Читать книгу Idealny narzeczony - Мелани Милберн - Страница 1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеPozostał jej jeden dzień, by odpowiedzieć na zaproszenie na bal. Dwadzieścia cztery godziny. Sto czterdzieści cztery minuty. Osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta sekund. Jeśli do tego czasu nie zorganizuje sobie „narzeczonego”, będzie ugotowana.
Usiadła przy biurku. Wzrok wlepiła w czarny pergamin zdobiony miedzianozłotym, stylizowanym pismem:
Panna Abby Hart z Narzeczonym.
Serce panicznie łomotało jej w piersi, jakby się chciało wyrwać na zewnątrz. Nie może przecież pójść sama na prestiżowy Wiosenny Bal Charytatywny do Top Goss and Gloss’s. To najważniejsze wydarzenie w jej karierze. Bilety trzeba zwykle rezerwować na trzy, cztery lata naprzód. Wiele osób o dłuższym stażu pracy w firmie nie dostało zaproszeń. A ona została zaproszona przez szychy z kierownictwa w charakterze gościa honorowego. Odmowa nie wchodziła w grę. Szef naciskał, by w końcu przedstawiła swoim fanom narzeczonego. Gdyby przyszła sama, równie dobrze mogłaby złożyć wymówienie.
Cały świat myślał, że Abby była zaręczona z ukochanym z czasów dzieciństwa. Prawda była taka, że nie miała ani ukochanego, ani dzieciństwa: od piątego roku trafiała do kolejnych rodzin zastępczych.
– Abby, miałabyś chwilkę, żeby… Hej, nie wysłałaś jeszcze potwierdzenia obecności na balu? – spytała Sabina z działu mody. – Myślałam, że termin minął w zeszłym tygodniu…
Abby przywołała na twarz uśmiech pełen spokoju.
– Tak, wiem, ale nadal czekam na decyzję narzeczonego. Jest… jest teraz bardzo zajęty pracą i…
– Ale chyba zabierze cię na bal? – dopytywała. – W końcu od tego właśnie ma się narzeczonych! Nareszcie wszyscy poznamy tego twojego Pana Idealnego, o którym piszesz w felietonach i na blogu. Myślę, że dlatego w tym roku bal cieszy się aż takim zainteresowaniem. Jego tożsamość to chyba najpilniej strzeżony sekret w Londynie.
Tożsamość Pana Idealnego pozostała tajemnicą tylko dlatego, że tak naprawdę nigdy nie istniał. Wymyśliła go sobie. Jej cotygodniowe felietony i wpisy na blogu dotyczyły gównie związków i porad sercowych. Pisała, jak znaleźć i pielęgnować prawdziwe uczucie. Jak kochać, być kochaną i żyć długo i szczęśliwie. Miała setki tysięcy czytelniczek i miliony użytkowników Twittera śledzących jej wpisy.
Miliony.
Wszyscy myśleli, że jest szczęśliwie zaręczona z mężczyzną idealnym. Nosiła nawet pierścionek zaręczynowy, by to udowodnić. Nie z prawdziwym diamentem, tylko z cyrkonią, lecz kamień wyglądał tak prawdziwie, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Ani na to, że nosi go na palcu od ponad dwóch lat.
– Nie, on nigdy by mnie nie zawiódł – odparła. Czasem przerażało ją, jak dobrze potrafi kłamać.
– Tak mi przykro, że nie zostałam zaproszona na bal – westchnęła Sabina, pozując na Kopciuszka. – Bardzo chciałabym go poznać. Jestem pewna, że właśnie dlatego będziesz siedziała przy stoliku szefa. Każdy chce poznać tego niesamowicie romantycznego człowieka, przy którym bledną wszyscy inni mężczyźni.
Uśmiech nie schodził z twarzy Abby, ale jej kiszki skręcały się boleśnie jak powrozy. Istna manufaktura powrozów. Starczyłoby ich na olinowanie dla dwóch statków żaglowych. Musiała wymyślić jakiś plan. Musiała przyjść z jakimś mężczyzną.
Ale z kim?
W tym momencie usłyszała dźwięk otrzymanego esemesa. Wiadomość od jej najlepszej przyjaciółki, Elli Shelverton.
Najlepszej przyjaciółki, która ma starszego brata!
