Читать книгу Dlaczego śpimy - Matthew Walker - Страница 6

I
SEN: CO TO TAKIEGO?
4
MAŁPIE ŁÓŻKA, DINOZAURY I DRZEMKA POŁOWĄ MÓZGU

Оглавление

Kto śpi, jak śpi i ile śpi?

Kto śpi

Kiedy istoty żywe zaczęły spać? Czy sen wykształcił się dopiero wraz z małpami człekokształtnymi? A może występował wcześniej, u gadów albo ich wodnych przodków, ryb? Jeżeli nie dysponujemy wehikułem czasu, najlepszą metodą znalezienia odpowiedzi na to pytanie jest przeanalizowanie snu w różnych zakątkach królestwa zwierząt, od istot prehistorycznych do ewolucyjnie najmłodszych. Takie badania dają nam niezwykle cenną możliwość zajrzenia daleko w głąb danych historycznych i oszacowania momentu, kiedy sen po raz pierwszy zaszczycił swoją obecnością naszą planetę. Jak powiedział kiedyś genetyk Theodosius Dobzhansky: „W biologii nic nie ma sensu, chyba że spogląda się na to przez pryzmat ewolucji”. Jeżeli chodzi o sen, ta pouczająca odpowiedź wskazała na czas znacznie wcześniejszy, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, do tego okazała się mieć niezwykle doniosłe znaczenie.

Wszystkie bez wyjątku zbadane dotąd gatunki zwierząt śpią albo zapadają w stan niezwykle do snu podobny. Dotyczy to również owadów, na przykład much, pszczół, karaluchów i skorpionów20; ryb, od małego okonia po największego rekina21; zwierząt wodno-lądowych w rodzaju żab; a także takich gadów, jak żółwie, warany z Komodo czy kameleony. Wszystkie one zapadają w prawdziwy sen. Jeżeli wejdziemy wyżej po szczeblach drabiny ewolucji, przekonamy się, że śpią wszystkie rodzaje ptaków i ssaków: od ryjówek do papug, kangurów, niedźwiedzi polarnych, nietoperzy i oczywiście nas, ludzi. Sen jest zjawiskiem uniwersalnym.

Nawet bezkręgowce w rodzaju prymitywnych mięczaków i szkarłupni czy jeszcze bardziej prymitywnych robaków zapadają od czasu do czasu w swego rodzaju sen zwany czule letarżkiem. Podobnie jak ludzie nie reagują wtedy na bodźce zewnętrzne. Również podobnie jak my, robaki zapadają w sen szybciej i pogrążają się w nim głębiej, kiedy zostaną go na jakiś czas pozbawione; uczeni mierzą głębokość tego snu intensywnością bodźców potrzebnych do wybudzenia tych stworzeń.

Jak „wiekowy” jest zatem sen? Robaki pojawiły się w czasie eksplozji kambryjskiej, czyli co najmniej 500 milionów lat temu. I one, i sen poprzedzają wszystkie kręgowe formy życia, w tym dinozaury, które, jak by z tego wynikało, prawdopodobnie również spały. Wyobraźcie sobie diplodoka i triceratopsa moszczących się wygodnie na całonocny spoczynek!

Jeżeli cofniemy się jeszcze dalej w procesie ewolucji, odkryjemy, że nawet u najprostszych organizmów jednokomórkowych żyjących dłużej niż 24 godziny, na przykład bakterii, można wyróżnić fazy aktywności i bierności pokrywające się z cyklem jasności i ciemności na naszej planecie. Wzór ten uważamy obecnie za pierwotną formę naszego rytmu dobowego, a co za tym idzie stanu czuwania i snu.

Wiele wyjaśnień tego, dlaczego w ogóle śpimy, odwołuje się do powszechnego, choć może błędnego, przekonania, że musimy zapadać w sen, aby naprawić to, co uległo zaburzeniu w stanie czuwania. A gdybyśmy tak odwrócili to rozumowanie? Skoro sen jest tak pożyteczny – tak fizjologicznie korzystny we wszystkich aspektach naszego istnienia – powinniśmy raczej zapytać: dlaczego życie w ogóle się przebudziło? Przyjmując taką perspektywę, można wysunąć całkowicie odmienną teorię: sen był pierwotnym stanem życia na naszej planecie i to dopiero ze snu zrodziło się przebudzenie. Być może jest to niedorzeczna hipoteza, której nikt nie traktuje poważnie ani nie zgłębia, ale osobiście nie uważam jej za całkowicie bezsensowną.

Niezależnie od tego, która teoria jest prawdziwa, wiemy z całą pewnością, że sen powstał w zamierzchłych czasach. Pojawił się wraz z pierwszymi formami życia na naszej planecie. Podobnie jak inne pierwotne cechy życia, na przykład DNA, pozostał wspólną cechą łączącą przedstawicieli królestwa zwierząt. Ale nawet jeśli sen łączy od dawna wszystkie zwierzęta, występują wśród nich w tym względzie ogromne różnice. Dokładnie cztery.

Wytęż wzrok i znajdź różnicę

Słonie przeznaczają na sen o połowę mniej czasu niż ludzie, czyli zaledwie 4 godziny na dobę. Tygrysy i lwy – 15 godzin dziennie. Nocek myszouchy przebija wszystkie inne ssaki, budząc się na zaledwie 5 godzin na dobę i przesypiając 19. Całkowity czas snu to jedna z najbardziej wyraźnych różnic między organizmami.

Można by sądzić, że tak wyraźne zróżnicowanie w zapotrzebowaniu na sen będzie miało jakieś oczywiste wyjaśnienie. Ale tak nie jest. Żaden z prawdopodobnych kandydatów – rozmiary ciała, bycie drapieżnikiem lub ofiarą, dzienny albo nocny tryb życia – nie wyjaśnia zwykle różnic w długości snu u różnych gatunków. Wydawałoby się, że zwierzęta z jednej kategorii filogenetycznej będą poświęcały na sen podobną ilość czasu z racji bliskiego genetycznego pokrewieństwa. Taką właśnie zależność obserwujemy w przypadku innych podstawowych cech, na przykład wykorzystania narządów zmysłowych, metod reprodukcji czy nawet poziomu inteligencji. Tymczasem sen wymyka się takiej przewidywalnej kategoryzacji. Wiewiórki i koszatniczki należą do tego samego rzędu (gryzoni), tymczasem jeśli chodzi o sen, nie mogłyby się bardziej różnić. Te pierwsze śpią dwa razy dłużej – wiewiórki 15,9 godziny, koszatniczki 7,7 godziny. Niemal identyczną długość snu można z kolei znaleźć u przedstawicieli całkowicie odmiennych rzędów. Skromna świnka morska i stojący wysoko na drabinie ewolucji pawian, należące przecież do całkowicie różnych porządków filogenetycznych, nie wspominając o rozmiarach, śpią dokładnie tyle samo: 9,4 godziny.

Czym w takim razie możemy wyjaśnić różnice w długości snu (a być może również w zapotrzebowaniu na niego) u różnych gatunków czy nawet w obrębie podobnych genetycznie rzędów? Nie jesteśmy pewni. W miarę trafnym prognostykiem wydaje się zależność między rozmiarami i złożonością układu nerwowego oraz całkowitą masą ciała – w tym sensie, że większa złożoność mózgu w porównaniu z rozmiarami ciała przekłada się na dłuższy sen. Choć zależność ta jest słaba i nie zawsze się potwierdza, sugeruje, że jedną z ewolucyjnych funkcji wymagających dłuższego snu jest obsługa coraz bardziej złożonych układów nerwowych. Kiedy po upływie tysiącleci ewolucja stworzyła swoje (jak dotąd) największe dzieło, czyli mózg, zapotrzebowanie na sen wzrosło w odpowiedzi na potrzeby tego najcenniejszego urządzenia fizjologicznego.

