Читать книгу Saga rodu z Lipowej 31: Próba wierności - Marian Piotr Rawinis - Страница 4
Szpieg i komtur
ОглавлениеLuty 1414
Henryk von Plauen, komtur Zakonu Najświętszej Maryi Panny w Pokrzywnie, obrzucił niechętnym spojrzeniem miskę jęczmiennych placków.
– Cóż to? Znowu nie ma mięsa?
Służący postawił naczynie na stole i pokłonił się z szacunkiem.
– Dziś piątek, szlachetny panie – przypomniał. – No i mięsa niewiele zostało, więc myślałem podać w niedzielę.
Von Plauen zaklął, po czym skinął na człowieka siedzącego naprzeciw, gestem zachęcając do jedzenia.
– Bóg mnie pokarze, że zamiast trzymać w lochu największego wroga Zakonu, dzielę z nim posiłek niby z przyjacielem.
Oset z Kowna wyskrobywał ze skopka resztki miodu, by je rozsmarować na placku.
– Spragnionego napoić, głodnego nakarmić – przypomniał lekkim tonem.
Za wąskimi oknami zamku hulał wiatr, wznosząc tumany śniegu po polach i tłukąc nim w okiennice.
– Kiedy wreszcie przyjdą jakieś wieści? – niecierpliwił się von Plauen. – Kiedy w końcu Bóg odwróci ode mnie ten kielich goryczy? Jak długo można pozostawać w takiej biedzie i poniewierce?
Czekali na te wieści z niepokojem i niecierpliwością. Pan von Plauen obawiał się, że spisek się wyda, nie dowierzał Ostowi z Kowna. Podejrzewał, że sprytny szpieg, a takim był Oset, który tyle razy cało wychodził z różnych opresji, i teraz zechce go oszukać. Może w tajemnicy nakazał coś wysłanemu do Gdańska Mateuszowi Lipowskiemu. Może wydał mu jakieś zaszyfrowane polecenie albo dał jakiś tajny znak.
Podejrzenia męczyły Krzyżaka i nie mógł się od nich uwolnić. A od Mateusza nie było żadnych wiadomości. Może go schwytano, gdy w gdańskim zamku odbierał armaty kupione przez biskupa chełmińskiego? Może go wzięto na męki i zdradził szczegóły spisku? Może teraz nowy wielki mistrz Zakonu, Michał Kuchmeister, szykuje dla nich wszystkich topór i szubienicę?
– Co będzie, jeśli rzecz się wyda? – zapytał Osta.
Litwin wzruszył ramionami. Siedzieli przy szachownicy, w zimowy poranek, mroźny i głodny.
– Wydać się kiedyś musi – odburknął zapytany. – Chodzi o to, żeby się wydało jak najpóźniej, gdy już wszyscy będziemy bezpieczni. Kiedy wasi ludzie wydadzą polskiemu królowi najważniejsze twierdze i zamki, znowu będziecie panem całego Zakonu. Wymieciecie ze stanowiska Michała Kuchmeistera, wrócicie na krzesło wielkiego mistrza, a rycerzom odpłacicie za ich niewierność.
– O, tak! – potwierdził von Plauen rozmarzonym głosem.
Oczekiwał tego od zeszłej jesieni, gdy brat Kuchmeister ze spiskowcami pozbawił go godności i zesłał do Pokrzywna. Żeby tylko wszystko poszło według planu.
– Coś długo nie ma żadnych wieści...
– Brak wieści to dobre wieści – powtarzał Oset.
Czasami i on niepokoił się o los wyprawy dowodzonej przez Mateusza Lipowskiego i kupca Herzoga, ale nie dawał tego po sobie poznać. Już kilka tygodni jak wyruszyli do Gdańska. Zadanie było trudne, chodziło o przewiezienie wielkich zakonnych armat, zwanych Czterema Ewangelistami, i Oset tłumaczył komturowi prawdopodobne powody opóźnienia.