Oczywiście! Idealne rozwiązanie! Tylko, czy Luke zgodzi się pójść z nią na bal? Ostatni raz widziała go sześć miesięcy temu i zachowywał się wtedy, delikatnie mówiąc, dziwnie. Nigdy nie przebywała tak blisko niego. Zawsze był nieco odpychający i burkliwy. Trudno się mu było dziwić – nadal nie otrząsnął się po tragicznej śmierci swojej dziewczyny sprzed pięciu lat. Raz, gdy wpadła odebrać pożyczoną przez Ellę rzecz, zastała go tak pijanego, że głowa opadła mu na jej ramię i bełkotał coś niezrozumiale. Musiała pomóc mu dotrzeć do łóżka. Gdy już go położyła, chwycił nagle jej dłonie, tak że przez moment myślała, że planuje ją przyciągnąć do siebie. Zamiast tego delikatnie musnął jej twarz palcami, jakby gładził kielich orchidei, po czym zamknął oczy i zapadł w głęboki sen. Nadal czuła dreszcze, gdy przypominała sobie o tym zajściu.
Oczywiście, w ogóle o tym nie rozmyślała!
No, może czasami…
– Esemes od narzeczonego? – Sabina nachyliła się ku niej. – Co napisał? Potwierdził, że przyjdzie?
Abby zakryła dłonią ekran komórki.
– Złota zasada Abby: nie dziel się wiadomościami od ukochanego ze znajomymi. Są zbyt intymne.
Sabina westchnęła ciężko.
– Chciałabym dostawać esemesy od ukochanej osoby. Chciałabym mieć to, co ty, Abby. Wszystkie kobiety by chciały.
Naprawdę? Tylko co ja właściwie mam? – pomyślała.
Abby przybrała zatroskany wyraz twarzy.
– Nie chcę zabrzmieć, jak Ciocia Dobra Rada, ale w sumie to przecież nią jestem, więc co mi tam: jesteś fantastyczną osobą, która zasługuje na szczęście, tak jak każdy. Nie pozwól, by jedno złe doświadczenie z bigamistycznym dupkiem…
– Poligamistycznym. Był w trzech lub czterech związkach naraz.
– Racja, zapomniałam. Nie pozwól, by ten palant powstrzymał cię przed odnalezieniem mężczyzny wspaniałego, kochającego i gotowego do poważnego związku. Na pewno ktoś taki czeka właśnie na tak fantastyczną dziewczynę jak ty.
Sabina się uśmiechnęła.
– Zawsze wiesz, co powiedzieć. Nic dziwnego, że jesteś najlepszą doradczynią do spraw sercowych w londyńskiej prasie.
Po długim wahaniu Abby postanowiła nie uprzedzać Luke’a telefonicznie o swojej wizycie w jego domu w Bloomsbury. Bała się, że ją spławi pod pretekstem nawału pracy. Stale był zajęty jednym ze swoich projektów z zakresu inżynierii biomedycznej. Dzięki nim zdobył światowe uznanie. Ella obiecała utrzymać cały plan przed nim w tajemnicy, dopóki Abby nie porozmawia z nim osobiście. Jej przyjaciółka bardzo wspierała cały pomysł z balem: najwidoczniej pragnęła, by jej starszy brat ponownie zaczął prowadzić życie towarzyskie.
Zresztą, nie było gwarancji, że Luke odebrałby telefon, gdyby Abby zadzwoniła. Stronił od większości ludzi, od niej zaś – w szczególności. Nie licząc tego jednego wieczoru, o którym często myślała…
Musiała z nim porozmawiać twarzą w twarz. Przygotowała nawet pewien fortel: Luke miał słabość do domowych wypieków, dlatego zjawiła się przed jego eleganckim domem z pudełkiem świeżo upieczonych ciasteczek z czekoladą i orzechami makadamii. To z pewnością na niego podziała.
A przynajmniej podziałałoby, gdyby ją wpuścił do środka.
Wsadziła pudło ciastek pod pachę, by zwolnić jedną dłoń. Drugą trzymała parasol, chroniący ją od lodowatego wiosennego deszczu. Miała kompletnie przemoczone nogawki. Nacisnęła i przytrzymała mosiężny guzik dzwonka po raz piąty. Czekała. Wiedziała, że jest w domu, bo paliły się światła w biurze i w salonie.
Może jest z kimś…
Nie.
Szybko odrzuciła tę myśl. Luke nie spotykał się z nikim od tragicznej śmierci swojej dziewczyny sprzed pięciu lat. Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale od śmierci Kimberley w wypadku samochodowym stał się wręcz odludkiem. Zamkniętym w sobie pracoholikiem. Aż przykro jej było na to patrzeć, tym bardziej że mógłby być całkiem fajną osobą, gdyby tylko otworzył się nieco na innych ludzi.
