Читать книгу Inspektor Andreas i praskie dossier - Marshall Browne - Страница 4
ОглавлениеPONIEDZIAŁEK
...
– Inspektorze Anders – powitał go. – Jestem Bleča. Witam w naszym kraju. Czy możemy rozmawiać po francusku? Pańska sława jest tu dobrze znana. Jestem wdzięczny monsieur Rogetowi, że zorganizował dla nas pańską pomoc. To bardzo hojne z jego strony. Dla nas to wielka rzecz.
Uścisnęli sobie dłonie. Anders przywykł do tego rodzaju wstępów. Bleča wskazał mu fotel. Inspektor zdjął płaszcz i razem z kapeluszem wręczył go szoferowi, który podszedł skwapliwie.
Bleča mrugnął kilka razy, jakby jego bladoniebieskie oczy fotografowały sławnego śledczego. Usiadł w fotelu obok Andersa.
– Jest późno, więc od razu przejdę do rzeczy. Czy zna pan naszego Pavla Moravę?
Anders kiwnął głową. Słyszał o Moravie.
– Przenikliwy, bystry człowiek, który przyczynia się do naszego rozwoju. Szybko zbudował imponujące kontakty wśród zagranicznych inwestorów. Jak lubią mówić czeskie media: „Jest oczkiem w głowie premiera”. To kluczowa postać w naszych planach gospodarczych. – Wypowiadanym osobno stwierdzeniom towarzyszyła kolejna seria mrugania. – Jest też moim dobrym przyjacielem.
Tak jak jest nim Roget, pomyślał Anders. Albo mu się wydaje, że jest.
Urzędnik machnął ręką w stronę szofera.
– Pan Jan Beran jest osobistym sekretarzem pana Moravy.
Anders odwrócił się, by napotkać nerwowe spojrzenie tego faceta. Zakładał, że Beran jest pracownikiem Blečy.
– Dossier. Przypuszczam, że monsieur Roget powiedział panu o nim?
Anders skinął głową.
– W ubiegły czwartek pan Morava otrzymał e-mail, wysłany z kafejki internetowej, powiadamiający o jego istnieniu, z informacją, że wkrótce zostanie udostępnione europejskim mediom. Tu jest tłumaczenie.
Anders wziął kartkę i zaczął czytać:
Twoje akta osobowe, z naruszeniem prawa zniszczone w 1989 roku w czasie aksamitnej rewolucji, zostały odtworzone i poszerzone o pewne znaczące kryminalne aspekty. Nasi obywatele i przedstawiciele świata biznesu w całej Unii Europejskiej i za oceanem powinni poznać twoje dawne zbrodnie. Wkrótce poznają. Józef K.
Anders podniósł wzrok.
– Józef K.?
Na ustach Blečy pojawił się skąpy, enigmatyczny uśmiech.
– Najwyraźniej pseudonim. Ta osoba nie ujawnia żadnych szczegółów tak zwanych dawnych zbrodni, o nic nie prosi, nie pozostawia pola do negocjacji. Niezła łamigłówka, co?
Można tak powiedzieć. Anders poczuł się znużony. Rozluźnił ramiona, miał chęć pomasować sobie kark.
– Czy pan Morava podejrzewa, kim jest źródło?
– Nie. – Urzędnik łagodnie rozłożył ręce. – To może być niegodziwa mistyfikacja. Nawet jakiś szalony dowcipniś.
Anders obserwował odgrywane przed nim przedstawienie. Jednak ten człowiek tak nie myślał. Wręcz przeciwnie, inspektor wyczuwał, że wiadomość – z jakiegoś powodu – uderzyła jak piorun.
– To żadna tajemnica, inspektorze. Większość przedstawicieli naszego pokolenia była członkami partii. Mają pewną przeszłość… – Zawiesił głos, pozostawiając niedopowiedzenie. – Naturalnie porozmawia pan z panem Moravą. To logiczny punkt wyjścia. – Spojrzał na zegarek. – Może dzisiaj? W południe? Pan Jan Beran to zorganizuje.
Wskazał ręką mężczyznę stojącego za Andersem niczym posąg.
Bleča wstał i jego dłoń – miękka, biała, zawsze gotowa okazać kurtuazję – znów została wyciągnięta. Gdy podawali sobie ręce, powiedział:
– Inspektorze, na tym etapie nie chcemy angażować w to policji. Śledczy z pańskim doświadczeniem zrozumie dlaczego. Wyobrażam sobie pańską misję jako służącą ustaleniu faktów. – Urwał. – Proszę odkryć tożsamość tej osoby i wrócić do domu. Nasza wdzięczność zostanie bardzo hojnie wyrażona.
