Читать книгу Sebastian Bergman - Michael Hjorth - Страница 2
CZĘŚĆ PIERWSZA
Оглавление13 października
Śnię o tobie.
Prawie każdej nocy, odkąd to się zaczęło.
Że się dowiadujesz. Co wtedy myślisz?
Co myślisz o moich poczynaniach?
Pewnie nic dobrego.
Może prosisz, żeby to zakończyć.
Znów okazałoby się, że jesteś lepszym człowiekiem ode mnie.
Dziś w nocy przyśniło mi się, że prosisz, aby cię uratować.
Uratować was oboje.
Nie udało mi się.
Nie udało mi się to nawet we śnie.
Więc robię, co mogę.
Zamierzam to powtórzyć.
Dziś w nocy.
Pięć.
Klara Wahlgren
Październik przyniósł zimę.
To był dziwny rok pod względem pogody.
Wiosna rozkręciła się na dobre dopiero w maju. Śnieg padał na białe czapki studentów w czasie brzemiennego w tradycję, lecz chętnie obchodzonego święta Walpurgii i dzień później, podczas znacznie mniej popularnego pochodu pierwszomajowego. Lato kazało na siebie czekać do końca czerwca. Tydzień po midsommar temperatura po raz pierwszy przekroczyła dwadzieścia stopni, ale z drugiej strony ciepło trzymało aż do połowy września.
Potem jakby nie było jesieni.
Ósmego października znowu nadszedł ten moment. Rankiem, kiedy mieszkańcy Uppsali podnieśli rolety, zobaczyli pokrywę z białego puchu. Ponad cztery miesiące bez śniegu były oczywiście wodą na młyn dla sceptyków klimatycznych.
„Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie wygląda, jakby na Ziemi robiło się cieplej”.
„Nikt nie chce znać twojego zdania” – miała ochotę odpowiedzieć Klara za każdym razem, kiedy słyszała tę wyświechtaną frazę i widziała uśmieszek samozadowolenia, który zazwyczaj jej towarzyszył.
Zmiany klimatu były jak najbardziej rzeczywiste.
Trzy lata studiów w Lund na kierunku nauka o środowisku i praca magisterska na temat zrównoważonego rozwoju, którą obroniła u siebie w Uppsali, upewniły ją w tej kwestii. Rok ogólnoświatowych badań mówił sam za siebie, bez względu na październikowy widok za oknem w kuchni.
Było jednak naprawdę zimno. Klara uświadomiła to sobie, wychodząc z sali wykładowej kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zapinając stanowczo zbyt cienki płaszcz. Jak zwykle została, poukładała materiały i uprzątnęła po wyjściu ostatniego kursanta.
Tapicerowanie mebli.
Od osiemnastej trzydzieści do dwudziestej trzydzieści. Począwszy od piętnastego sierpnia.
Dziewięć spotkań.
Tego wieczoru widzieli się po raz piąty. Klara z przyjemnością obserwowała postępy każdego z kursantów. Uwielbiała prowadzić te zajęcia.
Robiła to już czwarty rok.
Jeszcze raz sprawdziła, że drzwi rzeczywiście się za nią zamknęły, a potem ruszyła mroźną Östra Åsgatan. Szła szybkim krokiem. Nagle zaczął dzwonić telefon. Wyjęła go i odebrała z lekkim zdziwionym uśmiechem.
– Cześć, kolego, nie śpisz?
– Kiedy wrócisz do domu? – rozległ się zmęczony głos Victora.
Wyobraziła sobie, jak siedzi na kanapie w piżamie ze Spider-manem, rozczochrany, umył już zęby i walczy z zamykającymi się oczami.
– Już idę do samochodu, więc będę za piętnaście, dwadzieścia minut. Coś się stało?
– Rana.
W zeszłym tygodniu, zanim spadł śnieg, jej syn ćwiczył na wuefie biegi na orientację. Wpadł na jakiś zardzewiały złom wyrzucony w lesie i rozciął sobie łydkę. Trzeba było założyć pięć szwów. Opatrunek należało zmieniać co wieczór.
– Tata nie może się tym zająć?
– Ty to robisz lepiej.
Klara cicho westchnęła. Miło być cenioną i wyczekiwaną, ale ona i Zach dzielili się urlopem rodzicielskim. Jej mąż uczestniczył w dorastaniu syna w takim samym stopniu jak ona, a czasem w większym. Tylko że w przypadku… w zasadzie w większości przypadków Victor wybierał mamę. Widziała, że Zacha trochę boli bycie zawsze numerem dwa.
– Ale mnie nie ma w domu, a ty musisz iść spać – spróbowała, skręcając w Ångkvarnsgatan.
– A rana?
– Niech tata się tym zajmie. Idź się położyć, a jeśli nie będziesz jeszcze spał, kiedy wrócę, i coś będzie nie tak, to poprawię.
Propozycja spotkała się z milczeniem, jakby ośmiolatek próbował ustalić, czy Klara nie chce go jakoś przechytrzyć.
– Tak zrobimy? – spytała.
– Okej…
– To dobrze. Buziaki. Do zobaczenia jutro.
Zakończyła rozmowę i schowała telefon do kieszeni. Nie wyjęła ręki z powrotem. Naprawdę było zimno.
Czy dobrze się zachowała?
Jeśli po jej powrocie Victor nie będzie jeszcze spał i jeśli zmieni mu opatrunek, czy tym samym nie przyzna, że Zach nie robi tego tak samo dobrze jak ona? Czy powinna być ostrzejsza? Powiedzieć, że opatrunek zmieni tata, a on ma się położyć i kropka?
Nie dawać wyboru.
Nie zgodzić się na poprawianie opatrunku.
Pewnie tak.
W najlepszym wypadku Victor będzie już spał, kiedy wrócę, i uniknę tego dylematu, pomyślała i skręciła na parking.
Na kwadratowym dziedzińcu było sześć miejsc. Dwa należały do Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki. Jej niebieskie polo w rogu było jedynym samochodem, który został.
Klara przystanęła.
Było ciemno.
Ciemniej niż zwykle.
Okoliczne budynki – wyłącznie biura lub siedziby stowarzyszeń – o tej porze były pogrążone w mroku. Jak zwykle, tylko że tego wieczoru nie paliły się nawet lampy na fasadzie. Klara nie wiedziała, gdzie są wyłączniki. Pomyślała, że ktoś musiał je wcisnąć przez pomyłkę.
Przekonała się, że jest inaczej, kiedy szła do samochodu, a jej oczy z wolna zaczynały się przyzwyczajać do ciemności. Pod lampkami na ścianie tuż obok jej samochodu walały się szklane odłamki.
Jedna z lamp była rozbita.
A może w jakiś sposób wypadła z uchwytu i roztrzaskała się o ziemię? Ponieważ jednak obie nie działały, można było uznać, że ktoś je rozbił dla zabawy. Klara wciąż uważała się za młodą, ale przyłapała się na myśli: „pewnie młodzież”. Może było to przede wszystkim pobożne życzenie. Że akty wandalizmu i inne oznaki braku poszanowania norm powinny przynależeć do niedojrzałości. Jednak w społeczeństwie znajdowała coraz wyraźniejsze dowody na to, że jest inaczej.
Wyjęła kluczyki z kieszeni. Polo dwa razy mrugnęło i boczne lusterka z delikatnym szmerem przesunęły się na swoje miejsca. Już miała położyć dłoń na zapewne zimnej klamce, kiedy nadstawiła uszu i przeszedł ją instynktowny, nieprzyjemny dreszcz.
Usłyszała za sobą cichy odgłos kroków.
Nie była sama.
Na ułamek sekundy dostrzegła czarny cień odbity w bocznej szybie.
Zniekształcony. Wielki. Bliski.
Bez zastanowienia zrobiła szybki krok w bok i obrót. Zamiast tuż za jej plecami, ciemna postać znalazła się obok, odwrócona w kierunku samochodu. Klara zdążyła zauważyć czarny kaptur i zakrytą twarz, kiedy nagle zaskoczył ją głośny, przenikliwy dźwięk.
Przypominał sygnał alarmowy.
Dopiero po chwili pojęła, że to jej krzyk.
Postać przed nią jakby trochę się cofnęła pod wpływem głosu. Klara poczuła przypływ sił.
Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby uciec, pobiec jak najszybciej przed siebie.
Zamierzała się obronić.
Za wszelką cenę.
Gdzieś z tyłu głowy brzęczała jej informacja, którą kiedyś usłyszała – że w razie ataku należy stawiać jak największy opór. Skorzystała z niej: zaczęła walić pięściami i kopać. Ręce i nogi pracowały na całego. Trafiały napastnika. Mocno. Raz za razem. Klara atakowała na oślep i z wściekłością. A przy tym nie przestawała krzyczeć.
Nie wiedziała, jak długo to trwało, pewnie kilka sekund, nawet jeśli miała wrażenie, że dłużej, aż w końcu spostrzegła, że napastnik robi kilka kroków do tyłu i ucieka w stronę wjazdu, a potem w lewo w Ångkvarnsgatan.
Nie ruszyła się z miejsca. Dyszała, oddychała chrapliwie. Zdążyła pomyśleć, że od krzyku musiało jej się zepsuć coś w gardle, a zaraz potem opadła z sił i osunęła się na ziemię. Prawie nie czuła zimna i wody, która natychmiast przeniknęła materiał jej spodni. Oddech przeszedł w cichy jęk. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Jej spojrzenie padło na mały podłużny przedmiot leżący na asfalcie tuż obok samochodu.
Strzykawkę wypełnioną płynem.
Napastnik chciał ją uśpić.
Uśpić i zgwałcić.
Tak jak Idę.
Czy brakowało jej Krajowego Wydziału Zabójstw?
Vanja często łapała się na tym, że zadaje sobie to pytanie. Jak teraz, kiedy parzyła herbatę w kuchni małego dwupokojowego mieszkania przy Norbyvägen, wynajmowanego z drugiej ręki od kolegi z Uppsali. Na początek kolega odstąpił je na rok, bo był w Hadze, zajęty współpracą z Unią Europejską w zakresie zwalczania handlu ludźmi. Liczyło pięćdziesiąt dwa metry kwadratowe i nie było w nim ani jednego mebla lub przedmiotu, o których bez zastanowienia mogłaby powiedzieć, że sama wybrałaby je jako element wyposażenia lub ozdobę. Może oprócz siedemdziesięciopięciocalowego telewizora, który zdominował ścianę naprzeciwko czarnej wysiedzianej skórzanej sofy. Ale skoro się zdecydowała na wynajem mieszkania z umeblowaniem, nie miała nic do gadania. Doszła do wniosku, że rok wytrzyma. Jeśli będzie musiała zostać dłużej, znajdzie sobie coś innego. Własnego.
Czy tęsknię za wydziałem zabójstw? – myślała, wyjmując torebkę z herbatą z kubka z motywem z Gwiezdnych wojen i wrzucając ją do zlewu.
Nie za wydziałem jako takim i nie za samą pracą. To, co robiła w Uppsali, było co najmniej równie interesujące, ale brakowało jej kolegów. Po kilku miesiącach rozłąki doszła do wniosku, że byli to bardziej przyjaciele niż koledzy z pracy. Może jedyni, jakich miała.
Dotyczyło to wszystkich prócz Sebastiana.
On nie był przyjacielem.
Otworzyła lodówkę, nalała mleko do kubka i zaniosła do dużego pokoju. Jej laptop stał otwarty na szklanym stoliku w kolorze dymu, kupionym w Ikei.
Obiecała Torkelowi, że wróci.
Kiedy już poukłada wszystkie sprawy.
Cokolwiek to znaczyło.
Nadal nie miała kontaktu z Anną, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Matka przez całe życie ją okłamywała, a kiedy prawda w końcu wyszła na jaw, zdradziła ją po raz kolejny, za jej plecami nawiązując kontakt z Sebastianem i, co jeszcze gorsze, idąc z nim do łóżka.
Kilka razy odezwał się do niej Valdemar. Były to krótkie, bezosobowe rozmowy o przeprowadzce, nowym mieście i nowych kolegach. Nie odwiedził jej. Choć odszedł od Anny, żeby naprawić relację z Vanją, i mimo iż przez cały okres dorastania był dla niej tatą, najbliższym człowiekiem, którego kochała bardziej niż kogokolwiek, nie udało im się do tego wrócić.
Czuła z tego powodu ból.
Wściekłość.
Sebastianowi udało się zepsuć jedną z nielicznych rzeczy, które naprawdę coś znaczyły w jej życiu. Może mogliby się wzajemnie odnaleźć w swoich nowych rolach, ale czuła, że na drodze ku temu wciąż stoją ciągnące się śledztwo w sprawie przestępstwa finansowego i próba samobójcza Valdemara.
Jeden wielki bajzel.
Jak całe jej życie.
Do stanu ładu i porządku brakowało bardzo, bardzo wiele.
Tak naprawdę jasnymi punktami byli tylko ona i Jonathan. Tym lepiej. Wakacje, które zaczęły się w Kopenhadze i zaprowadziły ich do pięciu kolejnych krajów w Europie, były dokładnie tym, na co liczyła. Co prawda Jonathan czuł lęk, że ona po prostu potrzebuje towarzystwa kogokolwiek, niekoniecznie jego, ale obawy szybko okazały się nieuzasadnione. Po zakończeniu lata mówił o ich wspólnej przyszłości, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
Nie był zachwycony, że się przeprowadziła do Uppsali, ale było to tylko czterdzieści minut jazdy pociągiem podmiejskim, a Vanja przyjeżdżała do sztokholmskiego domu tak często, jak tylko mogła. Zatrzymywała się u niego, bo mieszkanie przy Sandhamnsgatan wynajmowała z drugiej ręki.
Z Jonathanem wszystko było więc w porządku, a Sebastiana nie widziała, odkąd zostawił ją w garażu pod Waterfrontem ponad trzy miesiące wcześniej. Wiedziała, że odniósł obrażenia podczas szalonej jazdy z bombą w samochodzie, słyszała od Ursuli, że złamał kilka żeber i rękę, ale na tym jej wiedza się kończyła.
Więcej wiedzieć nie chciała.
Im mniej miejsca Sebastian Bergman zajmował w jej życiu, tym lepiej. Była pewna, że to samo dotyczy wszystkich ludzi.
Przestała myśleć o Sebastianie, opadła na sofę, wróciła do lektury wydrukowanego zgłoszenia Therese Andersson i wypiła mały łyk gorącego napoju.
Powódka wyszła z imprezy przy Molngatan 23 trochę przed w pół do drugiej w nocy 4-go października i postanowiła, że pójdzie do domu na Almqvistgatan bo to jest tylko kilometr z tamtąd. Szła deptakiem Liljefors torg, mineła szkołę Liljefors, usłyszała że ktoś idzie i ktoś ją złapał od tyłu.
Vanja wiedziała, że nie może się spodziewać, iż wszystkie zgłoszenia będą sporządzone nienagannym językiem, była wręcz pewna, że takie stanowią mniejszość, ale to naprawdę było wyzwanie. Rzuciła okiem na nazwisko autora. Staż. Oscar Appelgren. A więc nadal się uczył, ale ponieważ w szkole policyjnej nie mieli zajęć z redagowania tekstów, szanse na poprawę były nikłe. Wzięła głęboki oddech i czytała dalej.
Dlatego nic nie pamięta. Dopiero jak leżała na ziemi między krzakami koło deptaku. Spódnica była jakby podciągnięta, pończochy podarte, powódka miała na głowie jakiś worek. Powódka wstaje, idzie na Vaksalagatan i tam krzyczy pomocy pomocy. Jest wtedy koło godz. 3.
Do szpitala zostaje wezwana policja lekarz stwierdza krwawienie z macicy w wyniku penetracji i ślady spermy. Próbka krwi pokazuje resztki Flunitrazepam Mylan we krwi.
Vanja zamknęła orgię błędów ortograficznych i wyrażeń przeniesionych z języka mówionego, wzięła do ręki kubek z herbatą i opadła na oparcie.
Doprowadzona do końca napaść na tle seksualnym.
Tego typu przestępstwa stanowiły niewielki ułamek gwałtów zgłaszanych każdego roku – najczęściej sprawca i ofiara się znali, a do gwałtu dochodziło w mieszkaniu któregoś z nich. Jednak prasa rozpisywała się na ten temat, więc można było pomyśleć, że są bardziej powszechne niż w rzeczywistości. Jak dotąd o tym, co spotkało Therese, napisano bardzo niewiele. Vanja wiedziała, że będzie więcej, jeśli ktoś na poważnie zainteresuje się sprawą.
Nie była to bowiem pierwsza ofiara.
Vanja ponownie pochyliła się, odstawiła kubek i wzięła do ręki raport Narodowego Centrum Kryminalistyki.
Niewiele w nim znalazła.
Odcisk trampka marki Vans, model UA-SK8-Hi MTE, w ziemi pod krzakami i DNA ze spermy, ale sprawca nie figurował w żadnym rejestrze. Z drugiej strony stwierdzono zgodność znaleziska z tym, co zostało odkryte przy okazji gwałtu niecały miesiąc wcześniej.
Ida Riitala, lat trzydzieści cztery.
Została napadnięta osiemnastego września na Starym Cmentarzu.
To samo miasto, ten sam sposób działania.
Sprawca, który podkrada się od tyłu, wstrzykuje środek nasenny, narzuca jutowy worek na głowę ofiary i dokonuje gwałtu, korzystając z tego, że jest nieprzytomna.
Zadzwonił telefon. Vanja rzuciła okiem na wyświetlacz.
Jej nowa szefowa. Anne-Lie Ulander.
Dochodziło wpół do dziesiątej. To oznaczało więcej pracy. Vanja odebrała.
– Cześć, co jest?
Rozmowa trwała nieco ponad pół minuty. Po jej zakończeniu Vanja zamknęła laptopa, wstała i wyszła z mieszkania. Jeśli wcześniej nie byli pewni, czy mają do czynienia z seryjnym gwałcicielem, teraz wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Mieli trzecią ofiarę.
Klara siedziała skulona na sofie. Włożyła trzy warstwy ubrań i owinęła się kocem, ale i tak było jej zimno. Miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Jakby chłód z ciemnego dziedzińca podczas drogi do domu oblekał ją niczym dodatkowa skóra. Objęła oburącz kubek z herbatą i spojrzała w kierunku kobiety z notatnikiem, która siedziała pochylona na drugim końcu sofy.
Anne-Lie Ulander. Komisarz.
Klara pomyślała, że bardziej przypomina wziętą adwokatkę z jakiegoś amerykańskiego serialu. Miała prostą, dobrze dopasowaną, z pewnością drogą czerwoną sukienkę i ciemne włosy do ramion. Fryzura wyglądała na codzienną i niedbałą, ale Klara podejrzewała, że nie jest ani codzienna, ani niedbała.
– Czarny strój, kaptur i coś, co zakrywało mu twarz. Pamiętasz coś jeszcze?
Klara napotkała współczujące spojrzenie Anne-Lie i pokręciła głową.
– Potrafisz określić, jakiego był wzrostu?
Klara przez chwilę się zastanawiała. Była pewna, że nigdy nie zapomni tego, co się stało, że to zostało w nią wdrukowane raz na zawsze. Jednocześnie wspomnienia były dziwnie niewyraźne i nieskładne. Jakby mózg próbował ją ochronić, nie pozwalając pamiętać tego zbyt dobrze.
– Nie wiem. Wyższy ode mnie.
– A ile ty masz wzrostu?
– Metr sześćdziesiąt dziewięć.
Anne-Lie zapisała najnowszy element krótkiego sprawozdania Klary z wydarzeń na dziedzińcu. Zamierzała tam pojechać, jak tylko przyjedzie Vanja. Carlos był już na miejscu, wiedziała, że jest dobry, ale nie mogli sobie pozwolić na najdrobniejszą pomyłkę. Trzy napaści w ciągu miesiąca. W jej rewirze grasował bardzo niebezpieczny człowiek.
– Obudził się, kiedy przyszłam do domu – powiedziała cicho Klara.
Anne-Lie spojrzała znad notatek i podążyła za wzrokiem Klary do kuchni. Przy stole siedział mężczyzna i trzymał na kolanach dziecko w piżamie ze Spider-manem. Mężczyzna ściszonym głosem czytał chłopczykowi książkę, ten zaś wyraźnie walczył z sennością i co jakiś czas spoglądał niespokojnie na Klarę.
– Zasnął, ale na pewno nas usłyszał. Zrozumiał, że coś jest nie tak…
– Mam z nim porozmawiać?
Klara oderwała wzrok od męża i syna i odwróciła się do Anne-Lie z pytającym wyrazem twarzy.
– I co powiedzieć?
– Ile ma lat?
– Osiem.
– Mogę powiedzieć, że z tobą rozmawiamy, bo coś zobaczyłaś. Nie dlatego, że coś ci się stało. Pozbawimy całą sytuację dramatyzmu.
– Zach już to zrobił. Powiedział, że jacyś głupi dorośli kłócili się przed szkołą i trochę mnie wystraszyli…
Na dźwięk otwieranych drzwi urwała i poczuła, że sztywnieje na całym ciele. Anne-Lie to zauważyła i położyła jej dłoń na ramieniu.
– To moja koleżanka – powiedziała uspokajającym tonem.
Klara odwróciła się do drzwi dużego pokoju i śledziła wzrokiem młodą kobietę, która weszła i przedstawiła się jako Vanja Lithner.
– Klara Wahlgren – wychrypiała Klara. Bolało ją gardło. Coraz bardziej. Z pewnością coś sobie uszkodziła. Może mimo wszystko powinna pojechać do szpitala. Nie zrobiła tego. Wtedy. Po wszystkim. Bo przecież nic się nie stało.
Przynajmniej nie to, co mogło się stać.
Znów wstrząsnął nią dreszcz. Wypiła łyk herbaty. Ciepły napój nie złagodził bólu gardła ani jej nie ogrzał, ale i tak piła. Rumiankowa herbata w jej kubku z napisem „Najlepsza mama na świecie” i siedzenie na sofie po powrocie z kursu.
To było normalne.
Bezpieczne.
Nowa policjantka zdjęła okrycie wierzchnie, usiadła i od razu zapytała ją o samopoczucie. Klara wzruszyła ramionami. Jak się czuła? Nie wiedziała. Myśli krążyły jej w głowie. Była kompletnie wyczerpana, odkąd adrenalina przestała krążyć w jej ciele, a mimo to miała wrażenie, że organizm pracuje na wysokich obrotach.
Anne-Lie wstała z kanapy i przekazała notatki Vanji.
– Muszę jechać w tamto miejsce, ale Vanja mnie zastąpi. – Wyjęła wizytówkę. Położyła na stoliku. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, zechcesz o coś zapytać, skontaktować się z opieką zdrowotną, cokolwiek, po prostu zadzwoń.
– Dziękuję.
Anne-Lie na chwilę położyła dłoń na ramieniu Klary, rzuciła do Vanji: „Usłyszymy się później”, i wyszła. Klara patrzyła, jak odchodzi. Obok drzwi na korytarz wisiało zdjęcie. Ona, Zach i Victor. Zeszłego roku na Krecie. Znaleźli małą wioskę o nazwie Loutro na południu kraju. Mniej więcej pięćdziesiąt domów otaczających półkolem przejrzystą wodę w zatoce. Małe restauracyjki i hotele, bardzo niewiele do roboty poza kąpielami, opalaniem i relaksem.
Idealne wakacje.
Idealne życie.
Czy kiedykolwiek przeżyje to znowu?
Pod zdjęciem stał fotel, któremu wymieniła obicie. Spojrzała na kwiatowy wzór i nagle coś ją tknęło. Ta myśl pojawiła się w tamtej chwili, kiedy siedziała na ziemi, ale potem zniknęła.
– Czy to ten sam człowiek, który zaatakował Idę?
Vanja spojrzała zdziwiona znad notatnika.
– Idę Riitalę?
Klara skinęła głową.
– Ten sam? – powtórzyła.
– Znasz ją? – spytała Vanja z nagłym zainteresowaniem.
To, że dwie spośród ofiar się znały, w najlepszym wypadku mogło zawęzić krąg poszukiwań. Choć nie musiało nic znaczyć. Mógł to być czysty przypadek. Jeśli jednak sprawca roztrzaskał lampy na fasadzie i czekał na Klarę? Z drugiej strony nie wiedzieli, czy właśnie on to zrobił. Może tylko zobaczył, jak Klara wychodzi z siedziby Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki, ruszył za nią, spostrzegł, że wchodzi na pusty ciemny dziedziniec i zaryzykował.
Znała Idę Riitalę.
– Skąd ją znasz?
– Śpiewałyśmy kiedyś w tym samym chórze. Jesteśmy przyjaciółkami – umilkła, ale wydawało się, że ma do powiedzenia coś więcej. Vanja czekała. – Przynajmniej na Facebooku – kontynuowała Klara, najwyraźniej odpowiedziawszy sobie na pytanie, co tak naprawdę je łączyło. – Nie spotykamy się za często…
– Znasz również Therese Andersson? – spytała Vanja.