Wreszcie usłyszała stanowczy dźwięk kroków. Puściła przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły. Jego pochmurna twarz nie wyglądała zapraszająco.
– A, to ty… – mruknął.
– Też się cieszę, że cię widzę, Luke – rzuciła. – Mogłabym wejść do środka? Na zewnątrz jest nieco zbyt mokro i lodowato, jak na mój gust.
– Jasne – burknął, choć na jego twarzy malowała się odmowa.
Abby beztrosko go zignorowała. Przeszła przez próg i złożyła parasol, wysyłając deszcz kropel na gęsty pluszowy dywanik w przedpokoju. Gdy na niego wstąpiła, miała wrażenie, że się w nim zaraz zapadnie po kolana, jeśli nie po samą szyję.
– Przyszłam w złym momencie?
– Pracuję nad czymś…
– Życie nie kończy się na pracy, wiesz? – przerwała mu. Cały czas trzymając ogromny ociekający wodą parasol, zaczęła tyleż energicznie, co niezgrabnie kręcić się po przedpokoju w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby go zostawić.
– Proszę – westchnął z cierpiętniczą miną – oddaj mi to, zanim ucierpi któreś z okien.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Wpuszczano mnie już do mieszkań… Po prostu twój dom zawsze musi być tak… tak cholernie idealny, że mam wrażenie, jakbym wchodziła do wnętrza z Vogue’a.
Płynnym ruchem umieścił parasol w stojaku nieopodal drzwi, tak że nawet kropla nie spadła na podłogę.
– Nie ma z tobą Elli? – spytał.
– Jest na wywiadówce w szkole. Pomyślałam, że wpadnę sama. No wiesz, sprawdzić, jak się masz.
– U mnie, jak widzisz, wszystko w porządku.
Zapadła niezręczna cisza. Trwała stulecia.
Abby zastanawiała się, czy on kiedykolwiek rozmyślał o Tamtym Wieczorze. Czy w ogóle pamiętał, jak złożył głowę na jej ramieniu, jak muskał palcami jej twarz, zupełnie jakby chciał ją pocałować?
Spojrzał jej prosto w oczy. Wpatrywał się dociekliwym, badawczym wzrokiem, jak naukowiec usiłujący zrozumieć skomplikowane zagadnienie. Był jedyną osobą, która patrzyła na nią w ten sposób. Czuła się, jakby w metodyczny sposób ją prześwietlał, analizował. Poczuła się nieswojo. Zupełnie, jakby chciał się dokopać do przerażonej, porzuconej dziewczynki, którą kiedyś była. Ukryła ją głęboko, tak by nikt nigdy się o niej nie dowiedział.
Absolutnie nikt.
– Abby – przerwał ciszę głosem zawierającym nutę nagany. – Jestem teraz naprawdę bardzo zajęty, więc…
Podetknęła mu pod nos pudło ciastek.
– Proszę: zrobiłam je dla ciebie!
Niechętnie wziął od niej pudełko.
– Co jest w środku? – spytał. Minę miał taką, jakby się spodziewał ładunku wybuchowego.
– Twoje ulubione ciasteczka. Upiekłam je tuż przed przyjściem tutaj.
Wydał z siebie przeciągłe westchnienie, po czym odłożył pudełko na wypolerowany blat stołu z drewna orzecha włoskiego. Zaprowadził ją do salonu i gestem dłoni zaprosił, by usiadła na kanapie. Sam nigdzie nie usiadł. Trwał w pozycji stojącej, jakby chciał zaznaczyć, że czas jej wizyty jest ograniczony.
– Powiedz, czego chcesz?
– Przyszłam do ciebie z paczką twoich ulubionych ciastek, a ty od razu zakładasz, że mam w tym jakiś interes. Niezbyt to uprzejme, nie uważasz? – rzuciła z wyrzutem. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego obrażonym wzrokiem zranionej sarny.
Oczy Luke’a na moment utkwiły w jej wykrzywionych grymasem wargach. Chwilę później go uniósł z powrotem i ich spojrzenia się spotkały. Wpatrzone w nią ciemnoniebieskie oczy wywołały u niej uczucie mrowienia.
