Читать книгу Kolekcjonerka - Marta Motyl - Страница 5
ОглавлениеROZDZIAŁ 1
Zmiana planów
W zetknięciu z tym, co rozgrzane, wydawała się chłodniejsza, niż była. W zetknięciu z tym, co miękkie, wydawała się twardsza. Niewielka kulka, w sam raz, żeby trzymać ją między dwoma palcami. Podsuwać, wsuwać, odsuwać, podsuwać, wsuwać.
Rozgrzewała się, rozmiękała, rozpuszczała po zbliżeniu z najbardziej zmysłowymi obszarami. Zaczynała spływać rzadkim sokiem. Sok zlewał się z drugim, gęstszym, w jeden, nieustannie cieknący. Kiedy temperatury ciała i kulki wyrównywały się, długie palce sięgały po następną. Chwytały ją, jakby były pałeczkami, i ponownie podtykały pulsującemu miejscu.
Żeby je nakarmić.
Drżałam, rozsuwając nogi jak najszerzej. Mrożona wiśnia ślizgała się po moich płatkach. Skrapiała je kapiącą z miąższu czerwienią. Serce biło mi szybciej, coraz szybciej. Owoc raz po raz muskał najwrażliwszy punkt.
Przymrużyłam oczy. Desperacko próbowałam ściskać rąbek odrzuconej kołdry, lecz palce nie były w stanie uchwycić czarnej satyny.
Kochanka wsunęła we mnie wiśnię i przytrzymała; jęknęłam przeciągle, jak podrażniona kocica. Zatkała mi usta ręką, nie przestając dręczyć. Przesunęłam się w górę i w dół, w nowym spazmie. Zaszeleściło prześcieradło. Byłam zaledwie wibracjami ciała, które wiśnia za wiśnią porywał prąd po prądzie. One chyba zamierzały mnie roznieść?
Serce przestało bić, zaczęło huczeć. Jakbym słyszała dwa.
Pewnie słyszałam też jej serce.
Gdy cofnęła dłoń od moich ust, otworzyłam oczy. Zamrugałam kilkukrotnie, żeby pozbyć się mgły ze źrenic. Z rozmazanej bieli stopniowo wyodrębniły się unoszące się nade mną dwie piersi, duże, z widocznymi pod cienką skórą żyłkami. Sutki sterczały bojowo. Wyglądały, jakby i z nich miał zaraz wytrysnąć sok.
Dotknęłam naprężonej brodawki językiem. Lizałam ją, aż zaczęłam zachłannie ssać. Zobaczyłam na twarzy partnerki tak dobrze mi znany uśmiech drapieżcy. Wyjęła ze mnie wiśnię i wsunęła między swoje wargi. A później wytknęła koniuszek języka i zdjęła z niego pestkę.
Odsunęła się ode mnie. Starannie odłożyła pestkę obok miski, połyskującej emalią oświetloną nikłym blaskiem nocnej lampki. Podniosłam się i sięgnęłam w kierunku szafki. Prosto do tego samego naczynia.
Usiadłam naprzeciwko mojej pani. Powiodłam owocem wewnątrz stromizny jej górnej wargi – choć tym razem usta go nie pochłonęły – poprzez kotlinkę w brodzie i długi przesmyk szyi. Pomiędzy szczytami piersi, wzdłuż doliny brzucha.
Miejsce będące celem tej podróży rozchylało się w błogim zaproszeniu.
Przyjęłam je, oczywiście.
Nie wiedziałam, czy nie zbyt szybko zastąpiłam tę owocową pieszczotę innymi. Nachyliłam się i przyciskając dłonie do ud kochanki, zanurzyłam w niej język. Drgnęła, jakby chciała wchłonąć go jeszcze dalej, głębiej w intymny nurt.
Odniosłam wrażenie, że za chwilę zaleje mnie ten specyficzny napój z domieszką wiśni. Będzie ściekał z mojej twarzy, podobnie lepki jak płyn, który zastygł mi na nogach. Lecz nie przestawałam go zlizywać, zachłannie i sumiennie, żeby nie uronić ani kropli. Rozpływał się w moich ustach.
Przez chwilę zastanowiłam się, jak w smaku zmieniłoby się czerwone, a jak białe wino, gdyby dodać do niego tę szczyptę kobiecości.
Ta kobieta była pierwszym w pełni dojrzałym owocem, którego kosztowałam. Wiedziała doskonale, kogo – i czego – pożąda.
