Читать книгу Saga rodu z Lipowej 6: Ojciec - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

SPISEK

Оглавление

Żona pana Janosza naprawdę polubiła jego córkę, Hedwigę, i nie było nic udawanego w jej trosce o pasierbicę, wyrażaną już od spotkania w Krakowie. Udzielała rad i pouczeń, ale w rozmowach niechętnie odwoływała się do swojego poprzedniego życia, poprzestając na ogólnych stwierdzeniach, że lata ją do tego upoważniają.

Uważała też za swój obowiązek znalezienie Hedwidze odpowiedniego męża i początkowo nadskakiwała panu Janowi z Tymbarku, który tymczasem zadomowił się w Potoku i wcale nie spieszył się z powrotem do Krakowa.

– Piękny pan – powtarzała przy każdej okazji. – Wierz mi, dziecko, że majątek jest bardzo ważny, ale kobieta ma też prawo do uczucia. Jeśli więc kocha cię ktoś taki, powinnaś czuć się szczęśliwa.

– Nie myślę o panu z Tymbarku – przypominała Hedwiga.

– Jeśli myślisz o Mikołaju, to się pospiesz. Zostało ci co najwyżej kilka tygodni.

Hedwidze nie trzeba było tego przypominać, sama dobrze wiedziała i to od Mikołaja. Syn Jeno traktował ją jak dawniej, jak kogoś, kto chętnie słucha jego opowiadań, a będąc dzieckiem nie zadaje kłopotliwych pytań. I jak zaufaną przyjaciółkę, której można zwierzyć się z rozterek.

– Sam nie wiem, co robić – mówił w Zielone Świątki, gdy spotkali się po mszy żałobnej za duszę Jakuba z Lipowej, jego dziadka. – Nie wiem. Zasmakowałem obozowego życia. Zasmakowałem polowania i walki. Zasmakowałem też tego wielkiego zadania, jakie staje przed wszystkimi dobrymi chrześcijanami. Nawracać pogan. Nie jednego, nie dwóch, ale cały kraj. Kniaziów, bojarów, cały lud. Wszystkich. Kiedy byłem na Litwie, czułem, że jest to zadanie właśnie dla mnie. Oto wyzwanie dla misjonarza! A z drugiej strony tak mi dobrze było na Jasnej Górze, tak pięknie, tak słodko! Doprawdy, sam nie wiem, co począć. Za siedem niedziel mam wrócić do klasztoru i powiedzieć ojcu przeorowi tak albo tak. A dziś, po roku próby, zupełnie nie wiem, co mam rzec.

Hedwiga słuchała ze ściągniętymi brwiami i ściśniętym sercem. Czyżby zupełnie nie widział, nie rozumiał, nie domyślał się nawet, jak ona cierpi?

– Masz jeszcze czas – wzdychała na pocieszenie. – Mówiłeś, że ojciec przeor to człowiek mądry. Może da ci jeszcze do namysłu tydzień czy dwa.

– Tydzień nie wystarczy – martwił się Mikołaj. – Skoro nie wystarczył rok, kilka dni niczego nie zmieni. Co wybiorę, żal mi czego innego. Jaki jestem słaby! Zupełnie inaczej niż mój ojciec. Dla niego wszystko jest jasne, proste i wiadome. Żebym tak umiał postępować!

– On ma przy boku kochającą kobietę – zauważyła Hedwiga przytomnie. – Wszyscy wiedzą, że radzi się twojej matki w każdej sprawie i dobrze na tym wychodzi.

– Prawda – przyznał Mikołaj. – Prawda. Matka jest jego podporą i najwierniejszym przyjacielem. A ja? Gdzie miałbym szukać takiej kobiety?

Hedwiga nie odpowiedziała. Chciała zawołać, krzyknąć: ślepcze, to przecież ja! Wybierz mnie, a będę ci wierną żoną i przyjaciółką we wszystkim, aż po kraniec naszych dni. Ale nie odezwała się, nie spróbowała, nie odważyła się.

Po tej rozmowie Hedwiga chodziła chmurna, zawiedziona, rozżalona, nieuprzejmie fukając na podsuwane przez pana Jana pomysły rozrywek.

Zabijała czas, pomagając Agnieszce urządzić się we dworze. Z Dębowca macocha zabrała już do Potoka wszystko, co mogła, zostawiając jedynie to, czego nie dało się przewieźć. Lutek, nowy dzierżawca Dębowca, powinien być z tego niezadowolony, ale zajęty wchodzeniem w swoją nową rolę, prawie pana na dworze, nie miał kiedy martwić się jego mizernym stanem.

Saga rodu z Lipowej 6: Ojciec

Подняться наверх