Ale to nie wyjaśnia wszystkiego – w najmniejszym stopniu. U wielu gatunków długość snu zdecydowanie odbiega od przewidywań tej reguły. Na przykład opos, który waży niemal tyle samo co szczur, śpi o połowę dłużej, czyli mniej więcej 18 godzin na dobę. Oposowi brakuje zaledwie godziny do rekordu w królestwie zwierząt dzierżonego obecnie przez nocka myszouchego, który – jak wspomniałem wcześniej – zalicza oszałamiające 19 godzin snu na dobę.

Na pewnym etapie historii badań nad snem uczeni zaczęli się zastanawiać, czy całkowita liczba minut poświęcanych na sen nie jest niewłaściwą miarą w poszukiwaniu przyczyn tak ogromnych różnic w długości snu. Zaczęli podejrzewać, że w wyjaśnieniu tej zagadki pomoże im ocena jakości snu, a nie jego ilości (czasu). Wysunięto hipotezę, że zwierzęta, u których występuje sen lepszej jakości, mogą zaspokoić wszystkie związane z nim potrzeby w krótszym czasie, i na odwrót. Był to znakomity pomysł, tyle że odkryliśmy raczej odwrotną zależność: istoty śpiące dłużej, zapadają w głębszy, „lepszej” jakości sen. Trzeba jednak przyznać, że sposób mierzenia jakości we wspomnianych badaniach (poziom braku reakcji na bodźce ze świata zewnętrznego i ciągłość snu) jest raczej kiepską miarą prawdziwej biologicznej jakości snu, której nie potrafimy jak na razie zmierzyć u wszystkich gatunków. Kiedy uda nam się tego dokonać, nasze rozumienie zależności między ilością i jakością snu w królestwie zwierząt pozwoli zapewne rozszyfrować zagadkową na razie mapę różnic w długości czasu snu.

W chwili obecnej nasze najbardziej precyzyjne wyjaśnienia tego, dlaczego różne gatunki potrzebują odmiennej ilości snu, obejmują szereg czynników w rodzaju diety (wszystkożerność, roślinożerność, mięsożerność), równowagi między drapieżnikami i ofiarami w danym środowisku, obecności i charakteru sieci społecznych, tempa metabolizmu i złożoności układu nerwowego. Moim zdaniem wynika z tego, że w trakcie ewolucji sen został ukształtowany przez wiele czynników i że jest próbą pogodzenia wymogów aktywnej walki o przetrwanie (na przykład polowania lub zdobywania pożywienia w możliwie najkrótszym czasie, minimalizowania wydatków energetycznych i ryzyka związanego z rozmaitymi zagrożeniami), zaspokajania regeneracyjnych potrzeb organizmu (na przykład szybsze tempo metabolizmu wymaga większego „sprzątania” w czasie snu) i spełniania bardziej ogólnych wymogów wspólnoty, w której żyje dany organizm.

Tak czy inaczej nawet najbardziej wyrafinowane równania nie potrafią przewidzieć skrajnych przypadków na mapie snu: gatunków, które śpią za długo (na przykład nietoperze) albo za krótko (na przykład żyrafy, którym wystarcza cztery–pięć godzin). Mam poczucie, że tych odbiegających od normy gatunków nie należy traktować jako niewygodnych przypadków, ale jako jeden z możliwych kluczy do rozwiązania zagadki zapotrzebowania na sen. Stanowią cudownie frustrujący potencjał dla badaczy próbujących złamać szyfr snu w królestwie zwierząt, a może też odnaleźć w tym szyfrze nieznane dotąd korzyści ze snu, których wcześniej sobie nawet nie wyobrażaliśmy.

Śnić czy nie śnić

Kolejną niezwykłą różnicą między gatunkami jest skład snu. Nie u każdego zwierzęcia występują wszystkie fazy. Każdy gatunek, u którego potrafiliśmy to zmierzyć, doświadcza snu NREM, czyli fazy pozbawionej marzeń sennych. U owadów, zwierząt wodno-lądowych, ryb i większości gadów nie stwierdziliśmy wyraźnych oznak snu REM czy fazy kojarzonej u ludzi z marzeniami sennymi. Tylko ptaki i ssaki, które pojawiły się później w ewolucyjnej historii królestwa zwierząt, doświadczają w pełni rozwiniętej fazy REM. Wynikałoby z tego, że jest ona młodzikiem na ewolucyjnym podwórku. Wypełniona marzeniami sennymi faza REM powstała, jak się wydaje, aby pełnić funkcje, do których sen NREM nie jest zdolny albo w których spełnianiu sen REM okazał się skuteczniejszy.

Tymczasem, jak w wielu aspektach snu, obserwujemy tu kolejną anomalię. Napisałem, że u wszystkich ssaków występuje sen REM, ale nie jest to wcale takie jednoznaczne u waleni, czyli ssaków morskich. Niektórzy przedstawiciele tego rzędu, na przykład delfiny i orki, wyłamują się z prawidłowości występującej u ssaków: faza REM u nich nie występuje. Mimo że dysponujemy pojedynczym badaniem z 1969 roku, sugerującym, że pewien grindwal pogrążył się na sześć minut w śnie REM, w większości dotychczasowych badań ssaków morskich nie stwierdzono fazy REM, a przynajmniej czegoś, co naukowcy uważają za prawdziwy sen REM. W pewnym sensie wydaje się to logiczne: kiedy organizm pogrąża się w śnie REM, mózg paraliżuje ciało, unieruchamiając jego członki. Pływanie jest kluczową zdolnością pozwalającą przeżyć ssakom morskim, ponieważ muszą wypływać na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza. Gdyby w czasie snu ich ciało miał ogarnąć całkowity paraliż, nie mogłyby pływać i w rezultacie by utonęły.

Sprawa staje się jeszcze bardziej zagadkowa, kiedy uwzględnimy płetwonogie (pinnipeds to jedno z moich ulubionych słów w języku angielskim; powstało ze złożenia łacińskich wyrazów: pinna – płetwa i pedis – stopa), na przykład uchatki. Zwierzęta te spędzają część życia na lądzie, a część w morzu. Na lądzie występuje u nich zarówno sen NREM, jak i REM, podobnie jak u ludzi i wszystkich innych ssaków lądowych oraz ptaków. Kiedy wskakują do wody, sen REM zanika u nich niemal całkowicie. W morzu uchatki mogą zakosztować jedynie odrobiny snu REM, pogrążając się w nim tylko na 5–10 procent czasu, który spędzałyby w tej fazie na lądzie. U uchatek zaobserwowano niemal dwutygodniowe okresy pobytu w morzu, w czasie których nie stwierdzono żadnego mierzalnego snu REM; zwierzęta te funkcjonowały wtedy wyłącznie na sennej diecie NREM.

Wymienione anomalie nie muszą podważać użyteczności snu REM. Nie ulega wątpliwości, że jest on niezwykle pożytecznym procesem adaptacyjnym u zwierząt, u których występuje, o czym przekonamy się w trzeciej części tej książki. W takim poglądzie utwierdza nas fakt, że u wymienionych zwierząt sen REM nie został całkowicie usunięty i pojawia się z powrotem, kiedy wracają na ląd. Wydaje się po prostu, że sen REM nie jest możliwy albo potrzebny w czasie, gdy ssaki morskie przebywają w wodzie. Zadowalają się wtedy, jak sądzimy, podrzędnym snem NREM (delfiny i wieloryby być może nawet wyłącznie).