Nie mam pojęcia, kiedy sięgnęła po kolejną wiśnię.
Przeciągnęła nią nieśpiesznie po przedziałku między moimi pośladkami. Zatrzymała ją przy otworze, muskając go chłodem. Lecz choć przechodziły mnie dreszcze, nie przestawałam spijać kochanki, a ona pieścić mnie w ten sposób.
Trwałyśmy tak, dopóki jej nie zaspokoiłam.
Przyciągnęła mnie do siebie, tak że nakryłam swoimi piersiami jej piersi. Miałam na swoich nogach jej nogi; nasze soki, doprawione wiśniami, łączyły się. Odwróciła nas, i oto ja znów wiłam się pod jej dotykiem, odurzona ciepłym ciężkim zapachem. Opadał na nas pośród erotycznych krajobrazów. A wiśnie – którymi karmiłyśmy i dotykałyśmy się naraz, splątane ze sobą w coraz bardziej niemożliwych pozach – stanowiły orzeźwiające akcenty.
* * *
W krainie soczystej wiśni przebywałam od niedawna.
Żeby zacząć zupełnie nowe życie, musiałam skończyć z handlowaniem seksem. Dlatego jeszcze przed wyjazdem z Łodzi zamierzałam usunąć moją ofertę, która wciąż tkwiła na portalu $ponsora $zukam. I zrobiłam to. Naprawdę!
Skasowałam konto i po raz ostatni rzuciłam okiem na stronę główną. Jednak kiedy ją przescrollowałam, natknęłam się na ogłoszenie od potencjalnej sponsorki. Kliknęłam, tak z ciekawości.
To jeszcze nie było grane. A przynajmniej nie za mojej kadencji.
Nie będę owijać w bawełnę. Szukam młodej
(18–25 lat), atrakcyjnej dziewczyny,
która zadowoli mnie i mojego partnera.
Chcielibyśmy, żebyś:
– była otwarta,
– nie bała się eksperymentów,
– lubiła dawać przyjemność,
– lubiła ją brać,
– nie miała problemów ze spermą.
Zapewne domyślasz się, że możesz liczyć na naszą wdzięczność? Warunki do dogadania. Sorry, ale bez zdjęć się nie da, więc wyślij nam fotki twarzy i figury.
Ach, zatem ta dama liczy na ładną rozpustnicę dla siebie i swojego pana? To chyba on podpowiedział jej ostatni wymóg wypisany od myślnika. Tymczasem ja oczekiwałam ogłoszenia wyłącznie od i dla kobiety.
Niby dlaczego nie sprawdzić, czy na orbicie portalu nie pojawiło się i takie? Przecież mam chwilę, nawet dłuższą.
Cierpliwość popłaciła. Znalazłam niejedno. Chyba ostatnio źle szukałam podobnych. Niektóre anonse skierowane „wyłącznie do kobiet” były zbyt suche. To znaczy te o poszukiwaniu czystej (!), zadbanej, sympatycznej dziewczyny. Musiały być dziełem panien tak starych, że pamiętających jeszcze epidemie wszawicy w szkołach i na pensjach. Zapewne eleganckich, zawsze, ceniących piękno i luksus. Czekających tylko na poważne oferty. Ot, pseudowytworniś potrzebujących dziewczęcia do różnych usług i posług. Z wymagań wynikało, że nie szukały uwodzicielskiej kochanki, ale uporządkowanej pokojówki.
Po przeciwnej stronie znajdowały się anonse od istnych samic alfa. Również i one potrzebowały pannic atrakcyjnych, a do tego seksownych, dorównujących im zmysłowością i brakiem pruderii. Takich, z którymi zrealizują swoje najskrytsze pragnienia. I jeśli nawet posługiwały się słownikiem guwernantek, to tych bardziej wyzwolonych.
Bawiłam się świetnie, jak zwykle, czytając i segregując w głowie te wołania o płatną miłość. Okazało się, że kobieta, tradycyjnie męska niewolnica, może równie dobrze zostać niewolnicą drugiej kobiety. Przybiegać na każde jej skinienie, pieścić na każde jej życzenie. Czyż to nie przełomowe?
Dla mnie – wyzwanie rzucone czasom i wszechczasom.