– Skoro nikt nie może wiedzieć o tej sprawie, nie powinni zdradzić się pośpiechem ani niecierpliwością. Dla wszystkich szpiegów to tylko zwykła kupiecka podróż. Ale pomyślcie, ile rzeczy trzeba dokładnie zaplanować i przeprowadzić. Wasz brat, komtur gdański, wydał armaty Mateuszowi. Trzeba je było załadować na wozy albo sanie, a cały transport przeprowadzić przez wiele posterunków w taki sposób, żeby nikt się nie dowiedział, co wiozą i dokąd.
– Jak to jest – zapytał go kiedyś von Plauen. – Tyle razy byłeś w opałach, tyle razy w naszych rękach, a zawsze udawało ci się wyśliznąć?
– Widać Bóg otacza mnie opieką – zachichotał Oset. – Nie nadeszła jeszcze moja godzina. Ale przez te doświadczenia wiem, że sytuacja zmienia się szybko, z dnia na dzień, jak pogoda albo łaska wielkiego mistrza...
Von Plauen wykrzywił się z niesmakiem.
– I z tego powodu wiem, że nie ma sytuacji, z której nie byłoby wyjścia - dodał Oset. - Bywałem ja już z pętlą na szyi, bywałem zdawałoby się na krańcu żywota...
Von Plauen tłumaczył ocalenie nie tyle boską opieką, co raczej czarami.
– Chyba niemało rozmaitych sztuczek nauczyli cię czarodzieje w litewskich borach – powtarzał.
– Pewnie – śmiał się Oset. – Jeden szczególnie zalazł mi za skórę. Nazywał się Alaban. Znalazłem go kiedyś w lesie, przygarnąłem, ogrzałem, uratowałem staremu życie. Potem był przy mnie przez całe lata, aż któregoś dnia posprzeczaliśmy się trochę...
Von Plauen podniósł brwi. Jako człowiek przesądny wiedział, że nie wolno kłócić się z czarownikami, bo nigdy nic dobrego z takiej sprzeczki nie wynika.
– Słyszałem o wielu historiach z czarownikami – zauważył z przejęciem. – Nasi ludzie, wyruszając na wojenne wyprawy, zawsze zabierali ze sobą święte znaki i modlitwy, mające ich chronić przed działaniem litewskich czarowników. Mimo to zdarzały się dziwne przypadki. Nie tylko giermkowie czy knechci, ale i rycerze ginęli w lasach w niezrozumiały sposób, topili się po bagnach, znikali bez wieści wprost na trakcie, jakby rozpływali się w powietrzu...
Był bardzo ciekawy wiedzy Osta o czarownikach i kapłanach litewskich. W ogólnym odczuciu bardzo wielu zostało ich jeszcze na Litwie.
– To pewne, że są – potwierdził Oset. – Są przecież nawet wśród waszych poddanych, choć tak już dawno tu rządzicie. Król Jagiełło ledwo przed trzydziestu laty zaczął tępić pogaństwo na Litwie, a odniósł większe sukcesy.
– Ale trzyma na dworze czarowników, astrologów i różnych takich...
– Wy nie trzymaliście? – odciął się Oset. – Zresztą król Jagiełło jest prawdziwie gorliwym chrześcijaninem i nie uległ podszeptom, żeby powrócić do pogaństwa. To chyba najlepiej świadczy, że prawdziwie się nawrócił.
– Byli tacy, co go do tego skłaniali?
– A jakże. Choćby ów Alaban. Wieszczył w lasach i na świętych górach, potem był na krakowskim dworze, aż go król wygnał. Na tym nie koniec. Alaban zmawiał się z innymi i chciał, by Jagiełło powrócił do wiary swoich przodków. Widać jednak jego czary nie były wystarczająco mocne, żeby wpłynąć na króla, bo nic takiego się nie stało. I on i jego stryjeczny brat, wielki książę Witold, są chrześcijanami i nic tego nie zmieni. Obaj panują nad krajami już chrześcijańskimi.
– A Żmudzini? – zapytał komtur. – Czyż nie są poganami?