Osobiście nie sądzę, aby u ssaków morskich, nawet waleni w rodzaju delfinów i wielorybów, sen REM nie występował w ogóle (choć wielu moich kolegów naukowców zapewniłoby was, że się mylę). Uważam, że u tych zwierząt wykształciła się nieco inna, trudniejsza do wykrycia forma snu REM: wyjątkowo krótka, występująca w czasie, kiedy nie możemy jej zaobserwować, przejawiająca się w formach albo częściach mózgu, których nie potrafimy jak na razie mierzyć.

Broniąc mojego sprzecznego z konsensusem naukowym przekonania, pragnę zwrócić uwagę, że w przeszłości sądzono, iż ssaki jajorodne (stekowce), na przykład kolczatka albo dziobak, nie zapadają w sen REM. Okazało się, że mimo wszystko on u nich występuje, a przynajmniej jakaś jego odmiana. Zewnętrza powłoka ich mózgu – kora – na której większość naukowców przeprowadza pomiar fal mózgowych, nie przejawia nieskoordynowanej, chaotycznej aktywności snu REM. Kiedy jednak zajrzano głębiej, odkryto u podstawy mózgu piękne wykwity elektrycznych fal snu REM – fal idealnie odpowiadających tym zaobserwowanym u innych ssaków. Okazało się wręcz, że u dziobaka występuje większa aktywność elektryczna snu REM niż u jakiegokolwiek innego ssaka! Stekowce zapadają jednak w sen REM, a przynajmniej w jego wersję beta, która pojawiła się jako pierwsza u tych ewolucyjnie starszych ssaków. Wygląda na to, że w pełni wykształcona, obejmująca cały mózg wersja snu REM wykształciła się dopiero u bardziej rozwiniętych ssaków, które wyewoluowały później. Uważam, że podobny przypadek nietypowego, choć jednak występującego snu REM zostanie ostatecznie zaobserwowany u delfinów, waleni i przebywających w wodzie uchatek. Ostatecznie brak dowodów nie jest dowodem braku.

Od ubóstwa snu REM w morskim zakątku gromady ssaków bardziej intrygujący wydaje się fakt, że ptaki i ssaki ewoluowały osobno. Sen REM mógł się zatem wykształcić w toku ewolucji dwukrotnie: raz u ptaków i raz u ssaków. Podobna presja ewolucyjna mogła stworzyć sen u obu gromad na podobnej zasadzie, na jakiej ewolucja oddzielnie i niezależnie wykształcała oczy u różnych typów organizmów w jednakowym celu zapewnienia im zdolności widzenia. Kiedy jakiś wątek powtarza się wielokrotnie i niezależnie w toku ewolucji w jej różnych gałęziach, okazuje się często, że zaspokaja jakąś fundamentalną potrzebę.

Najnowsze odkrycia sugerują jednak, że pierwotna forma snu REM występuje u pewnej australijskiej jaszczurki, która pod względem rozwoju ewolucyjnego poprzedza pojawienie się ptaków i ssaków. Jeżeli badanie to uda się powtórzyć, będzie wskazywało, że zalążkowa forma snu REM pojawiła się co najmniej 100 milionów lat wcześniej, niżby wynikało z obecnych szacunków. Ten zalążek występujący u niektórych gadów mógł później rozwinąć się do pełnej postaci snu REM, którą obserwujemy obecnie u ptaków i ssaków, w tym ludzi.

Niezależnie od tego, kiedy prawdziwa postać snu REM pojawiła się w toku ewolucji, dokonujemy ogromnych postępów w rozumieniu przyczyn powstania marzeń sennych związanych z fazą REM, podstawowych potrzeb zaspokajanych przez nie w stałocieplnym świecie ptaków i ssaków (na przykład prawidłowego funkcjonowania układu sercowo-naczyniowego, regeneracji emocjonalnej, budowania skojarzeń pamięciowych, kreatywności, regulacji temperatury ciała) i tego, czy inne gatunki śnią. Jak się przekonamy później, wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest.

Odkładając na bok pytanie, czy u wszystkich ssaków występuje sen REM, nikt nie kwestionuje jednego: sen NREM wykształcił się w toku ewolucji wcześniej. Jest to pierwotna – doprawdy pionierska – postać snu, którą przyjął, wyłaniając się zza kurtyny ewolucyjnej kreatywności. To starszeństwo rodzi kolejne intrygujące pytanie, które jest mi zadawane w czasie niemal wszystkich wystąpień przed publicznością: który rodzaj snu – NREM czy REM – jest ważniejszy? Którego tak naprawdę potrzebujemy?

„Znaczenie” i „potrzebę” można definiować na wiele sposobów, dlatego istnieje wiele odpowiedzi na powyższe pytania. Być może najprostszym sposobem rozstrzygnięcia tego dylematu jest znalezienie organizmu, u którego występują oba typy snu, czyli ptaka albo ssaka, a następnie utrzymywanie go w wymuszonym stanie czuwania przez całą noc i następny dzień. Zwierzę zostaje w ten sposób pozbawione na równi snu NREM i REM, a tym samym powstają warunki, w których organizm jest w równym stopniu spragniony obu faz. Pytanie brzmi: które z tych pragnień będzie zaspokajał, kiedy kolejnej nocy stworzymy mu szansę do skonsumowania obu? Na równi snu NREM i REM? A może jednego bardziej, z czego moglibyśmy wyciągnąć wniosek o większym znaczeniu tej fazy?

Taki eksperyment przeprowadzono wiele razy na rozmaitych gatunkach ptaków i ssaków, w tym ludziach. Uzyskano dwa jednoznaczne wyniki. Pierwszy, lekko zaskakujący, mówi o tym, że sen w czasie takiej nocy jest znacznie dłuższy (u ludzi trwa 10, nawet 12 godzin) niż w czasie normalnej nocy sprzed pozbawienia snu (u nas 8 godzin). W reakcji na niedobór snu próbujemy „odespać” zarwaną noc, czyli nadrobić sen.

Po drugie, organizm odrabia sen NREM w znacznie większym stopniu niż REM. Pierwszej nocy po całkowitym pozbawieniu snu mózg zaspokaja niedobór znacznie większą porcją głębokiego snu NREM, co świadczy o nierównym zapotrzebowaniu na obie fazy. Mimo że zostają zaserwowane organizmowi niemal jak na szwedzkim stole odsypiania, mózg woli nabrać na swój talerz więcej głębszego snu NREM. A zatem w pojedynku na znaczenie sen NREM zwycięża. Ale czy na pewno?

Nie do końca. Kiedy zaczniemy rejestrować fazy snu w czasie drugiej, trzeciej, a nawet czwartej nocy odsypiania, zaobserwujemy odwrócenie proporcji. Przy kolejnych wizytach przy stole z przekąskami wybierany jest głównie sen REM, a sen NREM pełni jedynie funkcję przystawki. Obie fazy snu okazują się zatem ważne. Jedną z nich (NREM) próbujemy nadrobić wcześniej niż drugą (REM), ale możecie być pewni, że mózg będzie próbował nadrobić obie i odzyskać przynajmniej część poniesionych strat. Warto tu zauważyć, że niezależnie od liczby okazji mózg nigdy nie zdoła odzyskać całości utraconego snu. Dotyczy to zarówno ogólnego czasu snu, jak i ilości snu NREM i REM. To, że ludzie (podobnie jak wszystkie inne gatunki) nie są w stanie „odespać” w całości tego, co utracili, jest jedną z najważniejszych lekcji tej książki. Smutne konsekwencje tego faktu zostaną omówione w rozdziałach 7 i 8.

