Читать книгу Saga rodu z Lipowej 8: Wina i kara - Marian Piotr Rawinis - Страница 5
IZAAK SYN ABRAHAMA
ОглавлениеMarzec 1386
W połowie marca wszyscy już wrócili do Doliny. Pan Janosz z Mariną, pan Jeno z żoną Aleną, wszyscy bardzo przejęci tym, co wydarzyło się w Krakowie w ostatnich tygodniach.
Wkrótce wrócił też pan Ostasz z żoną Judytą, a przebywali oni w stolicy najdłużej, ruszyli na powrót dopiero, gdy królowa Jadwiga z królem Władysławem opuścili Wawel i udali się na pierwszy objazd kraju, kierując się do Wielkopolski.
Póki byli w wielkim gronie dworzan, hałaśliwym i hucznym, panią Judytę otaczała gromada wielbicieli, nie bojących się nawet pogróżek jej męża. Później jednak, kiedy znaleźli się w Dolinie, żona Ostasza szybko zrozumiała, że przyjdzie jej żyć z dala od tłumów, a jak powtarzała, nie została stworzona do życia w samotności.
– Nie będziesz tu samotna – zapewniał Ostasz. – I nie będziesz cierpiała niedostatku. Spełnię obietnice i chyba tylko ptasiego mleka może ci zabraknąć.
– Przyjacielu – szepnęła Judyta. – Nie pozbawiaj mnie wiary w swoje umiejętności.
– Nie obawiajcie się o los waszej córki, teściu – zapewniał Ostasz pana Grzegorza z Nakła. – Mam dość pieniędzy na wszystkie jej zachcianki.
– Czy aby na pewno? – zapytał pan Grzegorz z powątpiewaniem. – Obiecaliście szybką budowę nowego, wielkiego dworu, a nie widzę, byście cokolwiek zrobili w tej sprawie. Mówią za to kupcy, a już szczególnie Żydzi, że grosza przy duszy nie macie. Znam kupców. Nie oddasz, nie dostaniesz pożyczki.
– Obiecałem, że niczego jej nie zabraknie pod moim dachem i tak będzie – Ostasz zacisnął zęby. – Moje słowo nie wiatr.
Ale Ostasz syn Jakuba nie miał ani czwartej części tego, co było potrzebne dla zbudowania nowego dworu i zaczynało mu brakować także na zaspokajanie drobnych a codziennych zachcianek Judyty. Miał za to pomysł, jak zdobyć pieniądze.
***
W osadzie Holsztyn Natan, syn kupca Izaaka, od rana czuł wielki niepokój. Ojciec szykował się do wyjścia, a wszystkie znaki wskazywały na to, że niebezpieczeństwo jest duże.
– Może jednak nie pojedziecie, ojcze? – pytał Natan. – To spotkanie nie bardzo mi się podoba.
– I mnie się nie podoba – odpowiedział spokojnie kupiec. – Ale czy dobre interesy można robić bezpiecznie? Czy nie trzeba czasem zaryzykować więcej, jeśli chcemy więcej zarobić?
– To weźcie przynajmniej z sobą jaką broń albo chłopaka do obrony.
Ale stary kupiec pokręcił głową przecząco.
– Jeśli to uczciwy interes, nic mi nie grozi. Jeśli zasadzka, dwaj ludzie nie znaczą więcej niż jeden i chłopak nic nie pomoże.
Stał już gotowy do drogi, w czarnych jedwabnych szatach i futrzanej czapce. Sięgnął po płaszcz podbijany futrem, kiedy syn podszedł do niego i niemal siłą włożył mu do lewego rękawa cienki sztylet.
– Nie uznaję przemocy – oburzył się Izaak. – Gdyby nawet coś mi groziło, nie będę umiał go użyć.
– Ale jego widok może odstraszyć napastnika – przekonywał Natan i na pożegnanie pocałował ojca w ramię. – Niechaj Bóg was strzeże i prowadzi.
– I niech zostaje między wami – odpowiedział stary.
Zapiął płaszcz i odryglował drzwi.
– Udaję się niedaleko, więc pójdę pieszo. I pamiętaj, że zakazałem, abyś szedł za mną. Może to i nieostrożne, ale tak właśnie obiecałem. Niech się stanie, jak zaplanował wszystko Bóg, niegodniśmy zmieniać jego zamiary.
Kupiec Izaak z ciekawością oglądał klejnoty, które Ostasz przyniósł zawinięte w jedwabną chustę. Dwa długie sznury wielkich pereł, pięknych, dobranych jedna w drugą, koronę i zausznice ze złota, pierścienie i zapinki. Żyd cmokał zadowolony z blasku, jaki dawały klejnoty, ale mówił od razu, że nie ma przy sobie tyle pieniędzy.
– To wielkie bogactwo, dostojny panie. Jeśli chcecie je sprzedać, może byłoby lepiej, byście pojechali z tym do jakiego dużego miasta, gdzie w kupieckich kantorach może mają aż tyle pieniędzy w gotówce. Ja mógłbym kupić od was dwa albo trzy klejnoty...