– Nie. Kto to taki?
– Jest mniej więcej w tym samym wieku co ty, pracuje jako konsultantka wellness, mieszka przy Almqvistgatan z Milanem Pavicem.
Klara pokręciła głową.
– Mam zdjęcie.
Vanja zwykle przechowywała w telefonie zdjęcia ludzi pojawiających się w prowadzonych przez nią śledztwach. Nie wiedziała do końca, czy nie łamie przepisów i rozporządzeń w kwestii przechowywania danych osobowych, ale to było wygodne i pomagało jej w pracy, więc nie zgłębiała tego zagadnienia.
Odszukała zdjęcie Therese i pokazała je Klarze. Klara zerknęła i ponownie pokręciła głową.
– Dlatego przyszłyście we dwie? – skinęła głową w stronę kanapy, na której siedziała Anne-Lie. – Myślałam, że może ktoś się zjawi. No wiesz, zwykły policjant, o ile w ogóle ktokolwiek. Cały czas się słyszy, że nie macie czasu i środków na zajmowanie się sprawami.
Vanja zwalczyła głośne westchnienie. Męczyło ją, że zaufanie do policji z każdym rokiem maleje i że stereotyp funkcjonariuszy jako niedofinansowanych, nieskutecznych i niekiedy niekompetentnych jest zakorzeniony u coraz większej części społeczeństwa. Nawet jeśli niestety w niektórych przypadkach było to zgodne z prawdą.
– Brutalne zbrodnie są u nas na pierwszym miejscu, ale nasza dzisiejsza wizyta wynika z przekonania, że człowiek, który cię zaatakował, mógł napaść również na inne kobiety w Uppsali.
– Jak Człowiek z Haga.
Tym razem Vanja nie była w stanie powstrzymać westchnienia. Pomyślała o tym samym, kiedy zadzwoniła Anne-Lie.
Tak zwany Człowiek z Haga, skazany za dwa usiłowania zabójstwa, cztery gwałty (w tym dwa brutalne) i dwie próby gwałtu, był poza tym podejrzany o kolejne napaści w Umeå w okresie od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego do dwa tysiące piątego roku. Siedem lat. Działał o wiele za długo, zanim udało się go wsadzić za kratki.
Zbyt wiele ofiar.
Zbyt wiele cierpienia.
Zbyt wiele strachu.
– Zatrzymamy go dużo wcześniej, niż to miało miejsce w przypadku Człowieka z Haga. Nie ulegało wątpliwości, że Vanja w to wierzyła. Klara nie okazała żadnej widocznej reakcji, lecz po raz kolejny powędrowała spojrzeniem w kierunku kuchni. I członków rodziny.
– Skończymy niedługo? – zapytała. – Późno już…
– Możliwe, o ile nie przypomnisz sobie czegoś jeszcze.
– Nie.
– Gdyby tak się stało, skontaktuj się z nami – powiedziała Vanja, wstała i sięgnęła po kurtkę.
Klara również wstała, ale nie odprowadziła Vanji do drzwi. Poszła do kuchni i bez słowa podniosła przysypiającego synka. Objął ją i wtulił nos w jej szyję. Zach wstał, lekko oparł dłoń na jej plecach i poszli do sypialni.
Mała rodzina.
Klara zaczęła się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje zmęczenie.
Czy będzie miała odwagę zamknąć oczy. Odetchnąć.
Na razie się na to nie zanosiło.
Carlos Rojas zadrżał z zimna i zaczął tupać. Stał za ogrodzeniem i patrzył, jak pracownicy techniczni ostrożnie pracują przy samotnym aucie zaparkowanym na wewnętrznym dziedzińcu. Po rozmowie telefonicznej ubrał się jak trzeba. Miał czapkę, rękawiczki z jednym palcem, szalik, kilka warstw pod płaszczem, zniósł nawet z poddasza grubsze buty.
Mimo to było mu zimo.
Ci, którzy słyszeli jego nazwisko i widzieli ciemne włosy oraz cerę, myśleli, że to dlatego, iż jako Hiszpan nie jest przyzwyczajony do północnego klimatu. A był. Mieszkał w Szwecji przez całe życie. Jego mama poznała tatę podczas wakacyjnej podróży do Malagi przed trzydziestoma ośmioma laty, tata przeprowadził się do Szwecji, zamieszkali w Varberg, urodzili im się Carlos i jego dwie siostry. A więc to nie dorastanie w słonecznej Hiszpanii było przyczyną niskiej odporności na chłód. Tak po prostu miał.
Nie tylko zimą.
Marzł na okrągło.
Kilka razy uderzył dłońmi o siebie i poskakał w miejscu. Nic a nic nie pomogło.
Wiedział, że Anne-Lie nadchodzi, jeszcze zanim ją zobaczył. Po sześciu latach bycia jej podwładnym umiał rozpoznawać odgłos jej kroków. Zawsze chodziła w butach na obcasach.
Zawsze dobrze się ubierała.
Z prostotą, klasycznie, drogo.
Strój sygnalizował należny jej autorytet.
Ten dzień nie był wyjątkiem. Czarne kozaki do kolan, czerwona sukienka, którą dało się dostrzec pod dwurzędowym czarnym płaszczem z Hope i różnokolorowy szalik z owczej wełny. Dzielili tę pasję. Zainteresowanie modą. Carlos nie potrafił zrozumieć ludzi, których to nie obchodziło. To, jak człowiek się ubiera, mówi o nim więcej, niż mogłoby się wydawać lub chciałoby się przyznać. To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Styl nie musi dużo kosztować. Za przykład mogła posłużyć jego nowa koleżanka Vanja Lithner. Dobra policjantka, całkiem w porządku dziewczyna (choć żadne cudo kontaktów interpersonalnych), a jednak było widać, że nie poświęca choćby trzech minut tygodniowo na zastanowienie się, które ubrania kupić lub co na siebie włożyć.
– Zimno ci? – zapytała Anne-Lie, kiedy podeszła i zobaczyła jego podciągnięte ramiona.
– A jak myślisz?
– Myślę, że mamy srogą zimę, a to dopiero październik – uśmiechnęła się do niego przelotnie i odwróciła się w kierunku wewnętrznego dziedzińca. – Co mamy do tej pory?
– Odciski butów. Wygląda na to, że ta sama marka i rozmiar co poprzednio, ale tym razem zgubił strzykawkę.
– Uda nam się ją namierzyć?
– Zobaczymy.
– Znaleziono opakowanie?
Carlos pokręcił głową. Anne-Lie się odwróciła i popatrzyła wzdłuż ulicy, w obu kierunkach.
– Kamery monitoringu?
– Nie ma żadnej przy tej ulicy, ale jest jedna na Östra Ågatan. Poprosiłem o nagranie od dwudziestej trzydzieści.
– Dobrze.
– I jeszcze jedno…
– Co takiego?
– Lampy na fasadzie. Zadzwoniłem do ludzi, którzy płacą za tamte miejsca parkingowe – odparł i ponownie wskazał wewnętrzny dziedziniec oświetlony przez techników. – Niejaki Fredrik Filipsson wsiadł do samochodu i odjechał stamtąd tuż po dwudziestej, a wtedy, jak twierdzi, obie lampy były zapalone.
– Czyli się na nią zaczaił.
– Na to wygląda.
– Bo ją znał.
– Mógł ją śledzić od jakiegoś czasu. Parkuje tu w każdy czwartek, wraca mniej więcej o tej samej godzinie. Jak Ida Riitala, która po zakończeniu zmiany zawsze szła skrótem przez cmentarz.
Anne-Lie ponownie westchnęła. Odwróciła się do Carlosa, spojrzała w dół na rzekę Fyris i stadion Studenterna po drugiej stronie ciemnej, zimnej wody. Uwielbiała swoją pracę. Wszystkie jej aspekty. Ale czegoś takiego nie chciała przeżywać. Należało rozwiązać tę sprawę. I to szybko. Najchętniej sprawdziłaby DNA każdego mężczyzny powyżej piętnastego roku życia w całej Uppsali.
– Trzy napaści w ciągu niecałego miesiąca.
To było stwierdzenie, ale Carlos i tak odpowiedział:
– Tak.
– On nie przerwie.
– Nie.
– Kobiety będą się bały wychodzić z domu.
– Jeszcze bardziej.
Anne-Lie skinęła głową. To była rzeczywistość i problem społeczny. Kobiety bały się wychodzić samotnie. W każdym mieście, wszędzie. Według badań Rady do spraw Zapobiegania Przestępczości więcej niż co piąta kobieta ze strachu choć raz zrezygnowała z wyjścia z domu. Swoboda poruszania się kobiet była ograniczona, ich możliwości również. I to w „normalnych” warunkach.
Kiedy na ulicach nie grasował seryjny gwałciciel.
– Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – powiedziała i znów się odwróciła do Carlosa.
– Chcesz więcej ludzi?
– Chcę innych ludzi.
Po tych słowach odeszła. Carlos słyszał stukot jej obcasów jeszcze po tym, jak zniknęła mu z oczu. Nie wiedział, co miała na myśli, mówiąc o „innych ludziach”, ale był pewny, że wkrótce się tego dowie.
Jeśli Anne-Lie coś postanowiła, to tak miało być.
– Skończysz niedługo?
Billy usłyszał pytanie zza drzwi łazienki, ale nie dopuścił go do siebie. Wytarł jedynie zaparowane lustro, pochylił się nad umywalką i popatrzył na swoją twarz.
Jak wtedy.
Tego czerwcowego poranka. Kiedy się obudził na kanapie porządnie skacowany. Miał wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki. Ta sama twarz, inne lustro.
U niej. U Jennifer.
Kiedy jeszcze nie pamiętał…
Woda płynęła z mokrych włosów, zatrzymywała się w brwiach i spływała na policzki. Popatrzył na siebie. Spojrzał sobie głęboko w oczy. Zwierciadło duszy, jeśli wierzyć temu poetyckiemu sformułowaniu. Gdyby tak rzeczywiście było, zdemaskowałyby go, a najwyraźniej tego nie robiły. Słyszał od innych, że są sympatyczne. My zwykle tak mówiła. „Masz sympatyczne oczy”. Nie zdradzały tej mrocznej chęci, która zalegała mu w żołądku niczym wygłodniały wąż. Nie mówiły o żądzy dominacji i kontroli, którą od pewnego czasu odczuwał, ale udawało mu się ją stłumić. Po tym, co się stało Jennifer. Zwykle nie popadał w głęboką filozoficzną zadumę, ale ostatnimi czasy nie potrafił nie zadawać sobie pytania, kim właściwie jest.
Kim się stał? Czym się stał?
Squash zazwyczaj powodował przyjemne zmęczenie, ale tego wieczoru wyprowadził go z równowagi. Nie rozgrywka sama w sobie, tylko to, co się wydarzyło później. W szatni. Kolega, który chwilę wcześniej wygrał z nim w trzech setach (11-8, 11-8, 12-10), wyszedł spod prysznica, nadal owinięty w pasie ręcznikiem, z mokrymi włosami. Billy postanowił, że weźmie prysznic w domu. Był bardziej wściekły z powodu przegranej, niż chciał to przyznać. Trzy sety, to się, kurwa, nie zdarzyło od lat. Może rozkręcała mu się jakaś choroba albo coś w tym stylu.
– Znasz Jennifer, nie? Jennifer Holmgren – odezwał się kolega, grzebiąc w sportowej torbie w poszukiwaniu dezodorantu.
Billy zesztywniał, wszystkie myśli o meczu zniknęły jak ręką odjął. Wkroczyli na zaminowany teren. Co się stało?
– Tak, kilka razy mieliśmy okazję ze sobą pracować, a co?
Była to prawda, ale nie cała. Co to, to nie. Poza pracą kilka razy poszli ze sobą do łóżka. Więcej razy ze sobą spali, niż pracowali. Ostatnim razem wszystko się spieprzyło.
– Słyszałeś, co się stało?
– Nie. Co takiego?
Rozbrzmiało pukanie i jednocześnie otworzyły się drzwi łazienki. Nigdy się w niej nie zamykali. My uważała, że nie ma takiej potrzeby, bo byli w mieszkaniu tylko we dwoje i wiedzieli, czy jest zajęta, czy nie. Billy podskoczył przy lustrze, jakby przyłapała go na czymś, czego nie powinien robić. W sumie tak było.
– Co ty tu robisz?
– Nic.
– Muszę umyć zęby, chciałam się położyć.
My weszła do łazienki, wzięła elektryczną szczoteczkę do zębów i nałożyła pastę na okrągłą główkę.
– Widziałeś link, który ci przysłałam?
Przepchnęła się obok niego przy umywalce, odkręciła kran i podstawiła pod niego szczoteczkę. Billy przeniósł się myślami do tu i teraz. Zmusił się do tego, chcąc sprawiać wrażenie zaangażowanego i zainteresowanego.
– Tak, chyba tak. A który dokładnie?
– Wysłałam dziś tylko jeden. Töreboda. – Mówiąc, próbowała utrzymać w ustach pastę do zębów, przez co jej głos brzmiał, jakby leżała na fotelu dentystycznym. – Biały drewniany dom na plaży.
Billy pokiwał głową, jakby właśnie sobie przypomniał. Może i wysłała tego dnia tylko jeden link, ale prawda była taka, że już nie otwierał wszystkiego, co mu przysyłała. Mimo to w któryś z przyszłych weekendów zamierzała się przejechać i obejrzeć kilka nieruchomości. Kupią tę, na którą My się zdecyduje, a on będzie udawał zainteresowanego.
Będzie rozmawiał o renowacji i o tym, jak mogą wykorzystać dom.
Pojedzie z nią do banku, żeby sprawdzić, czy dostaną kredyt.
Będzie kiwał głową z uśmiechem i słuchał jej opowieści o tym, jak ich przyszłe dzieci będą uwielbiały spędzać tam wakacje.
Naprawdę będzie chciał, żeby tak było.
Pragnął wspólnej przyszłości. Kochał ją. Przez ostatnie miesiące naprawdę się starał. Chciał zostawić wszystko za sobą. Stać się tym, kim był kiedyś. Mężczyzną, w którym się zakochała. Prostym, porządnym, nieskomplikowanym chłopakiem.
Wmawiał sobie, że nie jest za późno.
My chciała mieć domek letniskowy, a zwykle dostawała, czego chciała. Poznali się ponad rok wcześniej na przyjęciu z okazji midsommar. W październiku doszła do wniosku, że powinni ze sobą zamieszkać, a w maju tego roku, jedenaście miesięcy po ich pierwszym spotkaniu, wzięli ślub.
W czerwcu ją zdradził.
Z Jennifer.
Kobietą, która znała prawdę.
Wiedziała, że coś się w nim zmieniło, kiedy był zmuszony zastrzelić Edwarda Hindego, by uratować Vanję, Charlesa Cederkvista i siebie. Wiedziała, jak się rozkoszował tym upajającym uczuciem. Władzą nad życiem i śmiercią.
Zdradził My z Jennifer, która rozumiała.
Pomagała mu. Pozwalała zrealizować fantazje o kontroli, przewadze, dominacji, połączone z seksem i przyjemnością fizyczną. Pilnowała, by wąż był najedzony, a on znajdował się w równowadze.
Dopóki nie przesadził z alkoholem.
Dopóki wszystko się nie spierdoliło.
Zdał sobie sprawę, że nic nie odpowiedział. Na temat białego drewnianego domu w Töreboda. My wypluła pastę do umywalki i spojrzała na niego z powagą.
– O co chodzi?
– O nic.
– Na pewno? Od powrotu z treningu trochę dziwnie się zachowujesz.
Oczywiście zauważyła. To była jej praca. Odczytywanie ludzi, interpretowanie ich zachowań i sprawianie, by dotarli do pełni swego potencjału. Była dobra. Dobra dla niego. Nie chciał jej okłamywać. Ale nie musiała wiedzieć wszystkiego. Połowa prawdy to nie kłamstwo.
– Pamiętasz Jennifer? Tę, z którą kilka razy pracowałem?
Musiała pamiętać. Sporo o niej opowiadał i My wiedziała, że się spotykali nawet poza pracą.
– Pamiętam, co z nią? – odpowiedziała.
– Myślą, że utonęła.
– Co?
– We Francji. Podczas nurkowania. Wiesz, że uprawiała sporty ekstremalne.
– O, Boże, to straszne! – zawołała My, padła mu w ramiona i go przytuliła. – Tak mi przykro. Wiem, że ją lubiłeś.
– Tak, to prawda.
Przez chwilę stali w milczeniu, aż w końcu My nieco rozluźniła uścisk, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Ale tylko myślą? Nie znaleźli jej?
– Nie, ale odnaleźli jej ubrania przy jakimś systemie jaskiń. To pewnie pokazuje, co się stało… Prądy bywają czasem silne i tak dalej…
My głęboko westchnęła, przeciągnęła się i złożyła mu na ustach delikatny pocałunek.
– Biedaczysko…
Billy nie wiedział do końca, czy mówiła o Jennifer, czy o nim. Znów go objęła. Miała nigdy nie poznać całej prawdy i, jakkolwiek strasznie to brzmiało, skoro Jennifer zginęła we Francji, mógł zostawić całą tę sprawę za sobą. Zacząć sobie wmawiać, że nigdy jej nie było. Zacząć od nowa i tym razem zrobić wszystko jak należy.
Jeszcze nie było za późno.
Sala.
Była tam, a może nadal jest, kopalnia srebra.
To wszystko, co Sebastian wiedział o mieście, w którym na chwilę zagościł. I jeszcze to, że mniej więcej dziesięć kilometrów za miastem, w dużym, czterokondygnacyjnym szaro-beżowym budynku, który zarówno od zewnątrz, jak i w środku nawet nie próbował wyglądać zachęcająco, mieścił się dwugwiazdkowy hotel. Pokój miał pewnie o kilka metrów kwadratowych za dużo na określenie go mianem komórki. Cztery ściany były pomalowane na nikotynowy odcień żółtego, przez co wydawały się brudne. Jedyną ozdobą była prosta, obskurnie oprawiona reprodukcja obrazu Carla Larssona. U wezgłowia wąskiego łóżka znajdował się taboret, który służył za stolik nocny. W nogach łóżka na narożnej półce stał mały pękaty telewizorek. Nikt nie próbował ukryć kabli – ani od telewizora, ani od stojących w pokoju dwóch lamp. Do tego łazienka, w której z trudem mógł się obrócić, nie uderzając się przy tym o ścianę. Oczywiście, w obecnych czasach prowadzenie księgarni jest trudne, ale nie sądził, że aż tak… Należało polubić ten stan rzeczy i walczyć, jak mówił kierownik, kiedy w czasie wizyty Sebastiana poruszyli temat kłopotów z książkami w wersji papierowej.
Walczyć i polubić.
Sebastian zaakceptował taki stan rzeczy.
Może nawet się z nim pogodził, ale ni cholery nie musiał lubić.
Nie był już częścią grupy z Krajowego Wydziału Zabójstw. Torkel w końcu miał dość. A dokładniej: to Vanja miała go dość, a Torkel musiał dokonać wyboru. Wybrał Vanję. Nic dziwnego, Sebastian też by tak zrobił na jego miejscu. Dziwne było jedynie to, że pozwolono mu zostać na półtora roku. Można ująć to tak: starał się zostać współpracownikiem miesiąca.
Vanja. Jego córka.
Nie widział się z nią od czerwca.
Pamiętał, co czuł, kiedy zostawił ją w garażu pod Waterfrontem i odjechał z bombą w samochodzie: że widzi ją po raz ostatni.
Że Vanja zniknie z jego życia.
Na zawsze.
Wyglądało na to, że tak właśnie będzie. Długo miał nadzieję, że Vanja go odwiedzi, zapyta, jak się czuję, ale nie przyszła ani razu. Było jasne, że nie chciała mieć z nim żadnego kontaktu.
To była jego wina. Oczywiście.
Jak zwykle.
Miał tyle szans i nie wykorzystał ani jednej.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że wciąż dokonywał niewłaściwych wyborów, szkodził sam sobie. Jednak za każdym razem, gdy czuł coś, co można było przyrównać do szczęścia albo chociaż zadowolenia, pojawiało się poczucie winy.
Puścił ją.
Swoją drugą córkę.
Trzymał maleńką dłoń, ale pozwolił, by dziewczynkę zabrała woda.
Nie zasługiwał na to.
Jego wina, wiedział o tym. Jednak wiedzieć, że to czy tamto jest błędem, a coś z tym robić to dwie różne rzeczy. A on się nie zmienił.
W ogóle nie brał udziału w pracach zespołu po ich ostatniej sprawie, Mordercy z Reality Show, Davida Lagergrena – człowieka, który zabijał, by zaprotestować przeciwko ogłupianiu i infantylizacji społeczeństwa, ale skończył jako terrorysta. Rozprawa odbyła się we wrześniu i, co nie było zaskoczeniem, Lagergren został skazany na dożywocie. Sebastian podejrzewał, że minie trochę czasu, zanim będzie mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe.
Jedynym pozytywnym aspektem sprawy Lagergrena było to, że w raporcie opisano go jako ważny element śledztwa, człowieka, który odegrał kluczową rolę w namierzeniu i schwytaniu sprawcy. Spektakularna szalona jazda, zakończona wybuchem w zatoce Riddarfjärden także mu nie zaszkodziła. Było na ten temat kilka materiałów w programach śniadaniowych i informacyjnych podczas letniego sezonu ogórkowego.
W sierpniu odezwało się jego dawne wydawnictwo. Było pewne zainteresowanie książkami o Edwardzie Hindem i zastanawiali się, czy mógłby napisać nową. Może o Lagergrenie? Sebastian grzecznie, lecz stanowczo odmówił. Nie chciał przykładać ręki do wzrostu zainteresowania tym człowiekiem. Byli ludzie, którzy bardziej go interesowali.
Na przykład Ralph Svensson.
Człowiek, który na zlecenie Hindego zabił cztery kobiety.
Kobiety, z którymi Sebastian miał – czasem bardzo krótkie – relacje seksualne.
Poza tym zabił jego starego przyjaciela i kolegę z pracy Trollego Hermanssona.
Wydawnictwo było zachwycone tym pomysłem. Byłaby to naturalna kontynuacja poprzednich książek, a poza tym miałaby związek z nim samym, dzięki czemu stałaby się znacznie bardziej osobista i demaskatorska. Sebastian nie miał zamiaru pisać osobistej ani demaskatorskiej książki, ale przystał na propozycję i rozpoczął pracę. Spędzał dnie w mieszkaniu, nie w biurze, nieużywanym od wielu lat. Przez długi czas korzystał tylko z pokoju gościnnego, kuchni i łazienki. Reszta za bardzo mu przypominała o innych czasach.
Szczęśliwszych.
O czasach radości.
Jedynych, które potrafił sobie przypomnieć.
Czasach z Lily i ich córką. Nie mieszkali tam szczególnie długo, po ślubie przeprowadzili się do Kolonii, ale spędzili w tym miejscu trochę czasu. Sabine miała swój pokój. Vanja też kilka razy w nim nocowała.
Kiedy jeszcze go nie nienawidziła.
Zanim wszystko zniszczył.
Książka miała mieć tytuł Uczeń i podtytuł Co zostało po Edwardzie Hindem. Na razie zajmował się tylko researchem i przygotowywał do pierwszego wywiadu z Ralphem, zaplanowanego na następny tydzień.
Miał sporo roboty.
Sebastian rzucił okiem na komputer leżący na łóżku, ale odrzucił pomysł. Tak jak powinien był zrobić, kiedy wydawnictwo odezwało się do niego z planem małego wykładowo-autorskiego tournée. Sześć miejsc w różnych zakątkach kraju w ciągu dwóch tygodni. Miało to się zbiec w czasie z wydaniem wcześniejszych książek w limitowanej serii kieszonkowej.
Wyraził zgodę.
Właśnie dlatego siedział w depresyjnym pokoju hotelowym w Sali.
Jedyna księgarnia w mieście występowała w charakterze gospodarza wizyty. Był to wielki, dobrze zaopatrzony sklep niedaleko od Stora Torget. Pracownicy wydawali się autentycznie uradowani, że przyjechał. Na widowni zasiadało czterdzieści osób, może czterdzieści pięć. Oczywiście przewaga kobiet, jak na większości wydarzeń kulturalnych w każdej części kraju.
Nie żeby Sebastian narzekał.
Jeśli chciał, miał powodzenie u kobiet. Najczęściej chciał. Prawie zawsze.
Flirt, uwodzenie, a potem seks należały do nielicznych rzeczy, które nadal potrafiły go ożywić.
Tymczasowo wypełnić pustkę. Złagodzić ból.