Gdybyśmy tylko tak potrafili

Trzecią wyraźną różnicą w królestwie zwierząt jest sposób, w jaki śpimy. Obserwujemy w tym względzie doprawdy niezwykłą różnorodność, w niektórych wypadkach wręcz niewyobrażalną. Rozważmy walenie, na przykład delfiny i orki. Ich sen, przybierający wyłącznie postać NREM, może mieć charakter jednopółkulowy! Któraś z półkul musi przez cały czas pozostawać w stanie czuwania, aby umożliwić zwierzęciu niezbędne dla przeżycia przemieszczanie się w środowisku morskim. Tymczasem druga zapada czasami w przecudowny sen NREM. Głębokie, potężne, rytmiczne, powolne fale mózgowe przetaczają się przez jedną półkulę, podczas gdy druga pulsuje od szaleńczych, szybkich fal i jest całkowicie rozbudzona. Dzieje się tak, pomimo że obie półkule są ze sobą mocno splecione grubymi włóknami i podobnie jak u ludzi znajdują się zaledwie kilka milimetrów od siebie.

Oczywiście obie połowy mózgu delfina mogą być w danym momencie całkowicie rozbudzone (często tak się właśnie dzieje) i działać wspólnie. Ale kiedy przychodzi czas na sen, potrafią się rozłączyć i działać niezależnie: jedna pozostaje w stanie czuwania, a druga osuwa się w sen. Kiedy dana półkula nasyci swoje zapotrzebowanie snem, zamienia się rolami z drugą, co pozwala uprzednio aktywnej części mózgu nacieszyć się zasłużonym okresem głębokiego snu NREM. Z uśpioną połową mózgu delfiny potrafią utrzymać imponujący poziom ruchliwości, a nawet część zwokalizowanej komunikacji.

Neuronalna inżynieria i architektura potrzebna do tej zadziwiającej sztuczki naprzemiennego „włączania i wyłączania” półkul mózgu występuje u niewielu zwierząt. Matka Natura z pewnością mogła znaleźć sposób na całkowite uniknięcie snu w ekstremalnych warunkach wodnych zmuszających organizm do nieustannego ruchu. Czy nie byłoby to łatwiejsze od konstruowania ogromnie skomplikowanego systemu zmianowego, który pozwala półkulom spać oddzielnie, a jednocześnie działać wspólnie, kiedy obie przechodzą w stan czuwania? Najwyraźniej nie. Sen jest organizmowi tak bardzo potrzebny, że niezależnie od wyzwań środowiskowych, nawet w obliczu potrzeby pływania in perpetuum od narodzin do śmierci, Matka Natura nie ma wyboru. Sen obu półkul mózgu albo sen jednej i potem zamiana. Oba warianty są możliwe, ale spać tak czy siak trzeba. Przed snem nie ma ucieczki.

Umiejętność zapadnia w głęboki sen jedną połową mózgu nie występuje wyłącznie u ssaków morskich. Korzystają z niej również ptaki. Przybiera ona u nich nieco inną postać, choć również z powodów bezpośrednio związanych z przetrwaniem: pozwala ptakom dość dosłownie mieć na wszystko oko. Kiedy ptak przebywa sam, połowa jego mózgu i odpowiadające jej oko (leżące po przeciwnej stronie) musi pozostawać w stanie czuwania, wypatrując potencjalnych zagrożeń. W tym czasie drugie oko się zamyka, co pozwala odpowiadającej mu półkuli zapaść w sen.

Sytuacja staje się jeszcze ciekawsza, kiedy ptaki przebywają w grupach. U niektórych gatunków spora część stada śpi jednocześnie obiema półkulami. W jaki sposób zapewnia sobie ono ochronę przed zagrożeniami? Nad wyraz pomysłowy. Stado ustawia się najpierw w rzędzie i zapada w sen obiema półkulami – poza ptakami znajdującymi się na końcach. Osobniki stojące po lewej i prawej stronie nie mogą sobie pozwolić na taki komfort. Zapadają w głęboki sen tylko jedną połową mózgu (inną po obu stronach rzędu), pozostawiając otwarte jedno oko. W ten sposób grupa dysponuje całkowicie panoramicznym radarem zagrożeń, maksymalizując liczbę półkul mózgowych w stadzie, które mogą zapaść w sen. W pewnym momencie stojący na krańcach stada strażnicy wstają, odwracają się o 180 stopni, siadają z powrotem i pozwalają zasnąć drugiej połowie mózgu.

Ludzie i niektóre z ssaków lądowych dysponują z pozoru znacznie bardziej ograniczonymi zdolnościami, które w odróżnieniu od ptaków i ssaków morskich uniemożliwiają nam zażywanie potrzebnego snu NREM na raty. A może wcale tak nie jest?

Dwa opublikowane niedawno raporty z badań sugerują, że ludzie dysponują bardzo uproszczoną wersją snu jednopółkulowego – wykorzystywaną z podobnych powodów. Jeżeli porównamy elektryczną głębię powolnych fal mózgowych głębokiego snu NREM w jednej półkuli mózgu śpiącego w domu człowieka z tymi występującymi w drugiej, będą one mniej więcej identyczne. Jeżeli jednak sprowadzimy tę osobę do laboratorium albo do hotelu – czyli obcego środowiska – połowa mózgu pogrąży się w nieco lżejszym śnie, zupełnie jakby z nieco większą czujnością stała na straży w związku z potencjalnie mniej bezpiecznym kontekstem dostrzeżonym przez świadomy umysł jeszcze w okresie czuwania. Im więcej nocy osoba prześpi w nowym miejscu, tym bardziej upodobni się sen obu półkul. Być może właśnie dlatego wiele osób nie potrafi się porządnie wyspać w czasie pierwszej nocy w hotelu.

Zjawisko to jest bez porównania słabsze od całkowitego podziału na pełną świadomość i prawdziwie głęboki sen NREM w poszczególnych półkulach mózgu ptaków i delfinów. Jako ludzie zawsze zapadaliśmy jednocześnie obiema półkulami w jakiś rodzaj snu NREM. Wyobraźcie sobie jednak tylko możliwości, jakie by się przed nami otworzyły, gdybyśmy mogli pozwalać odpocząć mózgowi po połowie.

Powinienem wspomnieć o tym, że sen REM z tajemniczych powodów opiera się podziałowi na półkule, niezależnie od gatunku. Wszystkie ptaki w fazie REM pogrążają się we śnie obiema półkulami. Tak samo wygląda sytuacja u gatunków, które doświadczają snu z marzeniami sennymi, w tym u ludzi. Niezależnie od tego, jaką funkcję pełnią marzenia senne z fazy REM – a wydaje się, że jest ich wiele – wymagają jednoczesnego i równorzędnego udziału obu półkul.

Pod presją

Czwartą i ostatnią różnicą występującą w królestwie zwierząt są możliwości skracania snu w rzadkich i wyjątkowych okolicznościach. Rząd Stanów Zjednoczonych uznał to za sprawę przynależną do sfery bezpieczeństwa narodowego i przeznaczył na jej badanie znaczące środki publiczne.

Taka nieczęsta sytuacja występuje jedynie w reakcji na skrajną presję środowiska albo stawiane przez nie wyzwania. Jednym z przykładów jest głód. Jeżeli doprowadzimy organizm do skrajnego zagłodzenia, poszukiwanie jedzenia stanie się ważniejsze od snu. Odżywianie zepchnie potrzebę snu na boczny tor, choć taka sytuacja nie utrzyma się długo. Jeżeli zagłodzimy muchę, będzie pozostawała w stanie czuwania, przejawiając zachowania związane z poszukiwaniem pożywienia. To samo zachowanie obserwujemy u ludzi. Jednostki, które świadomie poszczą, śpią krócej, ponieważ ich mózg niesłusznie stwierdza, że wystąpił nagły niedobór pożywienia w środowisku.

