Читать книгу Bez żalu - Mia Sheridan - Страница 5
PROLOG
ОглавлениеJessica, lat jedenaście
„Noc była ciemna i…”
Niepewnie postąpiłam naprzód, słysząc delikatny szelest trawy pod stopami. Burzowa? – przemknęło mi przez głowę. Nie, nawet nie mglista. Zmrużonymi oczami spojrzałam na blady sierp księżyca nad moją głową. Nawet się jeszcze nie ściemniło, wieczorne niebo dopiero zaczęło przybierać głębszy odcień granatu. Gdzieś z oddali dobiegło mnie szczekanie psa, a później znowu zapadła cisza, nie licząc dźwięku moich kroków – jakbym była jedyną żywą osobą w tej tajemniczej, zdradzieckiej krainie.
– Samotna… – zdecydowałam wreszcie, wypowiadając to słowo szeptem. Wyprostowałam ramiona, zbierając się na odwagę.
„Noc była… niewyraźna i samotna, lecz księżniczka kontynuowała swą wędrówkę, całym sercem wierząc w to, że książę jest już niedaleko i że ją ocali. Jedyne, co jej pozostało, to nie tracić nadziei”.
Szłam dalej, mój oddech stawał się coraz bardziej urywany, a serce z każdą sekundą biło szybciej. Jeszcze nigdy tak bardzo nie oddaliłam się od domu, nigdy nie było tak, że nie widziałam wokół siebie nic znajomego. Gdzie ja właściwie jestem?
Niebo pociemniało i nagle dostrzegłam przed sobą światła. Ruszyłam w ich stronę, jakby były moją latarnią morską i miały wskazać mi drogę.
„Gwiazdy błyszczały na niebie, a księżniczka podążała za tymi najjaśniejszymi, wierząc, że zaprowadzą ją one w bezpieczne miejsce” – burczenie w moim żołądku zagłuszyło delikatnie wznoszące się i opadające w wieczornym powietrzu cykanie koników polnych – „gdzie znajdzie coś do jedzenia”.
Od jarzących się w oddali świateł – w których zdążyłam już rozpoznać latarnie – dzieliło mnie wzniesienie, na które zaczęłam się powoli wspinać. W jednej dłoni ściskałam książkę, drugą balansowałam w taki sposób, by nie stracić równowagi na najbardziej stromych odcinkach.
„Księżniczka była zmęczona wędrówką, ale wykrzesała z siebie resztki sił i wspięła się na klif. Wiedziała, że gdy wejdzie na górę, będzie się mogła zorientować, gdzie jest. Może nawet dostrzeże księcia galopującego w jej stronę na swoim wiernym rumaku”.
Światła były już bardzo blisko. Gdy dotarłam na szczyt wzniesienia i przedarłam się przez krzaki, znalazłam się przed torami kolejowymi. Gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc, rozglądając się w obie strony. Po chwili odwróciłam się, by przyjrzeć się temu, co rozciągało się w dole. Dostrzegłam skraj dużego pola golfowego. Odetchnęłam z ulgą, bo w końcu wiedziałam już, gdzie jestem. Mój dom sąsiadował z polem golfowym od drugiej strony. Jak mogłam tak się dać porwać własnej fantazji, że nie zwróciłam uwagi na to, jak bardzo się od niego oddalam?
Powinnam iść w stronę domu – tknęło mnie raptem – skoro już wiem, gdzie on jest.
Przez chwilę stałam w miejscu, patrząc w jego kierunku. Rozbrzmiewały mi w głowie echa płaczu matki, wibrujący od gniewu głos ojca i trzaśnięcia drzwi świadczące o tym, że mój młodszy brat postanowił spędzić tę noc u swego przyjaciela Kyle’a i poszedł do sąsiadów.
Nie chcę tu być, pomyślałam.Minie wiele godzin, nim rodzice zauważą, że zniknęłam. Jeśli w ogóle się zorientują.