W księgarni ludzie jak zwykle słuchali bacznie i z zainteresowaniem. Zwłaszcza jedna kobieta, prawie pięćdziesięcioletnia, siedząca na prawo od prowizorycznej sceny. Jako pierwsza zaczęła zadawać pytania, gdy zachęcono do tego publiczność, a po spotkaniu przyszła z obiema książkami do podpisania. Stare wydanie, zauważył Sebastian. Kupione, zanim jego zaangażowanie w sprawę Mordercy z Reality Show tymczasowo umieściło go na radarach w charakterze celebryty.
– Może pan napisać: „Dla Magdy” – powiedziała i posłała mu uśmiech, w którym przynajmniej on zobaczył nutkę podziwu. Fanka, pomyślał. W takim razie powinno pójść łatwiej.
– To pani? – zapytał, odwzajemniając uśmiech.
– Tak. Może pan też dopisać coś osobistego, jeśli ma pan ochotę – dodała i spojrzała mu w oczy.
Napisał na wyklejce książki kilka zdań i kontynuował rozmowę, kiedy podpisywał książki pozostałym czekającym w krótkiej kolejce. Potem wyszli razem i kobieta zapytała, gdzie mieszka. Odpowiedział, a ona wyraziła ubolewanie. W Sali były lepsze hotele.
Naprawdę miał taką nadzieję.
Dla dobra Sali.
Z zamyślenia wyrwał go sygnał z komputera. Przychodząca rozmowa na Skypie. Nie musiał patrzeć na ekran, aby wiedzieć, kto dzwoni. Przez chwilę się zastanawiał, czy da radę z nią porozmawiać, doszedł do wniosku, że tak, i zaakceptował połączenie. Na ekranie pojawiła się Ursula.
– Cześć. Nie obudziłam?
– Nie, wszystko w porządku – odpowiedział i poczuł, że słusznie zrobił, odbierając. Ucieszył się na jej widok.
– Gdzie jesteś? – zapytała, kiedy się przyjrzała ekranowi i nie rozpoznała tła.
– W gównianym hotelu w Sali.
– Co ty tam robisz?
– Takie tam książkowe sprawy. A ty?
– Jestem nadal w pracy.
– No tak, widzę.
Rozpoznał ścianę za jej plecami. Siedziała w sali konferencyjnej na drugim piętrze, o której nigdy nie mówili inaczej niż „Pokój”. Było to stałe miejsce, gdzie członkowie zespołu zbierali wszystkie informacje o sprawach, nad którymi pracowali. Sebastian przyłapał się na tym, że mu go brakuje. Że tęskni za tym wszystkim. Za pracą, kolegami. Nie miało to sensu, bo najprawdopodobniej nigdy więcej tam się nie znajdzie.
– Nadal nie masz życia albo jesteś zawalona robotą?
– Pomagam ludziom z Wydziału Spraw Zamkniętych.
Oznaczało to, że Krajowy Wydział Zabójstw nie ma żadnej nowej sprawy, a ona wciąż nie zorganizowała sobie życia. Nie powinien dalej drążyć tego tematu. Zadzwoniła do niego późnym wieczorem, żeby porozmawiać. Myślała o nim. Powinien być wdzięczny, że ktoś o nim myśli. Niemniej wdzięczność i odpuszczanie nie do końca leżały w jego naturze.
– Czyli Torkela nie ma?
Ursula prychnęła, nachyliła się i trochę ściszyła głos, zupełnie niepotrzebnie. Sebastian nie wyobrażał sobie, by o tej porze mogła nie być sama w biurze. Z całą pewnością w Pokoju nie było nikogo innego.
– Kończy punktualnie o siedemnastej każdego dnia, odkąd zamieszkał z Lise-Lotte.
Sebastian zauważył, że przynajmniej nie powiedziała „z tą całą Lise-Lotte”. Zawsze to jakiś postęp, ale wydawało mu się, że nadal słyszy w jej głosie ukłucie zazdrości, gdy pojawiał się temat nowej miłości Torkela. Może tylko to sobie wmawiał. To Ursula zakończyła ich związek. Choć nie musiało to znaczyć, że chciała jego szczęścia z kimś innym. Może to małostkowe i głupie, ale Ursula jest tylko człowiekiem, a ludzie potrafią być i małostkowi, i głupi.
– Kiedy wracasz do domu?
– Jutro.
– Chcesz się spotkać? Może zjeść razem kolację?
– Jasne, czemu nie.
Ursula wybuchnęła krótkim śmiechem.
– Nie przesadzaj z tym entuzjazmem…
Zanim Sebastian zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.
– Kto to?
– Room service.
– W takim gównianym hotelu, o tej porze?
Czasami zapominał, że była niewiarygodnie dobrą policjantką.
– Muszę kończyć. Do jutra.
Zanim Ursula zdążyła o coś zapytać albo zaprotestować, wyłączył ją. Uśmiechnął się lekko do siebie. Mimo wszystkich złych wyborów nie udało mu się odciąć od wszystkiego i wszystkich. Lubił Ursulę. Przez lata było między nimi burzliwie, ale teraz unormowało się w coś, czego nie mógł określić inaczej, jak tylko mianem przyjaźni. Nawet jeśli celem było ponowne zaciągnięcie jej do łóżka. Nie dlatego, że szczególnie za nią tęsknił albo sądził, że seks zbliży ich do siebie. Chodziło tylko o to, że widział wyraźnie, iż będzie musiał o to walczyć. Grać w tę grę chyba lepiej niż kiedykolwiek przedtem, tylko po to, żeby wygrać. Ona stanowiła prawdziwe wyzwanie.
W odróżnieniu od wieczora, który mnie teraz czeka, pomyślał.
Otworzył drzwi na korytarz.
Stała za nimi Magda. Z księgarni.
Nie wiedział, jak ma na nazwisko. Nie zamierzał zresztą się tego dowiadywać. Zdjął kurtkę z haczyka przy drzwiach i włożył na siebie.
– Skoczymy gdzieś na drinka czy chcesz coś zjeść? – zapytał i wyszedł na korytarz. Nie miał zamiaru dać jej szansy na zaproponowanie, by zostali.
Ten pokój nie nadawał się nawet do tego, by się w nim pieprzyć.
Billy leżał rozbudzony i patrzył w sufit, próbował zyskać kontrolę nad oddechem. Rzucił spojrzenie na My. Spała spokojnie, jak zwykle na lewym boku. W takim razie pewnie nie wydał żadnego dźwięku.
Nie krzyczał.
Jak to miało miejsce we śnie.
Nie nawiedzał go już od jakiegoś czasu, ale teraz powrócił. Billy się domyślał, że to reakcja na rozmowę w szatni i wszystko, co nastąpiło później. My pytała, czy chce o tym porozmawiać, ale była na tyle mądra i empatyczna, by nie nalegać, kiedy odpowiedział przecząco. Mimo to była przy nim przez resztę wieczoru, czujna i wyrozumiała. Zazwyczaj zasypiała, gdy tylko dotknęła głową poduszki, ale tym razem tylko leżała i go obejmowała, gładziła po głowie. Blisko. Skóra przy skórze. Obecna, gdyby jej potrzebował.
Była dla niego dobra. Znacznie lepsza, niż na to zasługiwał. Jednak zamierzał to zrobić. Czas zmieni wszystko, co się wydarzyło, w odległe wspomnienie. Wspomnienie, które zniknie gdzieś w tle. Będzie cichym szeptem, a on nauczy się go nie słuchać.
I wtedy pojawił się sen.
Nie ma w nim nic sennego. Nic abstrakcyjnego ani nierzeczywistego. Żadnych miękkich konturów, niczego, co tonuje lub upiększa. Wręcz przeciwnie. Wszystko jest bezwzględnie klarowne i szczegółowe.
Zabrał go z powrotem.
Biegnie z łazienki, przez całe mieszkanie, do sypialni Jennifer, w której ona leży naga na łóżku. Dłonie ma w górze, przypięte kajdankami do wezgłowia. Nogi rozsunięte, przywiązane wąskimi skórzanymi paskami. Jego oddech jest tak ciężki, że aż się trzęsie, kiedy wyciąga rękę do jej ramienia, by po chwili poczuć wahanie.
Do tamtego czasu i miejsca.
Intensywnie fioletowe ślady na jej szyi. Pozostawione przez jego palce. Z przodu dwa wyraźne kciuki, które się ścisnęły pod krtanią. Jej twarz. Czubek języka, wystający spomiędzy suchych warg. Naczynia krwionośne, które pękły pod skórą twarzy, wpatrzone w niego oczy, przed którymi nie może uciec…
Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Niepokój znów trzymał go w kleszczach. Paraliżował i ściskał niemal tak mocno, jak wtedy.
Kiedy to się stało.
Nie pamiętał w szczegółach, co się działo tuż po tym, jak ją zobaczył. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, zanim jako tako odzyskał kontrolę. Przypominał sobie tylko, że absurdalnie powszednie myśli – że nie zdąży na pociąg na zachodnie wybrzeże i My będzie na niego zła – mieszały się ze świadomością, co zaszło. Do czego doprowadził.
Jennifer nie żyła.
I to on ją zabił.
Panika w połączeniu z kacem sprowokowały wymioty. Kiedy już wstał znad sedesu i przepłukał usta, żeby nie czuć w nich smaku wymiocin, pomyślał, że trzeba to zgłosić. Zadzwonić na policję, do kolegów. Wszystko im opowiedzieć. Przekonać, że to był nieszczęśliwy wypadek. Ale się powstrzymał. Nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Nie miał zamiaru jej zabić, ale co z tego.
Jennifer i tak nie żyła, a on był mordercą.
Straciłby wszystko. Pracę, My, przyjaciół, wszystko.
Przypomniał sobie, jak wrócił do salonu, klął i płakał, uderzał się dłońmi w skronie, żeby odzyskać jasność widzenia.
Co robić: postąpić słusznie czy uratować siebie.
Wewnętrzna walka.
W końcu podjął decyzję. Pamiętał ten moment. Siedział wtedy na jej kanapie, opuścił wzrok na czekan i karabinki wspinaczkowe wiszące na ścianie. Nie tylko się zdecydował, ale i zaczął układać plan. Wiedział, co zrobi. Co musi zrobić.
Uratować siebie i wszystko, co posiada.
Billy wstał z łóżka i wyszedł z sypialni, cicho zasunął za sobą drzwi i na palcach podszedł do laptopa na stole w kuchni. Teraz, kiedy Jennifer była oficjalnie uznana za zaginioną i nie wykluczano jej śmierci, istniało ryzyko, że ktoś zechce się cofnąć w czasie i prześledzić ostatnie miesiące jej życia. Nie wolno mu było popełnić błędu.
Usiadł, otworzył komputer i się zalogował. Plan był prosty, ale jego realizacja wymagała czasu i konkretnych umiejętności, które posiadał.
Postanowił cyfrowo utrzymać Jennifer przy życiu.
Tamtego dnia zadzwonił do My i powiedział, że musi popracować jeszcze tydzień nad sprawą Mordercy z Reality Show. Prokurator nie chciał, by w śledztwie pozostała choćby najdrobniejsza luka. My oczywiście była rozczarowana, zaproponowała, że wróci do Sztokholmu dotrzymać mu towarzystwa. Udało mu się ją od tego odwieść, powiedział, że będzie lepiej, jeśli zostanie na zachodnim wybrzeżu, spędzi czas z koleżankami, jak to zaplanowały, a on przyjedzie tak szybko, jak tylko będzie mógł.
W ten sposób kupił sobie tydzień.
Zabrał telefon Jennifer, jej komputer, kartę debetową, czytnik kart i inne przedmioty, które mogłyby mu się przydać. Sprawdził, jak często aktualizowała statusy w mediach społecznościowych. Miał szczęście. Instagram mniej więcej raz w tygodniu, Facebook podobnie. Było kilka rozmów na Messengerze, ale nic, z czym nie mógłby sobie poradzić. Wiedział, że najtrudniej będzie, jeśli ktoś zadzwoni, ale tu znów sprzyjało mu szczęście. Okazało się, że jej najbliżsi wolą się z nią kontaktować za pośrednictwem esemesów i Snapchata. W tych rzadkich przypadkach, kiedy telefon dzwonił, po prostu czekał, aż przestanie, a potem odpowiadał esemesowo: „Widziałam nieodebrane połączenie od ciebie, czy to coś ważnego?”. Najczęściej nie było ważne i całą sprawę dało się załatwić krótką wymianą wiadomości.
Spędził tydzień w Sztokholmie na sporadycznych aktualizacjach statusów Jennifer. Chodziła w nich sama po mieście i wymyślała różne rzeczy. Najczęściej nie było jej na zdjęciach, które wrzucał, ale czasami czuł się zmuszony do wyprodukowania selfie. Niezbyt często, bo było to czasochłonne i ryzykowne – należało się postarać o poprawne proporcje, światło i odległość. Nowoczesna technika ułatwiała sprawę. Możliwości fałszowania zdjęć i filmów były większe niż kiedykolwiek i jeśli ktoś umiał to robić, w zasadzie nie dało się odróżnić falsyfikatu od prawdziwego zdjęcia. Resztę czasu poświęcił na czytanie jej wpisów, żeby się zapoznać ze stylem, sposobem formułowania myśli, używania skrótów i emotikonów. Udało mu się umknąć przed kilkoma zaproszeniami na drinki, wypady do spa i na grilla. W zasadzie nikt nie podawał w wątpliwość jej dalszego istnienia.
Tydzień później pojechał na zachodnie wybrzeże i do My. Wtedy było najtrudniej. Podczas samotnego pobytu w Sztokholmie mógł sobie pozwolić na tak absolutne skupienie na zadaniu, że czasem wręcz zapominał, dlaczego to wszystko robi. Kiedy wkroczył do prawdziwego świata, było trudniej. Zwykli ludzie, życie towarzyskie, koledzy, dzieci kolegów, minigolf, spacery, noce z My. Czasami łapał się na wrażeniu, że stoi poza tym, co się dzieje dookoła, i patrzy na siebie z dystansu, pewny, że widać po nim, czym się stał. Że tak mocno próbuje się zachowywać normalnie, iż efekt jest odwrotny. Dodawał pojedyncze wpisy, z których wynikało, że Jennifer nadal jest w Sztokholmie, ale zamierza wkrótce wyjechać.
Odnalezienie jej ubrań i rzeczy osobistych zajęło im więcej czasu, niż się spodziewał. Wprawdzie wybrał jaskinię znaną z tego, że nurkowanie w niej jest trudne – w dużych częściach niezbadaną i dlatego też niezbyt chętnie odwiedzaną. Ale jednak.
W połowie czerwca pojechał do Francji.
Przedtem postarał się stworzyć wrażenie, że „zgubiła” telefon niemal na tydzień, i prosił wszystkich chętnych o kontakt przez Messengera. Tym sposobem przynajmniej nie musiał aktualizować zdjęć. Potem wróciła i podzieliła się wiadomością o zakupie wycieczki autokarowej do Francji, nie wspominając jednak, że zamierza tam nurkować.
Francja była wyzwaniem.
Po pierwsze, musiał wyjechać prawie na tydzień, nie budząc podejrzeń My. Po drugie, sfałszować podróż autokarem, nie pokazując samego autokaru, żeby nikt się nie skontaktował z firmą transportową, dopilnować, żeby Jennifer zarezerwowała hotel z automatyczną recepcją bez kamer monitoringu przy wejściu, zameldować się późno, a wymeldować wcześnie, żeby jak najmniej gości miało okazję ją zobaczyć. Kontrolować, gdzie jest używana karta kredytowa.
Po czterech dniach zaprzestał wszelkich aktualizacji, a Jennifer zniknęła. Pocztą pantoflową dotarła do niego wieść, że jej ojciec zgłosił zaginięcie, kiedy nie przyszła do pracy na początku sierpnia, choć tak się umawiali. Ale potem wszystko trwało.
Aż do teraz.
Wreszcie znaleziono jej rzeczy, które ułożył przy systemie jaskiń, stanowiących poważne wyzwanie dla nurka. Nurkowanie w pojedynkę było nieodpowiedzialne, ale każdy, kto znał Jennifer, pomyślałby, że byłaby do tego zdolna.
Dla kopa, wyzwania, adrenaliny.
Przynajmniej Billy miał taką nadzieję.
Przeglądał jej feedy na wszystkich platformach. Popatrzył na kilka świeżych wpisów na Facebooku: znajomi nie mogli uwierzyć, że to prawda, i mieli nadzieję, iż Jennifer znów się odezwie, ale nie sądził, by popełnił jakiś błąd. Nikt nie zareagował na to, że nie widział jej IRL od końca czerwca.
– Co robisz?
Billy podskoczył na dźwięk głosu My. Szybko pojął, że nie widziała ekranu, i zmienił widok na coś związanego z pracą.
– Pracuję. Nie mogłem spać.
My podeszła do niego i go objęła, szybko rzuciła okiem na ekran, a potem się nachyliła i pocałowała go w głowę.
– Przez to, co się stało z Jennifer?
– Pewnie tak.
– Posiedzieć z tobą?
Położył jej dłoń na pupie i westchnął.
– Nie, pójdź się położyć.
Tylko skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Tajemnica go gryzła, ale wiedział, że wkrótce już nie będzie ich rozdzielała. Kiedy wypadek podczas nurkowania stanie się oficjalną wersją wydarzeń, będzie mógł nawet sobie wmówić, że rzeczywiście tak było. Krzyk, który przez cały czas kipiał pod powierzchnią, stanie się szeptem. Był o tym przekonany.
Oczywiście nigdy nie znajdą ciała Jennifer.
To również musiał załatwić w Sztokholmie.
Tydzień był wypełniony do granic.
14 października
Minął już dzień.
Od mojej zdrady.
Od zdradzenia was wszystkich. Nie udało mi się.
Nie dało się zasnąć.
Tylko ta ochota, aby wyjść. Pójść na górę.
Pamiętasz letnie noce, kiedy siedzieliśmy na dachu?
Patrząc na miasto.
Najczęściej milczeliśmy, ale czasami rozmawialiśmy.
O wszystkim. O przyszłości.
Nigdy nie sądziliśmy że będzie tak krótka.
Zjawiła się policja. Przybyli tam, dokąd uciekła Klara. Udało mi się ich zobaczyć na własne oczy.
Szkoda byłoby popełnić błąd.
Szkoda, gdyby się okazało, że są tuż-tuż.
Potrzebuję więcej czasu.
Wydawało mi się, że będzie go więcej.
Z drugiej strony, wtedy też tak myśleliśmy.
Nocami, na dachu.
Nie dotarły do mnie żadne informacje o Gävle.
A więc jeszcze trochę im zostało.
Nie ma sensu spekulować.
Kontynuuję zgodnie z planem.
Jeszcze nie koniec.
Wiele do tego brakuje.
Jutro pojadę do Västerås.
Sebastian otworzył brązowe drewniane drzwi hotelu. Kiedy podchodził do recepcji, młody mężczyzna za ladą uśmiechnął się do niego.
– Dzień dobry – powiedział tak dziarskim i śpiewnym tonem, że Sebastian znienawidził go już po dwóch słowach. Wlepił w niego wzrok, po czym ruszył dalej bez słowa. – Ma pan gości.
Sebastian przystanął. W pierwszym odruchu chciał zawrócić i odejść. Uciec. Nie było nikogo, kto mógłby go tu odwiedzić. Nikogo oprócz Magdy. Czy zdążyła dotrzeć do hotelu przed nim? Obudziła się sama w łóżku, poczuła się wykorzystana i wskoczyła w samochód, niezadowolona z roli, która jej przypadła. Przebiegł myślami wieczór i noc. Miała przy sobie jego książki, sporo wiedziała na jego temat. Była nim bardzo zainteresowana.
Za bardzo?
Jeśli tak, to miał nadzieję, że przyjechała na niego nakrzyczeć. To jeszcze mógł znieść. Dopiero gdyby nalegała na ciąg dalszy, zrobiłoby się nieciekawie. Bóg jeden wie, że w jego życiu nie brakowało kobiet, które zbyt wiele sobie obiecywały po jednej wspólnej nocy. Ostatnia siedziała w więzieniu dla kobiet w Ystad za próbę zabicia Ursuli.
– Tu jesteś!
Sebastian odwrócił się w stronę korytarza wiodącego w głąb hotelu. Przy ścianie stały dwa czarne skórzane fotele i niski stolik z darmowymi gazetami. W jednym z foteli siedziała kobieta. Nie Magda. Sebastian obstawiał, że miała około czterdziestki. Ciemne włosy do ramion, błękitne oczy i ładną figurę, którą odruchowo zauważył pod płaszczem, kiedy odłożyła przeglądaną gazetę i wstała.
– Nie poznajesz mnie – oznajmiła i podeszła do Sebastiana z lekkim uśmiechem rozbawienia.
– Nie – odpowiedział szczerze.
Czy powinien ją kojarzyć? Czyżby była na spotkaniu w księgarni poprzedniego wieczoru? Zwróciłby na nią uwagę. Była znacznie bardziej interesująca niż nudnawa Magda, z którą spędził noc.
– Anne-Lie Ulander, poznaliśmy się w Lund.
Wciąż nic mu to nie mówiło. Spał z nią?
Możliwe. Prawdopodobnie. Miał taka nadzieję.
Nie wyjaśniało to jednak, dlaczego znalazła się w jego hotelu w Sali o wpół do siódmej rano. Kiedy ostatnio był w Lund? Przed wielu laty.
– Pomagałeś nam tam przy śledztwie – wyjaśniła.
– Jesteś policjantką z Lund – ustalił Sebastian i stracił zainteresowanie, kiedy zdał sobie sprawę, że to pewnie coś związanego z pracą.
– Byłam, teraz jestem w Uppsali.
– Aha, no proszę.
– Jadłeś już śniadanie?
Nie jadł. Magda wciąż spała, kiedy tuż po piątej wymknął się z pokoju. Sprawdził na mapie w telefonie, że powrót do hotelu zająłby mu niecałe czterdzieści minut. Miał nadzieję, że spacer dobrze mu zrobi, pozwoli zatrzymać przelotne uczucie zadowolenia, ale już w połowie drogi przez mroczne, wyludnione miasto znów czuł się pusty i ciężki. Zdecydował się więc na okrężną trasę w nadziei, że słońce zdąży wzejść, że świat dosłownie się rozjaśni, ale kiedy dotarł na miejsce, nadal było ciemno.
Ciemno i depresyjnie.
Postanowił jednak, że się nie zatrzyma. Wejdzie od razu do pokoju, spakuje się i wymelduje. Wtedy jednak pojawiła się Anne-Lie.
– Nie jadam śniadań – odpowiedział. Nie była to prawda, ale nie chciał przedłużać pobytu w Sali ani poznawać odpowiedzi na pytanie, dlaczego odnalazła go policjantka z Uppsali.
– A ja tak – odparła Anne-Lie, posłała mu uśmiech, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stali, i chwyciła go za ramię. – Ale nie tutaj.
– Nie.
Odpowiedź była krótka i zwięzła. Nie zostawiała miejsca na interpretację lub nieporozumienia, ale widział wyraźnie, że Anne-Lie tak łatwo nie odpuści.
– Dlaczego? – zapytała i sprawiała wrażenie bardziej zaciekawionej niż rozczarowanej. Ugryzła kęs kanapki z awokado, którą sobie kupiła.
– Bo nie chcę.
Prosta prawda.
Sebastian postawił na stoliku filiżankę kawy – jedyne, co zamówił w kawiarni, do której zabrała go Anne-Lie. Oprócz nich znajdowało się tam jeszcze tylko czterech klientów. Pora nadal była wczesna.
– Mogę coś zrobić, żebyś zmienił zdanie? – spytała Anne-Lie i spojrzała mu w oczy nad krawędzią szklanki soku marchwiowego. W pytaniu nie było najmniejszych śladów podtekstu seksualnego ani zaproszenia, Sebastian postanowił więc udawać, że niczego takiego nie odczytał.
– Jak mnie znalazłaś?
– Zadzwoniłam do Torkela Höglunda. Powiedział, że już z nim nie pracujesz, tylko piszesz książkę. To prawda?
Zdziwił się, że Torkel o tym wiedział. Ursula musiała mu wygadać. Zastanawiał się, czy zapytał ją z ciekawości, czy też powiedziała mu nieproszona. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Torkel nie zaliczał się do kolegów, za którymi tęsknił.
– Więc zadzwoniłam do twojego wydawnictwa i powiedzieli, że jesteś tutaj – kontynuowała Anne-Lie, kiedy nie doczekała się odpowiedzi.
– Dlaczego po prostu nie zadzwoniłaś do mnie?
– Odebrałbyś?
– Nie.
– Oddzwoniłbyś?
– Nie.
Anne-Lie znów się uśmiechnęła do Sebastiana, jakby była rozbawiona jego wyraźnie niechętnym nastawieniem.