– Są – zgodził się Oset. – Choć i pomiędzy nimi jest coraz więcej chrześcijan. Wy nawracaliście ich ogniem i mieczem, więc nie bardzo chcieli was słuchać. Więcej nadziei wiążą król i kniaź z działalnością kapłanów chrześcijańskich i sami dają dobry przykład.
– Żmudzini nie są chrześcijanami! – zaperzył się komtur. – Mamy pisma Stolicy Apostolskiej, które nam nakazują ich zwalczać i nawracać.
– Mało wiecie – odpowiedział Oset spokojnie. – W grodzie Bejgoła, którym rządzi kunigas Ranis, nie tylko wszyscy są ochrzczeni, ale jest nawet kaplica i ksiądz chrześcijański, który nader często odprawia tam nabożeństwa.
Von Plauen patrzył z niedowierzaniem.
– Nie może to być.
– Kiedy właśnie jest. Mówią o was, Krzyżakach, żeście ślepi zawsze wtedy, gdy to wam dogadza. Nie chcecie widzieć tego, co jest wiadome każdemu, bo inaczej musielibyście przyznać, że idąc ze zbrojnymi rejzami na Żmudź, idziecie nie tylko przeciw poganom, ale i przeciw chrześcijanom.
– I cóż ów Alaban?
– Żywiłem go w moim Kownie. Zmawiał się z innymi, co to pokryli się w lasach i marzyli o tym, że czarami albo jakim sposobem skłonią polskiego króla do powrotu do pogaństwa. Jednak król jest prawdziwym chrześcijaninem, na którego nie działają ich sposoby. Rozszerza chrześcijaństwo, nie boi się czarów. Alaban tracił siły, aż któregoś dnia uparł się, że przejdzie rzekę wpław. Chciał pokazać, że stare bogi są silniejsze od chrześcijańskiego. Wszedł w wodę i utonął, a z nim kilku innych, co także poddali się tej próbie. Wtedy inni uwierzyli w siłę chrześcijańskiego Boga i dali się ochrzcić.
Von Plauen prychnął z odrazą.
– Same sztuczki! Nie ma w tym prawdziwej chrześcijańskiej wiary!
– Sztuczki są ważne, jeżeli są skuteczne – zauważył Oset. – Jak nasza sztuczka z armatami. Jeśli uda się wszystko załatwić po naszej myśli, korzyść odniesiemy wszyscy, jeśli się nie uda, wszyscy zawiśniemy na gałęzi.
Wielotygodniowa wyprawa Mateusza Lipowskiego zakończyła się na dziedzińcu biskupiego zamku w Chełmży. Biskup Arnold osobiście pilnował rozładunku sań w szopach i dopiero, gdy się to stało, odetchnął z ulgą.
– Bogu niech będą dzięki! Tygodniami bałem się, że zrobiłem głupstwo, godząc się na udział w tym spisku.
Teraz, gdy Czterej Ewangeliści znaleźli się w bezpiecznym schronieniu, mógł napisać do polskiego króla i przedstawić mu dowody swojej lojalności.
Kupiec Herzog nie mógł wyjść z podziwu nad Mateuszem Lipowskim, który dobrze sprawił się jako dowódca wyprawy. Nieco później w komnacie biskupa, gdy zdali już szczegółowe sprawozdanie, powiedział do Mateusza:
– Należy się nam wszystkim solidny odpoczynek. Mam nadzieję, że nie dokuczyłem wam za bardzo w tej drodze i zechcecie przyjąć gościnę w moim domu. Jego ekscelencja biskup na pewno zgodzi się, byście odetchnęli. U mnie będzie wam wygodnie, a i moja żona zapewne bardzo się ucieszy waszym towarzystwem. Zatem nie odmawiajcie.
– To dobra myśl – pochwalił biskup Arnold. – Łoże szerokie, miękkie poduszki, a do tego towarzystwo miłych niewiast, oto czego potrzebuje rycerz po wyprawie. Bardzo dobrze się sprawiłeś, Mateuszu. Nawet lepiej niż się tego spodziewałem. Nie musisz się umartwiać. Jakiś czas ksiądz Stanek da radę sam w mojej kancelarii.