Ponownie odwróciłam się w stronę torów. Niedaleko ode mnie stał wagon towarowy, nieruchomy i milczący. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem, przestępując z nogi na nogę. Czułam w piersi dziwne trzepotanie.
„Księżniczka dostrzegła przed sobą jaskinię – wymamrotałam pod nosem – i poczuła, że coś ją do niej przyciąga”.
Przeznaczenie.
Ruszyłam wolno przez żwir, pokonując pierwsze tory, i zbliżyłam się do wagonu. Dobiegające z pól cykanie świerszczy słabło, a noc wydała mi się nagle cicha i nieruchoma, jakby cały świat wstrzymał oddech. Serce ponownie przyspieszyło – w oczekiwaniu… na coś. Dotknęłam ściany wagonu przesuwając opuszkami palców po chłodnym, gładkim metalu, i natrafiłam na szeroki, ciemny prostokąt otwartych drzwi.
„W jaskini panowała ciemność, jednak księżniczka była odważna. Postanowiła się tu na jakiś czas zatrzymać i zaczekać, aż zjawi się książę. Był już bardzo blisko. Czuła to” – wypowiedziałam te słowa ledwo słyszalnym szeptem.
Zatrzymałam się w otwartych drzwiach. Powoli wsunęłam głowę do środka, wstrzymując oddech i otwierając szerzej oczy. W głębi wagonu zobaczyłam chłopaka; siedział oparty o ścianę, z wyciągniętymi przed siebie nogami, skrzyżowanymi w kostkach, i zamkniętymi oczami. Serce zaczęło mi dudnić jak szalone. Kto to jest? Blask latarni rozświetlił ciemne wnętrze na tyle, że zdołałam dostrzec krew na jego wargach i zapuchnięte oko. Przyglądałam się ciemnym włosom przyklejonym do czoła. Najwyraźniej był zbyt wyczerpany, by je odgarnąć. Miał posiniaczoną twarz, zamknięte powieki, a na policzkach chyba ślady łez, a mimo to był najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego w życiu widziałam. Księciem. Zranionym księciem. Myśli kłębiły mi się w głowie jak szalone.
„Księżniczce wydawało się, że czeka na księcia, podczas gdy… tak naprawdę było na odwrót. Książę przeżył bitwę i doczołgał się do ciemnej jaskini, by się w niej skryć, i czekał tam… aż ona go uratuje”.
Chłopak otworzył lśniące od łez oczy. Przyglądał mi się przez chwilę, zaciskając palce w pięści. Później jednak mrugnął parę razy, żeby odgonić łzy, zmarszczył brwi i rozluźnił dłonie, jednocześnie się prostując.
Weszłam do wagonu i stanęłam przed nim na uginających się kolanach.
– Przybywam ci na ratunek – wypaliłam.
Poczułam zalewający policzki rumieniec, gdy dotarło do mnie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Chłopak nie miał pojęcia o mojej zabawie i nagle uzmysłowiłam sobie, jak dziwnie i niezręcznie musiało to zabrzmieć. Zdecydowanie zbyt mocno wsiąkłam w swój wyimaginowany świat. Chociaż… ten biedak wyraźnie potrzebował pomocy. Może nie ze strony księżniczki na niby, ale czyjejś na pewno.
Uniósł ciemne brwi, omiatając mnie spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na moją twarz. Roześmiał się krótko i westchnął.
– Serio? – mruknął. – W takim razie mam przerąbane.
No cóż… Oparłam ręce na biodrach. Współczucie, które jeszcze przed chwilą dla niego miałam, zmieniło się w irytację. Może i byłam dziwna, ale na pewno nie zasługiwałam na to, by się ze mnie naśmiewać.
– Jestem silniejsza, niż mogłoby się wydawać – oświadczyłam, prostując się. Pod względem wzrostu byłam piątą dziewczynką w klasie.
Chłopak przeczesał palcami włosy, odgarniając je z czoła. Ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
– Na pewno. Co tu właściwie robisz? Nie wiesz, że małe dziewczynki nie powinny się samotnie błąkać po torach w środku nocy?