– Dojazd tutaj zajmuje tylko czterdzieści pięć minut – powiedziała i wzruszyła ramionami. – Pomyślałam, że będzie ci trudniej odmówić, jeśli się spotkamy osobiście – kontynuowała, omiatając wzrokiem stolik naprzeciwko. – Zwłaszcza jeśli zaproszę cię na śniadanie.
– Nie, nie jest mi trudniej – wtrącił Sebastian. – Właśnie to zrobiłem.
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Wzięła do ręki serwetkę i wytarła usta, a potem się ku niemu nachyliła. Tym razem z powagą.
– Mamy tu dwa brutalne gwałty i jedną próbę w ciągu niecałego miesiąca. On nie przestanie. Ucierpią kolejne kobiety. To drapieżnik.
– Jakich wielu – skwitował Sebastian i wzruszył ramionami.
– I nie masz poczucia, że powinieneś w miarę możliwości spróbować to ukrócić? – spytała Anne-Lie. Ponownie ze szczerą ciekawością w głosie.
Sebastian popatrzył jej w oczy. Szczera odpowiedź brzmiała: nie, nie miał. Nie był odpowiedzialny za cały świat. Nie kierowało nim pragnienie, by uczynić go lepszym. Odpowiadał za siebie i za to, co sam robił. Nigdy nie rozumiał ludzi, którzy po czyimś głupim występku „wstydzą się, że są Szwedami”, „wstydzą się, że są ludźmi” albo w ogóle odczuwają wstyd za innych. Nie wierzył w winę zbiorową. Ani w zbiorową odpowiedzialność. Miał świadomość, że jeśli zacznie to tłumaczyć, wyjdzie na dokładnie tak egoistycznego i nieczułego, jakim był. Tymczasem przyłapał się na myśli, że z jakiegoś powodu nie chce, by Anne-Lie miała o nim złe zdanie.
– Nie pracuję już w policji – oznajmił więc, spuścił wzrok i wypił łyk kawy.
– Z wyboru?
Sebastian spojrzał na nią pytająco. Było wyraźnie widać, że nie zamierza odpowiedzieć, więc mówiła dalej:
– Zrezygnować z Krajowej Policji Kryminalnej, żeby jeździć do księgarzy w małych mieścinach i rozmawiać o książkach sprzed dwudziestu lat?
Sebastian nadal milczał. Anne-Lie odsunęła talerz, splotła ręce pod brodą i przygwoździła go wzrokiem.
– Czytałam twoje książki. Są okej, jesteś przyzwoitym pisarzem, ale cholernie dobrym psychologiem kryminalnym.
– Najlepszym – usłyszał własną rutynową odpowiedź.
– Dlaczego w takim razie nie robisz tego, w czym jesteś najlepszy, tylko coś, w czym jesteś taki sobie?
– Bo nie chcę.
– Okej, spoko, przynajmniej próbowałam – powiedziała i opadła na oparcie. – Muszę spróbować z tym drugim: Perssonem Riddarstolpem.
– To idiota – odparł Sebastian. Nie potrafił powstrzymać małego uśmieszku. – Rozumiem, co próbujesz zrobić.
– Co próbuję zrobić? – odparła Anne-Lie, a czarujący uśmiech wrócił na swoje miejsce.
– Wykorzystujesz moją udokumentowaną niechęć do Riddarstolpego, żebym się zgodził z tobą pracować. To nie zadziała.
– No to dokończymy śniadanie w miłej atmosferze i każde odjedzie w swoją stronę. – Anne-Lie uniosła filiżankę kawy i z powrotem się odchyliła. – Oglądałeś ostatnio jakiś dobry film?
Sebastian lustrował ją wzrokiem. Była inna niż policjantki, z którymi wcześniej pracował. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie chce, żeby źle o nim myślała. Polubił ją. Nie zamierzał jednak dla niej pracować, a ona nigdy by się z nim nie przespała, więc musiało się zakończyć tak, jak powiedziała: zjedzą śniadanie w miłej atmosferze i każde odjedzie w swoją stronę.
Jej telefon zaczął dzwonić. Wyjęła go z kieszeni, spojrzała na wyświetlacz i bez żadnych przeprosin odebrała.
– Cześć Vanja, o co chodzi?
Odwróciła się od Sebastiana i słuchała odpowiedzi, ale praktycznie nie zwracał na to uwagi. Czyżby się przesłyszał?
To była Vanja? Jego Vanja?
Pracowała teraz w Uppsali?
Wiedział, że zrobiła sobie przerwę od wydziału, ale nie rozmawiał z Ursulą o jej aktualnym miejscu pobytu. On nie pytał, a ona nie mówiła. Anne-Lie zakończyła rozmowę słowami, że wróci do pracy około dziewiątej, i położyła telefon na stole. Tym razem też nie przeprosiła.
– Kto to był? – spytał Sebastian, starając się utrzymać neutralny ton.
– Jedna z moich śledczych. Na pewno ją znasz, jest z Krajowego Wydziału Zabójstw. Ma na imię Vanja.
– Vanja Lithner.
– Tak, to ona. Dobra dziewczyna.
Sebastian był ostatnim człowiekiem, który wierzyłby w boską interwencję, los czy choćby przypadek, ale to… Vanja była w Uppsali i pracowała nad śledztwem, o udział w którym właśnie go poproszono. Wczesnym rankiem coś takiego spotkało go akurat w Sali, ze wszystkich pieprzonych miejsc.
Nowa szansa
Ostatnia szansa.
Wziął filiżankę z kawą i opadł na oparcie krzesła. Starał się nie robić wrażenia zbyt gorliwego.
– Myślałem o tym, kiedy rozmawiałaś przez telefon… – zaczął i wypił łyk kawy, jakby musiał się zastanowić, jak to ująć. – Czyli myślisz, że ten sprawca okaże się gorszy od Człowieka z Haga?
Anne-Lie spojrzała na niego z zaskoczeniem. Cokolwiek sądziła na temat jego myśli, na pewno nie zastanawiał się nad jej sprawą.
– Jeśli będzie kontynuował, to tak – odpowiedziała z nadzieją w głosie.
Sebastian kiwnął głową, zdawał się zastanawiać, a potem popatrzył jej w oczy.
– Okej, opowiedz więcej.
– Kurwa, chyba nie mówisz poważnie?
Nie było pewne, do kogo się zwróciła Vanja, ale ponieważ odkąd wszedł do biura, nie odrywała od niego wzroku, Sebastian założył, że sam jest adresatem tego krótkiego wybuchu, nawet jeśli za jego obecność odpowiadała Anne-Lie.
Kiedy skręcili w Svartbäcksgatan i zaparkowali przed komisariatem – nowoczesnym dziewięciokondygnacyjnym budynkiem z oszkloną fasadą, który według tabliczki dzielili ze Służbą Więzienną i Prokuraturą – zaczął rozważać, jak się do niej zbliżyć.
Przez chwilę siedział w samochodzie, złożywszy to na karb zdenerwowania przed spotkaniem.
Czy powinien robić wrażenie zaskoczonego, jakby nie miał pojęcia, że Vanja pracuje w Uppsali, a w dodatku przy tym śledztwie? Twierdzić, że gdyby o tym wiedział, nigdy nie wziąłby tej roboty? Szybko odrzucił ten pomysł. Kłamstwo to jedno, był w tym wyjątkowo dobry, ale nie miał pewności, że będzie potrafił tak udawać zaskoczonego, żeby w to uwierzyła. Poza tym Anne-Lie mogła powiedzieć, że wspomniała o niej w Sali, i zdemaskować kłamstwo w niecałą sekundę.
Anne-Lie zapukała w szybę, wyszedł z samochodu, po wylegitymowaniu się i złożeniu podpisu poszedł za nią do windy w nowej części budynku. Tam postanowił, że będzie się zachowywał przepraszająco. Zacznie od stwierdzenia, że wie, iż jest niechciany, przejdzie do obietnicy, że będą tylko pracować i nic więcej, przyzna się do wcześniejszych błędów, obieca zmianę i poprawę.
Tak będzie.
Jednak ledwo zdążył wyjść z windy, a co dopiero się odezwać. Kiedy rozsunęli drzwi i weszli do gabinetu, oczy Vanji pociemniały, ramiona podjechały do góry i stanęła napięta, jakby gotując się do ataku. Anne-Lie nie zdążyła nawet go przedstawić, zanim Vanja rzuciła pytanie, czy jego obecność to nie żart. Anne-Lie posłała śledczej krótkie spojrzenie i wskazała ręką mężczyznę w wieku około trzydziestu pięciu lat, siedzącego przy biurku pod oknem.
– To jest Carlos Rojas, mój najbliższy współpracownik – wyjaśniła.
Mężczyzna wstał, podszedł z wyciągniętą ręką. Sebastian zauważył, że Carlos ma na sobie co najmniej trzy bluzy.
– To Sebastian Bergman, psycholog kryminalny, pomoże nam – kontynuowała Anne-Lie i zaczęła ściągać płaszcz.
– Cześć, witaj – powiedział Carlos i posłał Anne-Lie pytające spojrzenie. Czyżby nie słyszała reakcji Vanji? Czy w ogóle nie zamierzała jej skomentować?
– Dzięki – odpowiedział Sebastian i uścisnął mu dłoń. Była zimna, jakby Carlos właśnie wszedł do pomieszczenia w zimowy dzień, po spacerze bez rękawiczek.
– Vanju, czy mogę zamienić z tobą kilka słów? – spytała Anne-Lie zwyczajnym tonem i skinęła głową w kierunku swojego biura: właściwie składały się na nie tylko szklane ściany ustawione wokół biurka, regał na książki i dwa krzesła dla gości.
– Witaj, Vanju – odezwał się łagodnie Sebastian, ale ona tylko zmierzyła go wzrokiem, a po chwili poszła za przełożoną.
Anne-Lie powiesiła płaszcz i wskazała Vanji jeden z dwóch foteli projektu Hansa Wegnera. Vanja usiadła plecami do Sebastiana i Carlosa, którzy zostali na zewnątrz. Szklane ściany nie izolowały pomieszczenia tak bardzo, jak Vanja by sobie życzyła. Miała wrażenie, że czuje na plecach spojrzenie Sebastiana, ale nie sprawdzała, czy to tylko przywidzenie.
– Okej, opowiadaj… – powiedziała Anne-Lie i usiadła naprzeciwko Vanji.
Od czego miała zacząć? Mogła opowiedzieć, jak Sebastian raz za razem zaklinał i prosił, by wpuściła go do swojego życia, a potem ją krzywdził. Jak obiecywał, że będzie się starał ze wszystkich sił, a na końcu i tak zawsze sprawiał jej zawód. Że kiedy przed chwilą ponownie go zobaczyła, poczuła się równie zraniona, co wściekła. Jak wiele powinna wyjawić?
O Annie, Valdemarze i Sebastianie.
O mamie, tacie i drugim tacie.
– Przede wszystkim, on jest moim ojcem.
Od czegoś musiała zacząć, a ta informacja była najważniejsza.
– Naprawdę? – odparła Anne-Lie i uniosła brwi.
– Tak.
Anne-Lie wyjrzała w stronę biura – Carlos właśnie prowadził Sebastiana na miejsce. Potem odwróciła się z powrotem do Vanji i skinęła głową, żeby mówiła dalej. Wyraźnie nie uważała pokrewieństwa za wystarczające uzasadnienie ostrej reakcji czy powód do kwestionowania obecności Sebastiana. Vanja postanowiła nie owijać w bawełnę.
– On jest seksoholikiem. Kilka razy sypiał z kobietami zaangażowanymi w prowadzone przez nas śledztwa: świadkami, prokuratorami, krewnymi, wszystkimi po kolei. Jest ekstremalnie nieprofesjonalny.
– Dobrze wiedzieć. – Anne-Lie skinęła spokojnie głową.
Nie była to reakcja, której Vanja oczekiwała. Poczuła, jak pogarsza jej się nastrój. Czy naprawdę musiała tu siedzieć i wyjaśniać, dlaczego Sebastian Bergman nie powinien się zbliżać do żadnego śledztwa lub w ogóle do zwykłych ludzi?
– Jest arogancki, egoistyczny, bezwstydny, seksistowski, nie wiem, ilu określeń potrzebujesz, ale to cholerny chodzący problem BHP.
– Ja jestem szefową, więc wszystkie problemy BHP trafiają na moje biurko.
Vanja westchnęła rozczarowana. Nie udało jej się do niej dotrzeć. Anne-Lie najwyraźniej już podjęła decyzję i Vanja czuła, że nie ma znaczenia, co powie.
– Zranił mnie, prywatnie, wiele razy – wykrztusiła w ostatniej próbie apelu na płaszczyźnie osobistej do siedzącej przed nią kobiety. – To przez niego odeszłam z wydziału.
Powiedziała tylko część prawdy. Wiosną doszła do wniosku, że musi zmienić utarte schematy. Zacząć robić coś nowego. Koniec końców sprowadzało się to do rozmyślań, czego właściwie chce i kim jest, do kwestii „znalezienia samej siebie”, choć nigdy nie powtórzyłaby na głos takich bredni. Odejście z wydziału było jednym z elementów. Zdolność Sebastiana do ciągłego pojawiania się w ich śledztwach przyspieszyła tę decyzję. Anne-Lie popatrzyła jej w oczy i się nachyliła.
– Rozumiem, Vanju. Nie słyszałam wielu pochlebnych opinii na jego temat, to prawda. – Wstała i podeszła do okna, popatrzyła na samochody na rondzie osiem pięter niżej. – Ale to tylko kwestia czasu, zanim prasa podchwyci temat. To będzie wielka sprawa. Dlatego zrobiłabym wszystko, co się da. Zaangażowanie najlepszego profilera w Szwecji to krok we właściwym kierunku.
Vanja zorientowała się, że kiwa głową – z czysto policyjnego punktu widzenia argumentacja Anne-Lie bez wątpienia była sensowna.
– Gdybyś odłożyła na bok kwestie osobiste – ciągnęła Anne-Lie i odwróciła się do Vanji – nie powiedziałabyś, że jest dobry w swoim fachu?
Vanja nie zamierzała w żaden sposób przykładać ręki do obecności Sebastiana w Uppsali, blisko niej, więc nic nie mówiła. To wystarczyło za odpowiedź.
– Dopóki tu jest, będzie trzymał ptaka w spodniach i traktował ludzi z szacunkiem.
– Powodzenia – odparła Vanja i prychnęła.
– Pytanie brzmi jednak – kontynuowała Anne-Lie, jakby nie słyszała tego wtrącenia – czy możesz z nim pracować.
– Wolałabym nie – odparła szczerze Vanja.
– Przykro mi, to było pytanie z gatunku „tak lub nie”.
Starali się, aby poranek był tak zwyczajny, jak to możliwe. Dla dobra Victora. Wstali razem, przygotowali śniadanie, spakowali mu worek gimnastyczny.
Trochę potrwało, zanim zasnęli. Ona i Zach długo leżeli rozbudzeni, ze śpiącym synkiem pomiędzy sobą. Zach zasnął około wpół do drugiej, a Klarze, co zaskakujące, udało się na kilka godzin zmrużyć oko i rankiem czuła się lepiej. Może chodziło o rutynę, codzienność i zwyczajność. Victor zmuszał ją do bycia zwykłą mamą. Zach rozważał, co zrobić – czy powinien nie pójść do pracy i zostać w domu? Odwieźć Victora do szkoły i wrócić? Postanowił, że pojadą wszyscy. Kiedy odprowadzili Victora, Zach po raz kolejny zapytał, co teraz. Na co ma ochotę.
Klara chciała odwiedzić Idę.
Niecały miesiąc wcześniej, kiedy pocztą pantoflową dotarła do niej wieść o zdarzeniach na cmentarzu, przez krótki czas rozważała, czy powinna się odezwać, ale tego nie zrobiła. Teraz zamierzała ją odwiedzić.
Nie za bardzo wiedziała dlaczego.
Po prostu wydawało jej się to właściwe.
Zach ją zawiózł i ustalili, że za godzinę wróci. Gdyby chciała zostać dłużej lub krócej, miała mu wysłać wiadomość.
Klara doznała szoku, kiedy zobaczyła dawną koleżankę. Ida wyglądała na zmęczoną, miała cienie pod oczami, jej skóra była bladoszara, a włosy zwisały w pozbawionych życia tłustych strąkach, jakby od dawna nie brała prysznica. Poza tym schudła. Może jeszcze przed napaścią – Klara nie widziała jej od kilku lat. Miała jednak wrażenie, że chodzi o coś innego. Ida nie wykazywała szczególnej radości ani zadowolenia z jej wizyty, powiedziała tylko: „Cześć, jesteś”, przelotnie ją przytuliła i wprowadziła do mieszkania.
Klara siedziała więc w kuchni, w której była tyle razy wcześniej.
Kiedy wciąż się spotykały.
Wszystko było jak dawniej. Półkolisty stół przy ścianie, białe kuchenne krzesła, komoda z cynową miską przy drugiej ścianie, wyżej tablica z przypiętymi obrazkami Jezusa i Maryi, kremowe drzwiczki szafek, mikrofalówka na blacie z jasnego drewna. Klara nie dostrzegła żadnej zmiany od czasu poprzedniej wizyty.
– Dlaczego? Nie potrafię myśleć o niczym innym – powiedziała Ida i nalała kawy do stojących na stole filiżanek. Klara odniosła wrażenie, że dochodzi od niej lekki odór śmieci. – Dlaczego to się wydarzyło? Dlaczego akurat ja?
– Rozmawiasz z kimś o tym? – zapytała Klara i sięgnęła po karton mleka.
– Właściwie to nie – odparła Ida i podeszła do blatu, aby odstawić dzbanek od ekspresu. – Mama powiedziała, że może przyjechać do mnie na jakiś czas, ale ja nie chcę.
– Dlaczego? Nie będziesz musiała mieszkać sama.
Dlaczego? Ida sama zadawała sobie to pytanie. Bez wątpienia byłoby świetnie mieć u siebie kogoś przez te pierwsze tygodnie, kiedy podskakiwała na każdy dźwięk w domu, przy każdym kroku na schodach. Ale nie chciała. Najlepiej by było, gdyby nikt nie wiedział, co się stało.
– Nie dałaby sobie rady, byłaby jeszcze bardziej zdenerwowana niż ja. – Ida usiadła naprzeciwko Klary i spróbowała się uśmiechnąć. – Poza tym nie chcę, żeby traktowała mnie inaczej.
Mimo że wszystko się zmieniło.
Jej ciało w zasadzie wróciło już do zwykłego rytmu. Przestała niekontrolowanie drżeć i nie budziła się tak często w nocy. Nadal musiała się zmuszać do jedzenia, ale i tak to robiła. Jeśli chodzi o psychikę, było zupełnie inaczej. Miała trudności z koncentracją, przechodziła z jednego ekstremalnego stanu w drugi, była na przemian zła i smutna. Myślami wciąż wracała do tego samego.
Dlaczego?
Dlaczego akurat ja?
Modliła się. Częściej niż kiedykolwiek, bo potrzebowała pomocy w zrozumieniu, zaleczeniu ran. Ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Próbowała znaleźć pocieszenie w Biblii. Nie chciała chodzić do kościoła. Nie chciała, żeby ludzie przekrzywiali głowy i patrzyli na nią ze współczuciem.
Albo jeszcze gorzej: myśleli, że na to zasłużyła.
Że spotkała ją sprawiedliwa kara za coś, co zrobiła.
Wiedziała, iż Bóg nie karze w ten sposób. Jezus przyjął na siebie grzechy ludzi. Wystarczy się modlić o przebaczenie, żeby je otrzymać. Ale nie wszyscy w parafii patrzyli na to w ten sam sposób. Niektórzy wierzyli w sprawiedliwie karzącego Boga. O tym nie mogła porozmawiać z Klarą. Poznały się w kościele kilka lat wcześniej, ale Klara wstąpiła na inną ścieżkę.
– Nikt z kościoła ci nie pomaga? – zabrzmiało pytanie dawnej przyjaciółki, jakby czytała w jej myślach.
– Raz w tygodniu ktoś idzie ze mną do kościoła. Nie mam odwagi wychodzić sama.
Klara to rozumiała. Sama zrobiła się nerwowa. Jak tylko Zach zostawił ją pod furtką, czuła przyczajony strach na krótkiej drodze po schodach do drzwi Idy. To, co przechodziła ona, musiało być sto razy gorsze.
– Czasami nie mogę nawet wyjść wyrzucić śmieci. – Ida potwierdziła jej przypuszczenia. Prawie wszystko za drzwiami mieszkania przywoływało wspomnienie napaści. Dźwięki, zapachy, ludzie. Rozwiązaniem okazało się pozostanie w domu. Jej świat skurczył się do dwóch pokojów z kuchnią. Wstała, żeby dolać im kawy. – Mogłabyś je wziąć, kiedy będziesz wychodziła?
– Jasne. Myślisz, że to przypadek, że obie zostałyśmy zaatakowane?
Nagle po prostu padło. To pytanie. Kiedy Klara usłyszała, jak je wypowiada, poczuła, że podświadomie przyszła właśnie z tego powodu. Usilnie szukała jakiegoś związku.
– A jak inaczej? – odpowiedziała Ida, stojąc przy ladzie. – Nie mówiłaś, że była jeszcze trzecia?
– Tak, jakaś Therese…
– Której obie nie znamy – przerwała Ida.
– Tak.
– No widzisz.
W kuchni zapadła cisza. Ida odstawiła dzbanek z powrotem do ekspresu i stała dalej przy blacie, jakby nie miała ochoty wracać do stołu. Musiała przyznać, że przed wizytą przez jakiś czas miała mieszane uczucia. Kiedy Klara wyjaśniła, dlaczego przyszła i co ją spotkało poprzedniego wieczoru, dobrze znane pytanie powróciło.
– Dlaczego akurat ja?
Tym razem jednak cichy głosik dodawał:
Dlaczego nie ona?
Próbowała nie myśleć, że to niesprawiedliwe. Nie wolno życzyć źle innym. Jednak Klara odwróciła się od Boga. Odeszła z kościoła i ze wspólnoty i jakoś sobie poradziła. Ona nigdy nie zwątpiła, ani razu. A została zgwałcona.
– Przykro mi, ale naprawdę jestem bardzo zmęczona – oznajmiła na potwierdzenie, że wizyta dobiegła końca.
Klara tylko skinęła głową i wstała.
– Jasne, rozumiem – powiedziała.
Ida odprowadziła ją do drzwi i patrzyła w milczeniu, jak wkłada buty i okrycie wierzchnie, bierze dwa worki ze śmieciami i zatrzymuje się z ręką na klamce.
– Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała albo chciała mojej pomocy.
Obie wiedziały, że do tego nie dojdzie.
Ida zaryglowała drzwi za Klarą, założyła łańcuszek, wróciła do kuchni i zaczęła zbierać filiżanki ze stołu.
Mogło być miło.
Dawna koleżanka próbowała odnowić kontakt.
Wyciągnęła do niej rękę.
Jednak jej życie miało już nigdy nie być takie jak dawniej. Jeden człowiek zniszczył je w ciągu kilku minut. Ida wzięła głęboki wdech i próbowała zdusić tego rodzaju myśli. Odsunąć je na bok. Czasami jej się udawało. Powtarzała sobie, że nie może tracić nadziei.
Przeżyła.
Mogło być tylko lepiej.
Najgorsze już się stało.
Podeszła do zlewozmywaka i zaczęła przepłukiwać filiżanki w błogiej nieświadomości, jak bardzo się myli.
Rashid wysiadł z samochodu i podniósł wzrok na okna na drugim piętrze. Żaluzje były zasunięte. Oczywiście. Zamknął samochód, westchnął i przeszedł przez ulicę.
Agencja nieruchomości ponad rok wcześniej wyznaczyła go jako osobę do kontaktu z najemcami. Chodziło o to, żeby rozmawiano zawsze z tym samym człowiekiem. Firma chciała ułatwić komunikację między wynajmującym a najemcą. Miało to zbudować relację, stworzyć zaufanie.
W przypadku Rebekki Alm sprawdzało się tak sobie.
Przyjeżdżał po raz czwarty w tej samej sprawie.
Wystukał kod, otworzył drzwi, podszedł do windy i wcisnął dwójkę. Wszyscy lokatorzy uważali, że firma w samą porę zainwestowała w zamontowanie w każdym mieszkaniu czujników przeciwpożarowych i wyposażeniu ich w zraszacze. Byli zadowoleni.
Wszyscy poza Rebeccą.
Ona miała absolutną pewność, że w czujnikach są kamery albo inny sprzęt monitorujący, i kategorycznie odmawiała ich instalacji. Tydzień później Rashid specjalnie przyjechał do mieszkania Rebekki i rzeczywiście: zraszacze zostały usunięte. Rozpoczęła się raczej bezowocna wymiana zdań zakończona ugodą: Rebecca miała zamontować własne czujniki, ale najpóźniej do pierwszego października. Od trzeciego Rashid próbował się skontaktować z Rebeccą i umówić wizytę w celu sprawdzenia, czy rzeczywiście tam są, ale nie odbierała ani nie oddzwoniła.