– Co będzie dalej z armatami? – zapytał ciekawie Lipowski.
– Będą czekały na lepsze czasy – biskup machnął ręką. – Teraz są moje, bo za nie zapłaciłem. Mam nadzieję, że inne sprawy też potoczą się tak pomyślnie. Ty sobie nie kłopocz tym głowy. Korzystaj z zaproszenia kupca Herzoga i wywczasuj się, zanim cię znowu wezwę do obowiązków.
– Dziękuję, ekscelencjo – zgodził się Mateusz.
Zanim jednak poszedł do domu pani Barbary, udał się do Pokrzywna dopilnować, by komtur wywiązał się z przyrzeczenia wobec Osta. Pan von Plauen wiedział już wszystko. Bracia zakonni Udo i Emeryk powiadomili go o szczegółach wyprawy i o tym, że armaty dotarły bezpiecznie do Chełmży.
– Ciężko było, szlachetny panie – tłumaczył Emeryk. – Wiele razy o włos unikaliśmy odkrycia. Że tak się nie stało, zawdzięczamy bożej łaskawości i, prawdę mówiąc, odwadze i przemyślności pana Mateusza.
Von Plauen wykrzywił usta.
– On niewiele ryzykuje – zauważył. – To ja i mój brat, komtur w Gdańsku, najbardziej nadstawiamy głowy.
Obecny przy rozmowie Oset z Kowna uśmiechnął się szeroko.
– Dlatego właśnie na was spłynie królewska łaska – zauważył. – Unieruchomienie tak wielkich dział uratuje wielu ludzi w nadchodzącej wojnie, i to po obu stronach.
Gdy następnego ranka żegnał się z Ostem, komtur po raz kolejny odmówił przeprawienia się na drugą stronę granicy.
– Muszę zostać tutaj – postanowił. – O mojej ucieczce Kuchmeister i inni moi nieprzyjaciele w Zakonie dowiedzą się natychmiast.
Podał Ostowi rękę, jakby byli przyjaciółmi.
– Kolejny raz się wywinąłeś – mruknął. – Gdyby to ode mnie zależało...
– Ale zależy od Boga – przypomniał Oset. – Chcecie wrócić na krzesło wielkiego mistrza, musicie za to zapłacić. Król Jagiełło będzie umiał ocenić, jak mu się przysłużyliście w tej sprawie. Jeśli rzeczywiście wasz brat w Gdańsku i inni poprą w odpowiedniej chwili jego działania przeciw wojskom Zakonu.
– Niewielu dochowało mi wierności – westchnął von Plauen. – Kapituła łatwo zapomniała, jakim sposobem Kuchmeister objął władzę w Zakonie i powierzyła mu obowiązki wielkiego mistrza.
– Chcecie powrotu do władzy, bądźcie cierpliwi, bardzo cierpliwi – powtórzył Oset.
Przez minione tygodnie von Plauen uważnie pilnował swojego towarzysza, który wszak nadal był jego więźniem. Wieczorem Oset szedł do narożnej izby w południowym skrzydle, które zamykano starannie na klucz. Nie sprzeciwiał się, bo wiedział, że póki Mateusz Lipowski nie przywiezie armat, musi być zakładnikiem komtura i nie może być inaczej.
Komtur von Plauen sporo czasu spędzał w swojej izbie, poświęcając go na modlitwy i rozmyślania. Potrzebował teraz rady i pomocy.
Oto uruchomił spisek przeciw zakonnej władzy i przeciw mistrzowi Kuchmeisterowi, wkraczając na cienki lód sprzysiężenia. Jako człowiek, który do niedawna sam był wielkim mistrzem, wiedział najlepiej, że żadna władza nie zniesie takiego zachowania. Wiedział, że jeśli spisek się wyda, będzie pierwszym, którego pochwycą i zapytają, co wie o sprawie. Taka sama odpowiedzialność groziła jego bratu, komturowi w Gdańsku. Swoją głowę mógł ocalić tylko przy pomocy polskiego króla, którego siła mogłaby też zapewnić mu powrót na krzesło wielkiego mistrza. Wtedy rozliczy się ze zdrajcami, wymierzy sprawiedliwość, zegnie harde karki zaprzańców.