Wracając długim korytarzem w ślad za spieszącym Beranem, Anders pomyślał: on się starał, żeby to brzmiało jak bułka z masłem, ale wie, że tak nie jest. Za fasadą perfekcyjnie opanowanej kurtuazji nerwy urzędnika były równie napięte jak u szofera. „Hojnie wyrażona”. W euro?
Na dziedzińcu gmachu, być może czyjegoś dawnego pałacu, Anders spojrzał na niebo. Krople deszczu odbijały się od frontonu i padały mu na twarz. Podszedł do Berana, który trzymał otwarte drzwi samochodu. Niepokój tkwił w tych ludziach jak wirus, w jakim więc stanie musiał być ten oligarcha? A inspektor Anders powinien niepokoić się tak samo jak wszyscy.
W drodze powrotnej przez opustoszałe ulice oddał się rozmyślaniom. Zajmie się swoim kikutem i trochę się prześpi. Do czasu, gdy porozmawia z oligarchą, myślenie o tej niezbyt obiecującej wycieczce na koszt podatnika, o tych odpychających ludziach, przestawi na jałowy bieg. Zamiast tego porozmyśla o Franzu Kafce, twórcy Józefa K., z którym poznała go Marguerite.
Jednak nie myślał o Kafce. Skupił się na strategii wycofania się dla Marguerite i siebie. Wkrótce musi zostać uruchomiona. Matucci orientował się, co w trawie piszczy i był zaniepokojony odwlekaniem sprawy. Kilka miesięcy wcześniej Anders zapisał na swoim koncie kolejny cios zadany Czcigodnemu Stowarzyszeniu.
– Znów wsadziłeś kij w mrowisko – stwierdził Matucci. – Więc, na miłość boską, pospiesz się.
Jechali, obaj pogrążeni w ciszy, przez miasto też w niej zatopione. Gdy podjechali pod hotel, Anders wyczuł, że Beran jest bliski przerwania milczenia, jednak nie nastąpiło nic poza krótkim skinieniem głową na pożegnanie.
* * *
Było południe. Anders czekał w restauracji w przyziemiu hotelu położonego około stu metrów od tego, w którym się zatrzymał. Poza kelnerem, który postawił przed nim szklankę wody mineralnej, nie było tu nikogo. O dziewiątej trzydzieści Jan Beran zatelefonował, by przekazać ustalenia w sprawie spotkania. Podczas krótkiego spaceru przez plac Wacława Anders zauważył, że na renowację fasad budynków wydano duże pieniądze. Jednak w pamięci wciąż miał przygnębiające miasto z 1981 roku, ze śpieszącymi się, buro odzianymi mieszkańcami o ziemistych twarzach. Ponure wspomnienia nigdy go nie opuszczały. Wstał późno, potem z przyjemnością skorzystał z nowocześnie wyposażonej łazienki. „Ciesz się każdym dniem, każdą godziną”, powiedziała Marguerite. Wyjrzał przez okno na skwer przed kościołem o biało otynkowanych ścianach. Słońce lśniło w strumieniu wody z fontanny. Niebo było bladobłękitne. Tak, Marguerite, takim dniem można by się cieszyć. Gdyby nie sprawa, która go czekała.
Rozejrzał się po restauracji: przypominała jaskinię, sufit pokrywały sople realistycznie wyglądających stalaktytów. Na tablicy pamiątkowej napis w języku angielskim informował, że została zbudowana w 1939 roku jako jedna z kilku podobnych, bardzo wtedy modnych grot powstałych w tym mieście. W umieszczonym w ścianie akwarium powoli poruszali się jego mieszkańcy. Każdy stolik był oznaczony jako zarezerwowany. Świetne miejsce na potajemne rozmowy.
Dwunasta dziesięć. Dawniej sięgnąłby po papierosa. Równie zręcznie, jak ostrze zamykające się w szwajcarskim scyzoryku, przysadzisty mężczyzna w płowym garniturze zajął miejsce naprzeciwko niego. Anders podniósł się lekko z fotela. Mężczyzna się uśmiechnął – zadowolony z zaskoczenia Włocha.
– Jestem Pavel Morava, a pan to commissario Anders. – Wystrzelona ponad stołem dłoń uścisnęła dłoń inspektora. – Cieszę się, że mam pana po swojej stronie, signor Anders. Bardzo się cieszę. – Jego włoski miał ciężki akcent, ale był płynny.