Innym rzadkim przypadkiem jest jednoczesny niedobór snu u samicy orki i jej dopiero co urodzonego młodego. Samice orek rodzą jedno młode raz na trzy do ośmiu lat. Do narodzin dochodzi zwykle w oddaleniu od pozostałych członków stada, co sprawia, że mała orka jest w dużej mierze bezbronna w pierwszych tygodniach życia, zwłaszcza w czasie powrotu do stada u boku swojej matki. Nawet połowa młodych ginie w czasie podróży do domu. Jest ona tak niebezpieczna, że matka i młode nie zapadają ani na chwilę w mocny sen – a przynajmniej nie zaobserwowano go u żadnej z obserwowanych przez naukowców par matka–młode. Jest to zaskakujące zwłaszcza z powodu wyższego zapotrzebowania na sen w pierwszych dniach i tygodniach życia obserwowanego u wszystkich innych gatunków (mogą to potwierdzić wszyscy świeżo upieczeni rodzice). Zagrożenia czyhające w czasie tej długiej podróży przez ocean są tak wielkie, że u młodych orek występuje odwrócenie powszechnej skłonności do dłuższego snu u niemowląt.

Niemniej najbardziej niezwykły wyczyn związany z celowym pozbawianiem się snu należy do ptaków odbywających transoceaniczną migrację. W czasie tej sprowokowanej zmianami pór roku podróży na odległość wielu tysięcy mil całe stado leci wiele godzin dłużej, niż miałoby normalnie w zwyczaju, bez warunków do zaśnięcia, jakimi normalnie dysponuje na lądzie. Ale nawet w tym przypadku mózg znalazł pomysłowy sposób na pozyskanie snu. Migrujące ptaki zażywają go w niezwykle krótkich, zaledwie kilkusekundowych dawkach. Te ultrakrótkie wzmacniające drzemki wystarczają do zapobiegnięcia wyniszczającym mózg i ciało deficytom, które wystąpiłyby normalnie w tak długich okresach pozbawienia snu. (Ciekawych od razu uprzedzam, że ludzie nie dysponują takimi zdolnościami).

Pasówka białobrewa daje najbardziej zdumiewający przykład niedoboru snu u ptaków w czasie długodystansowych przelotów. Ten mały, powszechnie występujący ptaszek potrafi dokonać wyczynu tak spektakularnego, że amerykańska armia wydała miliony dolarów na jego badanie. Pasówka dysponuje niezrównaną, choć mimo wszystko ograniczoną, odpornością na skutki całkowitego pozbawienia snu, nieosiągalną zupełnie dla człowieka. Jeżeli pozbawimy ją snu w warunkach laboratoryjnych w okresie, kiedy normalnie odbywałaby migrację, nie występują u niej praktycznie żadne negatywne skutki tego stanu. Tymczasem pozbawienie tej samej pasówki identycznej ilości snu poza okresem migracyjnym sprowadziłoby na nią lawinę zaburzeń umysłowych i fizycznych. U tego skromnego ptaszka z rzędu wróblowych wytworzył się w toku ewolucji niezwykły płaszcz ochronny przed skutkami pozbawienia snu, zakłada go jednak tylko w czasie największej konieczności. Teraz rozumiecie już, dlaczego rząd Stanów Zjednoczonych pozostaje żywotnie zainteresowany odkryciem tajemnicy tego płaszcza ochronnego – ma nadzieję na stworzenie całodobowego żołnierza.

Jak powinno się spać?

Ludzie nie śpią w taki sposób, jaki przewidziała dla nich natura. Liczba okresów snu, czas trwania snu i pora, o której się śpi, zostały gruntownie zaburzone wraz z nastaniem nowoczesności.

W krajach rozwiniętych większość dorosłych śpi w trybie monofazowym, to znaczy stara się odbyć jeden, długi sen w nocy, obecnie trwający średnio niecałe siedem godzin. Wystarczy jednak odwiedzić kulturę niezniekształconą przez elektryczność, a zaobserwujemy co innego. Plemiona zbieracko-łowieckie, na przykład Gabra w północnej Kenii albo Buszmeni z pustyni Kalahari, których tryb życia zmienił się tylko w niewielkim stopniu w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat, śpią w trybie dwufazowym. Obie grupy odpoczywają nieco dłużej w nocy (siedem–osiem godzin w łóżku, co przekłada się na mniej więcej siedem godzin snu), a po południu urządzają sobie drzemkę trwającą 30–60 minut.

Dysponujemy również informacjami, jak wspomniane wzory snu zmieniają się w zależności od pory roku. Plemiona preindustrialne, jak Hadza w północnej Tanzanii i Buszmeni w Namibii, śpią w trybie dwufazowym w cieplejsze letnie miesiące, z 30–40-minutową drzemką w południe. Z kolei w chłodniejsze zimowe miesiące przechodzą generalnie na tryb monofazowy.

Nawet kiedy sen realizowany jest w trybie monofazowym, pora rozpoczęcia snu w kulturach preindustrialnych nie przypomina naszego wypaczonego modelu. Członkowie takich plemion zasypiają zwykle dwie–trzy godziny po zachodzie słońca, czyli około dwudziestej pierwszej. Nocny sen kończy się tuż przed świtem albo tuż po nim. Zastanawialiście się kiedyś nad znaczeniem słowa „północ”? Oznacza oczywiście środek nocy, a dokładniej rzecz biorąc, środkowy punkt cyklu słonecznego. I tym właśnie jest dla cyklu snu kultur łowiecko-zbierackich, a przypuszczalnie również wszystkich wcześniejszych. Zastanówcie się teraz nad naszymi kulturowymi normami związanymi ze snem. Północ przestała być „połową nocy”. Dla wielu z nas jest to moment, kiedy postanawiamy po raz ostatni sprawdzić mejla – a wiemy doskonale, czym to się potrafi skończyć. Co gorsza, nie śpimy wcale dłużej rano, aby zrekompensować sobie późniejszą porę rozpoczęcia snu. Byłoby to niemożliwe. Nasza oparta na rytmie dobowym biologia oraz nienegocjowalne poranne wymogi postindustrialnego stylu życia uniemożliwiają zażycie pełnego, tak bardzo potrzebnego snu. W przeszłości kładliśmy się do łóżka kilka godzin po zmierzchu i budziliśmy się z kurami. Dziś wielu z nas nadal wstaje z kurami, ale zmierzch stał się porą, kiedy kończymy pracę w biurze, a mamy jeszcze przed sobą długi wieczór. Co więcej, mało kto zażywa popołudniowej drzemki, co jeszcze bardziej pogłębia nasze zubożenie w tej kwestii.

Tyle że praktyka dwufazowego snu nie ma podłoża kulturowego, ale głęboko biologiczne. U wszystkich ludzi, niezależnie od kultury i położenia geograficznego, dochodzi do zakodowanego w genach spadku czujności we wczesnych godzinach popołudniowych. Wystarczy poobserwować jakiekolwiek zorganizowane po lunchu zebranie, a sprawa stanie się zupełnie oczywista. Zupełnie jak u kukiełek, którym puszczono linki, a potem je gwałtownie naprężono, głowy zaczną jedna po drugiej opadać, a potem szybko poderwą się do góry. Jestem pewien, że doświadczyliście wczesnym popołudniem tego przypływu senności. Mogliście mieć wrażenie, jakby mózg wybierał się o tej wyjątkowo wczesnej porze do łóżka.

I wy, i uczestnicy zebrania padacie wtedy ofiarą zakodowanego w nas przez ewolucję osłabienia czujności skłaniającego nas do ucięcia sobie popołudniowej drzemki, zwanego poobiednim spadkiem uważności. To krótkotrwałe osunięcie się ze stanu silnego rozbudzenia do poziomu obniżonej czujności odzwierciedla wrodzoną skłonność do snu i drzemania – a nie pracy – w godzinach popołudniowych. Wydaje się, że to jeden z normalnych elementów dobowego rymu życia. Gdybyście mieli kiedyś wykonać prezentację w pracy, dla własnego dobra – oraz dla dobra słuchaczy – unikajcie w miarę możliwości popołudniowej pory.

