Читать книгу Saga rodu z Lipowej 20: Zuchwała intryga - Marian Piotr Rawinis - Страница 5
SYNOWIE HEDWIGI
ОглавлениеDo Dębowca Hedwiga pojechała dopiero po trzech tygodniach. Roksana długo zwlekała z wyjściem na powitanie. Kiedy się w końcu pojawiła, nie było w niej zwykłej serdeczności, co Hedwiga odczuła bardzo boleśnie. Obwiniała siebie, że od razu nie pojechała za przyjaciółką, gdy ta postanowiła opuścić Lipową.
– Czemu wyjechałaś? – zapytała teraz. – Tak to wyglądało, jakbym ci zrobiła wielką przykrość, a przecież nawet przez myśl coś takiego by mi nie przeszło. Zawsze byłam ci oddaną.
Roksana robiła minę, która wskazywała, że nie jest skora do ugody. Ale tylko przez chwilę, bo wkrótce rozpłakała się i rzuciła Hedwidze w ramiona.
– Jaka jestem niedobra! – szlochała. – Jak niewdzięcznością odpłacam ci za tyle starania i dobroci!
– Co ty mówisz? – Hedwiga pogłaskała przyjaciółkę po głowie. – Czy kiedyś ci wymawiałam, że siedzisz w Lipowej?
Roksana rozpłakała się jeszcze bardziej.
– No, sama widzisz! – powiedziała. – Mówisz, że siedzia¬łam w Lipowej, a przecież ja byłam twoją zastępczynią, dbałam o majątek i o chłopców, jakby byli moimi rodzonymi synami...
Nie dała się namówić do powrotu, a po namyśle Hedwiga musiała pogodzić się z jej wywodami. Teraz to ona powinna zająć się synami i Lipową. Roksana zrobiła swoje.
Nie domyślała się, że Roksaną mogły powodować zupełnie inne przyczyny.
Hedwiga coraz częściej miała wrażenie, że wiele spraw, najważniejszych spraw, wymyka się jej z rąk. Nie miała kłopotów z chłopcami dawniej, gdy byli mali. Łatwo było zapanować nad nimi i nad wszystkim innym, a teraz wyglądało na to, że coraz gorzej sobie radzi. Chłopcy zaczynali chadzać własnymi drogami, tylko patrzeć, a w ogóle odejdą. Sprawy w majątku szły niby jak dawniej, ale często teraz bywała zmęczona, zniechęcona nawet, bo wszystko układało się jakoś ciężej i trudniej. Nie wiedziała, na czym to polega, ale było na tyle wyraźne i dokuczliwe, że wiele razy płakała do poduszki. Ona, Hedwiga, silna, mocna, stanowcza, płakała do poduszki.
Jeszcze niedawno jej siostra kwitowała te kłopoty prostymi odpowiedziami.
– W majątku powinien być mężczyzna i jego silna ręka. Sama nie dasz sobie rady i najwyższy czas za kimś się obejrzeć.
Mówiła tak wiele razy, ale od czasu, gdy zbuntował się Dominik, jakby przestała, bo wszystko to odnosiło się przecież także do niej. Gdyż Marina nadal była sama. I już się pogodziła ze swoim losem wdowy – nie wdowy. A Hedwiga nie pogodziła się, bo wciąż nie uważała się za wdowę, lecz za niewiastę oczekującą powrotu męża z bardzo długiej wyprawy. Ale teraz nocami zdarzało się Hedwidze myśleć, o ile byłoby jej łatwiej, gdyby miała przy sobie męskie ramię. Jakiekolwiek męskie ramię.
Po takich rozmyślaniach biegła rano do spowiedzi i płakała w konfesjonale, jakby dopuściła się rzeczywistej zdrady.
– To nie grzech – poprawiał dobrotliwie ksiądz Franciszek. – To jedynie myśli, a może tylko sny...
Wcale nie zadawał pokuty, a po jakimś czasie Hedwiga przybiegała do niego z takimi samymi niepokojami.
– Myślałam o innych – mówiła. – Myślałam, że dobrze byłoby mieć kogoś przy sobie...
– To nic – tłumaczył ksiądz Franciszek. – To nic. Jesteście bardzo zmęczona, potrzebujecie pomocy i oparcia, jakie w mał¬żeństwie daje żonie mężczyzna.
Za którymś razem przyznała się, że myśli o konkretnej osobie.
– Marzyłam o nim – powiedziała. – Chyba o nim marzyłam. To na pewno grzech. Bo wyobrażałam sobie, że jest przy mnie, silny, opiekuńczy. Nie myślałam już o mężu, tylko o nim. Czy to grzech?