Читать книгу Intryga i miłość - Matthias Blank - Страница 4

Markiz di San Balbo

Оглавление

Zbliżał się wieczór. Myśliwi i ich psy powrócili już do domu. W Rastinghouse, siedzibie lorda Clifford, przygotowywano się do kolacji. Wielki hall tego feudalnego pałacu, przytłaczającego wielkością i bogactwem, był jeszcze pusty. Jakiś wysoki i elegancki mężczyzna w nieskazitelnym smokingu niedbałym krokiem schodził z wspaniałych marmurowych schodów, przykrytych puszystym dywanem.

Jasna główka kobieca, dotychczas niewidzialna z powodu panującego półmroku, zarysowała się na tle głębokiego fotela. Dwoje błękitnych oczu o kolorze szafirów lękliwie i pytająco zwróciło się w stronę przybysza. — Czy przeraziłem panią, miss Goar? — zapytał z uśmiechem. — Może przypuszczała pani, że budzący powszechny lęk John Raffles postanowił skraść złoto pani włosów?

Na widok nieznajomego dziewczę podniosło się z fotelu. Była wysoka i smukła. Zakłopotanie odbiło się na jej twarzy. Nie wiedziała w jaki sposób się zachować wobec tego człowieka, który, stojąc tuż obok niej, wypielęgnowaną dłonią gładził jedwabistą czarną brodę.

— O nie, markizie. Poznałam pana odrazu. Nie wiem jednak czemu to przypisać, że tak często spotykamy się w tym domu tak pełnym gości i tak obszernym. Być może, przeznaczenie stawia pana na mej drodze.

Nieznajomemu, który nie spuszczał z niej oka wydawało się, że łza potoczyła się po jej policzku.

— Chciałbym, miss, aby ten zbieg okoliczności odpowiadał pani życzeniom — rzekł głosem w którym przebijało lekkie wzruszenie. — Chciałbym również, aby oczy pani straciły wyraz smutku, który spostrzegam w nich obecnie.

Złożył długi pocałunek na delikatnej ręce dziewczyny.

— Nie mogę zrozumieć — podjął dalej — jakie może mieć pani powody do smutku. Wszyscy panią kochają i szanują. Jest pani pod opieką człowieka zacnego, starego pułkownika Goara..

Miss Florence potrząsnęła głową i przezwyciężywszy silne wzruszenie rzekła.

— Nie sądziłabym, że pan da się równie łatwo, jak inni, uwieść pozorom.

Zaskoczony tym nieznajomy spojrzał na młodą dziewczynę i odparł z uśmiechem.

— Nie wolno zbyt wiele folgować swej wyobraźni, droga pani. Istotnie zwróciłem uwagę na coś, czego niezawodnie nie spostrzegli pozostali. Będę bliskim prawdy, jeśli powiem, że przyczyną pani smutku jest jeden z pani bliskich krewnych?...

— Tak — odparła dziewczyna. — Jeśli nikt nie przyjdzie mi z pomocą, jestem zgubiona — rzekła wybuchając nagle płaczem.

— W żyłach markiza di San Balbo płynie krew dawnych rycerzy — rzekł nieznajomy, ujmując z czcią rękę młodej dziewczyny. — Pradziad mój dla kobiety pozwolił pogrążyć się we wrzącej oliwie. Choć czasy obecne są mniej groźne i nie wymaga pani ode mnie tego rodzaju dowodu oddania — jestem zawsze duszą i ciałem do pani dyspozycji.

Miss Florence cofnęła się. Męska piękność nieznajomego, który spoglądał na nią swymi niespokojnymi czarnymi oczyma wzbudzała w niej zaciekawienie i niepokój. Zrozumiała nagle, że uczucie onieśmielenia, które odczuwała stale w obecności tego człowieka było niczym innym niż zapowiedzią gorącej miłości. Skonstatowanie tego faktu kazało jej na chwilę zapomnieć o przyczynach smutku. Ale Amerykanin, o którym opowiadano, że posiadał w Vuelta Abajos plantacje wartości wielu milionów, zachęcił ją do wyspowiadania się ze swych zmartwień.