Postąpiłam jeszcze parę kroków, patrząc na ściany wagonu pokryte graffiti. Nachyliłam się, żeby przeczytać kilka napisów znajdujących się najbliżej mnie.
– Lepiej tego nie rób – odezwał się chłopak. Spojrzałam na niego pytająco. – Te napisy pewnie nie są przeznaczone dla dzieci.
Pewnie nie są? Tak jakby sam ich nie czytał. Jasne.
Odchrząknęłam, postanawiając mimo wszystko skorzystać z jego rady. Przynajmniej na razie. Uznałam, że to muszą być jakieś przekleństwa. Wrócę tu kiedyś i przeczytam je wszystkie, gdy będę sama. Może nawet je zapamiętam. A co!
– Nie wyglądasz na dużo starszego ode mnie – powiedziałam.
Właściwie nie bardzo potrafiłam określić jego wiek. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że chodzi do gimnazjum, chociaż coś w jego wyrazie twarzy – czy raczej oczu – wskazywało na to, że jest starszy.
– Hm, no cóż, jestem facetem i umiem się obronić.
Przyjrzałam się jego posiniaczonej twarzy i pomyślałam, że przed kimś jednak nie potrafił.
– Hmm. No to ile masz lat?
Przez chwilę milczał, marszcząc czoło, jakby wcale nie zamierzał odpowiadać.
– Dwanaście.
Uśmiechnęłam się.
– A ja jedenaście i pół. Jestem Jessica Creswell. – Przyklękłam, kładąc dłonie na udach.
Przyglądał mi się przez moment, jakby nie bardzo wiedział, co o mnie myśleć. Odwróciłam wzrok i przygryzłam usta, tracąc pewność siebie. Wiedziałam, że żadna ze mnie piękność. Moje włosy i oczy miały nudny odcień jasnego brązu, nos i policzki były usiane piegami, które bezskutecznie próbowałam usunąć sokiem z cytryny, a poza tym byłam żałośnie chuda. Koleżanki ze snobistycznej francuskiej szkoły nigdy nie pozwalały mi zapomnieć o moich wystających kolanach ani głupim, niesfornym kosmyku na czubku głowy, który układał się tak jak chciał. Próbowałam go przygładzić żelem do włosów pożyczonym od mamy, lecz i tak odstawał. Beznadzieja.
– No więc, co tutaj robisz, Jessico Creswell?
Usiadłam na pupie, podciągając kolana tak, żeby się wygodniej usadowić, i oparłam plecami o ścianę przylegającą do tej, przy której siedział chłopak.
– Właściwie to się zgubiłam. Ale teraz już wiem, gdzie jestem. Wiem, jak wrócić do domu.
– W takim razie powinnaś to zrobić. Wracaj do domu.
Zacisnęłam usta, nie mając wielkiej ochoty tam wracać.
Chłopak przyglądał mi się lekko zmrużonymi oczami, przez co znów zaczęłam się denerwować.
– Nie przepadasz za swoim domem, Jessie?
Jessie. Serce zatrzepotało mi w piersi, gdy usłyszałam to zdrobnienie w ustach przystojnego chłopaka. Jeszcze nikt nigdy tak mnie nie nazwał. Spodobało mi się.
– Właściwie to nie. Moi rodzice często się kłócą.
Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam, zwłaszcza obcej osobie, ale w wagonie panował półmrok i atmosfera trochę jak ze snu, przez co miałam wrażenie, że moje fantazje do pewnego stopnia się ziściły. Czułam się tak, jak gdyby wypowiedziane przez nas słowa miały nie mieć dalszych konsekwencji.
Chłopak ponownie westchnął, odwracając wzrok.
– No – mruknął, jakby mnie rozumiał. Chciałam go spytać, czy jego rodzice równie często się kłócą, ale skinął głową w kierunku książki, która leżała na podłodze obok mnie.
– Co to?
– Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu.
Przekrzywił głowę.