Odpisałam na wybrane ogłoszenie. Jedno, którego autorce bliżej było do samicy alfa. Spodobało mi się, że nie krygowała się za pomocą konwenansów. „Długo się zastanawiałam, czy zamieścić ten anons, ale...” plus liczne tłumaczenia połączone hasłem „ale tak naprawdę to jestem normalna”. Albo podobnych. Zupełnie jakby korzystanie przez kobietę z seksualności innych kobiet, do tego za pieniądze, było czymś nienormalnym.
Ten komunikat cechowały konkrety. Mimo to brzmiał niesłychanie obiecująco.
Jeśli jesteś kobiecą kobietą, masz od 18 do 30 lat, chcesz wejść w czysto erotyczny związek, może właśnie z Tobą spełnię swoje fantazje? Myślę, że sponsoring doda całej sprawie pikanterii. Osiągnęłam sukces zawodowy i finansowy, ale pragnę więcej pieprzu w swoim życiu. Chętnie podzielę się tym, co wypracowałam, w zamian za bardzo namiętne chwile w Twoim towarzystwie. Lubię odwiedzać galerie, restauracje, kluby i... pewną stajnię. Właściwie to...
– ...szukam nowej klaczy – dokończyłam półgłosem.
Moja potencjalna dżokejka nie załączyła żadnego zdjęcia, co wytłumaczyłam sobie względami bezpieczeństwa, zachowania anonimowości. O wyglądzie napisała zresztą dalej, dość lakonicznie: średni wzrost, blondynka, szarozielone oczy. Opis jej upodobań był dłuższy: seks oralny, tradycyjny, analny, z zabawkami, przebrania/kostiumy, szpilki, klapsy, dominacja, tresura.
Co to dla mnie oznaczało? Posługując się językiem ogłoszeń: obustronną satysfakcję.
A w języku wyobraźni? Parkiet, rozjarzony światłami, które biły z dyskotekowej kuli. Składającej się z przystających do siebie, chociaż oddzielnych pól, podobnych plastrom miodu. Każde z nich wydzielało określony kolor, a wszystkie promieniowały w tym samym czasie. Ich tęczowy wir skierowano na dwie pary bioder, ocierające się i poruszające w zgodnym rytmie do najbardziej z wyuzdanych piosenek. Jej słowa nie były śpiewane, tylko szeptane, przeplatane zduszonymi westchnieniami. Należało się w nie włączyć.
Nie piło się w tym świecie mętnego koktajlu z gorzkich godów i cierpkich zawodów, zbyt dobrze znanego mi ze związków, w których byłam. On funkcjonował na określonych zasadach kupna – sprzedaży. Należało się z nich wywiązać, dając lub pobierając przyjemność.
Nagle – bylebym go nie rzuciła! – rozbłysnął przede mną z całą intensywnością.
Dotarło do mnie, że da się z niego wyciągnąć mnóstwo namiętności, o ile trafi się w układance na odpowiednią osobę. Że pragnę wyłącznie odejść od poprzedniego sponsora, od przygniatającej rutyny związku z nim, od jego durnowatej zazdrości. Fakt, że on się zagalopował, nie oznaczał tak naprawdę, że zagalopuje się ktoś inny.
Nawet wielbicielka konnej jazdy.
Niemal natychmiast wysłałam do tej kobiety mejla z załącznikiem w postaci paru swoich zdjęć. I obiecałam sobie, że jeśli nie dostanę odpowiedzi tego samego dnia, odpuszczę. Następnego ranka zabieram wypakowany po brzegi plecak i chodu!
Dobra, może zbyt niecierpliwie czekałam na odzew. Nie położyłam się do północy, jakby trwał sylwester, a ja nie chciałam przegapić nadejścia Nowego Roku.
Po północy, na łóżku, przekręcałam się z boku na bok. Otwierałam i zamykałam oczy. Co i rusz pocierałam swędzący nos. Aż się podniosłam. Przespacerowałam się od łóżka do okna, od okna do drzwi, i z powrotem, w wartkim tempie pytań kołaczących w mojej głowie. A co, jeśli nie jestem w jej typie? Zbyt chuderlawa? Za blada? A co, jeśli powinnam jej wysłać bardziej uwodzicielskie fotki? Jeszcze więcej zdjęć? A co, jeśli blondyna przebiera w ofertach jak w ulęgałkach, a moja niczym szczególnym się nie wyróżnia? A co...?