Historia jej była krótka. Mister Goar, były pułkownik armii brytyjskiej, stary żołnierz, uważany powszechnie za uczciwego i szlachetnego człowieka — był w rzeczywistości nędznikiem, który upatrzył sobie na ofiarę młodą dziewczynę. Od chwili gdy siostrzenica jego wyszła z okresu dzieciństwa, prześladował ją swymi czułościami z uporem starego rozpustnika. Doszło nawet do tego, że pewnego wieczoru, odprawiwszy całą służbę, przemocą usiłował zaspokoić swoje niecne żądze. Nie znaczyło to bynajmniej, że chciał ją poślubić. Nie przyszło mu to nawet na myśl. Chciał poprostu uczynić z niej swą kochankę, aby potem wygnać ją, jak zwykłą dziewkę, gdy przestanie mu się już podobać.

— Miałam pokojówkę, która była oddana i wierna — ciągnęła dalej przerywanym przez łkanie głosem. Parę dni przed wyjazdem naszym do zamku lorda Clifforda, nędznik ten oskarżył moją biedną Betty o kradzież i na zasadzie tego fałszywego oskarżenia wtrącił ją do więzienia. Znalazłam się obecnie zupełnie bez opieki i dreszcz mnie przejmuje na myśl o tym, że będę musiała powrócić sama z tym człowiekiem do naszych włości. Ale żywa nie wpadnę w jego moc — dodała z nerwowym śmiechem. — Wolę raczej śmierć niż hańbę.

Markiz di San Balbo zbladł jak ściana. Z wysiłkiem poskromił błyskawice, jakie rzucał jego wzrok i rzekł po chwili ciszy:

— Nie rozumiem jednej rzeczy. Jest pani bogata, — jak mi powiedziano, posiada pani dużą fortunę. Nie jest więc pani na łasce tego człowieka. Czy istnieje jakiś wzgląd rodzinny, który mi nie jest znany a który nie pozwala pani opuścić domu tego łotra?

— Byłam bogata, to prawda — odparła wybuchając na nowo płaczem — rodzice moi pozostawili mi duży majątek, o którym pan wspominał. Ale człowiek ten wyzuł mnie z mej ojcowizny. Na własne oczy widziałam testament mego ojca, czyniący mnie jedyną spadkobierczynią. Ojciec mój pozostawił mej dobrej woli i mej dobroci wydzielenie z tej sumy legatów dla dalszej rodziny... Dokument ten znikł. Zamiast niego znaleziono po śmierci mego ojca inny testament. Mój wuj został w nim mianowany jedynym administratorem całości mego majątku. W akcie tym przedstawiono mnie jako istotę lekkomyślną, rozrzutną i niepotrafiącą dysponować własnymi pieniędzmi. Mister Goar został wykonawcą testamentu. Winien mi on zapewnić mieszkanie i utrzymanie, odpowiadające mej klasie społecznej. Nigdy natomiast nie wolno mi żądać zwrotu majątku. Jedynie na wypadek mego małżeństwa cały majątek miał przejść na moje dzieci.

— W ten sposób nędznik skonstruował sobie bardzo wygodne gniazdko — rzekł markiz głosem drżącym z gniewu. — Teraz poznaję w przypadku, który nas zbliżył rękę Opatrzności. Po wizycie tutaj w Rastinghouse niech pani wraca spokojnie ze swym wujem do Kilburti. Może pani być pewną że on nie odważy się więcej narzucać pani ze swymi czułościami, ani też nie uczyni żadnej propozycji obraźliwej. Pójdę dalej: okaże on się nawet szczęśliwy, jeśli raczy mu pani zachować serce i odrobinę litości!

— Czy naprawdę? Czy chce pan mi pomóc — spytała z niedowierzaniem i radością. — O, niech mi pan powie, co zamierza pan czynić? Czy wie pan coś o moim wuju?

Nie zdążyła jednak usłyszeć odpowiedzi. Markiz ścisnął serdecznie jej dłoń. W oczach jego malowała się cicha obietnica wierności.

Intryga i miłość

Подняться наверх