– Lubisz bajki, Jessie?
Przytaknęłam. Pomyślałam o swoich rodzicach, o tym, jak mama ciągała nas po hotelach, restauracjach i do biura taty po godzinach pracy, gdzie ciągle zastawaliśmy go w towarzystwie jakichś dziewczyn. Przypomniałam sobie, że kiedy po raz pierwszy nakryliśmy naszego ojca na zdradzie, mój młodszy brat Johnny był tak mały, że nie rozumiejąc sytuacji, rozpromienił się i powitał ojca radosnym: „Cześć, tatusiu!”. Później za każdym razem tata podskakiwał jak oparzony, dziewczyna, która akurat z nim była, kuliła się w sobie albo po prostu wyglądała na zszokowaną, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Z kolei mama zaczynała szlochać i robiła scenę, tata zaś czasami wracał z nami do domu, najczęściej jednak zatrzaskiwał nam drzwi przed nosem, odjeżdżał albo po prostu nas tam zostawiał.
Johnny miał teraz dziewięć lat i dostatecznie dużo oleju w głowie, żeby wstydzić się równie mocno jak ja, gdy przyłapywaliśmy tatę z którąś z jego dziewczyn.
Mama zawsze wtedy płacze i zawodzi, a tata składa obietnice, w które nikt nie wierzy. Chyba nawet on sam. Johnny i ja usiłujemy po prostu nie rzucać się w oczy.
Bajki pozwalały mi wierzyć w to, że nie każdy mężczyzna jest taki jak tatuś, oraz uciec do świata pełnego lojalnych, uczciwych książąt oraz silnych, walecznych księżniczek.
– Tak. Bajki i przygody – odparłam. – Któregoś dnia przeżyję najwspanialszą przygodę ze wszystkich: zamieszkam w Paryżu, znajdę sobie francuskiego chłopaka, który będzie do mnie pisał najpiękniejsze listy miłosne, i przez całe dnie będę się zajadała francuską czekoladą.
– W takim razie pewnie będziesz gruba.
Wzruszyłam ramionami.
– Być może. Jeśli zechcę.
Chłopak cicho się zaśmiał, a ja poczułam trzepot motyli w żołądku. Kiedy się uśmiechał, wydawał mi się jeszcze bardziej przystojny. Chociaż teraz, gdy już lepiej mu się przyjrzałam, zauważyłam, że jego ubrania są znoszone, bluza trochę za mała, a jedna z podeszew zaczyna odchodzić od buta. Najwyraźniej był biedny. Uświadomienie sobie tego sprawiło, że moje serce wezbrało czułością.
– Nie powiedziałeś, jak się nazywasz – zauważyłam miękko, przysuwając się do niego.
Przyglądał mi się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
– Callen.
– Calvin?
– Nie, Callen. Bez „v”.
Powtórzyłam jego imię. Spodobało mi się jego brzmienie.
– Biłeś się z kimś, Callenie? – zapytałam, przenosząc wzrok z jego rozciętej wargi na zaczerwienione oko.
– Tak.
– Z kim?
Na moment odwrócił wzrok, po czym znów na mnie spojrzał.
– Z takim jednym chuliganem.
Wolno pokiwałam głową.
– No cóż, mam nadzieję, że od tej pory będziesz się od niego trzymał z daleka.
Zaśmiał się niemal bezgłośnie.
– Nie, Jessie, akurat od tego łobuza nie mogę się trzymać z daleka, ale to nic. Nie przeszkadzają mi siniaki.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, jak komukolwiek mogłoby nie przeszkadzać obrywanie po twarzy. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale Callen wyciągnął rękę po moją książkę i popatrzył na ilustrację na okładce. Po czym odwrócił książkę i zaczął czytać znajdujące się z tyłu streszczenie.
– Znasz francuski? – zdziwiłam się.
Popatrzył na mnie z rozbawieniem.
– Nie. Właśnie się zastanawiałem, co to za język.
Pokiwałam głową, przysunęłam się jeszcze bliżej i oparłam plecami o tę samą ścianę co on.