Kiedy przyjrzymy się z dystansu wymienionym faktom, staje się oczywiste, że nowoczesne społeczeństwo odwiodło nas od naturalnego modelu dwufazowego snu – od modelu, do którego nasz kod genetyczny próbuje każdego popołudnia mimo wszystko powrócić. Odejście od dwufazowego snu nastąpiło przy okazji przejścia od społeczeństw rolniczych do przemysłowych, a może nawet jeszcze wcześniej.

Badania antropologiczne dotyczące preindustrialnych plemion zbieracko-łowieckich obaliły również popularny mit dotyczący tego, jak ludzie powinni spać22. Teksty historyczne z końca wczesnej fazy nowoczesności (czyli mniej więcej przełomu XVII i XVIII wieku) sugerowały mianowicie, że mieszkańcy Europy Zachodniej spali w dwóch długich odcinkach w ciągu doby, przedzielonych kilkoma godzinami stanu czuwania. Między tymi dwoma podobnymi pajdami snu – nazywanymi czasami pierwszym snem i drugim snem – czytali, pisali, modlili się, kochali, a nawet odbywali spotkania towarzyskie.

Bardzo możliwe, że praktyka ta rzeczywiście występowała w tym konkretnym okresie historycznym i na tym konkretnym obszarze, ale ponieważ przebadane jak dotąd kultury preindustrialne nie stosowały podobnego podziału snu na dwie części, należy przypuszczać, że nie jest to naturalna, zaprogramowana przez ewolucję forma snu. Wydaje się raczej zjawiskiem kulturowym, które pojawiło się w Europie Zachodniej i zostało potem upowszechnione przez jej migrujących mieszkańców. Co więcej, nie istnieje żaden rytm biologiczny – związany z aktywnością mózgową, neurochemiczną ani metaboliczną – który wskazywałby na potrzebę budzenia się na kilka godzin w środku nocy. Prawdziwy wzorzec snu dwufazowego – na którego temat dysponujemy antropologicznymi, biologicznymi i genetycznymi dowodami i który można zaobserwować u wszystkich współczesnych ludzi – zakłada dłuższy odcinek nieustannego snu w nocy i krótszą popołudniową drzemkę.

Jeżeli uznamy, że jest to naturalny wzorzec snu, to czy możemy określić, jakie konsekwencje dla zdrowia miała nasza rezygnacja ze snu dwufazowego? Występuje on nadal w wielu kulturach stosujących sjestę, między innymi w niektórych regionach Ameryki Południowej i w obszarze Morza Śródziemnego. W latach osiemdziesiątych jako dziecko pojechałem z rodziną na wakacje do Grecji. Chodząc po ulicach greckich metropolii, widzieliśmy na witrynach sklepów tabliczki, które różniły się znacząco od tych, które znałem z Anglii. Znajdowała się na nich następująca informacja: otwarte od 9.00 do 13.00, zamknięte od 13.00 do 17.00, otwarte od 17.00 do 21.00.

Dziś podobne tabliczki można zobaczyć na witrynach niewielu sklepów. Jeszcze pod koniec poprzedniego tysiąclecia w Grecji pojawiła się silna presja, aby porzucić praktykę sjesty. Zespół badaczy z Zakładu Zdrowia Publicznego na Uniwersytecie Harvarda postanowił zmierzyć konsekwencje zdrowotne tej radykalnej zmiany u ponad 23 tysięcy dorosłych Greków. W skład próbki wchodzili mężczyźni i kobiety w wieku od 20 do 83 lat. Badacze skupili się na skutkach dla układu krążenia, mierząc wyniki w ciągu sześcioletniego okresu, podczas którego wielu badanych rezygnowało z sjesty.

Jak w przypadku greckich tragedii, ostateczny rezultat chwytał za serce – w tym wypadku w najpoważniejszym, bo dosłownym sensie. W chwili rozpoczęcia badania żaden z uczestników nie cierpiał na chorobę wieńcową ani nie przeszedł wcześniej udaru, co wskazywało na brak chorób układu krążenia. Tymczasem u osób, które zrezygnowały z regularnej sjesty, w ciągu wspomnianych sześciu lat nastąpił 37-procentowy wzrost ryzyka śmierci z powodu chorób serca w porównaniu z osobami, które nadal regularne ucinały sobie popołudniową drzemkę. Efekt ten zaznaczył się szczególnie silnie u pracowników fizycznych, u których ryzyko śmierci z powodu braku drzemki wzrosło o grubo ponad 60 procent.

Z tego niezwykłego badania wynika niezbicie, że kiedy zostanie nam odebrana możliwość realizowania wrodzonej praktyki snu dwufazowego, zaczynamy żyć krócej. Nie powinno zatem zaskakiwać, że w niewielkich enklawach na terenie Grecji, gdzie praktyka sjesty przetrwała w niezmienionej postaci, na przykład na wyspie Ikaria, mężczyźni mają niemal czterokrotnie większe szanse na dożycie dziewięćdziesiątki niż Amerykanie. Wspólnoty praktykujące drzemkę nazywane są czasami „miejscami, gdzie ludzie zapomnieli o tym, że mają umrzeć”. Jak wynika z zaleceń zapisanych dawno temu w naszym kodzie genetycznym, naturalny dwufazowy sen i zdrowa dieta wydają się przepustką do długiego życia.

Jesteśmy wyjątkowi

Sen, jak już wiecie, jest zjawiskiem powszechnym w całym królestwie zwierząt, niemniej w obrębie poszczególnych gatunków i między nimi występuje niezwykła różnorodność pod względem jego ilości (długości), formy (połową mózgu, całym mózgiem) i rodzaju (monofazowy, dwufazowy, wielofazowy). Czy jako ludzie wyróżniamy się swoim profilem snu, przynajmniej w jego czystej, niezdeformowanej przez nowoczesność postaci? Wiele napisano na temat wyjątkowości Homo sapiens w innych obszarach: postrzegania, kreatywności, kultury oraz wielkości i kształtu naszych mózgów. Czy również nocny sen wyróżnia nas w jakikolwiek sposób? A jeżeli tak, czy ta wyjątkowość może być nierozpoznaną przyczyną wspomnianych osiągnięć, które z dumą uznajemy za wyraźnie ludzkie? Czy może uzasadniać naszą nazwę gatunkową odróżniającą nas od innych hominidów (Homo sapiens znaczy po łacinie „człowiek myślący”)?

Jak się okazuje, jako ludzie rzeczywiście jesteśmy wyjątkowi pod względem snu. Jeśli porównać go ze snem małp ze Starego i Nowego Świata, a także gatunków człekokształtnych: szympansów, orangutanów i goryli, ludzki sen pasuje jak pięść do nosa. Poświęcamy na niego wyraźnie mniej czasu niż wszystkie inne naczelne (8 godzin w porównaniu z 10–15 godzinami u wszystkich pozostałych naczelnych), mimo to występuje u nas nieproporcjonalnie długa faza REM, w której doświadczamy marzeń sennych. Na fazę REM poświęcamy 20–25 procent snu w porównaniu ze średnią 9 procent u pozostałych naczelnych! W zestawieniu z pozostałymi małpami i małpami człekokształtnymi jesteśmy anomalią pod względem całkowitej długości snu i obfitości marzeń sennych. Aby zrozumieć, dlaczego nasz sen tak bardzo się różni, musimy przeanalizować ewolucję człowieka od małp człekokształtnych, jego zejście z drzewa na ziemię.

Ludzie są śpiochami wyłącznie lądowymi – pochrapujemy, leżąc na ziemi (czasami nieco nad ziemią, na łóżkach). Pozostałe naczelne śpią na drzewach – na gałęziach albo w gniazdach – i tylko sporadycznie złażą na ziemię, żeby się tam przespać. Małpy człekokształtne budują na przykład co noc nowe gniazdo albo platformę na drzewie. (Wyobraźcie sobie, że co wieczór po kolacji musicie przeznaczyć kilka godzin na skręcenie ramy łóżka z IKEI!).