Od tygodni zastanawiał się, co powie polski król i przemyśliwał, jak sam ma postąpić. Martwił się tym, że aby wkraść się w łaski Jagiełły, korzysta z pomocy tylu pośredników. Był podejrzliwy i nie bardzo wierzył, że Oset z Kowna wszystko przedstawi rzetelnie. Zakładał, że ten sam sobie przypisze zasługi w wykradzeniu wielkich armat, może nawet odbierze za to zapłatę. Rola pana von Plauen wypadnie wówczas blado. Może nawet król nie dowie się wcale o tym, o czym dowiedzieć się powinien. Henryk von Plauen przemyśliwał więc, jak zabezpieczyć swoje interesy, podnieść własne zasługi, a pomniejszyć zasługi Osta.
– A gdybym przedstawił Jagielle, że był to mój pomysł? – zastanawiał się. – Że to ja osłabiłem Gdańsk i cały Zakon, zabierając groźnych Czterech Ewangelistów? Czy wtedy polski król nie byłby bardziej skory do pomocy?
Im dłużej nad tym myślał, tym sposób wydawał się mu lepszy. Teraz, gdy Oset z Kowna w towarzystwie Mateusza Lipowskiego opuszczał Pokrzywno, żegnali się niby przyjaciele. Nie wiedzieli nic o liście, jaki Henryk von Plauen napisał do polskiego króla. Cieszyli się, że sprawa Czterech Ewangelistów zakończyła się pomyślnie, a Oset z Kowna odzyskał wolność.
– Bałem się, że komtur nie dotrzyma umowy – przyznał się Mateusz. – Bałem się, że wymyśli jakiś sposób, żeby ciebie zatrzymać jeśli nie w lochu, to przynajmniej w Pokrzywnie.
Oset wzruszył ramionami.
– Nie wierzę mu jak psu – przyznał się. – Gdyby mógł, zakopałby mnie żywcem. Ale nie miał innego wyjścia, bo kto zaświadczy przed królem o jego roli w spisku, jeśli nie ja? A poza tym, jestem w czepku urodzony, mój chłopcze.
Miał zamiar natychmiast ruszyć na południe, by o wszystkim powiadomić monarchę.
– To wielka sprawa, Mateuszu – przekonywał. – Trzeba, żeby król dowiedział się o twoim w niej udziale. I najwyższy czas powiadomić twoich rodziców, że jesteś cały i zdrowy.
Mateusz zgodził się po krótkim namyśle.
– Jestem jak ów syn marnotrawny z Ewangelii – powiedział z westchnieniem. – Choć boję się, że na takie wieści mój ojciec nie każe zwoływać uczty, ale przeciwnie, moczyć rózgi...
Był zadowolony z dobrze wykonanego zadania i cieszył się na myśl o dniach odpoczynku.
Zanim się pożegnali przed bramami Chełmży, Mateusz zapytał o to, co go nurtowało od dawna.
– Czy król rzeczywiście pomoże panu von Plauen wrócić do władzy w Zakonie?
Oset wzruszył ramionami.
– Wątpię – rzucił bez ogródek. – Zakon musi mieć jakąś władzę, taką czy inną. Jeśli królowi będzie odpowiadała ta, poprze jego starania. Ale nie myślę, żeby wiele w tej sprawie zrobił. Wszystko zależy od samego Plauena i jego zwolenników, o ile jeszcze takich ma.
– Czy to znaczy, że kłamaliśmy? – zaniepokoił się Mateusz.
– Kłamstwo? Nie, to nie kłamstwo, mój chłopcze. Raczej spryt i podstęp. Panowie von Plauen żyją mrzonkami. I niechaj tak zostanie. Bo jeśli stary wróci do władzy, natychmiast wywoła wojnę, to pewne.