– Chcesz, żebym ci to przetłumaczyła? Bo potrafię. Chodzę do francuskiej szkoły, gdzie pozwalają nam czytać książki wyłącznie po francusku.
– Francuskiej szkoły?
Przytaknęłam.
– Wszystkie przedmioty są wykładane w tym języku. Dzięki temu łatwiej jest nabrać biegłości.
– No popatrz – przekrzywił głowę, badawczo mi się przyglądając. – Czyli naprawdę będziesz mogła zamieszkać w Paryżu i się roztyć.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
– Owszem, naprawdę.
Odwzajemnił uśmiech, podrywając kolejne stadko motyli do lotu.
– Jasne, księżniczko Jessie. Poczytaj mi.
* * *
Tamtego lata każdego dnia mijałam sąsiednie domy, przechodziłam przez pole golfowe i wspinałam się na szczyt wzniesienia aż do torów.
Kiedy był tam Callen, czytałam mu książki albo przeżywaliśmy wspólnie jakąś przygodę. Udawał, że robi to wyłącznie dla mnie, lecz uśmiechał się częściej niż zwykle podczas naszych wypraw do wulkanów w Krainie Bezlitosnych Dolin albo zbierania magicznych ziół na Nieskończonych Polach.
– Nie chcę, żebyś tu siedziała sama, Jessie – wyznał mi pewnego popołudnia, kiedy powiedziałam mu, że całe poprzednie popołudnie spędziłam w wagonie bez niego. – Nie wiadomo, kto tu się jeszcze może kręcić.
– Nigdy nie widziałam nikogo oprócz ciebie.
– Tak, no cóż… – Zwrócił spojrzenie w stronę zakrętu, za którym tory znikały wśród drzew – …ci ludzie zwykle trzymają się kilkaset metrów w tamtą stronę, bo są tam pochowane między drzewami i krzakami inne stare wagony, ale nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy staliśmy obok siebie, był o głowę wyższy ode mnie, a gdy uniosłam wzrok, dostrzegłam siniak pod jego szczęką.
– To skąd mam wiedzieć, kiedy tu będziesz?
Wsunął ręce do kieszeni i odwrócił się do mnie.
– Nie powinnaś ze mną trzymać.
Serce mi zamarło. Nagle przestraszyłam się, że mnie odeśle, powie, że nie chce się ze mną więcej spotykać.
– Nie masz racji – odparłam z uporem. – Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam.
– Jessie… – westchnął, a jednak byłam pewna, że usłyszałam swoje imię w jego łagodnym oddechu. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się słodko, delikatnie; wyglądał teraz na o wiele młodszego niż w rzeczywistości. Ponownie westchnął i zapatrzył się w dal. Być może spoglądał w stronę miejsca, w którym mieszkał, ale nie mogłam być tego pewna. Niezależnie od tego, co sobie wyobraził, wywołało to uśmiech na jego twarzy. A kiedy znów na mnie spojrzał, spytał:
– Czy możesz się ze mną spotykać we wtorki i czwartki o siódmej?
To było już po kolacji, kiedy tata wychodził z domu na „niespodziewane” służbowe spotkania, które tak naprawdę oznaczały, że w hotelu czeka na niego jakaś kobieta. Mama otwierała wtedy butelkę wina i rozpaczała nad tym, że jesteśmy za duzi, żeby ciągać nas po mieście bez wszczynania awantur.
– Tak, możemy się wtedy spotykać. I może jeszcze w soboty o trzeciej?
Przez chwilę milczał, a później posłał mi krzywy uśmieszek, od którego moje serce wywinęło koziołka.
– I w soboty o trzeciej.
* * *
Pewnego zimnego jesiennego popołudnia, rok po naszym pierwszym spotkaniu, siedzieliśmy obok siebie w wagonie. Mój oddech skraplał się w powietrzu, kiedy czytałam Callenowi fragment francuskiej wersji Przygód Robin Hooda.Przerwałam, gdy wyciągnął rękę i pociągnął za krawędź kartki wystającej z mojego plecaka. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na mnie.