Nieufność Andersa wzrosła o kolejny stopień. Kogo ten człowiek znał we Włoszech? Przyglądał się szerokiej twarzy z wysuniętymi łukami brwiowymi: odsłoniętym zębom – doskonałemu dziełu ortodonty, rudawym włosom zaczesanym do góry. Jednak dopiero oczy, zimne jak u pływających obok ryb, zwróciły uwagę Andersa.
Kelner pospieszył do ich stolika i został odprawiony machnięciem włochatej łapy. Oligarcha nie był facetem, który wtapiał się w otoczenie. Jedwabny kolorowy krawat głosił komunikat: oto komunistyczny urzędnik, który błyskawicznie stał się odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą. Owo szybkie tempo robiło wrażenie na Andersie. To był kraj, w którym wiele się wydarzyło w metaforycznym znaczeniu. Anders odwrócił głowę w stronę drzwi. Dwaj mężczyźni z ogolonymi głowami, w czarnych garniturach, odsunęli się od nich. Jeden miał na czole pieprzyk tak duży jak hinduska symboliczna kropka.
Morava uśmiechnął się i arogancko wskazał kciukiem drzwi.
– Przynależności wielkiego biznesmena w nowym kapitalizmie… Okej, zakładam, że mój stary przyjaciel Bleča pokazał panu ten e-mail? Okej. Mam przed sobą szereg projektów, które wymagają udziału partnerów zagranicznych. Nie chcę, żeby moją reputację zniszczono w nieuczciwy i katastrofalny sposób. Chcę, by to zostało załatwione. A zatem co może pan dla mnie zrobić?
Anders spojrzał w te lodowate oczy.
– Kogo pan podejrzewa?
Po twarzy oligarchy przemknął grymas.
– Nie siedziałby pan tutaj, przyjacielu, gdyby to było takie proste. Żyję tu długo, miałem do czynienia z wieloma sprawami. Niejeden chciałby mnie załatwić. – Grube wargi się wykrzywiły. – Ale może to tylko jakieś szaleństwo.
On i Bleča korzystają z tego samego scenariusza, pomyślał Anders.
– Commissario, większość VIP-ów z mojego pokolenia ma komunistyczną przeszłość. Wielu dawnych kolegów stanęło w miejscu. Leżą tylko, zanurzeni w brudnej wodzie po kąpieli, z którą ich wylano, przesiąknięci toksyczną zazdrością. Rozumie pan?
– Czy może mi pan podać nazwiska? – Facet wskazywał wielką liczbę swoich wrogów. To nie było pomocne.
– Pewnie, mógłbym rzucić kilka. Jednak w ten sposób może pan szukać wiatru w polu. Czas nie jest po naszej stronie. – Pochylił się w przód i w jego oddechu dało się wyczuć chili. – Commissario, śledztwo musi być ukierunkowane.
Kelner wrócił z menu. Inni goście się nie pojawili. Morava nie spojrzał na kelnera.
– Weźmiemy pstrąga. I butelkę tego specjalnego białego znad Loary – powiedział i odprawił mężczyznę.
– Konkurenci w interesach? – zapytał Anders.
Oligarcha zdecydowanie pokręcił głową.
– Mamy własne sektory. Wystarczy tego dla wszystkich – prawdziwych ludzi sukcesu. Jan Beran trochę powęszył. Zna moje sprawy. To syn starego przyjaciela. Jest bystry i ma kilka pomysłów, ale niektóre są wariackie. Na początek niech pan porozmawia z nim, przesieje je swoim doświadczonym okiem.
Anders zmarszczył brwi. Jakiekolwiek pomysły miał małomówny Beran, były źródłem jego stresu.
Pojawił się skwierczący pstrąg i został wyfiletowany przez kelnera. Anders zadumał się nad jego kunsztem. Nie kupił twierdzenia o szukaniu wiatru w polu. Morava musiał się czegoś domyślać. Dlaczego trzymał to w tajemnicy?
Czech obserwował Andersa jak jakiś obcy gatunek – spojrzeniem zawodowca prowadzącego przesłuchanie. Czy to był klucz do jego przeszłości?
– Jest jeszcze jedna grupa, commissario. W całym naszym mieście dysydenci w starym stylu siedzą w kawiarniach, szepcząc o „niedokończonej sprawie”. Cholerne duchy przeszłości. Są głusi na fakt, że muzyka się zmieniła. Na gramofonie leży nowa płyta.
...