Wysiadł z windy, podszedł do drzwi z jasnego drewna z napisem „Alm” na otworze do wrzucania listów. Zadzwonił i czekał – bez większych nadziei, że Rebecca otworzy, o ile w ogóle była w domu. Zadzwonił znowu, kilka razy, słyszał dźwięk za zamkniętymi drzwiami. Nikt jednak nie otwierał. Z lekkim westchnieniem Rashid wyjął z kieszeni klucz uniwersalny. Dzwonili, wysyłali esemesy, maile i listy zwykłą pocztą, ale nie doczekali się odpowiedzi, więc po dyskusjach z prawnikami firma podjęła decyzję, że mogą wejść do mieszkania bez zgody lokatorki. W grę wchodziło bezpieczeństwo wszystkich w budynku.
Rashid zadzwonił jeszcze raz, odczekał kolejnych kilkanaście sekund, włożył klucz do zamka, przekręcił i otworzył drzwi na mniej więcej dziesięć centymetrów.
– Halo! Rebecca! – ryknął przez szczelinę. – To ja, Rashid. Zaraz wejdę do środka.
Nie było odpowiedzi. W mieszkaniu panowała cisza. Rashid jeszcze szerzej otworzył drzwi i zrobił krok do małego przedpokoju.
– Halo, Rebecco. To ja, Rashid. Jesteś w domu?
Gęsta cisza była wystarczającą odpowiedzią. Rozluźnił się trochę i zamknął za sobą drzwi. Nie miał zbyt wiele do czynienia z Rebeccą Alm, ale wiedział, że zaczęłaby protestować, gdyby wszedł do jej mieszkania z kluczem uniwersalnym. Ponieważ mieszkanie było puste, nie musiał jej uspokajać i zapewne uniknie również oskarżenia o bezprawne wtargnięcie.
Rashid wytarł buty o wycieraczkę, wszedł do mieszkania i dotarł do salonu z kuchnią, który za dwa lata miał zostać odnowiony. Podniósł wzrok na sufit nad dwuosobową sofą i stolikiem. Żadnych czujników nie było. Poczuł rozczarowanie – miał nadzieję, że już więcej nie będzie musiał się tym zajmować, ale najwyraźniej nadzieja była płonna. Ruszył dalej, rzucił okiem na zlewozmywak w kuchni. Zobaczył resztki śniadania, które wyglądały, jakby znajdowały się tam już od jakiegoś czasu. Czy to stąd dobiegał słodkawy zapach?
Rashid podszedł do zamkniętych drzwi sypialni. Umówili się na czujnik w każdym pokoju. Ponieważ w salonie żadnego nie było, nie miał wielkich nadziei, że znajdzie urządzenie w sypialni, ale musiał sprawdzić. Otworzył drzwi i natychmiast zrobił krok do tyłu.
Była w domu.
Spała.
Przez głowę mknęły mu rozpędzone myśli. Nie mógł jej obudzić, to by ją śmiertelnie wystraszyło. Co w takim razie miał zrobić? Wyjść z mieszkania? Zostawić drzwi sypialni otwarte i jeszcze raz zadzwonić? Wrócić innym razem? Po chwili jakaś część jego umysłu zarejestrowała, co tak naprawdę zobaczył. Rebecca leżała na łóżku, ale nie spała. Nie mogła spać w taki sposób.
Na brzuchu, na narzucie, z nogami wystającymi za krawędź łóżka.
Naga od pasa w dół, jeśli nie liczyć skarpetek.
Z workiem na głowie.
Torkel wyszedł z metra i ruszył w górę Bergsgatan. Później, niż się spodziewał. Trochę zaspał. Po raz kolejny. Wsunął nieosłonięte dłonie do kieszeni płaszcza. Wszyscy się skarżyli na chłód, na to, że zima przyszła absurdalnie wcześnie, ale Torkel uważał, że pogoda jest orzeźwiająca. Nie miał na co narzekać. Tak naprawdę każdego ranka budził się z poczuciem nierealności.
Był szczęśliwy.
Po raz pierwszy od jakiegoś czasu, uświadomił sobie. Nie układało mu się dobrze z Yvonne przez wiele lat przed rozwodem i po nim… Co takiego miał? Pracę, która zajmowała mu więcej czasu, i coś w rodzaju związku z Ursulą: od czasu do czasu ze sobą sypiali. Niewiele więcej.
Był sam.
A samotność kiepsko mu wychodziła.
Potem nastało lato. Po przekazaniu śledztwa w sprawie Davida Lagergrena pojechał z powrotem do Ulricehamn. Do Lise-Lotte. Byli tam kilka dni, a potem pojechali spędzić dwa tygodnie w jego domku letniskowym pod Mjölby. Vilma i Elin przyjechały i zostały na kilka dni. Zupełnie dobrowolnie. Elin latem pracowała w restauracji na Söder, ale miała wolny tydzień pod koniec czerwca. Przyjechała z jednym z kelnerów, a zarazem swoim chłopakiem. Wszystko się udało. Wydawało się, że nie tylko akceptują, ale i naprawdę lubią Lise-Lotte.
Ostatniego wieczoru w domku przed jego powrotem do pracy – nie wszyscy mieli wakacje jak Lise-Lotte – siedzieli na werandzie i opróżniali butelkę wina, którą otworzyli do obiadu. Lise-Lotte odstawiła kieliszek na stół i odwróciła się do niego. Z powagą.
– Tylko się teraz za bardzo… nie zdenerwuj – zaczęła i wzięła go za rękę.
Torkel poczuł, że mimo ciepła tej letniej nocy robi mu się zimno. To nie mogło być nic dobrego. Przez głowę przemknęły mu wszystkie możliwe myśli. Wszystkie na ten sam temat.
Będzie chciała mnie zostawić.
Po prostu wiedział. To wszystko było za dobre, żeby mogło być prawdziwe.
Nic nie powiedział, tylko na nią patrzył. Nie pamiętał nawet, czy oddychał.
– Myślałam o takiej jednej sprawie – kontynuowała.
Na pewno mnie zostawi, pomyślał Torkel.
– Właściwie nic mnie nie trzyma w Ulricehamn.
Okej, przeprowadzi się bliżej córki albo przez kilka lat będzie pracowała za granicą. Niewiele lepiej.
– Chciałbyś, żebym się przeprowadziła do Sztokholmu? Do ciebie?
W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. Czy by chciał?
Niczego bardziej nie pragnął.
– Powiedz, jeśli myślisz, że wszystko się toczy za szybko – dodała Lise-Lotte, patrząc na niego z niepokojem.
Torkel zrozumiał, że nadal nic nie powiedział, a pewnie już czas.
– Nie, nie, nie, w żadnym wypadku – wykrztusił. Potem znowu umilkł. Uświadomił sobie, że pewnie można to odczytać jako wahanie. Jakby musiał się zastanowić, w jaki sposób wybrnąć z sytuacji. Jakby w każdej chwili mogło paść „ale”. Rozmowy tego rodzaju nie były jego specjalnością. – Byłbym bardzo szczęśliwy – dodał tylko.
– Bardzo szczęśliwy – powtórzyła Lisse-Lotte z uśmiechem ulgi świadczącym o tym, że ona również była trochę zdenerwowana, zanim wyszła z propozycją.
Torkel pomyślał, że w takim razie to, co sam czuje, nie jest aż tak ważne. Uznał, że będzie musiał użyć wielkich słów. Rzadko to robił i czuł się z nimi niezręcznie.
– Nie miałem odwagi na to liczyć ani tym bardziej proponować, ale niczego nie pragnąłbym bardziej. – Spojrzał Lise-Lotte w oczy i ścisnął jej dłoń. – Byłbym zachwycony. Kocham cię.
Jeśli ktoś już ma używać wielkich słów, może równie dobrze wypowiedzieć te największe. Takim sposobem doszło do tego, że mieszkali u niego w Hornstull. Lise-Lotte dostała nową pracę w tej samej sieci, jako dyrektorka prywatnej szkoły podstawowej w Mälarhöjden. Kładli się razem wieczorem i razem wstawali rano. Po raz pierwszy od dawna nie mógł się doczekać, aż wróci z pracy do domu.
Był czyjś.
Był szczęśliwy.
– Dzień dobry! – zawołał do Ursuli, kiedy otworzył drzwi wydziału.
– Raczej dobrego przedpołudnia – odparła i spojrzała znad komputera. – Niektórzy z nas byli tu już rankiem.
Torkel nie skomentował przyjacielskiego przytyku, tylko ruszył do kuchni po drugą tego dnia filiżankę kawy, po drodze zdejmując czapkę i szalik.
– Przynieść ci coś? – zapytał i skinął głową w stronę kuchni.
– Nie, wszystko w porządku – odparła Ursula. – Masz gości.
Torkel przystanął. Gości? O ile się orientował, nie miał na ten dzień żadnych planów. Czyżby Gunilla nie wpisała czegoś do kalendarza? Nie było to w jej stylu. Torkel spojrzał przez ramię na szybę dzielącą ich od jego biura.
Na kanapie siedziała Vanja.
Torkel nie potrafił powstrzymać śmiechu. Nie widzieli się od czerwcowego dnia, w którym powiedziała, że zamierza na jakiś czas odpocząć od wydziału. Tęsknił za nią. Bardziej, niż się do tego przyznawał przed samym sobą do tej chwili. Dziarsko postanowił, że da sobie spokój z kawą i ruszy od razu do biura. Kiedy otworzył drzwi i wszedł, Vanja już wstała.
– No proszę, a to niespodzianka. – Podszedł i długo i serdecznie ją uścisnął. – A więc przyszłaś z wizytą?
– Tak… a nawet coś więcej. Jeśli można.
– Chcesz wrócić? – spytał Torkel z nadzieją w głosie i znów wskazał kanapę. Vanja usiadła. – Chcesz? Zacząć od nowa? – Torkel opadł na fotel naprzeciwko i się nachylił.
– Tak, chcę wrócić. – Vanja skinęła głową. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła, jak bardzo Torkel się ucieszył.
– Wiesz, że jesteś bardziej niż mile widziana – powiedział i wyglądało na to, że tylko siła woli powstrzymuje go przed zeskoczeniem z fotela albo spontanicznym aplauzem. – Ale myślałem, że dobrze ci w Uppsali.
Vanja wzięła głęboki wdech. Im więcej o tym myślała, tym bardziej było niewiarygodne. Siedem regionów, trzydzieści okręgów i niezliczone miejscowe rewiry. Zbrodnie były popełniane i badane w całym kraju. A jednak Sebastianowi Bergmanowi udało się zawędrować tam, gdzie pracowała.
– Bo było – zaczęła. – Mieliśmy sprawę seryjnego gwałciciela, który napadał kobiety i…
– Naprawdę? – przerwał Torkel. – Nic o tym nie czytałem.
– To tylko kwestia czasu.
– Ile ofiar?
– Jak dotąd trzy. W ciągu niecałego miesiąca, więc będzie więcej.
Torkel z powagą pokiwał głową. Napaści na tle seksualnym. Oczywiście najgorsze dla samych ofiar, ale niewiele przestępstw wywiera aż taki wpływ na całe społeczeństwo i jest w stanie wystraszyć pięćdziesiąt procent mieszkańców. Nawet strzelaniny gangów, podpalenia samochodów i przestępczość zorganizowana nie wywołują takiego samego efektu. Owszem, istnieje poczucie zagrożenia, podsycane przez zaogniającą sytuację prasę i polityków z ich prostymi punktami widzenia, jednak większość ludzi i tak dochodziła do wniosku, że to wewnętrzne porachunki. Ale napaści na tle seksualnym… Wystarczy być kobietą – każda i wszędzie może się stać kolejną ofiarą.
– W każdym razie – kontynuowała Vanja – zgadnij, kogo moja przełożona zaangażowała do śledztwa.
Torkelowi przychodził do głowy tylko jeden człowiek, który mógłby skłonić Vanję do zrezygnowania z pracy nad skomplikowanym śledztwem. W końcu była jedną z najlepszych policjantek w kraju.
– Nie – powiedział.
– Tak. – Vanja pokiwała głową.
– Sebastian? – Torkel czuł, że musi zyskać potwierdzenie, iż mówią o tym samym człowieku.
– We własnej wysoce irytującej osobie. Anne-Lie zapytała, czy mogę z nim pracować, kazała odpowiedzieć tak lub nie i oto jestem – zakończyła Vanja i lekko wzruszyła ramionami.
– Przypomnij mi, żebym wysłał jej kwiaty – zażartował Torkel, choć doskonale rozumiał, o co chodzi. Sebastian był obciążeniem dla całej grupy, odkąd Torkel przyjął go z powrotem w Västerås. Największym jednak dla Vanji.
Przewrócił do góry nogami całe jej życie.
– Ale mogę wrócić? – spytała Vanja. – Nie przyjąłeś nikogo innego?
– Nie miałem powodu, pracowaliśmy przy kilku umorzonych sprawach, ale nie było nic dużego. Naszego.
Vanja odetchnęła. Po wyjeździe z Uppsali pojechała prosto do wydziału, bo musiała wiedzieć, czy nadal ma pracę i wszystko, co z nią związane.
– Jak tam wszyscy? – spytała, gotowa do bycia bardziej towarzyską i bezpośrednią, kiedy najważniejszą część miała już z głowy.
– Myślę, że dobrze – odparł Torkel i wyjrzawszy przez szybę, zobaczył, jak Billy właśnie wszedł do gabinetu, zrzucił plecak na biurko i zaczął ściągać kurtkę.
– Dostaliśmy dziś dzień na odespanie? Czyżbym coś przegapiła? – zapytała Ursula, rzuciwszy okiem na Billy’ego, który wieszał kurtkę na oparciu swojego biurowego fotela.
– Byłem w domu z My, musieliśmy się zająć kilkoma rzeczami – skłamał Billy i wyłowił laptop z plecaka. Prawda była taka, że zasnął dopiero o wpół do szóstej, obudził się dwie godziny później. My była już wtedy na siłowni, bo chciała zdążyć poćwiczyć przed wizytą pierwszego klienta. Niepokój i strach, z którymi się zmagał w nocy, nadal w nim tkwiły. Rankiem poświęcił jeszcze dwie lub trzy godziny, żeby po raz drugi i trzeci posprawdzać cyfrowe ślady, które zostawiła po sobie Jennifer przed „zniknięciem”.
Ursula powstrzymała westchnienie. Oczywiście, że Billy był w domu z My. Jeszcze niedawno jako jedyna z grupy żyła w stałym związku. Z Mickem. Wprawdzie związek był niestabilny i dysfunkcyjny – ona notorycznie go zdradzała, a on był wyraźnie nieszczęśliwy – ale jednak.
Torkel rozwiódł się z Yvonne.
Vanja i Billy byli singlami.
Tak było kiedyś.
Teraz Torkel przychodził każdego ranka i opowiadał o poprzednim wieczorze, jakby to był ósmy cud świata, nawet jeśli on i jego dziewczyna tylko zjedli kolację i oglądali telewizję. Billy miał My. Ursula nigdy jej nie poznała, ale My najwyraźniej owinęła sobie jej kolegę wokół palca tak mocno, że chyba tylko cudem nie dzwonił do niej za każdym razem, gdy musiał wyrazić jakiś pogląd.
Do tego wszystkiego wróciła Vanja.
Kiedy niecałą godzinę wcześniej się pojawiła, Ursula poszła po filiżankę kawy i zaczęła z nią rozmawiać. Wkrótce odkryła, że także ona jest irytująco zadowolona z życia. Vanja nie należała do ludzi przesadnie dzielących się życiem prywatnym, ale Ursula i tak usłyszała więcej, niżby chciała, o wakacjach w Europie i Jonathanie, do którego teraz Vanja musiała się wprowadzić, bo jej mieszkanie było wynajęte jeszcze na pół roku.
Zaczęła się zastanawiać, co sama robi, kiedy nie pracuje.
Najczęściej ląduje na kanapie z kilkoma kieliszkami wina i ogląda coś na Netfliksie. Czasem czyta książkę. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy.
Była samotna.
Nawet wtedy, kiedy mieszkała z Mickem i Bellą. Taka już była albo tak wybrała. Nie żeby zazdrościła szczęścia kolegom. Musiała przyznać, że nie myśli o nich zbyt często poza pracą.
Z wyjątkiem Torkela.
O nim czasami myślała.
Przynajmniej coś między nimi było. Nie to, czego oczekiwał, lecz coś, co mogła mu dać. Oczywiście okazało się, że to nie wystarczy. Żadnemu z nich.
Z jednym wyjątkiem.
Sebastiana.
Zadzwonił telefon Billy’ego. Słyszała sygnały, słyszała, jak odbiera, ale nie słuchała świadomie. Lata spędzone w pomieszczeniach open space nauczyły ją szybko odsiewać dźwięki otoczenia, które jej nie dotyczyły. Jednak coś w głosie Billy’ego wzbudziło jej zainteresowanie.
– Czego on chce?
Tylko trzy krótkie słowa, ale jego głos brzmiał inaczej. Było w nim napięcie.
– A dlaczego?
Ursula rzuciła okiem w stronę Billy’ego. Siedział wyprostowany, jakby był gotów do szybkiego wstania z krzesła. Gotów do ucieczki.
– Jest tu w tej chwili?
Z całą pewnością był spięty, dotyczyło to i głosu, i ciała.
– Nie, nie, zejdę.
Rozłączył się, wstał i poszedł do drzwi. Ursula podążyła za nim spojrzeniem. Ktokolwiek czekał na Billy’ego, był to ktoś, kogo nie chciał spotkać.
Billy przeszedł przez automatyczne drzwi obrotowe i wszedł do recepcji. Rzucił szybko okiem na Tamarę za ladą, ona zaś wskazała głową mężczyznę w wieku mniej więcej pięćdziesięciu pięciu lat. Miał na sobie dżinsy i rozpiętą bordową kurtkę typu bomber, a pod spodem sweter. Siedział na jednej z przytwierdzonych do ściany ławek przy drzwiach, a obok siebie położył teczkę, czapkę, rękawiczki i szalik. Tamara niepotrzebnie go wskazała. Po pierwsze dlatego, że na widok Billy’ego wstał, a po drugie, Billy go rozpoznał. Pokonał ostatnich kilka kroków i wyciągnął rękę do gościa.
– Witam, Billy Rosén, szukał mnie pan?
– Tak, nazywam się Conny Holmgren, jestem ojcem Jennifer.
– Tak mi się wydawało, że pana poznaję – odparł Billy tak swobodnym tonem, na jaki tylko było go stać. – Widziałem pana na zdjęciu w domu u Jennifer.
Równie dobrze mógł powiedzieć, że tam był. Sprawić, by to brzmiało jak normalna koleżeńska relacja współpracowników. Najlepsze kłamstwa to te, które są jak najbliżej prawdy. Potwierdzać wszystko, zwłaszcza jeśli da się to udowodnić. Przemilczać albo zaprzeczać jak najmniej, tylko w razie absolutnej konieczności.
Jak wtedy, kiedy się kogoś udusi w czasie seksu po pijaku.
Conny skinął głową, jakby zabrzmiało to ze wszech miar wiarygodnie, a potem na niego spojrzał. Billy dopiero teraz zauważył, że jego oczy są zaczerwienione od płaczu. Spojrzenie Conny’ego było pełne smutku i desperacji.
– Pewnie pan słyszał, co się stało.
– Tak, dowiedziałem się wczoraj. To okropne, ja… nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę straszne…
Conny nie odpowiadał, tylko skinął głową.
– Dotarło do pana coś nowego? – zapytał Billy z, jak na to liczył, dostateczną dawką udawanej nadziei w głosie.
– Nie, nic – odparł Conny i pokręcił głową. – Jej szefowie z Sigtuny mają kontakt z francuską policją, ale na razie… Nie dokończył zdania i przez chwilę wydawał się pogrążony w myślach.
Billy nie wiedział, co powiedzieć.
– Straszne… – powtórzył, żeby przerwać ciszę i w miarę możliwości skłonić Conny’ego do wyjawienia powodu wizyty. Nie udało się. Conny nadal milczał, wpatrzony gdzieś w dal.
– Mogę jakoś pomóc? – spytał Billy po kolejnych kilku sekundach.
– Znał ją pan, prawda? Spotykaliście się. – Conny znów spojrzał Billy’emu w oczy.
Billy próbował ustalić, czy „spotykaliście się” to dyskretny sposób na powiedzenie „uprawialiście seks”. Oczy Conny’ego nic nie wyrażały.
– Tak, pracowała z nami kilka razy, a potem utrzymywaliśmy kontakt – spróbował Billy.
Conny’emu najwyraźniej to wystarczyło. Billy lekko odetchnął, nie wydawało się, by Conny cokolwiek wiedział. Dziwne, gdyby było inaczej. Która dorosła kobieta mówi swojemu ojcu, z kim sypia?
– Opowiadała o panu – podjął cicho Conny.
Billy tylko skinął głową. Co takiego opowiadała? Jak dużo? Wiedział, że nie wspominała o nim w żadnych esemesach ani konwersacjach z rodzicami na Messengerze. O tym, co mówiła rodzicom w prywatnych rozmowach, nie miał oczywiście pojęcia. Musiał to ostrożnie wybadać, rozeznać się w sytuacji.
– Jak mówiłem, utrzymywaliśmy kontakt, kilka razy się spotkaliśmy.
– Mówiła, że zajmuje się pan tutaj technicznymi sprawami – powiedział Conny i gestem ręki objął cały budynek. – Komputery i takie tam.
– Zgadza się. Przede wszystkim.
– Chcę panu pokazać kilka rzeczy – rzekł Conny i odwrócił się do ławki, na której stała jego teczka. – Możemy gdzieś pójść?
– Rozmawiałem z jej przełożonymi w Sigtunie, ale nie wyglądali na szczególnie zainteresowanych – oznajmił Conny i otworzył teczkę. Siedzieli przy oknie w kawiarni w Polhemsgatan przy dwóch filiżankach kawy. Billy je kupił, ale żaden z nich nie pił. Conny przesunął wazon ciętych kwiatów i położył na stole dwie kartki.
– Proszę spojrzeć na to – powiedział i podsunął jedną z nich. Billy się nachylił. Był to wydruk zdjęcia z profilu Jennifer na Instagramie. Billy rozpoznał zdjęcie, które zrobił w tygodniu pod koniec czerwca, kiedy był sam w Sztokholmie.
Selfie. Z Långholmen.
Uśmiechnięta Jennifer w prawym dolnym rogu zdjęcia, z wodą i mostem Västerbron w tle. Pełnia lata.
– A teraz proszę popatrzeć na to. – Conny położył obok drugą kartkę. Na niej również było zdjęcie Jennifer, lecz starsze i takie, które zrobiła sama. Billy od razu je rozpoznał. Zostało zrobione wiosną w Oslo. W tle była woda, dlatego Billy je wybrał. Wyciął z niego Jennifer i wkleił na zdjęciu z Långholmen. Trochę je zmniejszył, pobawił się światłem i zrobił lustrzane odbicie, ale to było to samo zdjęcie.
– To samo zdjęcie – powiedział Conny jak echo jego myśli.
– W sensie? – Billy nie miał odwagi podnieść głowy i spojrzeć Conny’emu w oczy.
– To jedno i to samo zdjęcie Jennifer.
– Chyba nie rozumiem… – wykrztusił Billy i zaryzykował spojrzenie w górę. Głos nie odmówił mu posłuszeństwa i niczego nie zdradził, więc miał nadzieję, że twarz również.
– Ktoś je sfałszował – orzekł Conny i wskazał zdjęcie z Långholmen. – Proszę spojrzeć na włosy. Odstają dokładnie w taki sam sposób, tylko że na tym… – wskazał zdjęcie z Oslo – wiatr wieje w prawo, a na tym w lewo. Lustrzane odbicie.
Ponieważ przełożeni Jennifer w Sigtunie najwyraźniej nie wierzyli Conny’emu, również Billy posłał mu szybkie spojrzenie pełne zdrowego sceptycyzmu, a potem się pochylił i uważniej popatrzył na oba zdjęcia. Teraz widział to wyraźnie. Musiał przyznać, że od wiatru z tyłu włosy Jennifer odstawały w charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny sposób. Jak mógł to przeoczyć? Przeklął się w duchu. Tak łatwo można było to naprawić.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
Conny się zawahał. Billy już wiedział, do czego zmierza rozmowa, ale założył, że Conny będzie bardzo starannie dobierał słowa, bo to, co zamierzał powiedzieć, brzmiało jak szaleństwo. Policja z Sigtuny już odrzuciła jego teorię.