Luke odchrząknął i podrapał się po brodzie. Zazwyczaj był precyzyjnie ogolony. Zaskoczył ją jego zapuszczony zarost, choć wyglądał tak całkiem atrakcyjnie.
Niespodzianką dla niej była jej własna reakcja. Abby dotąd pilnowała, by nie interesować się Lukiem Shelvertonem. Był starszym bratem jej najlepszej przyjaciółki – granicą, której przyrzekła sobie nigdy nie przekraczać. Z jakiegoś powodu teraz czerpała przyjemność z przyglądania się jego wyjątkowo przystojnej twarzy. Jego szafirowe oczy zdobiły kruczoczarne rzęsy i brwi. Włosy miał ciemnobrązowe, obecnie zmierzwione. Miał też świetną sylwetkę, wprost z kobiecych fantazji: był barczysty, wąski w biodrach, a brzuch miał tak płaski i twardy, że można by na nim tłuc orzechy. Gdyby go ujrzał Michał Anioł, popędziłby zaraz do pracowni po dłuto i marmur.
– Cóż, jeśli chodzi o tamten wieczór… – zaczął.
– Nie przyszłam tu z powodu tamtego wieczoru – odparła Abby. – Chodzi mi o zupełnie inny wieczór. Najważniejszy wieczór mojego życia – wyrzuciła z siebie jednym tchem. – Chcę cię prosić o przysługę. Potrzebuję narzeczonego na jeden wieczór. – Udało się. Wydusiła to wreszcie z siebie.
Jego twarz zamarła jak maska. Zamarł cały, jakby każda cząstka jego ciała obróciła się nagle w kamień. Jakaś siła wyssała całe powietrze z pomieszczenia.
Nagle gwałtownie odetchnął i ruszył w kierunku barku.
– Udam, że tego nie słyszałem. Chcesz się czegoś napić przed wyjściem?
Abby rozsiadła się na kanapie i założyła nogę na nogę. Nie było mowy, by wyszła, dopóki nie załatwi tego, co chciała.
– Poproszę o czerwone wino – odparła. Białe nie pasowało do okazji. Nie miała też ochoty na szampana.
Przynajmniej dopóki nie nakłoni Luke’a do pomocy.
Wrócił i podał jej wino. Usiłowała uniknąć dotknięcia jego dłoni przy przejmowaniu kieliszka, w rezultacie wypadł im z rąk i zalał sam środek jej niebieskiego sweterka z mieszaniny wełny i kaszmiru. Nie był może nowy – kupiła go w sklepie z odzieżą używaną – jednak kaszmir to kaszmir.
– Ups! Och, nie…– Poderwała się z sofy tak gwałtownie, że omal go nie przewróciła. Wskutek jej nagłego ruchu kolejne krople wina poleciały na kremowy dywan i kanapę.
Pomógł jej złapać równowagę, chwytając ją silnymi dłońmi za ramiona. Dotyk jego palców naciskających przez kilka warstw odzienia na jej skórę był wręcz elektryzujący. Natychmiast ją puścił, zupełnie jakby poczuł to samo, i wyciągnął z kieszeni białą chusteczkę. Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zacznie wycierać nią jej piersi, ale w porę się powstrzymał i podał jej chusteczkę.
– Nie przejmuj się dywanem i kanapą. Potraktowałem je środkiem plamoodpornym – powiedział głosem tak chrapliwym, jakby się nałykał żwiru.
Abby wycierała plamę na piersiach. Starała się ignorować to, jak blisko niej się znalazł. Czuła delikatny limonowy zapach jego kosmetyków, zmieszany z innym, leśnym, wyraźnie męskim zapachem. Mogła się przyjrzeć wyraźnie poszczególnym włoskom ze szczeciny na jego brodzie. Miała ochotę dotknąć ich opuszkami palców, by sprawdzić, czy faktycznie są tak drapiące, jak na to wyglądają.
Palcami jednej ręki złapała mokry kawałek swetra i odciągnęła go od ciała, drugą dalej trzymała mokrą już chustkę.
– Masz coś, w co mogłabym się przebrać? Muszę go natychmiast zdjąć i przepłukać.
– Nie możesz po prostu narzucić na to płaszcza, czy coś?
Abby wybuchła.
– Ten sweter kosztował mnie ćwierć pensji! – W życiu by się nie przyznała, że kupiła go w z drugiej ręki. – Nie mówiąc już o moim staniku! – On rzeczywiście swoje kosztował i nie był używany. W życiu nie założyłaby cudzej bielizny. Dość, że musiała to robić przez większość dzieciństwa.
