Читать книгу Saga rodu z Lipowej 34: Milena - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

HYNEK Z HOLSZTAJNU

Оглавление

Czechy

Bunt zaczął się latem zeszłego roku, ale gotował się od lat. Sobór w Konstancji nie ograniczył się w sprawie czeskiej do spalenia Jana Husa, bez dania mu możliwości obrony, choć uczony doktor miał list żelazny od króla Zygmunta, gwarantujący mu nietykalność. Sobór obłożył cały kraj interdyktem, co Czesi przyjęli z oburzeniem. Stany czeskie odmówiły uznania tej decyzji, krytyka papiestwa nasiliła się.

Latem 1419 roku uwięziono na ratuszu w Pradze kilku mieszczan podejrzanych o sprzyjanie nowej religii, heretyków. Tłum zgromadzony w kościele Matki Bożej Śnieżnej udał się tam z procesją, domagając się zwolnienia uwięzionych.

- Myślimy tak samo jak oni! – wołano. – Wszystkich nas uwięzicie, wszystkich wyślecie na stos?!

Doszło do bijatyki, burmistrza Pragi i rajców wyrzucono przez okno, spośród tłumu wybrano czterech przywódców, zwanych hetmanami.

Król Wacław IV, chory już i słaby, ani myślał się układać. Wezwał na pomoc swojego brata, Zygmunta Luksemburskiego, króla Węgier. Ale nie doczekał pomocy. Umarł 16 lipca, a już następnego dnia lud praski uderzył na kościoły i kaplice, a na ulicach rozpoczął polowania na Niemców. Buntownikami dowodził Jan Żiżka, wódz i strateg, który wkrótce miał pokazać, że czeska piechota nie boi się nikogo i każdemu dotrzyma pola.

Zygmunt Luksemburski próżno zaklinał i prosił, wcale go nie wpuszczono do miasta. Oburzony, był zdecydowany krwawo rozprawić się z heretykami. Poprosił papieża o ogłoszenie krucjaty. Uzyskał ją i w marcu 1420 roku ruszył z wojskami na stolicę Czech, jednak nie zdobył Pragi.

Zaraza husycka rozprzestrzeniała się tymczasem wszędzie i w kilka miesięcy stało się wiadome, że nie zniknie ani sama, ani pod toporami krzyżowców. Stany czeskie przyjęły cztery artykuły praskie za swoje i prawie każdy Czech stał się obrońcą wolności, a przeciwnikiem Zygmunta i Kościoła katolickiego. Artykuły były wymierzone przeciw papieżowi, bogactwom Kościoła i przeciw księżom, których Czesi chcieli widzieć biednych i usługujących, a nie bogatych i leniwych. Choć różnili się w niektórych kwestiach, wszyscy heretycy stali przy artykułach praskich, z których jeden domagał się udzielania Komunii Świętej pod dwiema postaciami – chleba i wina.

* * *

Sześciu mężczyzn siedziało w gospodzie o milę od Podiebradów, przy drodze wiodącej do Nymburka. Należeli do tej grupy szlachty czeskiej, która obawiała się radykalnych kup zbrojnych złożonych z chłopów, rzemieślników i mieszczan, uznających przywództwo Jana Żiżki, ale podobnie jak oni, opowiadali się przeciw Zygmuntowi Luksemburskiemu, oburzali się na Rzym i papieża Marcina V, co obłożył Czechy interdyktem i nakazał przeciw nim wyprawę krzyżową.

- Chcemy tylko wolności – mówił pan Hynek z Holsztajnu. – Chcemy stanowić o sobie na naszej ziemi. Krew naszych braci nie może pójść na marne.

Pan Hynek był niewysoki, ale mocny i twardy. Uchodził za człowieka spokojnego, którego niełatwo wyprowadzić z równowagi, rozważnego.

- Tylko król Jagiełło – przekonywał. – Albo Żiżka weźmie w garść całą władzę.