Ostasz zmarszczył brwi. Nie przyznał się kupcowi, że kosztowności wyjął ze szkatułki pani Judyty i musi je szybko odłożyć z powrotem.
– Potrzebuję gotówki – powiedział z naciskiem. – Potrzebuję jej szybko, więc jeśli chcesz zarobić, musisz się trochę postarać. Popytaj po swoich, pożycz, wszystko mi jedno. Chcę mieć zapłatę za klejnoty i ty mi jej dostarczysz. Jeśli się nie postarasz, ja się postaram, żebyś musiał opuścić tę okolicę. Mało to słyszano ostatnio o dziwnych wydarzeniach, kiedy płonęły żydowskie domy w niemieckich krajach? I tutaj może zdarzyć się taki przypadek.
Kupiec zadrżał, wzrok pana Ostasza nie pozwalał wątpić, że gotów jest posunąć się nawet do zbrodni.
– Dostojny panie, po co straszyć starego Żyda? – zapytał. – Rozumiem, że potrzebujecie pieniędzy i nawet mógłbym spróbować wam w tym pomóc, ale nie wiem, czy znajdę wielu takich, co zechcą mnie w tym wesprzeć. Prawdę mówiąc, nie wszyscy uważają, że można z wami robić interesy.
– Nie wszyscy? To niech robią tylko niektórzy.
Chwycił starego Żyda za szatę na piersi.
– Zrobisz, jak powiedziałem. Chcę ci sprzedać klejnoty, ty za nie zapłacisz. I pamiętaj, spieszno mi. Dobrze wiem, że całe wasze parszywe plemię żyje z lichwy, krwawo wyciskanej z bogobojnych chrześcijan. Jestem starostą i wiem, że to przeciw prawu. Więc mi nie kręć tutaj, bo znamy się nie od dziś i wiem, że wszystko zrobiłbyś dla złota.
– Podobnie jak i wy, dostojny panie – zauważył Żyd. – Dobrze, raz jeszcze zaryzykuję, ale to tylko z uwagi na waszą osobę. Spróbuję zebrać potrzebne pieniądze i pożyczę je wam pod zastaw tych tu kosztowności. Szkoda, że nie chcecie dać ziemi w zastaw, macie jej przecież w bród...
Ostasz trzasnął dłonią w stół.
– Nie namawiaj mnie do jawnego pogwałcenia prawa! – ostrzegł złowrogo. – Wiem, co ci się marzy, stary. Ale nie dostaniesz ziemi ani piędzi. Nie tylko dlatego, że prawo zabrania pozbywania się gruntów na rzecz takich jak ty. Przede wszystkim dlatego, że taka jest moja wola. Może jeszcze zamek zbudujesz i moim sąsiadem zostaniesz, co?
– Waszym sąsiadem i tak jestem – odpowiedział Izaak spokojnie. – Wszystkie narody sąsiadami są, bo z woli Boga na jednej żyją ziemi.
– Oby już niedługo! – syknął Ostasz.
Na rynku holsztyńskim stał duży piętrowy dom z ciosanego kamienia, zbudowany dla niemieckiego kupca Hamera. Kupiec nie zdążył dokończyć budowy, zmarł poprzedniego roku, a jego żona postanowiła sprzedać budynek. Na razie stał pusty.
Był późny wieczór, więc kupiec Izaak nikogo nie zobaczył ani na ulicy, ani na placu. Niósł przed sobą latarkę, żelazne pudełko z wstawioną do środka łojową świeczką i oświetlając sobie drogę, dotarł do domu Hamera. Mocne dębowe drzwi zaopatrzone były w antabę, żelazne kółko. Izaak raz jeszcze rozejrzał się uważnie, upewniając się, czy nikt go nie śledzi.
Zastukał, drzwi skrzypnęły i otworzyły się zaraz, a pokazał się za nimi Ostasz, ledwo widoczny w świetle padającym z latarki gościa.
– Przyniosłeś? – zapytał.
– Tak.
Starosta bez słowa cofnął się, a kiedy Żyd przekroczył próg, zasunął rygiel. Weszli do pierwszego pomieszczenia, dość obszernego, ale zupełnie pustego, z oknem od rynku, zasłoniętym kawałkiem tkaniny. Ostasz wziął skądś świecę, przypalił ją od latarki gościa i postawił na podłodze, podlewając roztopionym woskiem, aby się trzymała.
– Zawsze chętnie wam usłużę – powiedział Izaak, a głos mu drżał z lęku. – Nie wiem tylko, czy tak być powinno, że w ciemnościach załatwiamy interesy. Ktoś mógłby pomyśleć, że coś złego knujemy.
– Nie obchodzi mnie, co kto pomyśli – burknął Ostasz niecierpliwie i wyciągnął ręce. – Dawaj!
Stary Izaak wydobył spod kapoty dwie wypchane skórzane torby.
– Nie było łatwo zdobyć tyle pieniędzy w tak krótkim czasie – wyjaśnił.