Zmarszczył się tak, że jego czoło przypominało mapę baryczną z prognozy pogody.
– Niewiarygodne – zawołał.
– Niby co? – zapytała. – Pracuję dla magazynu modowego. Muszę się nosić zgodnie z aktualną modą. Nikt nie może mnie zobaczyć w ciuchach z zeszłego sezonu.
– Nie dostajecie darmowych produktów albo chociaż zniżek?
Abby przewróciła oczami, przy okazji zrywając kontakt wzrokowy.
– Nie piszę przecież o modzie, tylko o sprawach sercowych.
– Chodź za mną – odparł i poprowadził ją z pokoju do łazienki na parterze. – Poczekaj chwilę, przyniosę ci jakieś ubrania z góry.
Abby zamknęła drzwi od łazienki i zdjęła sweter. Skrzywiła się na widok zniszczonego stanika. Czemu nie założyła czerwonego? Czemu akurat musiała wybrać dziewiczą biel?
Bo jesteś dziewicą.
Och, zamknij się.
To ją zmusiło do zastanowienia się… kiedy ostatnio Luke uprawiał seks? Czy robił to z kimś od czasu śmierci Kimberley? Pięć lat wstrzemięźliwości to szmat czasu dla kogoś, kto prowadził wcześniej regularne pożycie. Pewnie tak. Mężczyzna tak przystojny jak Luke Shelverton bez trudu mógłby znaleźć kochankę. Jedno jego spojrzenie i kobiety zleciałyby się do niego jak pszczoły do miodu.
Usłyszała pukanie. Zasłoniła pierś ręcznikiem i otworzyła drzwi. Luke podał jej pięknie wydziergany sweter w kolorze jego oczu.
– Wiem, że jest zbyt duży, ale nie mam nic w twoim rozmiarze.
Abby wzięła sweter i przycisnęła go do ręcznika na piersi. Czuła czysty zapach zmiękczacza do tkanin, a nawet cień jego zapachu.
– Ella wspominała, że możesz mieć jeszcze trochę ubrań Kimberley.
Jego spojrzenie stało się zimne jak lód.
– Czy ta draka z udawaniem narzeczonego to wasz wspólny pomysł?
Zasłoniła się podarowanym swetrem jak tarczą.
– Nie. To był mój pomysł, choć ona go popiera. Stwierdziła, że najwyższy czas, byś wyszedł z domu na coś ciekawszego niż inspekcja laboratorium. A ponieważ ty i Ella jesteście jedynymi ludźmi, którzy wiedzą, że nie jestem z nikim zaręczona, czyni to z ciebie jedyną osobę, która naprawdę może mi pomóc.
– A twoja rodzina? Nie wiedzą o tym?
Rodzina. Kolejna sprawa, na temat której Abby mocno koloryzowała. Nie powiedziała prawdy nawet Elli. Abby nie miała rodziny. Nie chciała, by jej przyjaciele, a tym bardziej uwielbiający ją czytelnicy, wiedzieli, że dorastała w licznych rodzinach zastępczych z innymi dziećmi w potrzebie, pod opieką przepracowanych, wyczerpanych nerwowo, nieraz apodyktycznych rodziców zastępczych. Ostatnia rodzina, która ją przygarnęła, była najbardziej funkcjonalna, ale nawet oni nie utrzymywali z nią kontaktu, gdy przestała być objęta opieką społeczną.
Nawet jej nazwisko było zmyślone. Miała więcej trupów w szafie niż ubrań. Nie chciała, by ktokolwiek wpisał w wyszukiwarkę jej prawdziwe nazwisko i powiązał ją z obecnie zmarłą, uzależnioną od narkotyków prostytutką i mężczyzną odsiadującym karę więzienia za napad z bronią w ręku. Nie przeżyłaby tego wstydu ani przypomnienia o tym, że nikt jej nie kochał, nikt jej nie chronił.
Nikt jej nie chciał.
Niektóre rzeczy trzeba trzymać w tajemnicy.
– Oczywiście, że wiedzą. Ale nie bardzo mogą mi pomóc. Jesteś jedyną osobą, którą mogę o to poprosić – odpowiadając, nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Przykro mi, Abby. Musisz znaleźć kogoś innego.
Zapomniała o zasłanianiu zabrudzonego winem stanika i oddała mu sweter.
