Читать книгу Polowanie na żonę - Michał Bałucki - Страница 4
I. Wielki wieczór pożegnalny u państwa Rzepskich
ОглавлениеByło to w pięknym miesiącu Maju, a mianowicie w dzień świętéj Zofii, patronki pani Rzepskiéj, która była małżonką pana Rzepskiego, radcy sądowego, od lat dziesięciu. Dziesięć lat temu — właśnie w ten sam dzień, — pani Zofija oddała z pełném zaufaniem w ręce nieletniego już pana radcy wzgardzone przez innych panieństwo swoje i od tamtéj chwili aż dotąd dochowywała mu z nieposzlakowaną czystością wiary małżeńskiéj, do czego bardzo jéj pomagało nie zbyt powabne jéj oblicze i wszelki brak pokus ze strony płci męzkiéj. Małżeństwa tego Opatrzność nie pobłogosławiła, czyli mówiąc językiem świeckim, pani Zofija pomimo zachęcającego przykładu ze strony patronki swojéj — nie miała potomstwa, o co jednak nie należałoby może winić wyłącznie Opatrzności, jak to czynił bezbożnie pan radca. — Zresztą, oprócz tego małego niepowodzenia, małżeństwu owemu powodziło się wcale dobrze.
Otóż na uczczenie tego nieposzlakowanego i szczęśliwego małżeńskiego pożycia, na uczczenie rocznicy ślubu i imienin, a nadto na pożegnanie małżonki swojéj mającéj wyjechać do kąpiel krajowych, pan Rzepski za namową żony swojéj postanowił wydać wielki wieczór pożegnalny.
Tu dla uspokojenia nerwowych czytelniczek i usunięcia obaw względem stanu zdrowia szanownéj radczyni, muszę powiedzieć, że właściwą chorobą, która ją zmuszała do wyjazdu do kąpiel, było siedm sukien. Dla wyjaśnienia tego chorobliwego stanu trzeba nam wiedzieć, że szczodra natura obdarzyła panią Zofię aż siedmioma ciociami, a każda z tych cioć czy tam ciociów, w sekrecie przed drugą przygotowując solenizantce na ten uroczysty dzień, jakąś niespodziankę; wskutek podobieństwa gustu familijnego przygotowała jéj suknią, i pani Zofija na kilka dni przed imieninami otrzymała w prezencie od siedmiu cioć z siedmiu stron siedm sukien, w siedmiu kolorach. Prezenta te sprawiły obok przyjemności nie mały kłopot solenizantce. Co zrobić z tą całą tęczą kolorów? zachować w szafie? wyjdą z mody. Zadziwiać niemi mieszkanki gubernialnego miasteczka? to wydawało się jéj za małym tryumfem. Wielki świat małego miasteczka wydawał się pani radczyni za małym do podziwienia tych arcydzieł kunsztu krawieckiego. Z tego powodu pani radczyni poczęła się trapić, straciła sen, apetyt, kolory, humor, słowem zachorowała na siedm sukni. Wezwany na konsylium miejscowy lekarz, który znał wszystkie słabości pani radczyni i znakomicie leczyć je umiał, zadecydował, że jedynie kąpiele zdolne są pomódz pani radczyni na jéj dolegliwości i to tylko kąpiele krajowe, które są zarazem wystawą sukien i toalet. Zawiadomiony o tem postanowieniu lekarskiém mąż, przed którym rozumie się zatajono istotny powód choroby, zgodził się lubo z wielką boleścią na rozstanie się na czas jakiś z najdroższą połowicą swoją i na uczczenie jéj a zarazem wyrażenie żalu swego postanowionym został ów wielki wieczór, o którym wspomnieliśmy na początku tego rozdziału.
Pospraszano co było dostojniejszego w mieście jako to: pana burmistrza wraz z korpulentną magnifiką jego; pana prezesa sądu bez żony, przeważnie z tego powodu, że jéj nie miał; panią hrabinę Rzeszowską mieszkającą tu dla dewocyi z nieodstępnym jéj Filusiem, którego proszę nie uważać przez pomyłkę za syna pani hrabiny, bo ten nazywał się Felisiem i praktykował w zawodzie dyplomatyczno-katolickim w Rzymie. Następnie zaproszono właścicielki córek celem zaopatrzenia salonu w tancerki, jako też złotą młodzież powiatową reprezentowaną tutaj przez urzędnika towarzystwa asekuracyjnego, wielkiego eleganta i tancerza — przez pewnego emigranta młodego i wcale przystojnego człowieka, który w wczesnym już wieku zmuszony był emigrować ze szkół powiatowych do Warszawy, a stamtąd w skutek długów uciec znowu w charakterze emigranta na prowincyą; — a nakoniec przez barona Rumpell już niepierwszéj młodości kawalera, którego główném zajęciem było poszukiwanie szlachetnych metalów w okolicy i eksploatowanie takowych za pomocą związków małżeńskich. Dotąd przedsiębiorstwo to pomimo licznych nakładów za strony barona nieopłacało się i gdziekolwiek baron uderzył i począł dobywać się do złotych min, wydobywał zawsze tylko kosze. — Kollekcyja tych koszy, gdyby baron chciał z nich zrobić wystawę, byłaby bardzo zajmującą; były tam bowiem i koszyki z mitrami i szlacheckie i mieszczańskiemi rączkami plecione a nawet jeden koszyk izraelskiego pochodzenia, gdyż pan baron był zasad demokratycznych, postępowych i różnica stanów wcale go nie odstraszała od posagów.
Pomimo tych zasad i usiłowań pan baron nie mógł korzystnie spieniężyć swego nazwiska i stanu kawalerskiego a bezowocnemi usiłowaniami swemi zyskał sobie tylko przydomek nieustającego kawalera. Był jednak chętnie widziany w każdym salonie raz dla sławy, jaką sobie zjednał w okolicy przez niezmordowane konkury, a powtóre, że był pełen dobrych manijer, wyrażał się dobrym akcentem francuskim, dla którego to powodu konwersacya z nim była bardzo pożądaną, bo była niejako dokończeniem edukacyi dla okolicznych panien. Oprócz tego baron wiedział dużo nowinek, trzymał jeden dziennik niemiecki, czem niesłychanie imponował szlachcie a nawet Żydom i reprezentował najświeższą modę, czem znowu do desperacyi przyprowadzał urzędnika od asekuracyi, który miał także pewne pretensye do elegancyi, a którego jednak baron zawsze na tym punkcie pobijał w opinii publicznéj.
Ale to już nie należy do rzeczy — wróćmy na wieczór do państwa Rzepskich. Otóż wieczór ten rozpoczął się o dziewiątéj w ten sposób, że do salonu rzęsiście oświeconego weszła ze swego pokoju pani Rzepska w jednéj z owych siedmiu sukien, a mianowicie w sukni koloru pomarańczowego i zastała tam już zacnego małżonka swego we fraku, sprawionym umyślnie na tę uroczystość, a że kołnierz był nieco za wysoki a rękawy za długie — z dostojnéj osoby radcy ledwie okulary, łysinę i końce palców widać było i to w tak małych dozach, że pani Rzepska wszedłszy na salę nie domyśliła się całkiem obecności męża w głębi fraka i zapytała: a gdzie mój mąż?