– Co to jest?
Odłożyłam książkę i przechyliłam głowę, zwracając się w jego stronę.
– Utwór na pianino.
Ponownie spojrzał na kartkę, wyciągnął ją do mnie i wskazał na pierwszy symbol.
– To są nuty.
– Tak – potwierdziłam, marszcząc brwi. – Nigdy nie widziałeś utworu muzycznego?
– Nie zapisanego w taki sposób. – W jego głosie słychać było coś dziwnego. Postukał palcem w pierwszą nutę. – Jak to się nazywa?
– Hm, to jest E.
– E? – zdziwił się, unosząc brew. – Litera „E”?
Pokręciłam głową.
– Nazywa się tak samo jak litera, ale chodzi o dźwięk. Można powiedzieć, że to zupełnie inny… język. – Uśmiechnęłam się, ale wciąż miał na twarzy ten sam wyraz skupienia, kiedy znów spojrzał na nuty, i dopiero po chwili jego czoło się wygładziło. Wskazał na kolejny symbol E. – To wszystko są E.
Przytaknęłam, nie bardzo rozumiejąc jego ekscytację. Przez rok naszej znajomości zauważyłam u niego tylko dwa typy emocji: ponure przygnębienie i względne zadowolenie. Poczułam irracjonalną zazdrość na widok jego nagłego entuzjazmu.
– Tak.
Pospiesznie kiwnął głową. Widziałam, jak pod gładką, opaloną skórą jego szyi pulsuje krew.
– A to?
Spuściłam wzrok na symbol, który mi pokazywał.
– Klucz wiolinowy – wyjaśniłam. – Określa tonację dźwięków w danej linii.
Na widok jego zmarszczonych brwi szybko dodałam:
– Chodzi o to, czy są one wysokie czy niskie.
Ponownie przytaknął. Oczy miał wielkie jak spodki i pełne czegoś, czego nie potrafiłam nazwać. To było coś więcej niż ekscytacja. Raczej… niedowierzanie. Czyżby czytanie w innym języku aż tak go emocjonowało?
Zauważyłam, że podczas zabawy często nucił sobie pod nosem. Wprowadzał muzykę do naszych zabaw – wolną, mroczną i straszną, kiedy próbowaliśmy złapać łotra, albo lekką i pogodną, kiedy hasaliśmy po łące pełnej magicznych mówiących dzwoneczków. Czasami spoglądałam na niego i uśmiechałam się na dźwięk jakiejś konkretnej melodii, a on patrzył na mnie ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, że ta muzyka istnieje gdziekolwiek poza nim.
Uniósł wzrok znad kartki, nasze spojrzenia się spotkały i poczułam przebiegający po kręgosłupie przyjemny dreszcz.
– Przyniesiesz mi tego więcej? – zapytał.
– Więcej muzyki?
– Tak.
– Okej. Mam też keyboard. Chcesz, żebym go przyniosła? Jest do niego futerał.
– Tak.
Ścisnął mnie za rękę i pod jego dotykiem przeszył mnie kolejny dreszcz. Zawstydziłam się, lecz i ucieszyłam z tego, że mogłabym mu sprawić tak wielką przyjemność. Chciałam mu dać jej jeszcze więcej. Marzyłam o tym, żeby znów popatrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami rozjaśnionymi szczęściem.
Dwa dni później biegłam przez pole z futerałem w ręce i sercem przepełnionym ekscytacją. Nauczyłam Callena nut i patrzyłam, jak jego oczy rozbłyskują z zachwytu. Nigdy nie byłam mistrzynią gry na pianinie, ale nauczyłam się podstaw i przekazałam je Callenowi razem z keyboardem, który leżał w mojej szafie nieużywany od tak dawna, że prawie o nim zapomniałam.