Kiwali głowami na znak zgody. Byli przedstawicielami szlachty i nie chcieli, żeby lud zapanował w państwie, bo oznaczałoby to zagładę Królestwa. Wcześniej myśleli o ofiarowaniu korony Zygmuntowi, bratu zmarłego króla Wacława, ale on wyniośle odrzucił propozycję i poradził, żeby zdali się na jego łaskę. Ruch husycki, wymierzony w Rzym, Kościół i króla, brał Zygmunt za bunt grupki gorącogłowych ludzi, których spodziewał się łatwo poskromić. Ale czeskie kacerstwo rozprzestrzeniało się jak burza, co było wynikiem i nieprawości, jakich dopuszczali się uczestnicy krucjaty nakazanej przez Zygmunta. Z królewskiego wyroku stosy zapłonęły w różnych podległych mu krajach i miastach. Nie była to już wojna o władzę, to była wojna o życie. Stany czeskie poparły ruch ludowy i w całym kraju mało kto uważał, że należy trwać po stronie papieża.

Umiarkowanych, których liczono znacznie mniej, nazywano utrakwistami, od określenia sub utraque species, pod obiema postaciami. Wywodzili się głównie z czeskiej szlachty i obawiali się o upadek swoich przywilejów w kraju. Nie chcieli dopuścić do umocnienia władzy Żiżki. Szukali innej drogi ratowania Czech. Dlatego zebrali się w tej gospodzie.

Pan Hynek z Holsztajnu kreślił palcem po stole niewidoczne linie.

– Tylko Jagiełło – mówił. – Nikt inny nie udzieli nam pomocy. Inaczej Niemcy zaleją nas ze szczętem.

Kiwali głowami. Wiele razy omawiali już taką możliwość. Szukali sojuszników pośród nieprzyjaciół swojego największego wroga. Nie znaleźli nikogo innego.

- Kto pojedzie? – zapytał ktoś zafrasowany. – To tajna misja, trzeba tu sprytu i przebiegłości. Nietrudno wpaść w ręce ludzi Zygmunta.

- Za waszą zgodą, ja pojadę – oznajmił pan Hynek. – Znam trochę szlaki w Polsce i będę wiedział, gdzie i jak szukać króla. Moim zdaniem nikt nie powinien poznać naszych zamiarów przedwcześnie.

- Słusznie – potwierdzili. – Trzeba, byście mówili z samym królem polskim, bez świadków. Gdy wybadamy dobrze jego intencje i zamiary, postąpimy krok dalej.

- Albo w tył – zauważył inny.

Milczeli przez jakiś czas nad kuflami.

- Król Jagiełło mądry – powiedział ktoś. – Wysłucha, rozważy, znajdzie radę. Może też powstrzyma swoich rycerzy, żeby nie brali udziału w krucjacie. Z jego zdaniem liczy się nawet ten diabelski papież.

- Trzeba wielkiej ostrożności. Nie wolno zrazić polskiego króla, nie wolno go zniechęcić. Trzeba mu umiejętnie wytłumaczyć, czego chcemy. A chcemy tylko wolności, do czego mamy prawo jak wszyscy.

- Będę wiedział, jak postąpić – poważnie zapewnił pan Hynek, a oni udzielili mu na drogę błogosławieństwa.

- Jedźcie nie zwlekając. I niech Bóg sprzyja naszym zamiarom.

* * *

Piotr z Krasawy siedział na zydlu pod ścianą i przez niewielkie okienko zamkowej wieży patrzył na niedalekie szczyty górskie. Las na zboczach parował w słońcu po porannym deszczu. Zapowiadała się dobra pogoda, zza okna dochodziły radosne głosy ptaków.

Piotr wstał i zaczął chodzić po niewielkiej, półokrągłej izbie, trzy kroki w jedną i trzy kroki w druga stronę. Czynił tak kilka razy dziennie, dla zdrowia i z braku innego zajęcia.