Z ewolucyjnego punktu widzenia spanie na drzewach było do pewnego momentu rozsądnym pomysłem. Chroniło przed atakami dużych, naziemnych drapieżników, na przykład hien, albo małych, odżywiających się krwią stawonogów w rodzaju wszy, pcheł i kleszczy. Kto jednak śpi 6–15 metrów nad ziemią, musi bardzo uważać. Nadmierne rozluźnienie w czasie głębokiego snu na gałęzi albo w gnieździe oraz jedna zwisająca kończyna mogą wystarczyć grawitacji do pociągnięcia osobnika ku ziemi i usunięcia go z puli genowej. Tego rodzaju niebezpieczeństwo dotyczy szczególnie snu REM, w którym mózg całkowicie paraliżuje wszystkie zależne od woli mięśnie ciała, wprawiając je w stan całkowitego zwiotczenia – dosłowny worek kości pozbawiony jakiegokolwiek napięcia mięśniowego. Jestem pewien, że nie próbowaliście nigdy postawić siatki z zakupami na gałęzi, ale mogę was zapewnić, że nie jest to łatwe. Nawet gdyby udało wam się na chwilę dokonać tej ekwilibrystycznej sztuczki, nie trwałoby to zbyt długo. Właśnie konieczność uprawiania takiej ekwilibrystyki była wyzwaniem i zagrożeniem dla naszych śpiących na drzewach przodków, co znacząco ograniczało ich sen.

Homo erectus, przodek Homo sapiens, jako pierwszy był przystosowany wyłącznie do poruszania się na dwóch nogach. Sądzimy również, że Homo erectus jako pierwszy hominid spał na ziemi. Krótsze ręce i postawa wyprostowana raczej uniemożliwiały mu życie i spanie na drzewach. Jak Homo erectus (a później Homo sapiens) zdołał przetrwać w pełnym drapieżników środowisku naziemnym, po którym grasują pantery, hieny i tygrysy szablozębne (potrafiące polować w nocy), a do tego nie brakuje różnej maści naziemnych krwiopijców? Jedną z odpowiedzi jest ogień. Mimo że sprawa ta wciąż pozostaje przedmiotem debaty, wielu uważa, że Homo erectus jako pierwszy gatunek posługiwał się ogniem i że właśnie ogień był jednym z najważniejszych katalizatorów – jeśli nie najważniejszym – zejścia z drzew i zamieszkania na terra firma. Ogień pozwala również znakomicie wyjaśnić, dlaczego udawało nam się spać bezpiecznie na ziemi. Płoszył większe drapieżniki, a dym pełnił funkcję pomysłowego odkażacza, odpędzając małe insekty, które chętnie wgryzłyby się w nasz naskórek.

Ale ogień nie wyjaśnia wszystkiego, ponieważ spanie na ziemi nadal wiązałoby się ze sporym ryzykiem. Powstała zatem presja ewolucyjna, która premiowała jakościowo wydajniejszy sen. Każdy Homo erectus zdolny do bardziej wydajnego snu miał prawdopodobnie większe szanse na przetrwanie, więc był dobierany przez ewolucję. Właśnie dzięki jej zabiegom nasza pradawna forma snu stała się nieco krótsza, ale jednocześnie bardziej intensywna, zwłaszcza za sprawą zwiększenia ilości snu REM, który udało nam się upychać w ciągu jednej nocy.

Okazało się wręcz – jak to często bywa za sprawą geniuszu Matki Natury – że problem stał się częściowo rozwiązaniem. Innymi słowy spanie na stabilnej ziemi, a nie na niepewnej gałęzi, stało się bodźcem do wzbogacenia i zwiększenia ilości snu REM, a jednocześnie pozwoliło nieco skrócić ogólną długość snu. Kiedy śpimy na ziemi, nie grozi nam już spadnięcie z drzewa. Po raz pierwszy w czasie swojej ewolucji hominidy mogły dowolnie wydłużać unieruchamiającą ciało, wypełnioną marzeniami sennymi fazę REM, nie obawiając się, że lasso grawitacji pochwyci je i ściągnie z drzewa. Tym samym nasz sen uległ „koncentracji”: stał się krótszy i bardziej skonsolidowany, wypełniony ogromnymi ilościami wysokiej jakości snu. I to nie byle jakiego, ale fazy REM, w której zanurzały się coraz bardziej złożone i rozbudowane mózgi. Istnieją gatunki, które poświęcają więcej czasu na fazę REM od hominidów, ale żaden nie wytworzył i nie zaprzągł tak dużego odsetka snu REM do zbudowania tak złożonych, wypełnionych tyloma powiązaniami mózgów jak Homo sapiens.

Z powyższych wskazówek chciałbym wyprowadzić twierdzenie: przebudowa struktury snu towarzysząca zejściu z drzew na ziemię była podstawowym czynnikiem, który pozwolił Homo sapiens wskoczyć na szczyt ogromnej piramidy ewolucji. Od pozostałych naczelnych człowieka odróżniają co najmniej dwie cechy. Twierdzę, że obie okazały się korzystne i zostały mimowolnie ukształtowane za sprawą snu, a zwłaszcza dużego odsetka snu REM w porównaniu z innymi ssakami. Mam na myśli: (1) nasz poziom złożoności socjokulturowej, (2) naszą inteligencję poznawczą. Sen REM oraz sam fakt przeżywania marzeń sennych stymuluje rozwój obu wspomnianych cech.

Jeżeli chodzi o pierwszą z wymienionych cech, odkryliśmy, że sen REM znakomicie przebudowuje i dostraja obwody emocjonalne w ludzkim mózgu (co omówiliśmy szczegółowo w rozdziale 3). W tym sensie mógł zwiększyć bogactwo i racjonalną kontrolę naszych początkowo prymitywnych emocji, co według mnie odegrało kluczową rolę w szybkim rozwoju Homo sapiens i zdominowaniu przez niego wszystkich innych gatunków w podstawowych wymiarach.

Wiemy na przykład, że sen REM zwiększa naszą zdolność rozpoznawania kalejdoskopu sygnałów społeczno-emocjonalnych, tak licznie występujących w naszej kulturze, a przez to skutecznego się w nich poruszania. Należy do nich jawna i ukryta mimika, większe i mniejsze gesty ciała, a nawet zachowanie całej grupy. Wystarczy przypomnieć sobie o istnieniu takich zaburzeń, jak autyzm, aby zrozumieć, jak trudne i odmienne byłoby funkcjonowanie w społeczeństwie bez pełnych zdolności poruszania się w świecie emocji.

Ponadto, ułatwienie przez sen REM trafnego rozpoznawania i rozumienia emocji pozwala nam na podejmowanie inteligentniejszych decyzji i działań. Tak się składa, że umiejętność wyważonego panowania nad emocjami – co jest kluczem do tak zwanej inteligencji emocjonalnej – zależy od zażywania odpowiedniej ilości snu REM w nocy. (Jeżeli pomyśleliście natychmiast o konkretnych kolegach, przyjaciołach i osobach publicznych, którym brakuje tej umiejętności, warto byłoby zadać sobie pytanie, czy nie śpią za krótko, a zwłaszcza czy nie zażywają zbyt mało porannego snu REM).