Nauka gry szła mu jak z płatka i byłam zadziwiona tym, że w ciągu zaledwie paru miesięcy radził sobie lepiej niż ja, mimo że mieliśmy fortepian salonowy marki Schimmel, do którego co tydzień siadywałam i ćwiczyłam – jak mi się zdawało – przez długie godziny, choć w rzeczywistości trwało to zaledwie trzydzieści minut.
Któregoś dnia Callen zjawił się później niż zwykle z wyrazem gniewu na posiniaczonej twarzy i usiadł ciężko, opierając głowę o ścianę.
– Poczytasz mi, Jessie?
Kiwnęłam głową, wyciągając z plecaka książkę, którą sama właśnie czytałam.
– Jasne.
Zaczęłam czytać Trzech muszkieterów, ale po kilku akapitach przerwałam i popatrzyłam na Callena. Na jego twarzy malował się smutek, oczy miał zamknięte. Postanowiłam zebrać się na odwagę.
– Czy to twój tata cię bije? – zapytałam łagodnie.
Otworzył oczy, ale nie odwrócił głowy w moją stronę. Milczał dłuższą chwilę i zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle odpowie. Serce zabiło mi żywiej ze strachu, że się na mnie pogniewa i zostawi samą.
– Tak.
Dotarło do mnie, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech.
Omiótł spojrzeniem moją twarz.
– Umiem sobie poradzić z biciem, ale to, co wtedy mówi… Nieważne.
Rozpaczliwie pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie wiedziałam, jak to z niego wyciągnąć. Odchrząknęłam.
– Mój tata też nie jest dobrym człowiekiem. – Wyszeptałam te słowa, jakbym wstydziła się do tego przyznać. Nawet przed sobą. Wiedziałam o tym od dawna, odkąd tylko sięgałam pamięcią, lecz wypowiedzenie tych słów na głos w dziwny sposób uczyniło z nich niezaprzeczalną prawdę. Nie będę mogła dłużej udawać. Mój ojciec był słaby, samolubny i nie kochał nas dostatecznie mocno, jeśli w ogóle kochał.
Callen wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń. Popatrzyłam na nasze splecione z sobą palce. Moje były drobne i blade, a jego opalone, pokryte odciskami i znacznie grubsze. Nie odrywając wzroku od naszych złączonych dłoni, przełknęłam ślinę i mówiłam dalej.
– Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że mama nie potrafi go przestać kochać. Niezależnie od tego, ile razy doprowadził ją już do płaczu, ciągle wraca po więcej. Ja po prostu… nie rozumiem, jak to możliwe, żeby jedna osoba nosiła w sobie tyle łez.
Kiedy uniosłam wzrok, Callen uważnie mi się przyglądał. Poczułam się obnażona, choć i on zdradził mi sekret. Przygryzłam wargę i odwróciłam oczy.
– Dlatego tak lubisz bajki, Jessie? – zapytał miękkim, pełnym czułości głosem. Mimo tej troski poczułam się jeszcze bardziej odsłonięta. Delikatnie ścisnął mnie za rękę. Miałam ochotę się odsunąć i jednocześnie do niego zbliżyć, a uczucia, które zawładnęły moim ciałem, wydały mi się nowe i dezorientujące, ekscytujące i przerażające zarazem.
– Od dawna się w to nie bawiliśmy – zauważyłam, kręcąc głową. Zamiast przeżywać wspólne przygody, czytałam mu na głos albo odrabiałam pracę domową, Callen zaś grał na keyboardzie, ze zmarszczonym w skupieniu czołem, tworząc fragmenty melodii tak pięknych, że ściskało mnie w żołądku. Muzyka często rozpływała się w nicość, jakby jej czar skapywał mu z palców albo jakby nie wiedział, co z nią dalej zrobić.
Kąciki jego pełnych ust lekko się uniosły.
– Czasami brakuje mi naszego fantazjowania.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Naprawdę?
– Tak. Przy tobie czuję się jak bohater.
– Bo nim jesteś. Przynajmniej dla mnie.
Pokręcił głową.