– A więc tak to wygląda: ja i Karin, moja żona, rozmawialiśmy o tym, kiedy w sierpniu zgłosiliśmy zaginięcie. Nie rozmawialiśmy z Jennifer od końca czerwca. Dzwoniliśmy trzy razy, nie odbierała, ale za każdym razem odpowiadała esemesowo. Ani razu nie oddzwoniła.
– Okej? – wtrącił Billy pytającym tonem.
– Wtedy na początku sierpnia rozmawiałem z kilkorgiem jej przyjaciół. Wczoraj i dzisiaj znów z nimi porozmawiałem. Nikt nie widział jej od dwudziestego piątego czerwca.
Billy nie odpowiedział. Conny znów wskazał palcem zdjęcia leżące przed nimi na stole.
– Jeżeli są fałszywe, to znaczy, że coś mogło jej się stać już w czerwcu.
– Na przykład co? – odparł Billy i spojrzał na niego pytająco. – Z własnej woli nie daje znaku życia czy jak?
– Nie. – Conny’ emu udało się pomieścić w tym jednym słowie jednocześnie irytację i rozczarowanie. – Gdyby zrobiła to dobrowolnie, nie byłoby powodu do fałszowania zdjęć.
Conny wziął głęboki oddech, z pełną świadomością, że brzmi jak człowiek, który po prostu nie potrafi się pogodzić ze śmiercią córki i chwyta się wszystkiego, co pozwala wierzyć, że to nieprawda.
– Wiem, jak to brzmi, ale… – znów szukał wzroku Billy’ego i po raz pierwszy w ciągu ich rozmowy wyglądał, jakby znów miał się rozpłakać. – Miała w sobie dzikość. Lubiła wyzwania, ale nie nurkowałaby samotnie w nieznanej grocie we Francji. Nie była nieodpowiedzialna.
Billy tylko kiwał głową, a jednocześnie przebiegał w myślach całą sytuację. W zasadzie miał cholerne szczęście, że ojciec Jennifer przyszedł do niego. Nie robił wrażenia człowieka, który poddałby się od razu. Prędzej czy później ktoś postanowiłby mu uwierzyć i zacząłby grzebać w sprawie zaginięcia i śmierci Jennifer. W tym wypadku tym kimś miał zostać on. Najwyraźniej Conny wiedział o nim tylko tyle, że zajmował się technicznymi aspektami pracy Krajowego Wydziału Zabójstw.
„Komputerami i takimi tam”, by go zacytować. Conny ani przez chwilę nie sądził, że mógłby mieć z tym coś wspólnego. Billy złożył to na karb swojej służby w policji: zdecydowana większość ludzi nie potrafi sobie wyobrazić, że policjanci popełniają poważne przestępstwa. Jeszcze nie wiedział, co z tym zrobić, ale doszedł do wniosku, że jeśli się zdecyduje pomóc Conny’emu, kupi sobie trochę czasu.
– Brzmi skomplikowanie – powiedział powoli, jakby nadal rozważał, czy uwierzyć w tę historię. – Ale naprawdę lubiłem Jennifer, więc mogę na to zerknąć i sprawdzić, co da się zrobić.
– Dziękuję, bardzo dziękuję. – Nie dało się nie zauważyć wdzięczności i ulgi w głosie mężczyzny. Wyraźnie był nastawiony na kolejną odmowę. – Mogę umożliwić panu dostęp do wszystkich jej aktywności na Facebooku, także z końca czerwca – kontynuował. – Będzie pan mógł zachować te wydruki, jeśli pan zechce.
Billy skinął głową, nadal niepewny, co z tym robić dalej. Wiedział tylko, że nie chce spędzać więcej czasu w kawiarni z pogrążonym w żałobie ojcem Jennifer. Niemal jak na zawołanie zaczęła dzwonić jego komórka. Odebrał. To był Torkel.
Telefon od drugiego życia.
Billy zauważył, że Vanja nadal jest w pracy, kiedy wbiegł do Pokoju i usiadł na wolnym krześle najbliżej drzwi.
– Przepraszam, co przegapiłem?
– Nic, czekaliśmy na ciebie – odparł Torkel i wstał ze swojego miejsca na drugim końcu stołu. Przed sobą miał cienką teczkę. – Zacznę tylko od podkreślenia, jak bardzo mnie cieszy, że wszyscy znów się zebraliśmy – kontynuował i spoglądał na każdego z osobna. – To naprawdę przyjemne uczucie.
Ursula już miała wtrącić, że do kompletu brakuje jeszcze Sebastiana, ale dała spokój. Taki komentarz w tym towarzystwie tylko zniszczyłby atmosferę, która na razie była dobra.
– Co jest, wróciłaś? – zwrócił się Billy do Vanji, jednocześnie sięgając po jedną z butelek wody Loka, stojących na stole.
– Zgadza się, wróciłam
– Fajnie. Ale dlaczego? Myślałem, że ci się podoba w Uppsali.
– Podobało mi się. Później o tym pogadamy.
– Przykro mi, ale chyba będziemy zmuszeni porozmawiać o tym teraz – wtrącił Torkel. – Dziś rano w mieszkaniu w Gävle znaleziono zwłoki – kontynuował ze wzrokiem utkwionym w Vanji, a jednocześnie przyciągnął do siebie teczkę i ją otworzył.
Vanja zmarszczyła czoło. W spojrzeniu Torkela było wręcz coś przepraszającego. Jakby wiedział, że nie spodoba jej się to, co powie.
Ciało w Gävle.
Co to miało wspólnego z powodem jej wyjazdu z Uppsali?
Wprawdzie Gävle leżało w policyjnym rewirze Gävleborgs län, który z kolei należał do kierowanego z Uppsali okręgu Mitt, gdzie byli Anne-Lie i Sebastian Bergman. Ale to wszystko. Czy dlatego mieli rozmawiać o przyczynie jej wyjazdu? To się wydawało naprawdę na wyrost.
Jednak jak tylko zobaczyła zdjęcia, które Torkel ułożył przed nimi na stole, zdała sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Wręcz przeciwnie.
– O kurwa! – wymsknęło jej się na ich widok.
Ursula i Billy odwrócili się do niej z ciekawością, ale tylko się zapadła głębiej w siedzisko krzesła, skrzyżowała ręce na piersi niczym krnąbrne dziecko i wlepiła posępne spojrzenie w Torkela i leżące na stole zdjęcia, dobrze wiedząc, do czego zmierza ich podsumowanie.
– Rebecca Alm – oznajmił Torkel i wskazał zdjęcie kobiety leżącej na brzuchu.
Jedna noga wystawała poza krawędź łóżka.
Była naga od pasa w dół, jeśli nie liczyć skarpetek.
Miała worek na głowie.
– Jak już mówiłem, dziś rano znalazł ją przedstawiciel właściciela lokalu. Można było natychmiast powiązać to ze śledztwem trwającym w Uppsali, więc dostali sprawę.
– Anne-Lie ją dostała – wtrąciła Vanja.
– Tak. – Torkel skinął głową.
– Czy ktoś z was wyjaśni, o co chodzi, czy cała reszta ma się jedynie domyślać? – spytała Ursula i odwróciła się do Vanji.
Vanja popatrzyła na Torkela, lecz ten wzruszył lekko ramionami i wykonał gest, jakby mówił: „Ty powiedz”. Vanja wzięła głęboki wdech i wyprostowała się na krześle.
– Badaliśmy sprawę seryjnego gwałciciela, który usypia ofiary i zakłada im na głowę worek. O tak. – Wskazała zdjęcia, które rozłożył Torkel. Billy nachylił się nad stołem i przyciągnął je do siebie. – Anne-Lie, moja tamtejsza przełożona, zaangażowała do śledztwa Sebastiana i dlatego odeszłam – zakończyła.
– A teraz chce zaangażować również nas – stwierdził Billy.
– Tak jak powiedziała: wczoraj miała gwałciciela, a dziś najprawdopodobniej ma mordercę. – Torkel skinął głową.
– W tym jest dobra – wtrąciła Vanja. – Organizuje taką pomoc, jaka jest jej potrzebna.
Pod pochwałą jak zwykle kryło się rozczarowanie. Dobrze jest wykorzystywać wszystkie dostępne środki, ale to oznaczało, że znowu będzie musiała pracować z Sebastianem.
– Musimy to wziąć – oznajmił Torkel. Nie dało się nie wyczuć przepraszającego tonu w jego głosie.
– Przecież wiem – odparła Vanja ostrzej, niż zamierzała.
– Co chcesz teraz zrobić? – zapytał Torkel, podszedł do Billy’ego, wziął zdjęcia Rebekki i włożył je z powrotem do teczki. – Co my mamy zrobić?
Co właściwie zamierzała? Z jakiegoś dziwnego powodu czuła się bardziej zrezygnowana niż oburzona. Wydawało się, że nie ma dla niej sposobu na uniknięcie Sebastiana Bergmana. Raz za razem udawało mu się zagnieździć w prowadzonych przez nich śledztwach, był coraz bliżej i bliżej jej i ekipy. Nie miało znaczenia, ile razy go się pozbywali, i tak zawsze wracał. Jak cholerny bumerang. Gdyby wierzyła w siłę wyższą, karmę albo przeznaczenie, pomyślałaby, że jest skazana na towarzystwo tego nieznośnego drania.
Że to kara.
Próba.
Coś postanowionego z góry.
– Najwyraźniej od niego nie ucieknę – podsumowała swoje myśli i lekko wzruszyła ramionami.
– Są inne wydziały, w których możesz pracować – podsunął Torkel.
To była prawda, ale jeśli już wykurzył ją z Uppsali, czy nie wykurzy jej także z Krajowego Wydziału Zabójstw? To było jej miejsce pracy. Jej dom. Nie Sebastiana. Władza nad sobą, na którą mogła mu pozwolić, miała swoje granice. Nadszedł czas, by się postawić. Tak samo jak poprzednim razem, kiedy wrócił, a ona rozważała odejście. To byłoby zbyt proste. Zbyt tchórzliwe.
– Nie, pracujemy. Będę musiała się dopasować do tej sytuacji.
– Na pewno?
Vanja tylko skinęła głową.
– Zobaczę, co będę mógł zrobić, kiedy przyjdzie co do czego, ale nie jestem pewny, czy mogę wymagać jego odejścia – rzekł Torkel.
– Wiem.
– Nawet jeśli nie sądzę, że ktokolwiek z nas chce z nim znowu pracować – dodał i spojrzał w stronę Ursuli i Billy’ego.
Billy skinął głową, jakby nieobecny. Ursula poczuła, że zaczyna ją to trochę denerwować. Była najbardziej przeciwna ponownemu przyjęciu Sebastiana, kiedy wrócił. Wtedy. Za pierwszym razem. Od tamtego czasu dużo się wydarzyło, a kiedy dorośli ludzie zaczęli spiskować przeciwko niemu, poczuła, że nie może dłużej milczeć. Do diabła z miłą atmosferą.
– Właściwie nie mam nic przeciwko ponownej pracy z nim – oznajmiła spokojnie i wlepiła wzrok w pozostałych, każdego po kolei, jakby zapraszała do protestów.
Żadne nie nadeszły, ale Vanja spojrzała na nią jak na zdrajczynię, a potem wstała i bez słowa wyszła z Pokoju.
– Dobrze, no to jedziemy – westchnął Torkel, czując, że poranne uczucie szczęścia już dawno się ulotniło. Jak zawsze, gdy w grę wchodził Sebastian Bergman.
Ciało nadal leżało w sypialni.
Billy przyłapał się na tym, że stoi w drzwiach i się na nie gapi. Martwa kobieta na łóżku. Nie dało się myśleć o niczym innym.
W samochodzie do Gävle – dwie godziny drogi, które pokonywał w niecałe półtorej – zastanawiał się, czy poruszyć temat Jennifer. W końcu kilka razy z nią pracowali. Jeśli dobrze pamiętał, Ursula nawet ją lubiła. Byłaby to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem, gdyby zapytał, czy słyszeli, co się stało – czuł jednak strach, że będzie po nim widać, iż coś nie gra. My niczego nie zauważyła, ale nie była policjantką i nie mieli za sobą kilku lat ścisłej współpracy.
Poza tym Vanja była pieprzonym wykrywaczem kłamstw.
Wystarczył fałszywy ton głosu lub krótkie niepotrzebne wahanie i zaraz kąsała jak kobra.
Jeśli jednak nie poruszy tego tematu, a potem dotrze do nich, że wiedział przez całą drogę, to również będzie dziwne. Już miał coś powiedzieć, ale nagle zesztywniał.
Vanja wiedziała o jego zdradach.
Powiedział jej o nich w chwili słabości, gdy dopadły go wyrzuty sumienia. Teraz wydawało mu się to wręcz śmieszne – mieć wyrzuty sumienia z powodu niewierności małżeńskiej – ale je miał i rzeczywiście tak postąpił.
Czy mówił też, z kim zdradzał My?
Musiał się zastanowić. Nie, chyba nie. A może? Próbował sobie przypomnieć tę sytuację. Oglądali razem filmy z bramek na autostradzie, szukali kampera.
Przyznał się.
Zapytała, kim ona jest.
Odpowiedział… że to bez znaczenia.
Tak, tak było. Miał pewność. A więc pytanie brzmiało: poruszać ten temat czy nie?
– Słyszeliście o Jennifer? – spytała Vanja i tym samym zdecydowała za niego.
– Ja słyszałam – odparła Ursula. – To straszne. Spotykaliście się chyba poza pracą? – dodała i odwróciła się do niego.
– Spotkałem się z nią kilka razy po naszym wspólnym pobycie w Kirunie, ale nie były to częste spotkania – odparł skupiony na drodze i prowadzeniu samochodu.
– Tak naprawdę nigdy jej nie lubiłam – przyznała cicho Vanja z tylnego siedzenia i patrzyła przez szybę na krajobraz przesuwający się z prędkością, która mogła być podstawą do odebrania prawa jazdy.
– Tylko dlatego, że cię zastąpiła – odpowiedział Billy, zadowolony z kierunku, który tak szybko obrała rozmowa. Pilnował jednak, żeby nie zasugerować, że Jennifer była w czymkolwiek lepsza od Vanji.
Nie porównywać ich jako policjantek.
Kiedyś sam się porównywał z Vanją. Jej instynkt współzawodnictwa i niezdolność do zaakceptowania, że nie zawsze może być najlepsza, doprowadziły pomiędzy nimi do rozłamu. Zanim to nastąpiło, byli jak rodzeństwo, od tamtego czasu jak koledzy z pracy, może nawet przyjaciele, ale dawnej bliskości i zaufania nie udało się odbudować. Może to i dobrze, pomyślał Billy. Gdyby byli sobie bliżsi, może również powiedziałby jej, z kim zdradzał My.
Sytuacja i tak już była niekorzystna.
– Nie, po prostu jej nie lubiłam – zaprzeczyła Vanja. – W pracy wciąż była żądna cholernych emocji. Chciała biegać, brać udział w pościgach, strzelać i co tam jeszcze.
– Myślę, że trochę niesprawiedliwie ją oceniasz – zaoponował Billy.
– Nurkowała w pojedynkę w jakiejś francuskiej jaskini.
– I przypłaciła to życiem!
Wypowiedział te słowa głośniej i ostrzej, niż zamierzał. Załamał mu się głos i w samochodzie zapadła cisza.
– Przepraszam, to było gruboskórne – rozległa się cicha odpowiedź z tylnego siedzenia. Vanja położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła. – Przepraszam. Wiem, że ją lubiłeś.
– Pewnie…
Billy jeszcze przyspieszył. Nie rozmawiali więcej o Jennifer i miał nadzieję, że tak zostanie.
– Wybacz mi.
Jeden z techników próbował się przepchnąć w drzwiach. Billy zrobił krok do tyłu i wziął głęboki wdech.
Grunt to opanowanie.
Wrócił przez kuchnię do salonu. Technicy jeszcze nie znaleźli jej komórki ani komputera, ale też nie przejrzeli szafek i szuflad. Od tego zamierzał zacząć.
Być dobrym policjantem.
Nie zaprzątać sobie głowy Jennifer.
Powinna zajmować mniej miejsca, a nie więcej.
Krzyk przejdzie w szept.
Vanja siedziała na schodach, plecami do ściany i trzymała w ręku wstępny raport – a dokładniej notatki policjantów, którzy byli na miejscu jako pierwsi. Nie miała zbyt wiele do roboty na samym miejscu zbrodni. To była działka Billy’ego, a przede wszystkim Ursuli. Jednak wyjazd do Gävle spowodował przesunięcie spotkania z Sebastianem o kolejnych kilka godzin.
Przebiegła wzrokiem tekst, który miała przed sobą.
Rashid Nasir zjawił się tuż przed dziewiątą rano. Otworzył drzwi kluczem, zobaczył ciało. Zgłoszenie na sto dwanaście przyszło szesnaście minut po dziewiątej. Pierwszy policjant przybył na miejsce niecałe dziesięć minut później, potwierdził informacje Rashida, odgrodził teren i wezwał kolegów wraz z personelem technicznym. Technicy nadal pracowali w małym mieszkaniu, ale wstępnie mogli orzec jedynie tyle, że sprawca raczej nie wszedł przez okno. Vanja zanotowała w pamięci, że musi się dowiedzieć, ile kluczy do mieszkania krąży w obiegu. Rashid posiadał jeden. Może było ich więcej. Nikt jeszcze nie przesłuchał sąsiadów. Nie było wiadomo, kto i kiedy widział Rebeccę po raz ostatni. Nie mieli informacji, od jak dawna tam mieszkała. Ani żadnego tła. Domyślała się, że Carlos zebrał już większość faktów, a jeśli nie, to Billy zrobi to ekspresowo po powrocie na komisariat. Skoro jednak przyszła, mogła się na coś przydać, a nie tylko siedzieć na schodach.
Wstała, podeszła do drzwi sąsiadujących z mieszkaniem Rebekki i zadzwoniła. Otworzyły się natychmiast, jakby lokator – brodaty mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, odziany w kraciastą flanelową koszulę i workowate dżinsy – obserwował przez wizjer, co się dzieje na klatce schodowej.
– Dzień dobry, Vanja Lithner, Krajowy Wydział Zabójstw – przedstawiła się i uniosła legitymację policyjną. – Czy mogę zadać panu kilka pytań?
– Oczywiście – odpowiedział mężczyzna, ale dzielił uwagę pomiędzy Vanję a dobiegający z mieszkania płacz dziecka, który stawał się coraz bardziej natarczywy. – Proszę wejść, proszę. Myślałem, że znów zaśnie… – dodał, gestem zaprosił ją do środka i poszedł w głąb mieszkania. Po chwili rozległ się odgłos otwieranych drzwi i płacz zrobił się wyraźniejszy, a mężczyzna zaczął przemawiać spokojnym tonem. Vanja weszła, zamknęła za sobą drzwi wejściowe i przecisnęła się obok wózka stojącego w przedpokoju. Na wprost znajdował się pokój. Za uchylonymi drzwiami dostrzegła niepościelone podwójne łóżko. Skręciła w lewo i znalazła się w salonie. Była tam szara sofa, a przy niej okrągły stolik z półką, wykonany z jakiegoś ciemnego drewna. Przy krótszym boku stołu stał pojedynczy fotel z podnóżkiem. Na jasnych, niedawno odmalowanych ścianach wisiały obrazy, które zostały wybrane dlatego, że się komuś podobały, a nie ze względu na wartość. Mieszkanie było raczej zabałaganione – po podłodze walały się zabawki, a przy ścianie pod oknem stała zabawkowa kuchenka. W tym domu się mieszkało. Panował w nim przytulny chaos. Vanji przypadło to do gustu.
– Proszę, proszę. – Mężczyzna wskazał sofę, gdy wrócił z pokoju sąsiadującego z salonem. Vanja domyśliła się, że to sypialnia dziecka, bo mężczyzna trzymał na rękach zaspanego chłopczyka w pieluszce i ze smoczkiem w buzi, ubranego w T-shirt.
Vanja pomachała do niego. Chłopiec potarł oko wierzchem dłoni, szybko odwrócił głowę i przycisnął twarz do zarośniętej szyi taty. Vanja usiadła i spojrzała w stronę kuchni. Mężczyzna wyjął słoiczek z jedzeniem, odkręcił pokrywkę i wstawił go do mikrofalówki. Kiedy posiłek się podgrzewał, nalał wody do kubka niekapka i wręczył go chłopcu. Ten zaczął łapczywie pić. Mężczyzna odwrócił się do Vanji z nagłym sceptycyzmem w oczach.
Uderzyła ją myśl, że Jonathan byłby dobrym tatą. Mogliby tak żyć. Rozmawiali o tym. O dziecku. Głównie w żartach, ale nie całkiem. To było jak naturalny krok, który bardzo chciała poczynić z Jonathanem. W przyszłym roku kończyła trzydzieści pięć lat.
– Mogę poznać pańskie nazwisko? – zapytała.
Mężczyzna akurat układał śliniak, głęboki plastikowy talerzyk i zieloną plastikową łyżeczkę na stoliku przed fotelikiem chłopca.
– Oj, przepraszam. Mów mi Pierre. A to jest Grim – odparł i skinął głową w stronę trzymanego na ramieniu synka. Mikrofalówka zadźwięczała, Pierre otworzył drzwiczki, wyjął słoiczek i postawił go na blacie. Podszedł do fotelika i usadowił w nim Grima. Chłopczyk natychmiast zaczął kwilić i wyciągał rączki ku górze, żeby znów wziąć go na ręce.
– Tak, tak, tak, zaczekaj chwilę, zaraz zobaczysz… – Pierre wziął do ręki słoiczek, usiadł przy stole obok Grima, przełożył zawartość łyżeczką na talerz, zamieszał i trochę podmuchał, założył Grimowi śliniak, na koniec wetknął zieloną plastikową łyżeczkę w papkę i podsunął talerzyk Grimowi. Ten zaczął nabierać jedzenie i wkładać je do ust ze zmiennym powodzeniem. Vanja domyślała się, że Pierre nie po raz pierwszy jest w domu z synkiem.
– Twoja sąsiadka, Rebecca – zaczęła, kiedy sytuacja wydawała się opanowana, a Pierre był w stanie dzielić uwagę pomiędzy nią a syna. – Od jak dawna tu mieszka?
– Nie orientuję się. My od dwóch i pół roku, a kiedy się wprowadziliśmy, już tu była.
– Czyli nie znasz jej zbyt dobrze?
– W ogóle jej nie znam. Hopsa… – Pierre szybko się nachylił i skierował rękę z pełną łyżką z powrotem nad stół, bo Grim wyraźnie miał zamiar rozpocząć żywiołowe dyrygowanie. – Była trochę dziwaczna.
– Jak to?
– Nigdy się nie witała, mamrotała tylko do siebie, na nic się nie zgadzała, prawie jej nie widywaliśmy.
Pierre wziął do ręki łyżeczkę, którą wykładał papkę, zebrał to, co wylądowało na śliniaku, i położył z powrotem na talerzu. – Wydawało jej się, że jest obserwowana.
– Przez kogo? – spytała Vanja i mocniej się wyprostowała na sofie.
– Nie wiem. Chyba sama do końca nie wiedziała, ale o to chodziło w tej całej aferze z czujnikami przeciwpożarowymi.
Vanja wstała z sofy, podeszła do stołu, wysunęła krzesło i usiadła. Grim patrzył na nią wielkimi oczami, z łyżeczką w buzi.
– Opowiedz mi o tym – rzekła.
Było już późne popołudnie, kiedy Billy, Vanja i Ursula dotarli do Uppsali. Vanja pokazała, gdzie Billy może zaparkować samochód, upewniła się, że dostali karty umożliwiające wstęp i otwarcie drzwi, i pojechała z nimi na poziom ósmy. Otworzyła drzwi na wydział, który opuściła zaledwie dwanaście godzin wcześniej. Carlos i Sebastian siedzieli przy biurkach. Obaj podnieśli wzrok. Vanja posłała krótkie, ostre spojrzenie Sebastianowi i zwróciła się do Carlosa.
– To Billy i Ursula, koledzy z Krajowego Wydziału Zabójstw – oznajmiła.
Carlos wstał i podszedł do nowo przybyłych.
– Carlos Rojas, witam. – Podali sobie ręce, a potem Carlos odwrócił się do biurek przy oknach. – Ja siedzę tam, a Sebastian tam. – Wskazał. – Domyślam się, że Vanja znów zajmie miejsce w głębi, ale poza tym możecie siadać, jak wam wygodnie. Po hasła, dane logowania i takie tam wystarczy się zgłosić do mnie.
– Dzięki – odpowiedzieli równocześnie Billy i Ursula, po czym się rozdzielili w małym pomieszczeniu. Billy zajął biurko najdalej od okna, a Ursula to naprzeciwko Sebastiana. Uśmiechnęła się do niego, siadając, ale on skupiał uwagę na kim innym.