– Słuchaj, Luke, wiem, że ostatnie pięć lat było dla ciebie bardzo trudne, ale czy naprawdę nigdy nie miałeś ochoty wyjść wieczorem na miasto, jak robią to normalni ludzie?
Wzrok na moment zeskoczył mu na jej piersi. Zaraz potem spojrzał jej ponownie w oczy swym błękitnostalowym spojrzeniem.
– Czy normalne jest udawanie przed światem, że się jest w związku, choć ten nie istnieje?
Abby podniosła swój sweter z marmurowej umywalki i wciągnęła go na siebie przez głowę tak gwałtownie, że niemal nie rozerwała jednego z rękawów.
– Powiem ci, co jest normalne – rzuciła, wystawiając głowę ze swetra. Włosy miała w dzikim nieładzie, ale była zbyt wzburzona, by na to zwracać uwagę. – Normalne jest pomagać przyjaciołom, gdy wdepną w szambo. Ale ty odpychasz od siebie wszystkich przyjaciół, od kiedy Kimberley zmarła. Jest to tym smutniejsze, że akurat rodzina i przyjaciele są ci najbardziej potrzebni, żeby uporać się ze stratą. Ty też jesteś im potrzebny, Luke. Ella i wasza mama cię potrzebują, tak jak i ja.
Mocno zacisnął usta.
– Myślę, że dość już powiedziałaś.
Nie da tak łatwo za wygraną. Nie pozwoli, by plan się jej rozpadł. Musi go przekonać, by się zgodził.
Po prostu musi.
– Cała moja kariera wisi na włosku. Nie mogę pójść na bal bez partnera. Jestem połówką jednej z najbardziej wpływowych par w Londynie. Od razu mnie zwolnią, gdy odkryją, że wymyśliłam narzeczonego. A ja tak bardzo chcę pomóc zebrać fundusze na tę zbiórkę charytatywną. To moja szansa, by zmienić świat na lepsze. Będą tam sponsorzy gotowi zapłacić setki, a nawet tysiące funtów, byleby zobaczyć mnie z narzeczonym. Musisz mi pomóc, Luke. Musisz tam ze mną pójść. Po prostu musisz!
Powolnym ruchem głowy zaprzeczył, jakby się starał przemówić dziecku do rozumu. Wyprostował się, ręce skrzyżował na piersi, stanął pewnie na podłodze.
– Nie.
Była zdesperowana. Czuła, że pożera ją panika. Tak wielu ważnych ludzi będzie na tym balu. Gwiazdy, celebryci, możni tego świata, także członkowie rodziny królewskiej. Może nawet królowa? Pojawiła się przecież na Olimpiadzie, czemu nie na Balu Wiosennym?
Ludzie jej oczekiwali. Było nie do pomyślenia, by przyszła na bal sama. Zrujnowałoby to jej szansę, by pomóc dzieciom takim jak ona. Sama myśl o tych biednych maluchach, które ucierpią z powodu porażki jej zbiórki pieniędzy, łamała jej serce.
Czemu Luke nie chciał wyświadczyć jej tej jednej, małej przysługi?
Ominęła go, wychodząc z łazienki i skierowała się do salonu, gdzie zostawiła torebkę i telefon.
– Cóż, dobrze zatem. Miałam cię za przyjaciela, ale, jak widać, się myliłam.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
– Twój sweter jest tył naprzód.
Spojrzała na sweter i z trudem powstrzymała jęk złości. Czemu zawsze musiała robić z siebie taką ofermę i niezdarę w jego obecności? Robienie z siebie pajaca na pewno nie pomogło jej sprawie. Odłożyła telefon i, nie zdejmując swetra, wysunęła ręce z rękawów i przekręciła go na właściwą stronę.
– Gotowe. Zadowolony, Panie Idealny?!
Panie Idealny?
Na moment zerknął na jej usta, zaraz potem wrócił do kontaktu wzrokowego. Zdawał się zmagać sam ze sobą w wewnętrznej walce.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś Elli o tamtym wieczorze?
– Skąd wiesz, że nic nie powiedziałam?
– Wspomniałaby o tym, gdyby było inaczej.
Abby westchnęła długo.
– Nie chciałam, by wiedziała o tym, że topisz smutki w alkoholu. I tak dość się tobą zamartwia.
Wyglądał na zaskoczonego.
– Nie byłem pijany – przerwał na moment. – Miałem migrenę.
– Migrenę? – Zmarszczyła brwi. – Widziałam pusty kieliszek na…
– Wypiłem lampkę po pracy, ale wywołała ona migrenę. Miewam je czasami.