Mniej niż zero! Dałam sobie łupnia w czoło, jak brutalny trener niekumatemu podopiecznemu, żeby ten czym prędzej otrząsnął się z niekumania. Starałam się zdystansować, co polegało na ponownym ułożeniu się do snu.
Wreszcie noc udręki dobiegła końca.
Pierwsze, co zrobiłam po zerwaniu się bladym świtem, to zalogowałam się na sponsorskim portalu. Drugie – sprawdziłam skrzynkę mejlową.
Może po prostu jest zapracowana?, przypuszczałam. W tygodniu nie ma zbyt wiele czasu na osobiste sprawy. Odezwie się jutro albo pojutrze. Ale przecież w tych cholernych Bieszczadach, w schronisku na odludziu, niełatwo o zasięg. Dziewczyna, która mnie zaprosiła w jego progi, pracuje tam na tyle długo, by ostrzec mnie, że mam się nie spodziewać Bóg wie czego.
Cóż, jeśli poczekam na mejla od dżokejki tutaj i opóźnię wyjazd o jeden dzień, nic się chyba nie stanie, stwierdziłam.
Odczekałam kilka godzin, wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do górskiej znajomej.
– Cześć, tu Magda. Nie przyjadę dzisiaj – powiedziałam takim tonem, jakbym właśnie spuściła nos na kwintę.
– Dlaczego? Stało się coś? – zapytała zaniepokojona.
– Nic, nie martw się. Pakowałam się do późna i zaspałam – wyznałam ze skruchą. – Zwiał mi autobus, przepraszam. W następnych mieli wszystko zajęte, nocnymi nie chcę jechać. Bałabym się tak sama... – Uznałam, że dobrze dodać przekonujące uzasadnienie.
– Ja nie mogę, ale miałaś pecha! To kiedy będziesz?
– Przebukowałam bilet na jutro, na tę samą godzinę.
– Mam dla ciebie radę: ustaw sobie z pięć budzików. Tak żeby obudziły nawet umarłego – stwierdziła z lekką drwiną.
– Jeszcze raz cię przepraszam...
– Dobrze, już dobrze.
Tak naprawdę wcale nie wymieniłam biletu.
Jeśli chodzi o związki damsko-damskie, jak dotąd wiązałam się z bardzo młodymi przedstawicielkami mojej płci. Tym razem prawdopodobnie miałam przed sobą całkiem doświadczoną zawodniczkę. Szansę na odnowienie pożądania po przenicowaniu mojego ciała na drugą stronę przez ostatniego sponsora. Na seks życia za opłatą. Oby sowitą.
Niektórzy mówią: „Mieć intuicję”. A inni na to samo: „Uciekać w iluzję”.
Sądzę, że zwariowałabym przez domysły, gdyby szaro-zielonooka z ogłoszenia kazała mi czekać na odpowiedź dłużej niż dobę. Bo mniej więcej tyle czasu minęło, zanim jej udzieliła. Dopytywała, gdzie mieszkam. Gdy okazało się, że pochodzi z Warszawy, spanikowałam, że będzie jej przeszkadzać odległość. Musiałabym zarabiać u tej pani niezłe kokosy, żeby utrzymać się w stolicy. Tylko skąd mi się wzięła ta cholerna pewność, że dzielące nas kilometry okażą się dla niej przeszkodą nie do przebycia? Przecież mogłabym dojeżdżać z Łodzi pociągiem. Minęłyby niespełna dwie godziny i voilà, wysiadałabym na Centralnym.
Dałam jej zatem do zrozumienia, że nie jestem z miasta spod herbu Syrenki, tylko z legitymującego się łódką. Że podróże, małe i duże, nie stanowią dla mnie żadnego problemu. Z całej siły próbowałam nie okazywać desperacji, czyli brzmieć w wiadomościach swobodnie. A nawet ze swadą. Na wszelki wypadek dodałam jako załącznik kolejne zdjęcie. Wydawało mi się, że wyszłam na nim znacznie korzystniej niż na poprzednich.
Chyba podziałało. Tamta zgodziła się na ewentualne dojazdy. Zgodziła się bez oporów!
„Parę rzeczy mnie ciekawi. Dlaczego chcesz wejść w taką relację?”, zapytała w następnym mejlu.
Przez moment zastanawiałam się, jak bliski prawdzie, a jednocześnie jak daleki od niej obraz pobudek przedstawić.
[...]