Na Vanji.
Ma się rozumieć.
Wstał z krzesła i podszedł do niej.
– Cześć – zaczął. Usiłował robić wrażenie tak otwartego i skruszonego, jak tylko było to możliwe. Co prawda nie zaszczyciła go choćby jednym spojrzeniem, ale i tak. – Wiem, że sobie nie życzyłaś mojej obecności – kontynuował cicho.
– A mimo to jesteś – odparła, przecisnęła się obok niego i poszła na swoje dawne miejsce.
Sebastian poczuł wahanie. Wcześniej, kiedy przyszedł do niego Torkel, zapytał o Vanję i usłyszał, że zamierzała wrócić. Nie czekała na to z utęsknieniem, ale zamierzała się dostosować. Sebastian nie bardzo wiedział, co to dokładnie znaczy. Pewnie próby unikania go za wszelką cenę.
Zrozumiałe. Ale nie mógł na to pozwolić.
Potrzebował jej.
Otrzymał ostatnią szansę, by wszystko naprawić. Tym razem nie zamierzał się wygłupić. Nie zawiedzie, nie zepsuje tego. Vanja powoli go zaakceptuje. Nie jako ojca, na to nie miał już nawet odwagi liczyć, ale jako kogoś, kto jest blisko. Z kim mogła wytrzymać. Brzmiało trochę żałośnie, ale mu wystarczyło. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale zamierzał działać według planu, na który się zdecydował przed ich pierwszym spotkaniem.
– Tym razem będzie inaczej – oznajmił i poszedł za nią do jej stanowiska pracy.
– Nie sądzę – stwierdziła krótko i usiadła na fotelu, odwrócona do niego plecami.
– Będziemy tylko kolegami pracującymi nad sprawą. Nic ponadto. Zapewniam.
– Jak dotąd nie dotrzymałeś żadnej z obietnic, więc…
Co miał na to odpowiedzieć? Nie pamiętał wszystkich złożonych jej obietnic, ale się domyślał, że złamał każdą z nich. Zwykle tak robił. Nie dotrzymywał zarówno drobnych w rodzaju: „Oczywiście, że zostanę na śniadanie”, jak i wielkich typu: „Zawsze będę cię chronił”. Całe jego życie było rezultatem kłamstw i złamanych obietnic.
– Wiem, że robiłem głupie rzeczy, raniłem cię, ale…
Okręciła się na krześle i spojrzała mu w oczy. Po raz pierwszy, odkąd wszedł do pokoju.
– Masz do powiedzenia coś, co dotyczy sprawy?
– Co? Nie. A właściwie tak… – Spojrzał w stronę gabinetu Anne-Lie. Ona i Torkel siedzieli na krzesłach i rozmawiali. – Ale Torkel powiedział, że zaraz po przyjeździe zrobimy podsumowanie. Zaczekam więc.
– W takim razie dlaczego tu stoisz?
– Jak to?
– Przecież mamy być tylko kolegami pracującymi nad sprawą. Nic ponadto. – Vanja opadła na oparcie, skrzyżowała ręce na piersi, jakby się starała zaznaczyć dystans całą swoją postawą. Nie tylko słowami. – Jeśli nie masz nic dotyczącego sprawy, dlaczego tu stoisz?
– Koledzy z pracy mają chyba zwyczaj rozmawiać? – spróbował.
– My nie – stwierdziła i demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami.
Sebastian postał jeszcze kilka sekund, zastanawiając się, czy jest sens ciągnąć to dalej, ale uznał, że w ten sposób rozdrażniłby ją jeszcze bardziej.
– Okej… – powiedział cicho do siebie i wyszedł. Zobaczył, że Ursula siedzi i patrzy na niego z uśmiechem, który nie do końca potrafił rozszyfrować. Może było w nim pełne rozbawienia współczucie, o ile coś takiego istnieje. Jeśli to Vanja była najmniej zadowolona z ponownego spotkania z nim, a Ursula najbardziej, to był jeszcze ktoś pośrodku. Przynajmniej Sebastian wychodził z takiego założenia. Równie dobrze mogę załatwić wszystko za jednym razem, obskoczyć całą ekipę, pomyślał i poczłapał do Billy’ego, który akurat podłączał sprzęt.
– Hej, trochę się nie widzieliśmy.
– Tak.
Coś w tej krótkiej odpowiedzi kazało przypuszczać, że Billy nie miałby problemu, gdyby ich ponowne spotkanie nastąpiło jeszcze później.
– Jak się masz? – zapytał Sebastian swobodnym tonem i usiadł na skraju biurka. Spojrzenie Billy’ego mówiło, że dostrzegł w pytaniu coś więcej niż zainteresowanie jego ogólnym stanem zdrowia. Sebastian jako jeden z nielicznych, a właściwie już jedyny, wiedział o jego mrocznej żądzy. Widział, jak daleko jest gotów się posunąć.
– Wszystko dobrze, dzięki – odparł Billy neutralnym tonem. – A ty?
– Żadnych wypadzików do sklepów zoologicznych albo schronisk dla psów? – ciągnął Sebastian, nie odrywając wzroku od kolegi.
Billy wyprostował plecy i jednocześnie się rozejrzał. Wyglądało na to, że nikt z pozostałych nie zwraca na nich uwagi. Zrobił krok w stronę Sebastiana i ściszył głos.
– Ten dowcip zaczyna zapuszczać brodę.
– To nie dowcip.
– Przestań. Mówię poważnie. – W głosie Billy’ego była taka hardość, że Sebastian nie wątpił w to nawet przez sekundę. – Wiem, co widziałeś, ale to było wtedy. Jeden raz. Od tamtego czasu nic się nie wydarzyło.
– Okej, w porządku.
– W takim razie odpuść.
Nachylił się naprawdę blisko, Sebastian czuł na twarzy jego oddech. Przez kilka niemych sekund mierzyli się wzrokiem. Sebastianowi przeleciała przez głowę myśl.
Billy może być groźny.
Nie tylko dla zwykłego kota.
– Okej, odpuszczę.
– To dobrze – odparł Billy, zrobił krok do tyłu i dalej szykował sobie nowe stanowisko pracy. – Fajnie będzie znów razem pracować – kontynuował, jakby niedawna wymiana zdań się nie odbyła.
Sebastian wstał z biurka i wrócił na swoje miejsce, gdzie już czekała Ursula. Krótko go uścisnęła na powitanie.
– Fajnie cię znowu zobaczyć – powiedziała.
– Jedna na troje – oznajmił Sebastian z uśmiechem i nieokreślonym gestem wskazał Vanję i Billy’ego. – Lepsza statystyka niż zwykle w moim przypadku.
Ursula zrozumiała, że to miał być żart, ale niestety Sebastian powiedział samą prawdę.
Cała siódemka zebrała się w jednej z dużych sal konferencyjnych, przy której Pokój na Kungsholmen wyglądał jak pomieszczenie kwalifikujące się do remontu. Lakierowany parkiet w jodełkę był przykryty dużym prostokątnym czerwonym dywanem. Na dywanie stał solidny dębowy stół, przy którym mogło się zmieścić dwanaście osób. Siadając, Billy pomyślał, że skórzane krzesła z wysokim oparciem są bardziej wygodne niż większość tych, które miał u siebie. U sufitu dostrzegł nowoczesne, ale funkcjonalne oświetlenie w formie trzech długich aluminiowych rurek z żarówkami w środku. Na ścianie wisiała biała tablica – kilka zdjęć sąsiadowało tam z mapą Uppsali. Mapę umieszczono za cienką taflą ze szkła, dzięki czemu można było robić na niej notatki i wymazywać, kiedy robiły się nieaktualne albo wymagały modyfikacji. Torkel zanotował w pamięci, żeby załatwić do Pokoju tego typu mapę Sztokholmu. Przy jednej ze ścian stała szafka z otwartymi drzwiczkami, za którymi znajdowały się uporządkowane stosy materiałów biurowych, kartek, bloków, długopisów, teczek i karteczek samoprzylepnych. Na szafce stały miska z owocami, butelki wody i coli. Pod sufitem wisiał supernowoczesny projektor skierowany na ścianę z tablicą – u góry widać było zrolowany ekran. W dwóch rogach stały przekręcane statywy z ekranami do wideokonferencji. Przez lata członkowie wydziału pracowali w różnych pomieszczeniach, ale to niewątpliwie było najbardziej luksusowe. Wyglądało bardziej jak miejsce zebrania zarządu w jakiejś notowanej na giełdzie spółce o bogatych tradycjach niż spotkania, na którym mieli omawiać zabójstwa i gwałty.
– No dobrze – zaczęła Anne-Lie i zasunęła ostatnią zasłonkę w czerwono-pomarańczowe pasy w oknie wychodzącym na korytarz, żeby nikt nie mógł zajrzeć do środka. – No dobrze. Żeby mieć to z głowy, zacznijmy od naszego słonia w salonie. Sebastian…
Wszyscy spojrzeli na Sebastiana, który akurat opadł na oparcie krzesła obok Ursuli z butelką wody mineralnej w ręku.
– Zostaje – zawyrokowała Anne-Lie. – Ja go chcę, a to moje śledztwo.
– Już tłumaczyłem, że zazwyczaj kiedy się pojawiamy, przejmujemy dowodzenie – wtrącił Torkel, patrząc na Vanję, ale Anne-Lie mu przerwała.
– Nie tutaj. Z wielką chęcią przyjmę waszą pomoc, ale nie padnę plackiem jak zachwycona kmiotka tylko dlatego, że przyjechali państwo ze Sztokholmu.
Ursula poczuła, że ją lubi. Spodobało jej się takie podejście i słowo „kmiotka”. Od dawna wyznawała tezę, że kompetencje jej kolegów malały w miarę oddalania się od dużych miast. Dobór słów mógł wskazywać, że znalazła bratnią duszę w ich nowej koleżance kierującej śledztwem.
– Ale wiemy też – kontynuowała Anne-Lie, zwróciwszy się bezpośrednio do Sebastiana – że będziesz trzymał ptaka w gatkach i zachowywał się porządnie, bo inaczej wylecisz.
Tak, Ursula była już pewna, że ją lubi.
Sebastian skinął głową, przełknął łyk wody i otarł usta grzbietem dłoni.
– Mogę od czasu do czasu go wyjąć, kiedy będę chciał się odlać?
Anne-Lie nie zaszczyciła go odpowiedzią. Wysunęła krzesło przy krótszym boku stołu i usiadła.
– Dobrze, to mamy już załatwione. W takim razie przystąpmy do rzeczy ważnych. Kto zacznie?
Przesunęła spojrzeniem nad stołem. Carlos wstał i zapiął cienką puchową kamizelkę, którą nosił na swetrze i koszuli. Podszedł do tablicy i obok pozostałych zdjęć umieścił powiększoną fotografię paszportową kobiety. Miała rzadkie, przetłuszczone brązowe włosy, ciemne oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i wąskie usta.
– Rebecca Alm, lat trzydzieści, urodzona w Nässjö, w wieku dwudziestu dwóch lat przeprowadziła się do Gävle, a więc mieszka tam od ośmiu lat. Pracowała na część etatu w stołówce chrześcijańskiej szkoły prywatnej Äng. Raczej nie utrzymywała kontaktów z kolegami z pracy. W ogóle robiła wrażenie samotniczki. Nie dysponuję diagnozą lekarską, ale koleżanka twierdziła, że miewała stany depresyjne czy coś w tym rodzaju – rzekł Carlos. – To na razie wszystko, wciąż nad nią pracuję.
Skinął lekko głową sam do siebie, jakby chciał podkreślić, że już skończył, i wrócił na miejsce.
– Znaleźliśmy w mieszkaniu telefon, ale nie było komputera – kontynuował Billy i skinął głową w kierunku zdjęcia Rebekki na ścianie. – Przeanalizuję go, jak tylko będę mógł, i sprawdzę, czy jest obecna w mediach społecznościowych.
– Według sąsiada utrzymywała, że ją śledzą – wtrąciła Vanja.
– Kto taki? – spytał Torkel i nachylił się z wyraźnym zainteresowaniem.
– Tego sąsiad nie wiedział – odparła Vanja i lekko wzruszyła ramionami. – Nie zgodziła się jednak na założenie czujników przeciwpożarowych, bo uważała, że będą w nich kamery.
– Dlaczego ktoś miałby chcieć ją śledzić? – spytała Anne-Lie i jednocześnie zapisała „śledzona?” na tablicy obok zdjęcia Rebekki. – Na pewno z kimś o tym rozmawiała.
Odwróciła się do Carlosa. Ten powtórzył lekki ruch ramion Vanji.
– Nic nam o tym nie wiadomo. Przynajmniej na razie.
– Dobra, od jak dawna nie żyje?
Ursula przeciągnęła się na krześle. Sebastian popatrzył na nią kątem oka. Zastanawiał się, czy propozycja kolacji nadal obowiązuje. Jeśli nie, czekał na niego kolejny samotny pokój hotelowy. Zamierzał zrobić co w jego mocy, by rzeczywiście się zmienić na lepsze, jak obiecał Vanji. Kilka godzin w towarzystwie Ursuli ułatwiłoby mu to zadanie.
– Na podstawie otoczenia i stanu zwłok obstawiałbym dwa tygodnie, plus minus kilka dni.
– Sąsiad widział ją drugiego października – powiedziała Vanja.
– To był również ostatni dzień jej obecności w pracy – wtrącił Carlos.
– Nikomu jej nie brakowało? – spytała Anne-Lie, jednocześnie zapisując „2.10” ze znakiem zapytania obok nazwiska Rebekki.
– Brakowało. Dzwonili do niej, dwóch kolegów było na miejscu, ale kiedy nie otwierała… – Carlos rozłożył ręce w geście wskazującym, że zaangażowanie jej kolegów z pracy dalej nie sięgnęło. – Zdaje się, że przez te lata raz na jakiś czas znikała, ale zawsze wracała.
Samotny człowiek.
Miasta były ich pełne. Im większe miasto, tym więcej samotnych.
Takich jak Rebecca, którzy potrafią zniknąć na całe dnie, tygodnie i nikt za nimi nie tęskni. Sebastian złapał się na rozmyślaniu, po jakim czasie znaleźliby go, gdyby dostał zawału w swoim mieszkaniu przy Grev Magnigatan. Z pewnością po długim. Pewnie dłuższym niż dwa tygodnie. Kto by za nim tęsknił? Może Ursula. Jednak nie na tyle, by się martwić, że spotkało go coś złego.
– Nikt nie zareagował na woń? – spytała Vanja.
– W mieszkaniu jest dość chłodno, ona była niska i szczupła, wręcz chuda, więc nie można mówić o rozkładzie zwłok jako takim, właściwie od razu uległa mumifikacji – wyjaśniła Ursula.
Zawsze to coś, pomyślał Sebastian. Ze swoimi dodatkowymi kilogramami w pasie pewnie zacząłby śmierdzieć. Może nawet przeciekłby przez podłogę do starej Ekensköld piętro niżej. Uznał to za dobry powód do zignorowania słów lekarza, że zrzucenie kilku kilogramów wyszłoby mu na zdrowie.
– Badania wykażą, czy są ślady nasienia albo środki nasenne we krwi – kontynuowała Ursula, przeglądając notatki leżące przed nią na stole. – Na szyi miała lekki siny ślad, może od ukłucia igłą, ale całkowitą pewność zyskamy dopiero po sekcji zwłok – zakończyła i opadła z powrotem na oparcie krzesła.
Anne-Lie skinęła głową, podeszła do mapy i wzięła do ręki cienki marker.
– Ida Riitala została zaatakowana tutaj… – Narysowała na tablicy małe kółko i obok umieściła jedynkę. – Stary Cmentarz, osiemnastego września. – Anne-Lie dopisała przy kółku „18.09”. – Następna jest Therese Andersson, pięć dni później, tutaj – na mapie pojawiło się kolejne kółko, dwójka i nowa data: 23.09. – Potem pojechał do Gävle. – Poza mapą dopisała nazwisko Rebekki, a dalej „2.10” ze znakiem zapytania. – Klara Wahlgren tutaj, trzynastego października. – Anne-Lie dodała kółko, czwórkę i datę „13.10”. Odłożyła marker i zrobiła krok do tyłu. Wszyscy w milczeniu przyglądali się mapie.
– Uppsala, Uppsala, Gävle i znów Uppsala – rzekł Sebastian.
– Tak. I co? – spytał Carlos.
– To wskazuje, że może dokonywać selekcji ofiar. –Vanja odpowiedziała za Sebastiana, a on poczuł ukłucie dumy.
Rozumowała poprawnie. Tak jak on.
Córeczka tatusia.
– A przynajmniej Rebecca została wybrana – rozwinął myśl i posłał Vanji spojrzenie pełne uznania. Oczywiście je zignorowała. – Czy istnieje powiązanie między ofiarami w Uppsali i Alm?
– O ile wiemy, nie – odparł Carlos. – Ale jeszcze nie sprawdzaliśmy pod tym kątem pozostałej trójki.
– Między Idą i Klarą owszem – wtrąciła Vanja.
– Jakie?
– Znają się. Śpiewały w tym samym chórze.
Sebastian pokiwał głową sam do siebie. Dwie ofiary się znały, z powodu jednej z nich sprawca zmienił miasto. Tu mógł być jakiś trop.
– Wiemy, jak się dostał do środka? – wtrącił Torkel, patrząc na Billy’ego i Ursulę jako na tych, którzy byli w mieszkaniu.
– Nie – odparła Ursula. – Zamek był nienaruszony. Próbowałam ustalić, ile było kluczy.
– Mogła go wpuścić?
– Miała przeżyć, więc nie jest to szczególnie prawdopodobne, prawda? – odparł Sebastian, nie próbując ukryć, że uważa to pytanie za najgłupsze, jakie usłyszał w ciągu całego spotkania.
– Może był zamaskowany i wepchnął się do środka, jak tylko otworzyła drzwi – podtrzymał Torkel, starając się, by irytacja w jego głosie nie była słyszalna.
– Czy w drzwiach był wizjer? – spytał Sebastian i odwrócił się do Ursuli. Ta skinęła głową.
– Kobieta, która sądzi, że jest obserwowana, używa wizjera, a jeśli człowiek na progu jest zamaskowany, nie otwiera mu drzwi – zakończył Sebastian takim tonem, jakby wyjaśniał coś pięcioletniemu dziecku.
Torkel już miał odpowiedzieć, ale Anne-Lie się wtrąciła.
– Masz do powiedzenia coś od siebie, czy jesteś tu tylko po to, żeby nas krytykować?
– Miło, że pytasz. – Sebastian wstał i podszedł do tablicy. Stanął plecami do pozostałych i przez kilka sekund jej się przyglądał. Czasami w ten sposób rozpoczynał wywód. Stojąc w milczeniu tyłem do publiki. Słysząc cichnący szmer. Wzbudzając maksymalną uwagę i wyczekiwanie.
– Może jeszcze dzisiaj, co? – rzekł niecierpliwie Torkel.
Sebastian odwrócił się i westchnął.
– Sprawca fantazjował o tym od dłuższego czasu, a pierwsza ofiara została prawdopodobnie zaatakowana w otoczeniu, które było mu znane, niezbyt daleko od jego miejsca zamieszkania – rozpoczął i wskazał na mapie kółko z numerem jeden.
– A więc skupiamy się na Idzie Riitali – podsumował szybko Torkel. – Co jeszcze?
Sebastian popatrzył mu w oczy. Poczuł, że Torkel chce go ukazać w złym świetle, może był to pierwszy krok do pozbycia się go.
Niedoczekanie.
– Ta kobieta mogła być kimś, kogo znał albo przynajmniej widział już wcześniej. Mógł też rozpisać sobie jej zwyczaje. Zależało mu na tym, by niespodzianek było jak najmniej.
Sebastian odwrócił się z powrotem do tablicy. Tym razem wskazał ręką umieszczone na niej zdjęcia.
– Motywem w takich przypadkach bywa zazwyczaj chęć zdobycia władzy i kontroli, choć nie możemy wykluczyć czystej nienawiści do kobiet. Sposób działania wskazuje jednak na coś bardziej skomplikowanego.
Popatrzył po pozostałych i wiedział, że przyciągnął ich uwagę. Rozważał kolejną teatralną pauzę, ale z niej zrezygnował.
– To, że je usypia, może wynikać z dwóch rzeczy: że czuje się niezdolny do dokonania tego aktu, kiedy ofiara jest przytomna, albo że zależy mu na poczuciu totalnej kontroli.
Billy podniósł wzrok znad papierów, które przeglądał. Czy tylko to sobie wmawiał, czy też ostatnie słowa Sebastiana były skierowane do niego?
– Jeśli prawdą jest to drugie – ciągnął Sebastian – to znaczy, że ten człowiek najprawdopodobniej już wcześniej eksperymentował z kontrolą i podporządkowaniem. W sytuacjach seksualnych.
Tym razem Billy niczego sobie nie wmawiał. Sebastian z całą pewnością zerknął w jego stronę.
– Coś w rodzaju sadomasochizmu? – zapytała Vanja, a lekki ruch głowy zdradził, że nie do końca rozumie, jak można uprawiać tego typu seks.
Billy rozumiał doskonale.
Kontrola. Upajająca władza. Satysfakcja.
– W każdym razie jakaś forma dominacji. – Sebastian skinął głową. – Jeśli chodzi o brak pewności, czy w ogóle jest w stanie odbyć sam akt, to ten człowiek miał pewnie wcześniej nieliczne doświadczenia seksualne, o ile w ogóle jakiekolwiek. Prawdopodobnie były nieudane.
– W jaki sposób go znajdziemy? – spytała Anne-Lie.
– Ta druga kategoria stanowi problem, bo ludzie do niej należący często są odludkami – odparł Sebastian i lekko westchnął. – Jeżeli mamy szczęście, może się okazać, że próbował wejść w środowisko BDSM, ale uznał, że to mu nie wystarczy.
– Czy worek też ma związek z kontrolą? – spytała Ursula.
– Spełnia dwie funkcje. Jest środkiem ostrożności: jeśli odzyskają przytomność, nie będą w stanie go zidentyfikować.
– To znaczy, że go znają? – włączyła się Vanja.
– Niekoniecznie, poza tym równie dobrze może chodzić o poczucie winy. On musiał je odczłowieczyć. Pozbawić twarzy. Dosłownie.
– Czy wiemy, że Ida Riitala była pierwszą ofiarą? – spytał Billy.
– Data stanowi pewną wskazówkę – odparł Sebastian cierpko i wyobraził sobie, jak nagroda za najgłupsze pytanie spotkania przechodzi z rąk Torkela do Billy’ego.
– Może istnieć ciemna liczba: kobiety, które nie chciały albo nie miały odwagi tego zgłosić – bronił się Billy ze wzrokiem przekornie utkwionym w Sebastianie.
– To rzadko spotykane przy napaściach na tle seksualnym – zaoponował Sebastian, choć musiał niechętnie przyznać, że w słowach Billy’ego coś jest. Torkel zachował nagrodę.
– Na razie koncentrujemy się na Idzie – zarządziła Anne-Lie. – Na konferencji prasowej dziś wieczorem poprosimy ewentualne ofiary, żeby się zgłaszały, i zobaczymy, co dalej.
Wstała, jakby chciała zaznaczyć, że spotkanie dobiegło końca.
– Czy wracając do domu, Ida mijała jakieś kamery? – zapytał Billy, zbierając materiały, które miał przed sobą.
– Były ze dwie, ale żadna bezpośrednio nie sąsiadowała z miejscem ataku – odparł Carlos.
– Mogę dostać nagrania?
– Oczywiście.
– Jeżeli ofiary coś łączy, chcę o tym wiedzieć przed konferencją prasową – oznajmiła Anne-Lie.
Wszyscy skinęli głowami i spotkanie ostatecznie się zakończyło. Vanja wstała i pierwsza wyszła z pokoju, nie posławszy ani jednego spojrzenia Sebastianowi. Po drodze na swoje miejsce Sebastian spojrzał przelotnie na Anne-Lie. Skinęła mu głową i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ucieszyło go, że został doceniony, ale to nie o jej uznanie walczył.
Była ofiarą.
Ta myśl uderzyła Sebastiana, jak tylko Ida otworzyła drzwi na tyle, na ile pozwalał łańcuszek, a on i Ursula podstawili legitymacje pod wizjer. Nie czuła się dobrze i nie życzyła sobie ich obecności, a przynajmniej jego. Uświadomił to sobie, gdy niechętnie wprowadziła ich do salonu w dusznym mieszkaniu. Usiedli obok siebie na sofie, a Ida pozostała w pozycji stojącej, blisko drzwi, jakby była gotowa uciec w razie najmniejszego niebezpieczeństwa. Sebastian widział, jak nerwowo skręca w palcach kosmyk włosów zwisający prosto i ciężko wzdłuż policzka, a jednocześnie przygryza wargę. Coś się zepsuło w tej chudej kobiecie o zapadniętych oczach tamtej nocy na Starym Cmentarzu. Rana się nie zasklepiła, nie nastąpiła poprawa.
