Читать книгу Złodziej kolejowy - Matthias Blank - Страница 5
Londyn w nocy
ОглавлениеAby dostać się do swego domu, Raffles musiał minąć dzielnicę, którą obrały sobie za siedlisko męty Londynu. Z otwartych o tej porze kabaretów i knajp dochodził go odgłos pijackich piosenek i ochrypłych głosów. Mijały go dziewczyny publiczne, zaglądając mu ze śmiechem w oczy, alfonsi w nasuniętych głęboko na twarz czapkach i pijane, podejrzane typy. Gdy przechodził obok jednej z restauracji, wypadła z niej młoda dziewczyna i z okrzykiem rzuciła się w jego ramiona. W tej samej chwili czterech opryszków wyszło z lokalu i rzuciło się w pogoń za dziewczyną.
— Trzymać ją! Goddam! nie ujdzie nam żywo! — krzyczeli dziko.
— Czego chcecie przyjaciele? — zawołał Raffles na widok czterech drabów, godnych kolegów paryskich apaszów.
Obrzucili Tajemniczego Nieznajomego ironicznym spojrzeniem. Raffles jedną ręką objął młodą dziewczynę, drugą zaś sięgnął do kieszeni po rewolwer.
— Nie ruszaj mojej narzeczonej! — zawył jeden z apaszów.
— Nie jestem twoją narzeczoną! — krzyknęła dziewczyna — Ci ludzie zawlekli mnie tutaj wbrew mej woli...
— Nędzna kanalio! — zawołał jeden z bandytów. — Jazda, — pchnij go nożem, Jim!
Osobnik, który pierwszy zwrócił się do Rafflesa, wyciągnął z swej kieszeni długi nóż; jasne ostrze błysnęło w świetle latarni.
— Jeśli nie puścisz tej dziewczyny, poczujesz go pod piątym żebrem!
Raffles zaśmiał się. Wyciągnął prawą rękę z kieszeni. Nagle bandyci ujrzeli wyciągniętą ku nim lufę rewolweru.
— Zmiatajcie! I żeby tu po was nie było śladu! Inaczej powystrzelam was, jak stado wróbli!
Rozpierzchli się w przerażeniu.
Raffles odprowadził przerażoną dziewczynę do miejsca, w którym kończyła się już zakazana dzielnica Londynu. Kilka kamieni świsnęło w powietrzu w ślad za idącymi. Raffles nie zwracał na to uwagi. Wsiadł w przejeżdżającą taksówkę i wraz z dziewczyną pojechał do domu. Po drodze począł wypytywać dziewczynę, w jaki sposób dostała się do tego dziwnego środowiska. Rozpoczęła długą historię:
— Jestem sierotą i do niedawna jeszcze mieszkałam w jednym z najlepszych londyńskich pensjonatów. Po śmierci mej matki — ojciec mój zmarł dwa lata temu — nie miałam środków do na dalszą edukację. Poczęłam szukać zajęcia. Parę dni temu przeczytałam w gazecie, że jakaś rodzina, mieszkająca na Marshall Street, poszukuje panny do dzieci. Ponieważ nie miałam pieniędzy na dorożkę, postanowiłam udać się tam pieszo. Wychowana na wsi, bardzo słabo orientuję się w ulicach Londynu. Od czasu do czasu musiałam pytać się policjantów o drogę. Nagle znalazłem się w tej dzielnicy: nigdzie ni śladu policjanta. Zwróciłam się do jakiegoś młodego człowieka i, zaofiarowawszy mu sześć pensów, poprosiłam, aby odprowadził mnie na Marshall Street. Zgodził się, lecz powiedział, że najpierw musi wstąpić, coś zjeść, bo droga jest jeszcze daleka. Prosił mnie, abym razem z nim weszła do restauracji, gdzie rzekomo za skromną kwotę można się było najeść do syta. Długi marsz podziałał podniecająco na mój apetyt. Zgodziłam się. Restauracja, do której wprowadził mnie mój przewodnik, przejęła mnie obrzydzeniem. Podejrzane typy i dziwne dziewczęta... Mój przewodnik przysiadł się do stolika, przy którym siedzieli jego przyjaciele. Zamówił jedzenie i picie. Po upływie pół godziny opuściliśmy ten lokal. Dwaj przyjaciele mego przewodnika wyszli wraz z nami. W towarzystwie trzech młodzieńców przebiegałam nieskończony labirynt ulic londyńskich. Nie orientowałam się, gdzie się znajdujemy. Nagle poczułam ogromne zmęczenie, które napróżno starałam się opanować. Co się później stało — nie wiem. Gdy obudziłam się, znajdowałam się w jakiejś nędznej izbie, okryta brudnymi szmatami. Na me wołanie weszła stara, pomarszczona kobieta. Nazywała mnie „gołąbką“ i usiłowała uspokoić. Obiecywała mi piękne stroje jeśli będę zachowywała się posłusznie. Nie rozumiałam, co miało to oznaczać. Przed godziną ci sami młodzi ludzie zjawili się w izbie i wbrew mej woli zawlekli mnie do jakiej spelunki. Tam obrzucili mnie gradem wymysłów, gdy nie chciałam dać się pocałować jakiemuś mężczyźnie. Wypadłam na ulicę, gdzie na szczęście spotkałam pana. Mój Boże, cóż mam teraz począć?
W głosie młodej dziewczyny brzmiała prawdziwa rozpacz.
— Niech się pani uspokoi — rzekł Raffles — Jest pani pod dobrą opieką.
Charles Brand zdziwił się niezmiernie na widok swego przyjaciela, wracającego z kobietą. W świetle elektrycznych żarówek Raffles poraz pierwszy przyjrzał się dokładnie nieznajomej. Miała delikatne rysy twarzy i bardzo piękne, białe, wypielęgnowane ręce. Nie zadając dalszych pytań, powierzył ją opiece żony swego lokaja, polecając traktować ją z jaknajdalej idącą delikatnością.
— Spędziliśmy dziwną noc — rzekł do swego przyjaciela przed udaniem się na spoczynek. — Włamanie, które nie przyniosło nam żadnego łupu, diamenty, które nie należą do nas i wyratowanie od hańby uczciwej dziewczyny. Czyż nie dosyć tematu do sensacyjnej powieści?