– Nie, Jessie. Żaden ze mnie bohater. Jezu, nie potrafię nawet…
– Czego? Co takiego wmawia ci twój tata? – spytałam ostro, wiedząc, że to ojciec Callena ponosi odpowiedzialność za jego udręczony wzrok.
Roześmiał się niewesoło.
– On tylko mówi prawdę.
– Nie! Chętnie wybrałabym się do twojego domu i powiedziała mu…
– Ani mi się waż! – Powiedział to ostrym, lodowatym tonem. Spojrzałam na niego zarumieniona i poczułam, jak oczy napełniają mi się łzami. Callen jeszcze nigdy tak ostro się do mnie nie zwrócił.
– Nie zrobiłabym niczego, co…
Nachylił się w moją stronę tak niespodziewanie, że z gardła wyrwał mi się krótki okrzyk, a później jego wargi – miękkie i ciepłe – dotknęły moich i poczułam przepływające przez ciało drżące ciepło. Zawahałam się, bo nikt mnie jeszcze nigdy nie pocałował. Nosiłam na zębach toporny aparat korekcyjny i nie miałam bladego pojęcia, jak powinnam się zachować.
Callen jeszcze mocniej złapał mnie za rękę, a drugą dłonią objął za tył głowy, przyciągnął jeszcze bliżej i delikatnie musnął ustami moje usta. Westchnęłam, gdy niepewnie przesunął językiem po moich wargach, które instynktownie rozchyliłam.
Podskoczył jak oparzony, a gdy otworzyłam oczy, przekonałam się, że i jego są otwarte. Przez kilka chwil przypatrywaliśmy się sobie z bardzo bliska i czułam, jak serce wali mi w piersi, po czym Callen znów zamknął powieki. Przekrzywił głowę i delikatnie wsunął mi język do ust. Przymknęłam oczy, dotknęłam koniuszkiem języka koniuszka języka Callena i szybko go cofnęłam. Przelała się we mnie kaskada uczuć: od podniecenia, przez zdenerwowanie i radość, po strach. Callen delikatnie smakował moje usta, a ja westchnęłam z zachwytem, rozkoszując się smakiem jego warg i wonią ciała, na którą składał się cynamon, sól i jakiś rodzaj mydła. Pachniał jak chłopak. Jak mój książę.
Kiedy się ode mnie odsunął, byłam oszołomiona i na wpół przytomna, jakbym nagle znalazła się w innym świecie. Zamrugałam z nieśmiałym uśmiechem, próbując dojść do siebie. Callen posłał mi krzywy uśmiech.
– Przy nikim się nie czuję tak wyjątkowo jak przy tobie, księżniczko Jessie – oświadczył. – I nigdy się nie poczuję.
To był nasz pierwszy i ostatni pocałunek.
Callen nigdy więcej nie zjawił się w wagonie. Przychodziłam tam co wtorek, czwartek i sobotę w rozpaczliwej nadziei, że go wreszcie zastanę. Nie miałam pojęcia, gdzie go szukać. Santa Lucinda, miasto w północnej Kalifornii, gdzie mieszkał, było dość spore, a ja nawet nie znałam nazwiska Callena.
Jedyną pamiątką, jaką mi po sobie zostawił, był ciąg nut na kawałku papieru, który znalazłam w kącie naszego wagonu.
Cierpliwie czekałam przez kolejne tygodnie, zachodząc w głowę, co też mogło być powodem jego zniknięcia. Czyżbym zrobiła coś nie tak? Czy nasz pocałunek wydał mu się nieprzyjemny? A może się go wstydził? Albo ojciec zrobił mu coś strasznego? Nie poznałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, a nie dawały mi one spokoju.
W końcu, któregoś wtorkowego wieczoru późnym latem, po całym roku czekania na jego powrót i wielu godzinach spędzonych samotnie w drzwiach naszego wagonu, pożegnałam się w myślach z moim utraconym bohaterem – skrzywdzonym księciem – otarłam łzę z policzka i więcej tam nie wróciłam.