Читать книгу Diamenty księcia - Matthias Blank - Страница 5
Tajemniczy Nieznajomy żyje!
ОглавлениеRaffles leżał rozciągnięty na drewnianej ławce, w małej ciasnej sali. Była czwarta godzina i zamykano właśnie bank. Policjant postawiony na warcie przechadzał się tam i zpowrotem po pokoju. Nagle zatrzymał się jak wryty. Włosy zjeżyły się na jego głowie, oczy wyszły z orbit. Jeden ze zmarłych poruszył się. Był to Raffles. Początkowo policjant sądził, że uległ złudzeniu. Ściskając silnie pałkę w ręce, przymknął oczy. Po chwili otworzył je znowu: Nie ulegało wątpliwości, że Raffles się poruszył.
Położył rękę na piersi, następnie oparł się o ławkę i usiadł, wpijając ostry wzrok w twarz detektywa.
Policjant zamarł ze strachu. Pałka wypadła z jego rąk. Z okrzykiem przerażenia rzucił się do ucieczki.
Raffles zeskoczył z ławki i rozprostował zdrętwiałe członki. Siły jego wracały stopniowo. Otworzył drzwi i wyszedł z sali. Urzędnik banku, który znalazł się w pobliżu niego, rzucił się jak oszalały do ucieczki. Korytarze były puste. Zaledwie kilku urzędników pozostało w całym banku. W głównej sali pochylony nad swym biurkiem siedział kasjer, który pierwszy wszczął alarm.
Gdy ociekająca krwią zjawa weszła do jego pokoju, nie podniósł nawet oczu z nad roboty.
— Czemu pracujesz o tak późnej porze? — odezwał się Raffles grobowym tonem.
Kasjer podniósł głowę.
— Na miłość Boską, kim jesteś, zjawo? — krzyknął, drżąc cały na swym fotelu.
— Jestem Raffles.
— Raffles? Przecież nie żyje.
— Well! Oto znów jestem przy życiu.
Nieboszczyk powoli zbliżał się do kasjera. Biedny urzędnik uczuł, że siły go opuszczają. Zrobiło mu się czarno przed oczyma. Na ciele czuł dotknięcie trupiej zimnej ręki. Z okrzykiem przerażenia ukrył się pod biurkiem.
— Zbyteczna obawa, szanowny panie. Ile pan dzisiaj zainkasował?
— Nic, zupełnie nic — jęknął kasjer z głębi swej kryjówki.
— To niewiele, jak na oddział „London and Sudwest Bank“ — odparł śmiejąc się Tajemniczy Nieznajomy.
Kluczem należącym do kasjera otworzył kasę ogniotrwałą, badając jej zawartość.
— Do pioruna! Sto... Tysiąc.... pięć tysięcy... dziesięć tysięcy... czterdzieści tysięcy... Oto niezła suma. Jeśli nawet wezmę dwadzieścia tysięcy bank nie uczuje żadnego uszczerbku. Inspektor Baxter zabrał z mej kieszeni pieniądze, które z takim trudem zdobyłem dziś rano... Musicie mi dać za to pewne odszkodowanie. Dochodzi godzina czwarta. Proszę nie ruszać się z miejsca przed godziną piątą. Zrozumiano?
Człowiek nie odpowiedział. Przerażenie odjęło mu mowę. Pozostał bez ruchu jeszcze długo po wyjściu Rafflesa z sali.
Lord Lister posuwał się zwolna długim korytarzem. Do uszu jego doszedł odgłos rozmowy dwóch osób. Nie zwrócił nań początkowo większej uwagi.
— Diamenty księcia Norfolk — padły nagle słowa.
Zatrzymał się natychmiast, nadstawiając uszu. Zbliżył się do drzwi i przyłożył ucho do szpary.
— Obejmę więc pieczę nad diamentami księcia Norfolk — rzekł męski głos. Dokąd należy je zanieść?
— Do pałacu Wystawy — odparł drugi głos. — Przyślemy po nie potem dziś wieczorem, w odniesione zostaną jutro rano.
— All right!
Zapanowało milczenie. Nagle lord Lister upadł na kolana i spojrzał przez dziurkę od klucza. Idąc za pierwszym impulsem nacisnął na klamkę. Zastanowił się jednak, wzruszył ramionami i skierował się w stronę niewielkiej sali, gdzie umieszczone były umywalnie dla użytku urzędników. Tam zdjął swe ciężkie futro zbrukane krwią i niepostrzeżony przez nikogo wyszedł z banku.
W godzinę później był już u siebie w domu na East James Street.
Charley Brand oczekiwał go z niecierpliwością.
— Obawiałem się o ciebie — rzekł.
— Ja zaś o ciebie — odparł lord Lister.
— Jesteś bardzo blady. Co ci jest? Czyś nie chory?
— Nie — Byłem świadkiem sceny, która poszarpała moje nerwy. Okropne.....................