Читать книгу Kontrapunkty - Michał Cetnarowski - Страница 6

Pro­log godzina 6.45

Оглавление

Budzik w tele­fo­nie jak co rano zagrał główny motyw z Rocky’ego. Wsta­waj, tygry­sie, trzeba znów brać się za bary z życiem, już za pięt­na­ście siódma. Ostat­nio coraz trud­niej było mu uwie­rzyć peł­nym ener­gii dźwię­kom pio­senki.

Wyłą­czył budzik i zamru­gał, bez prze­ko­na­nia pró­bu­jąc wyeg­zor­cy­zmo­wać nad­cho­dzący ból głowy. Jerzy Horo­witz miał czter­dzie­ści sześć lat, bli­znę na pod­bródku, ślad po wysta­ją­cych prę­tach płotu, przez który pró­bo­wał prze­sko­czyć w dzie­ciń­stwie jako India­nin, ucie­ka­jący z Old Shat­ter­han­dem przed rabu­siami bydła, wycięty wyro­stek robacz­kowy i zope­ro­wane wię­za­dło w pra­wym kola­nie, które strze­liło mu na nar­tach w Białce Tatrzań­skiej, już w wol­nej Pol­sce, był w trak­cie sprawy roz­wo­do­wej, nie miał sta­łej pracy, na kon­cie zostały mu trzy tysiące sześć­set pięć­dzie­siąt dwa złote i tego dnia miał umrzeć.

Wstał wolno, prze­cze­sał siwie­jące na skro­niach włosy, cią­gle gęste, skie­ro­wał się bez prze­ko­na­nia pod prysz­nic. Za oknem przez mar­cowe chmury z tru­dem prze­dzie­rał się ponie­dział­kowy świt. Wielki Tydzień zaczy­nał się jak długi i bole­sny poród. Horo­witz odkrę­cił kurek i skrzy­wił się kwa­śno pod sit­kiem prysz­nica. Przy­naj­mniej do tej pory ten ponie­dzia­łek nie róż­nił się niczym od swo­ich poprzed­ni­ków.

Zapo­wia­dał się długi dzień.

Kontrapunkty

Подняться наверх