Czy jego siostra i matka wiedziały o tych napadach migreny? Czy ktokolwiek wiedział? Abby nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem co chwila na jego usta. Czy wmawiała sobie, że wtedy chciał ją pocałować? Czy chciała, by wtedy ją pocałował?
No jasne, że tak!
– Czy pamiętasz coś z tamtego wieczoru? – spytała. – Cokolwiek?
– Niewiele. – W jego głosie odnalazła jakieś dziwne brzmienie, którego nie potrafiła zidentyfikować. – Ja nie… czy wtedy zrobiłem lub powiedziałem ci coś, czego nie powinienem?
Miała suche wargi. Nie mogła się powstrzymać i oblizała je. Wzrokiem śledził pilnie ten ruch. Poczuła ciepło w ustach, tak jakby to nie jego oczy, ale usta spoczęły na jej wargach.
– Masz na myśli to, jak się do mnie przystawiałeś?
Na moment na twarz wypełzło mu zmartwienie.
– Proszę, powiedz, że tego nie zrobiłem.
– Może jeśli mnie znowu pocałujesz, to sobie o tym przypomnisz.
Czy ja kompletnie, totalnie już oszalałam?!
Abby nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Jej słowa zatruły atmosferę jak chmura toksyn.
A może i wiedziała dlaczego: chciała, żeby ją wtedy pocałował. Chciała tego od tamtego wieczoru.
Prawdziwego pocałunku.
Nie mogła oderwać wzroku ani myśli od jego ust. Są miękkie czy twarde? Jak smakują? Są słone, z nutką kawy lub mięty? A może znalazłaby na nich ślad brandy? Fantazjowała. Wyobrażała sobie, że chwyta ją za ramiona, przyciąga do swego szerokiego torsu i ucztuje na jej ustach, jak namiętni bohaterowie filmów kostiumowych, które tak lubiła oglądać.
Luke zbliżył się i chwycił ją pod brodę. Poczuła jego ciepłe palce na skórze. Nie pamiętała, by jej kiedykolwiek wcześniej dotknął, nie licząc tamtego wieczoru. Zdawało jej się, że przestrzeń między ich ciałami wypełnia przedziwna energia, jakaś forma magnetycznego przyciągania.
Zajrzała mu prosto w oczy i aż zadrżała. Z tej odległości mogła dostrzec każdy detal jego twarzy. Ponownie zaczęła się rozpływać w myślach o jego ustach.
– Czytaj mi z ruchu warg – zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie idę na żaden bal. Zrozumiałaś?
Czy kiedykolwiek widziała piękniejsze usta niż jego? Niestety, nie przypominała sobie, by się kiedykolwiek uśmiechał. Z drugiej strony, zawsze ją fascynowała ta jego tajemnicza powaga.
Musiała go przekonać, by zmienił zdanie.
Westchnęła, po czym rzuciła mu zawstydzone spojrzenie spod gęstych rzęs.
– Okej, przyznaję, nieco ściemniałam na temat tamtego wieczoru. Nie pocałowałeś mnie. Nawet nie próbowałeś, ale…
– To dlaczego mi wmówiłaś, że jednak to zrobiłem. – Luke puścił jej podbródek i zmarszczył czoło.
Czuła, że policzki jej płoną.
– Nie wiem…
– Nie wiesz?! – Głos miał ostry jak brzytwa. Odczuwała boleśnie każde słowo.
Przygryzła wargę.
– Może byłam nieco zszokowana, gdy znalazłam cię w tak marnym stanie. Bezmyślnie uznałam, że jesteś pijany.
– Ale dlaczego chciałaś, bym uwierzył, że na ciebie upadłem, gdy straciłem przytomność, podczas gdy w ogóle cię nie dotknąłem?
– W zasadzie to mnie dotknąłeś.
Oczy mu zapłonęły, jakby jej słowa go wzburzyły.
– Gdzie ja cię…? – Urwał. Niedokończone pytanie zawisło w powietrzu.
– Oparłeś mi rękę na biodrach, gdy pomagałam ci dojść do łóżka – odparła. – I położyłeś mi głowę na ramieniu. Patrzyłeś na mnie tak, jakbyś chciał mnie pocałować. – Nie była w stanie wspomnieć o tym, jak gładził jej twarz.
– Jest wielka różnica między chęcią a prawdziwym czynem.