– Nie chce pani usiąść? – zapytała przyjaźnie Ursula i skinęła głową w kierunku fotela przy oknie.
Ida pokręciła głową.
– Dobrze mi się tu stoi. W jakiej sprawie państwo przyszli?
– Zna pani Rebeccę Alm?
Ida bezgłośnie pokręciła głową.
– Nigdy pani nie spotkała tej kobiety? – kontynuowała Ursula, położyła zdjęcie na stole i delikatnie pchnęła je w kierunku Idy.
Ta zrobiła krok do przodu i spojrzała, nie biorąc go nawet do ręki. Ponownie pokręciła głową.
– Nie, nie wiem, kto to jest. – Podniosła wzrok znad zdjęcia i spojrzała prosto na Ursulę. – Dlaczego mnie o to pytacie?
– Spotkało ją to samo co panią – wtrącił się Sebastian, zanim Ursula zdążyła odpowiedzieć. – W Gävle – dodał w nadziei, że Ida poczuje się bezpieczniej, kiedy usłyszy, że człowiek, który zrobił jej krzywdę, zmienił miejsce i dzieli ich kilkanaście kilometrów. Nie trzeba było mówić nic więcej, opowiadać wszystkiego. Nie potrzebowała informacji, że atak tym razem zakończył się śmiercią i że doszło do niego w mieszkaniu ofiary. Mogłoby to odebrać jej jedyne miejsce, w którym czuła się bezpiecznie. Własny dom. Tylko godziny dzieliły ich od chwili, kiedy prasa pozna związek między napaściami a śmiercią Rebekki, ale Sebastian czuł, że izolacja Idy obejmuje nawet serwisy informacyjne i internet. W najlepszym wypadku nawet się nie dowie.
Ida tylko skinęła głową. Nie zadawała żadnych pytań, nie zastanawiała się, jak, kiedy i dlaczego, nie chciała wiedzieć, czy wpadli na jakiś trop.
Zapadła kilkusekundowa cisza.
Jest ofiarą, pomyślał znowu. Wokół całej jej postaci unosiła się aura szoku i chaosu. Ursula zabrała z powrotem zdjęcie i wstała.
– Czyli nigdy przedtem jej pani nie widziała?
Ida znów pokręciła głową. Ursula zrobiła krok wokół stolika i spojrzała na Sebastiana. Poczuła, że powinni się zbierać.
– Ktoś pani pomaga? – spytał łagodnie Sebastian, nie ruszając się z miejsca. – Po tym, co się stało.
– Jak to?
– Po tak wstrząsającym wydarzeniu człowiek przestaje żyć jak przedtem. Zdarza się, że potrzebuje pomocy w dojściu do siebie. Kogoś do rozmowy.
– Modlę się.
– Kogoś oprócz Boga.
Ida spojrzała mu w oczy po raz pierwszy od ich przyjścia.
– Nie wierzy pan, że On jest w stanie pomóc?
Sebastian nie odpowiedział wprost. Nie wierzył w żadną siłę wyższą. Był jednak przekonany, że wiara i religia mogą dać poczucie przynależności do wspólnoty, przekonać, że istnieje coś potężniejszego – pewien sens, porządek. Wiara w coś takiego naprawdę mogła pomóc w wielu sytuacjach, on jednak miał równie silne przekonanie, że młoda kobieta po ciężkiej traumie potrzebuje czegoś innego, czegoś więcej.
– Uważam, że Jego zdolność do pomocy na co dzień jest cokolwiek ograniczona.
– Nie wierzy pan w Boga i Jezusa – zawyrokowała Ida i zabrzmiało to tak, jakby już wyrobiła sobie o nim zdanie i ustaliła, jakim jest typem człowieka.
– Moi rodzice wierzyli – odparł zgodnie z prawdą, próbując mimo wszystko nawiązać z nią jakąś więź.
– Ale pan nie. – Ida obstawała przy swoim. – Dlatego pan nie rozumie, w jaki sposób pomaga, jeśli tylko mu zaufamy.
To była prawda. Nie rozumiał.
Nigdy.
A tym bardziej nie okazywał zaufania.
Zamiast tego większą część okresu dorastania poświęcił na walkę ze wszystkim, w co wierzyli i co reprezentowali jego rodzice. W końcu nie tylko oni poczuli się zmęczeni jego buntowniczym brakiem zainteresowania i aktywnym dystansowaniem się od nich. Matka mu to wypomniała podczas ich ostatniego spotkania.
„Bóg cię opuścił, Sebastianie”.
„Odjął od ciebie swoją rękę”.
Jeśli tak było w istocie, sporo by to tłumaczyło. Sebastian nie zamierzał jednak zostać jednym z tych, którzy w obliczu trudności życiowych zaczynają się zapoznawać z rozmaitymi wspólnotami i teoriami, szukając odpowiedzi. Możliwość zrzucenia winy za wszystko na kogoś lub na coś byłaby wygodna. Nie musiałby się czuć w pełni odpowiedzialny za to, że nie mógł zatrzymać przy sobie swojej córki, nie potrafił jej uratować. Mógłby powiedzieć, że jej śmierć jest częścią większego Bożego planu. Może niezrozumiałego, ale planu.
Nie zamierzał jednak wdawać się w żadną dyskusję, wiedział z doświadczenia, że to nie ma sensu. Chodziło o wiarę. Człowiek albo wierzy, albo nie, a jeśli wierzy jak ta młoda kobieta, rozsądek ani argumenty nie mogły zwyciężyć.
– Widzę, że nie jest z panią najlepiej – oznajmił Sebastian z taką empatią, na jaką tylko było go stać. Ida nie odpowiedziała. – Kiedy ostatnio wyszła pani z domu? – kontynuował Sebastian, ale tym razem również nie otrzymał odpowiedzi. – Pani Ido…
– Może z tydzień temu – padła w końcu odpowiedź.
– Ukrywanie się przed światem to nie jest rozwiązanie.
– Bóg znajdzie rozwiązanie.
– Może Bóg pomaga, starając się, żeby z kimś pani porozmawiała – spróbował Sebastian i widział po Idzie, że po raz pierwszy trafiły do niej jego słowa. – Niezbadane są ścieżki Pana – dodał cytat, który, o ile sobie przypominał, słyszał w domu zawsze, gdy działo się coś, czego do końca nie można było wyjaśnić. – Może dlatego wysłał mnie – zakończył i jak tylko zobaczył reakcję Idy, zdał sobie sprawę, że przeszarżował.
– Wydaje się panu, że to właśnie pan wypełnia wolę Boga? – spytała z pogardą w głosie, wręcz wypluwając słowa.
W zwykłej sytuacji taka myśl mogłaby mu przypaść do gustu, ale w tym wypadku musiał się ugryźć w język i zachować komentarz dla siebie. Już prawie do niej dotarł, ale zaprzepaścił szansę.
– To nie ja mam potrzebę, by w to wierzyć – oznajmił z nadzieją, że ta mętna wypowiedź znów poruszy w niej jakąś strunę. Tak się jednak nie stało.
– Chcę, żebyście już poszli – oznajmiła krótko Ida.
Sebastian wstał ciężko. Ida się cofnęła, kiedy podszedł do niej i do drzwi.
– Potrzebuje pani kogoś – rzekł.
– Idźcie, proszę.
– Nie ma żadnej osoby, do której mógłbym zadzwonić? – spróbował po raz ostatni.
Ida skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła w podłogę.
– Sebastian. – Ursula przywołała go gestem. Nie mogli zrobić już nic więcej. Przynajmniej w tej chwili.
Z westchnieniem rezygnacji ruszył za nią do przedpokoju i wyszedł z mieszkania.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Ida przekręciła rygiel i z powrotem zasunęła łańcuszek. Odetchnęła i z trudem utrzymała równowagę – bliskość obcych ludzi fizycznie ją wykończyła. Tym bardziej że było to dwoje policjantów.
Weszła do kuchni, siadła na krześle i próbowała uporządkować myśli. Jej wzrok spoczął na leżącej na blacie komórce. Czy powinna zadzwonić do Klary? Czy u niej też byli?
Na pewno.
Co im powiedziała? Czy w ogóle cokolwiek?
Ida nerwowo przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, jak sobie poradzi przy kolejnej wizycie policji, kiedy przyjdą i powiedzą, że Klara Wahlgren rozpoznała Rebeccę i powiedziała, że ona też powinna ją rozpoznać. Że dość dobrze się znały. Czy wystarczy, jeśli powie, że nie poznała jej na zdjęciu, że spojrzała jednym okiem?
Poczuła smak krwi i uniosła palec do ust. Przegryzła sobie dolną wargę. Popatrzyła na plamę krwi zmieszanej ze śliną na palcu. Myśli szalały. Zbyt wiele naraz. A więc Rebecca też. Musiało o to chodzić. To nie mogło być nic innego. Nieprzytomnie zlizała krew z palca. Miał rację. Ten psycholog miał rację.
Potrzebowała kogoś.
Potrzebowała pomocy.
Wskazania drogi, odpowiedzi. Kogoś, kto decyduje. Musiała się dowiedzieć, że postąpiła słusznie. Wzięła do ręki telefon i wybrała numer.
Ingrid była zdenerwowana, jeszcze zanim zadzwonił telefon.
Musiała przyznać, że ten dzień był naprawdę do dupy. Wczesnym rankiem zadzwonił do niej dziennikarz i zapytał o coś, co podobno powiedziała na obozie konfirmacyjnym w Jämtlandii. W tamtym czasie była proboszczem parafii Nya Uppsala, a jeden z konfirmantów uznał jej słowa za obraźliwe i poniżające. Dlaczego sprawa wypłynęła dopiero teraz, kilka lat później? Ingrid zakładała, że miało to związek ze zbliżającymi się wyborami biskupimi. W zasadzie nie czuła niepokoju – po prostu głosiła Słowo Boże, tak jak było napisane, a jeśli ktoś poczuł się urażony albo się obraził, może nie powinien przystępować do konfirmacji. Istotą tego sakramentu było potwierdzenie chrztu. Powiedzenie „tak” Panu Bogu i zgoda na oddanie życia w Jego ręce.
Nawet jeśli organizacja, w której działała – Kościół Szwecji – próbowała to sprzedać jako coś w rodzaju kursu filozofii życia. „Zasadniczy sens polega na tym, że jesteś wartościowy i ważny przez to, że jesteś tym, kim jesteś. Jako człowiek odpowiadasz zarówno za własne życie, jak i za sposób, w jaki traktujesz innych” – jak napisano na stronie internetowej kościoła w opisie samego aktu. Były to frazesy żywcem wyjęte z pierwszej lepszej taniej filozofii autoterapeutycznej. Bardzo mało lub wręcz nic o Bogu. Niewykluczone, że konfirmanci „zrozumieją wartość bycia takimi, jakimi są, i to, że Bóg ich kocha”, ale nie to, że i oni powinni Go kochać.
Modlić się do Niego.
Czcić Go.
Rozumieć, że zawsze chodzi o Boga i Jezusa.
Pomyślała, że w obecnych czasach wszystko, co się nie odnosi do wybujałego ego młodych ludzi, jest pewnie uważane za nieciekawe.
Nawet jeśli Ingrid nie przejmowała się zbytnio poranną rozmową, to jednak wywarła ona wpływ na jej przygotowania do obowiązkowego przesłuchania, czy też hearingu, jak z niewiadomej przyczyny nazywała je diecezja. Dwie osoby przez ponad pół godziny zadawały jej pytania przedwyborcze. Jedna z nich była profesorką religioznawstwa i filozofii życia z uniwersytetu w Umeå, a towarzyszył jej kierownik odpowiedzialny za spotkania Kościoła Szwecji w ośrodku szkoleniowym pod Lund. Z pewnością żadnemu z nich nie można było nic zarzucić, ale Ingrid uważała, że skupiają uwagę na niewłaściwych kwestiach i zadają nie takie pytania, jak powinni, przez co wciąż musiała zgłaszać sprostowania i może sprawiała wrażenie, że stosuje uniki.
Miga się od odpowiedzi.
Jak polityk.
Na zakończenie podziękowali i stwierdzili, że poszło jej bardzo dobrze. Ingrid nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to kurtuazja, czy też naprawdę tak uważali. Całą kampanię oparła na byciu przeciwwagą dla wiejącego wiatru liberalizmu, alternatywą dla tych, którzy chcieli odzyskać dawne wartości. Takich ludzi nie brakowało. Wielu z przerażeniem patrzyło na to, jak ich Kościół z pełną powagą dyskutuje, czy Bóg rzeczywiście istnieje, czy też jest jedynie metaforą. Nie wierzyła własnym uszom, kiedy wysoko postawieni dostojnicy utrzymywali, że prawda jest ukryta w metaforze, a nie w dosłowności. Wielu śledziło debatę na temat chrześcijan namawianych do ukrywania krzyża, jeśli pracują na przykład w ochronie zdrowia, bo ktoś mógłby go uznać za prowokujący symbol.
Na to wszystko Ingrid miała odpowiedzi, ale ktoś musiał zadać właściwe pytania. Nikt jednak tego nie zrobił.
Gryzło ją poczucie, że straciła fantastyczną okazję, by do nich dotrzeć. To zwiększyło jej irytację, kiedy po przesłuchaniu pojechała na spotkanie z przedstawicielami związku zawodowego w sprawie problemu BHP. Wszyscy wiedzieli, jak miał na imię problem, i znali piastowane przez nią stanowisko – w końcu mieli za sobą niekończące się spotkania i dochodzenia, układali związane z nią plany. Ingrid była przekonana, że na spotkaniu tego dnia nie pojawi się nic nowego. A tymczasem została zaskoczona. Okazało się, że ich „problem BHP” może rozważyć ustąpienie ze stanowiska. Jeśli dostanie odprawę w wysokości rocznej pensji. W takim wypadku informacja o problemach z personelem w parafii również nie będzie musiała zyskać większego rozgłosu.
Po prostu szantaż.
Próbowali wykorzystać fakt, że stanęła do wyborów biskupich.
Była jedną z siedmiorga kandydatów, a szanse na wygraną miało jej zdaniem troje z nich. Dwoje, jeśli postanowi wykorzystać swoją wiedzę na temat Görana Peltzéna. Wyjazd do Londynu w dwa tysiące dwunastym roku okazał się znacznie bardziej kosztowny dla parafii w Strängnäs niż się spodziewano. O ile Ingrid dobrze rozumiała, gdyby ktoś zechciał się przyjrzeć sprawie, znalazłby stos paragonów z restauracji i teatrów. Trudno byłoby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego parafia miałaby pokrywać takie koszty. Poza tym wyglądało na to, że żony i mężowie także się załapali po mocno obniżonej cenie. Pytanie brzmiało, czy powinna wykorzystać tę wiedzę, czy też nie. Jeśli tak, to w formie anonimowego przecieku do prasy. W takim wypadku musiało być pewne, że nie zostawi śladu, który poprowadziłby z powrotem do niej. Obrzucanie błotem zadziałałoby na jej niekorzyść. Tak naprawdę chciała się wznieść ponad takie zagrania, ale na tym etapie najwyraźniej wszystkie chwyty były dozwolone. Miała pewność, że to jeden z jej kontrkandydatów wyciągnął na światło dzienne urażonego konfirmanta.
Zastanawiała się nad tym, kiedy wieczorem wracała samochodem do domu. Czuła wzburzenie i złość, a to najgorszy z możliwych stan psychiczny do podejmowania ważnych decyzji. Postanowiła więc, że na razie zachowa dla siebie to, co wiedziała o Göranie Peltzénie. Wybory miały się odbyć dopiero za dwa miesiące. Było jeszcze sporo czasu. Mogła poczekać kilka tygodni, spróbować wyczuć, jaka jest ogólna reakcja na jej przesłuchanie. Umieścili wszystko w sieci, więc uprawnieni do głosowania mogli wyrobić sobie opinię o kandydatach. Może nie było tak źle, jak jej się wydawało. Zerknie na to zaraz po powrocie do domu, a działać będzie później. Tak postanowiła. Kiedy zajechała przed willę przy Domherrevägen, była w trochę lepszym nastroju.
Wszystko się rozwiąże.
Bóg ją dobrze poprowadzi.
Jak zawsze.
Zgasiła silnik i już miała wysiąść z samochodu, kiedy zadzwonił telefon. Nieznany numer. Byle nie znowu ten dziennikarz, pomyślała i odebrała. To nie był on.
– Cześć, tu Ida. Ida Riitala – rozległ się słaby głos.
– Tak…?
– Nie wiem, czy mnie pamiętasz, byłam w Ab…
– Pamiętam cię – przerwała szorstko Ingrid. – Ostatnim, czego teraz potrzebowała, było przypomnienie tego okresu jej życia w Uppsali. – W czym mogę ci pomóc? – dodała przyjaźniej.
Po tym pytaniu przez pięć minut słuchała Idy opowiadającej o gwałtach, Klarze i Rebecce, policji, o tym, że nic nie powiedziała, o wątpliwościach.
– Ale już sama nie wiem – zakończyła. – Może powinnyśmy. Jak uważasz?
Ingrid oparła głowę o zagłówek, zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Była zirytowana jeszcze przed rozmową.
– Sądzę, że postąpiłaś jak najbardziej słusznie – powiedziała głosem, który, jak dobrze wiedziała, skłaniał ludzi do słuchania. Wzbudzał zaufanie. – Nie ma powodu tam wracać, wszystkie zostawiłyśmy to za sobą, okazałyśmy skruchę, modliłyśmy się o wybaczenie i je otrzymałyśmy.
Odpowiedziała jej cisza. Cisza, którą odczytała jako wahanie.
Łatwo zwątpić, kiedy człowiek jest poddawany próbom.
– Zrobiłaś słusznie. Mówienie, mieszanie w to policji, to ludzkie rozwiązania, a ty musisz się skupiać na rozwiązaniach Boskich. On widzi całość, wykorzystuje to, co się dzieje, do ulepszania ciebie, dodawania ci sił. Testuje cię, ale nigdy tak, byś nie mogła sobie z tym poradzić. Niech ta wiedza da ci poczucie bezpieczeństwa.
Odpowiedź Idy świadczyła o tym, że użyła dobrych argumentów, że do niej dotarła. Kontynuowała rozmowę jeszcze przez pięć minut, dopóki nie nabrała przekonania, że Ida jest zgodna co do tego, że najlepiej nic nikomu nie mówić. Zakończyła zapewnieniem, że może do niej zadzwonić w każdej chwili w dowolnej sprawie. Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Ingrid jeszcze przez kilka sekund siedziała w tym samym miejscu i myślała. Czy powinna zadzwonić do pozostałych? Klara odeszła z kościoła. Odeszła od Boga. Argumenty, których użyła w przypadku Idy, na nią nie podziałają. Gdyby zadzwoniła i poprosiła ją o dalsze milczenie, mogłoby to wręcz odnieść przeciwny skutek. To samo dotyczyło Rebekki Alm. Gdyby do niej zadzwoniła, Rebecca pewnie pomyślałaby, że to spisek, że potężne siły sprzysięgły się przeciwko niej. Zawsze miała bujną wyobraźnię.
Najlepsze, co mogła zrobić Ingrid, to poczekać.
Zobaczyć, co się stanie.
Zaufać, że Bóg pomoże jej to rozwiązać.
Wysiadła z samochodu i weszła do domu. Zdjęła buty i powiesiła płaszcz na wieszaku. Po drodze do kuchni włączyła kilka lamp. Kiedy nalewała wody do dzbanka, poczuła, jak bardzo jest zmęczona.
To był długi dzień.
Ale jeszcze nie koniec. Czekając, aż woda się zagotuje, weszła do gabinetu i włączyła komputer. Usiadła na biurowym fotelu, oparła łokcie o biurko i wsparła czoło na dłoniach. Dom był pogrążony w ciszy. Oprócz… Ingrid się wyprostowała. Zaczęła nasłuchiwać. Co to było? Odwróciła głowę i spojrzała na drzwi wychodzące na resztę domu.
Nic. Cisza.
Ciche pstryknięcie w kuchni było znakiem, że woda się zagotowała. Ingrid zalogowała się do komputera, a potem wstała i wróciła do kuchni przygotować filiżankę herbaty.
Bardziej to wyczuła, niż usłyszała.
W domu był ktoś jeszcze.
Za jej plecami.
Poczuła wzbierającą panikę, ale nie zdążyła się obrócić.
Nie znowu. Nie znowu.
Ta myśl przemknęła jej przez głowę tuż przed tym, jak poczuła ukłucie w szyję i upadła na podłogę.
– Dziękuję, że wszyscy daliście radę się zjawić mimo późnej pory – zaczęła Anne-Lie, kiedy Torkel i ona usiedli obok siebie przy stole w jednej z mniejszych sal zebrań na parterze komisariatu, a szmer ucichł. Torkel oszacował, że w pomieszczeniu są miejsca siedzące dla około trzydziestu osób. Mniej więcej połowa była zajęta. A więc blisko piętnaście osób. Nie miał pojęcia, ile gazet, kanałów telewizyjnych i witryn internetowych reprezentowali. Większość ich nagrywała – wszystkim, od kamer na statywach po telefony komórkowe w rękach.
– To jest Torkel Höglund z Krajowego Wydziału Zabójstw – kontynuowała Anne-Lie, wskazując Torkela. – On i jego drużyna pomagają w tym śledztwie.
Torkel skinął głową zebranym. Kojarzył tylko jednego.
Axela Webera.
Ma się rozumieć.
Ten dziennikarz zazwyczaj się przyglądał pracy Krajowego Wydziału Zabójstw, a w ostatnim śledztwie odegrał aktywną rolę. Wszyscy byli zgodni, że chyba zanadto aktywną. Weber posłał mu lekki uśmiech i uniósł rękę w geście pozdrowienia. Torkel nie odwzajemnił jednego ani drugiego.
– Mamy dziś na tapecie zabójstwo, dwa gwałty i jedną próbę gwałtu. Za wszystkim, jak podejrzewamy, stoi ten sam człowiek – zaczęła Anne-Lie, a Torkel zauważył wzrost zainteresowania wśród słuchaczy.
Wyprostowane plecy.
Długopisy przyłożone do kartek w notatnikach.
Palce na klawiaturach.
Zanim zaczęli, podjęli decyzję, że to Anne-Lie poprowadzi konferencję prasową. Torkel miał odpowiadać na pytania zadane bezpośrednio jemu albo na te, które mu przekaże. Nic poza tym. W zasadzie mu to nie przeszkadzało, nie miał zdania na temat tego podziału. Rozwiązała to tak, a nie inaczej. Zakomunikowała jak swoisty rozkaz. Uświadomił sobie, że już dawno nie wypełniał niczyich rozkazów. Nie był szczególnie zachwycony, że znów musi to robić.
Ustalili też, co będzie odpowiadał, którymi informacjami się podzielą, a które zatrzymają dla siebie. Sebastian i Ursula wrócili po rozmowie z Idą Riitalą z tymi samymi informacjami, które Vanja uzyskała u Klary Wahlgren.
Żadna z kobiet nie znała Rebekki.
Vanja uznała jednak, że w zeznaniach Klary coś się kryje, i potrzebowała jeszcze trochę czasu, by spróbować znaleźć powiązanie. Torkel był przekonany, że jej się powiedzie. W tego typu sprawach odznaczała się niezrównanym instynktem. W raporcie Carlosa po jego rozmowie z Therese Andersson znalazło się dokładnie to samo. Ona także nie znała Rebekki ani nawet nigdy o niej nie słyszała. Dlatego nie mieli powodu ujawniać, że dwie spośród ofiar znały się już wcześniej. Wywołałoby to tylko niepotrzebne spekulacje. Nie zamierzali również wspominać o strzykawkach i worku. Jeżeli ta sprawa zyska tak wielki rozgłos, jak Torkel się obawiał, oba szczegóły i tak wyjdą na jaw w ciągu doby. Sprawy o wysokim priorytecie, którymi interesowała się prasa, miały skłonność do przecieków.
– Możemy poznać nazwiska ofiar? – zapytał łysy mężczyzna z telefonem komórkowym, siedzący na skrajnym miejscu po prawej, kiedy Anne-Lie zakończyła podsumowanie i oddała głos chętnym.
– Nie, nie możemy ich ujawnić. Poza Rebeccą Alm.
– Tą, która umarła. W Gävle – powiedział Weber, patrząc w notatki.
– Tak.
– Czy wiecie, dlaczego zmienił miasto?
Torkel skinął głową. Bystre pytanie. Jak najbardziej na miejscu. Weber tak długo był reporterem kryminalnym, że niemal rozwinął w sobie instynkty policyjne.