Po drugie i ważniejsze, jeżeli nałożymy te indywidualne korzyści na całe grupy i plemiona, które na przestrzeni tysiącleci doświadczają nieustannego wzrostu intensywności i bogactwa snu REM, zaczynamy rozumieć, że conocne kalibrowanie mózgów emocjonalnych mogło rozwijać się w tempie wykładniczym. Z napędzanego przez sen REM wzrostu inteligencji emocjonalnej w zbiorowościach wyłoniły się nowe, znacznie bardziej wyrafinowane formy socjoekologii hominidów, które przyczyniły się do stworzenia dużych, zaawansowanych emocjonalnie, stabilnych, połączonych bliskimi więziami, niezwykle uspołecznionych wspólnot ludzkich.

Posunę się o krok dalej i zasugeruję, że jest to najistotniejsza funkcja snu REM u ssaków, być może najistotniejsza funkcja wszystkich typów snu u wszystkich ssaków, a nawet najbardziej oczywista przewaga, jaką sen sprezentował komukolwiek w historii życia na naszej planecie. Przetwarzanie złożonych emocji daje doprawdy olbrzymie, choć często przeoczane, korzyści adaptacyjne. Jako ludzie potrafimy uruchamiać ogromną liczbę emocji, a dzięki temu głęboko je przeżywać, a nawet regulować. Co więcej, potrafimy dostrzegać te emocje u innych i pomagać im w ich kształtowaniu. Za pomocą takich intra- i interpersonalnych procesów możemy tworzyć różnego rodzaju kooperacyjne sojusze potrzebne do stworzenia dużych grup społecznych oraz, szerzej, całych społeczeństw wypełnionych potężnymi strukturami i ideologiami. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się niewielką, zapewnianą przez sen REM korzyścią dla samej jednostki, jest – jak sądzę – jedną z najcenniejszych wartości zapewniających przetrwanie i dominację naszemu gatunkowi rozumianemu jako zbiorowość.

Drugą ewolucyjną korzyścią, którą rozbudza wypełniona marzeniami sennymi faza REM, jest kreatywność. Sen NREM pomaga przenosić i zabezpieczać nowo pozyskane informacje do obszarów w mózgu odpowiadających za pamięć długoterminową, ale to sen REM wybiera te świeżo wykute wspomnienia i zaczyna je zderzać z całym uprzednim zbiorem wspomnień tworzących naszą autobiografię. Z tych pamięciowych kolizji zachodzących w fazie REM rodzą się świeże, twórcze wnioski mające postać nowych powiązań między odrębnymi uprzednio fragmentami informacji. Noc w noc sen REM pomaga nam tworzyć w mózgu informacyjne sieci skojarzeń. Może on nawet, jeżeli można tak powiedzieć, spojrzeć na te informacje z szerszej perspektywy i wykryć generalne zależności, dostrzec istotę spraw: coś przypominającego ogólną wiedzę, a więc co dany zbiór informacji oznacza jako całość, a nie tylko jako luźny katalog faktów. Zdarza nam się obudzić rano z rozwiązaniem problemu, z którym nie potrafiliśmy sobie wcześniej poradzić, albo z całkowicie nowymi i oryginalnymi przemyśleniami.

Tak więc do bogatej i umożliwiającej dominację w królestwie zwierząt tkanki społeczno-emocjonalnej, którą sen REM pomaga nam utkać między masami ludzkimi, dochodzi jeszcze druga, rozbudzająca kreatywność korzyść związana z marzeniami sennymi. Powinniśmy (ostrożnie) upajać się wyższością naszej hominidowej pomysłowości nad tą, którą mogą się poszczycić nasi bezpośredni rywale, z naczelnymi włącznie. Szympansy – najbliżsi z naszych żyjących krewnych – istnieją około pięciu milionów lat dłużej od nas; niektóre z małp człekokształtnych pojawiły się co najmniej dziesięć milionów lat przed nami. Mimo to żaden z tych gatunków nie poleciał na Księżyc, nie zbudował komputera ani nie opracował szczepionek. Nieskromnie mówiąc, my tego dokonaliśmy. Sen, a zwłaszcza faza REM i marzenia senne, jest realnym, choć niedocenianym czynnikiem leżącym u podłoża wielu elementów stanowiących o wyjątkowej dla naszego gatunku pomysłowości i o naszych dokonaniach, takich jak posługiwanie się językiem czy narzędziami (istnieją wręcz dowody na to, że sen przyczynia się do kształtowania również tych cech).

Tak czy inaczej dar lepiej rozwiniętego mózgu emocjonalnego, jaki otrzymaliśmy od snu REM, należy uznać za czynnik istotniejszy dla naszego sukcesu jako hominidów od drugiej korzyści, czyli rozbudzania kreatywności. Owszem, kreatywność to narzędzie niezwykle użyteczne z punktu widzenia ewolucji, ale w dużej mierze ogranicza się do poziomu jednostkowego. Jeżeli poszczególne osobniki nie dysponują możliwością dzielenia się twórczymi, pomysłowymi rozwiązaniami za pośrednictwem bogatych emocjonalnie, prospołecznych sieci i relacji współpracy rozbudzanych przez sen REM, korzyści wynikające z kreatywności pozostaną na poziomie jednostkowym, nie rozprzestrzeniając się w szerszych masach.

Świadomi tych zależności możemy teraz bardziej docenić ten, jak sądzę, klasyczny, samonapędzający się cykl ewolucji. Przejście od spania na drzewach do spania na ziemi zapoczątkowało wydłużanie się korzystnego snu REM w porównaniu z innymi naczelnymi, ten dar zaś przyniósł szybki rozwój poznawczej kreatywności, inteligencji emocjonalnej, a dzięki temu złożoności społecznej. Wraz z coraz mocniej upakowanymi, połączonymi ze sobą umysłami doprowadziło to do stworzenia lepszych codziennych (i conocnych) strategii przetrwania. Z kolei im intensywniej wykorzystywaliśmy za dnia coraz lepiej rozwinięte obwody odpowiadające za emocje i kreatywność, tym silniejsza stawała się potrzeba serwisowania i kalibrowania w nocy coraz bardziej eksploatowanych systemów neuronalnych za pomocą większych ilości snu REM.

Kiedy ten cykl rozpędził się do tempa wykładniczego, zaczęliśmy tworzyć, organizować, obsługiwać i świadomie kształtować coraz większe grupy społeczne. Szybko wzrastające zdolności twórcze mogły się w ten sposób rozprzestrzeniać skuteczniej i szybciej, same zresztą rosły dzięki coraz dłuższej fazie snu REM, który podnosił u hominidów złożoność emocjonalną i społeczną. Marzenia senne związane z fazą REM należy zatem uznać za nowy, istotny czynnik, który doprowadził do tak zdumiewająco szybkiego osiągnięcia przez nas potęgi ewolucyjnej – do powstania nowej (napędzanej snem), dominującej w skali globalnej, społecznej superklasy.

20

U bardzo małych zwierząt, na przykład owadów, u których nie można zarejestrować elektrycznej aktywności mózgu, występowanie snu rejestruje się za pomocą zbioru cech behawioralnych opisanych w rozdziale 3 na przykładzie Jessiki: nieruchomość, zmniejszone reakcje na świat zewnętrzny, łatwość odwrócenia tego stanu. Kolejne kryterium mówi, że pozbawienie organizmu tego, co wygląda na sen, powinno poskutkować silniejszym dążeniem do nadrobienia zaległości z chwilą, kiedy przestaniemy uniemożliwiać sen, uruchamiając zjawisko zwane odsypianiem.

21

W przeszłości uważano, że rekiny nie śpią, co brało się między innymi z obserwacji, że nigdy nie zamykają oczu. Tymczasem występują u nich wyraźne fazy: aktywna i bierna, które przypominają stan czuwania i sen. Obecnie wiemy, że nie zamykają oczu, ponieważ nie mają powiek.

22

A. Roger Ekirch, At Day’s Close: Night in Times Past, W.W. Norton, New York 2006.

Dlaczego śpimy

Подняться наверх