niej za zgodą męża i jego ojca, dokuczała Konradowi na każdym kroku, choć nie odważyłaby się powiedzieć czegoś podobnego przy obcych. Sprawa poczęcia Piotrusia należała do głęboko skrywanych tajemnic, wiedziało o niej jedynie kilka osób.
– Leżysz tu i żadnego z ciebie nie ma pożytku – narzekała na męża. – Lata płyną, a ty wcale nie nauczyłeś się tego, co powinni umieć mężczyźni.
Konrad milczał, bo na takie zarzuty nie miał odpowiedzi. Z czasem wymyślił sobie, że najważniejsze jest to, co jest. Ma syna, następcę i dziedzica. Elżbietka nie była zadowolona z takiego widzenia spraw i dokuczała mężowi także z tego powodu, bo choć czasami doceniała jego staranie o małego Piotra, z trudem znosiła męża przy swoim boku.
– Nie masz to jakiego zajęcia we wsi albo na jarmarku? – pytała i prawie siłą wypędzała go poza Krasawę.
Sama powoli przejmowała rządy w majątku, bo matka od zeszłego roku chorowała na nogi i prawie nie wychodziła spod dachu, a ojciec stale bawił na wojnach i dalekich wyprawach, gdzie go wysyłał król Jagiełło.
Za cichą zgodą matki Elżbietka miała więc coraz więcej władzy nad majątkiem, bo choć pani Alena nadal próbowała roztaczać opiekę nad córką, to z powodu zmniejszonej ruchliwo¬ści opieka ta była coraz mniej szczelna i coraz częściej tylko się wydawało pani Alenie, że zarządza własnym dworem. Elżbietka niby o wszystko się matki pytała, niby we wszystkim się jej radziła, ale postępowała wedle własnego uznania. Pan Jeno chwalił zresztą zarządzenia córki i usprawiedliwiał ją przed żoną.
– Niech się uczy – powtarzał przy każdej okazji. – Nie możemy liczyć na Konrada, a majątku nie sposób utrzymać bez twardej ręki. Gdyby żył Mikołaj, może inaczej potoczyłyby się sprawy, ale skoro go nie ma, nie może inaczej być.
Dla obcych, dla gości, Konrad był oczywiście mężem Elżbietki, ojcem Piotrusia, przyszłym właścicielem i dziedzicem Krasawy. Ale tylko dla nich. Dla Elżbietki stanowił niepotrzebny dodatek w jej dworze. Po trzech latach małżeństwa niepodzielnie rządziła wszystkim. Konrad kochał syna, ale Elżbietka i te kontakty starała się ograniczać, bo to był jeden ze sposobów jej panowania nad mꬿem.
– Syn jest mój – powtarzała. – To nie ulega wątpliwości, czego nie da się powiedzieć o twoim ojcostwie.
Konrad zaciskał zęby, znosząc przymówki żony, wszelkie przykrości, jakie mu robiła, jej uwagi i zniewagi. Słuchał w milczeniu, nawet gdy drwiła z jego męskości, wyśmiewała jego umiejętności.
– Wielki mi rycerz! – mówiła – A pojęcia nie ma, do czego służy niewiasta!
– Może ci podesłać jaką dziewkę z czeladnej? – pytała, niby zatroskana, gdy wrócił listopadowego wieczora przemarznięty na kość. – Ale czy będziesz umiał tak zrobić, żeby cię rozgrzała?
Znosił wszystko pokornie i potulnie.
Obruszał się i wpadał w furię dopiero, gdy podawała w wątpliwość jego uczucia do syna.
– Kochasz go? – drwiła? – A to jakim sposobem? Przecież on nie twój. To nie jest twoja krew. To syn prawdziwego mężczyzny, który umie kochać. Boże, jak mnie kochał, jak mnie kochał! Jak krzyczałam po nocy!
Wtedy się złościł, a ona widząc, że takie uwagi go ranią, tym chętniej je wygłaszała.
– Też mi ojciec! – kpiła.
Konrad marzył, że kiedyś odkryje, kim jest ów człowiek, jak wygląda, jak się nazywa, gdzie przebywa, a wtedy pojedzie tam i zabije zdrajcę. Może sam, może kogoś wynajmie. Wszystko jedno. Zabije go, a potem przyjedzie i powie żonie: teraz tylko ja jestem ojcem małego Piotrusia. Tylko ja jeden. Bo tamtego już nie ma.
Ale nie wiedział, jak zabrać się do zemsty. Był słaby i samotny.
Ojcu nie odważyłby się nawet wspomnieć o swoich myślach, bo ojciec zawsze trzymał stronę Elżbietki.
– Ciesz się z tego, co masz – powtarzał Jan ze Szczekocin, kiedy czasem się widywali. – Czego ty jeszcze chcesz więcej? Masz udanego dziedzica, masz piękny majątek. Bogu ci tylko dziękować za tyle łask.