Abby pod wpływem jego surowego spojrzenia ledwie powstrzymywała łzy. Przez te wszystkie lata nauczyła się nie płakać, ale teraz była bliska załamania.
– Proszę, Luke, nie każ mi cię błagać. Naprawdę przepraszam za moje małe niewinne kłamstewko. Nie powinnam była tego mówić, ale ten bal jest naprawdę dla mnie ważny. To tylko jeden wieczór. Po wszystkim już nigdy nie poproszę cię o nic innego. Przysięgam.
– Dlaczego ten bal jest dla ciebie taki ważny? Nie jest to po prostu kolejny z twoich spędów pozerów?
Spęd pozerów? Tak właśnie ją postrzegał? Była dla niego tylko małą, płytką imprezowiczką, dla której świat kończył się na manikiurze i sztucznej opaleniźnie? Swoją drogą, obie rzeczy będzie musiała załatwić przed balem.
– Rozumiem, że moja kariera wygląda dla ciebie komicznie, ale tak się składa, że kocham pisać dla magazynu, a jutro wieczorem mamy największą imprezę charytatywną w roku – odparła. – Będzie kilka rodzajów aukcji, licytacje o niejawne nagrody warte tysiące funtów, oraz uroczysta kolacja przygotowana przez kucharzy-celebrytów. Wszystko to, by zebrać pieniądze dla dzieci z rodzin patologicznych. Bilety na bal trzeba rezerwować na kilka lat naprzód. Nie mogę nie pójść, bo szef mnie wyleje, gdy tylko odkryje moje kłamstwo na temat narzeczonego. Nie mogę też pójść bez partnera, bo zostaliśmy wybrani najbardziej wpływową parą roku.
Zmarszczył czoło.
– W końcu będziesz musiała powiedzieć wszystkim, że nie jesteś w żadnym związku.
Abby wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała ogłosić rozstanie, ale o ileż łatwiej byłoby namówić Luke’a, by podszył się pod jej narzeczonego? Mogłaby nawet po balu wrzucić na bloga i Tweetera porady dotyczące rozstań.
Nie garnęła się do przyznania, że ona – ekspertka od spraw sercowych – jest singielką, w dodatku dziewicą.
– Owszem, ale zrozum: potrzebuję narzeczonego na niby, by wreszcie się z nim rozstać. Kiedyś poznam kogoś właściwego. Może przy pomocy portalu randkowego. Póki co, muszę z kimś pójść na bal.
Luke przewrócił oczami, po czym podszedł do drzwi salonu i ostentacyjnym gestem je otworzył.
– Jeśli pozwolisz, mam jeszcze sporo pracy dzisiaj do zrobienia.
Zrozumiała, że to jej ostatnia szansa, by na niego wpłynąć.
– Proszę, proszę, proszę, zrób to dla mnie, Luke. To tylko kilka godzin. Możesz wyjść wcześniej, nikt nie będzie miał ci za złe. Pomyśl o tych wszystkich biednych dzieciach, którym pomożesz! By odmienić ich życie, wystarczy, że poudajesz mojego narzeczonego przez dwie godziny.
Milczał, nie odrywając od niej wzroku. Trwało to tak długo, że w myślach zaczęła już układać słowa pisemnego wymówienia pracy. W końcu jednak wydał z siebie długie, ciężkie westchnienie.
– No dobra, wygrałaś. Zabiorę cię na bal. Dwie godziny, nie dłużej. I obiecaj mi, że robimy to ten jeden, jedyny raz.
Abby zalała fala ulgi. Musiała się powstrzymać przed uściskaniem go. Chciała go ucałować. Sama przed sobą ukrywała, jak bardzo.
– Dobra, jasne. Oczywiście. Potrzebuję cię tylko na jeden wieczór. Obiecuję.
Potem pobieżnie ustalili szczegóły dotyczące stroju oraz wspólnego wyjścia. Następnie odprowadził ją do drzwi.
– Jeszcze jedno – dodał.
Obejrzała się na niego.
– Tak?
Zdawało jej się, że nie może oderwać wzroku od jej ust.
– Mogę odegrać swoją rolę, ale są pewne granice i liczę, że ty i twoje fantazje je uszanują. Zrozumiano?
Ciekawiło ją, co miał przez to na myśli.
– Nie myślisz chyba, że oczekuję, że naprawdę mnie poślubisz: to byłby absurd!
– Dobrze wiedzieć – odparł zagadkowo. – Do jutra, Kopciuszku.