Читать книгу Bogowie pustyni - Michał Gołkowski - Страница 9

Оглавление

Zwój pierwszy

Myślisz, że się zgodzi?

– Pytanie! Musi się zgodzić.

– Ha, w tym sęk: nic nie musi. Ja na pewno go nie zmuszę. No chyba że wy, panie Hesbu?

– Mh-hm.

– No widzicie sami! Pytanie tylko, czy będzie chciał i w tym pomóc.

– Jakbyś go nie znał.

– Bo ty znasz niby!

– A znam! Ile razy już powiedział, jak coś zrobić? Ha?

– Hmph!

– Cicho już tam! – trzymający się nieco z tyłu siwowłosy mężczyzna ofuknął idących przed nim. Zmitygowali się: rzadko kiedy bywało, żeby sędziwy Teh aż tak dobitnie wyrażał swe emocje.

Rzec należy tutaj, że oni sami nie uważali siebie za ludzi, którym ktokolwiek, niezależnie od wieku i poważania, miałby zwracać uwagę.

Najroślejszy z nich, ślepy teraz na jedno oko Sanum był ongiś łucznikiem w wojsku króla. Chadzał na kampanie, znał świat, i nawet dane mu było przeżyć dwie bitwy z plemionami Wawatu na południu. W tej drugiej stracił oko, ale odznaczywszy się męstwem, udokumentowanym w imponującej kolekcji odciętych wrogom prawych dłoni, otrzymał od króla w nagrodę miedziany naszyjnik i gospodarstwo na jednym z lepszych pól przy samej stolicy.

Elou-Nef był może nieco niższy, ale za to obnosił ładnie zarysowany, świadczący o pewnej zamożności i związanym z nią statusie społecznym brzuszek. Co prawda ta oznaka dobrobytu mocno skurczyła się przez ostatni rok... Niemniej jej posiadacz nadal cieszył się tą samą estymą, wciąż warząc najlepsze piwo w całym Inebu-Hedż, czyli Mieście Białych Ścian.

I w końcu małomówny – z racji brakujących przednich zębów, straconych podczas szturmu na pałac – Hesbu, pełniący aktualnie równie zaszczytną, co odpowiedzialną i niełatwą rolę doglądającego upraw w dół biegu Rzeki, od Aresz aż do wydm Bantu. To właśnie z jego inicjatywy podjęli wyprawę i to on namawiał towarzyszy – niewieloma słowami, ale wymownie gestykulując – aby wraz z nim, a raczej w jego imieniu, podjęli się rozmowy.

Stanęli w końcu na szczycie pagórka, z którego rozciągał się widok na schodzącą ku Rzece łagodną dolinę.

Nieco bliżej, tuż ponad najwyższym poziomem corocznej powodzi, stała prosta, kwadratowa chata ze słomy obrzuconej gliną. Kilka niewielkich zabudowań gospodarczych, zagroda dla kóz, wybieg dla ptactwa domowego, parę zielonych drzewek – obejście, jakich pełno.

Poniżej ziemia stawała się ciemna i wręcz ciężka od nanoszonego przez wysoką wodę żyznego mułu. Teraz, po ostatnich kilku latach suszy, jej kolor zblakł i wypłowiał, przemieszał się z niesionym przez wiatry piaskiem. Jednak w pobliżu wody, w wąskim pasie przy pysznie zielonych zaroślach trzciny, była aż czarna.

To właśnie tam widać było drobną z oddali sylwetkę człowieka, spokojnymi, mierzonymi ruchami motyki obrabiającego piędź po piędzi swoje pole.

Hesbu pokazał na niego palcem, mruknął coś do innych. Zaczął schodzić jako pierwszy, oglądając się tylko po drodze, czy aby pozostali idą za nim: nie miał ochoty odbywać tej rozmowy sam.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Bogowie pustyni

Подняться наверх