Zatrzymał się, poprawił posłanie. Drewniane łoże i dwa stołki były tu jedynymi sprzętami, a wszystko, co należało do Piotra, znajdowało się w skórzanej sakwie, leżącej obok. Otworzył ją teraz, wydobył lusterko z kawałka dobrze wygładzonej miedzianej blachy.

- Tak – powiedział do swojego odbicia. – Tak to teraz wygląda…

Na twarzy nie było już trapiącej go przez wiele dni opuchlizny, ale złamany nos na zawsze pozostanie wykrzywiony. I na zawsze pozostanie gruba blizna na dolnej wardze i podbródku. Oto pamiątka po wyprawie krzyżowej. Bardzo bolesna pamiątka. Schował lusterko, zawiązał rzemienie worka i usiadł na posłaniu.

Już kilka tygodni był gościem pana Hynka z Holsztajnu. Początkowo mieszkał w dolnej izbie, gdzie poddawano go leczeniu, od kilku dni tutaj. Bóle głowy prawie ustąpiły, nie musiał przyjmować naparów na sen. Chyba, że przeciw koszmarom, jakie dręczyły go w ciemności, gdy przypominał sobie niedawne wydarzenia. Wielkie nadzieje i pobożną radość, gdy wyruszali bronić Krzyża i Kościoła, a potem zawód, rozczarowanie i poczucie grzechu.

Na schodach dały się słyszeć szybkie kroki i do izby wszedł pan Hynek. Na twarzy miał uśmiech, jak gdyby niósł dobrą nowinę.

- Podobno czujecie się dobrze, panie Petr – zagadnął. – Czas, byście wracali do swoich.

Rycerz nie był zaskoczony. Spodziewał się tej nowiny od tygodnia.

- A husyci? – zapytał rzeczowo.

Pan Hynek uśmiechnął się uspokajająco.

– Nie ma ich w okolicy. Poszli na południe. Jeśli macie jechać, to teraz, zanim wrócą. Wasza chorągiew rozbita pod Topolcami, nie ma na kogo czekać.

- Nie czekałem na nich – zmarszczył brwi Piotr z Krasawy. – Mam wyprawy krzyżowej dość. I nigdy więcej.

Pan Hynek uśmiechnął się.

- A pan Zaremba? – zapytał. – Chcieliście czekać, by stanąć naprzeciw niego z mieczem w dłoni.

Pan Piotr zacisnął szczęki.

- Przyjdzie i na to czas – oświadczył cicho. – Teraz zezwólcie stąd odjechać. Dość byłem wam ciężarem.

Pan Hynek westchnął.

- A wy tylko o jednym! – zganił. – Nie dla okupu was uratowałem!

Pan Piotr poważnie skinął głową.

- Wiem to – zapewnił. – Toteż nie okupem chciałem wam dziękować, ale zapewnieniem, że nie zapomnę o wdzięczności.

Pan Hynek uśmiechnął się.

- Może i będzie okazja – powiedział tajemniczo. – Szybciej, niż się spodziewacie.

Przysunął sobie drugi zydel i usiadł naprzeciw Polaka.

- Po śmierci brata mam obowiązki wobec dziewczyny – wyjaśnił. – Jest uparta, a nie mogę zagwarantować jej bezpieczeństwa tutaj. Zawiozę ją do Krakowa. Jest tam krewna mojej pierwszej żony, bogata kupcowa. Zajmie się Mileną, roztoczy nad nią opiekę, póki tu nie minie czas wojenny. Umyśliłem jechać zaraz jutro, bo nie wiadomo, jak się później ułożą sprawy… Moglibyście ruszyć z nami. Z Krakowa niedaleko już do waszej ziemi, a i bezpieczniej będzie w większej liczbie.

Piotr z Krasawy z zadowoleniem skinął głową.

- Dobra myśl – uśmiech rozjaśnił jego oczy. – Jestem gotowy choćby i zaraz. A z Krakowa poślemy do moich.

Pan Hynek pokręcił głową.

Saga rodu z Lipowej 34: Milena

Подняться наверх