Читать книгу Czy pamiętasz, Anais? - Michel Bussi - Страница 10
Trzynaście dni wcześniej
2
ОглавлениеVeules-les-Roses, 10 stycznia 2016
Trudno opisać chwilę.
Mimo to spróbuję. Postanowiłam prowadzić dziennik nowego życia. Mojego nowego życia! Zaczyna się właśnie dziś. 10 stycznia 2016 roku przed wodopojem w Veules-les-Roses.
Dokładnie o 9:11.
Moja biała panda stoi zaparkowana w poprzek drogi, tuż przed zbiornikiem o długości czterdziestu a szerokości pięciu metrów, przy wjeździe do Veules. Maska niemal zanurza się w dziesięciu centymetrach wody jak pysk zwierzęcia, które przyszło do wodopoju. Małej krowy. Wielkiego barana. Zadziałałam instynktownie, zatrzymałam się tu, zaciągnęłam hamulec ręczny, wysiadłam, wzięłam z tylnego siedzenia Anaïs, nie zamknęłam drzwi.
Postawiłam Anaïs tuż przed gigantycznym poidłem.
Podziwiałam z zapartym tchem.
Przed nami, w krystalicznym zwierciadle wody, tańczyły białe chaty wynurzające się spośród liści brzóz. Krajobraz jak z bajki, ponadczasowy, nie z tego świata. Zastanawiam się, jakie myśli mogły snuć się w tej chwili po główce Anaïs. Czy była równie wrażliwa jak ja na niezwykły urok tego miejsca?
Chłód szczypał nas w policzki, wgryzał się w brodę i uszy. Ostry chłód pod szarym niebem, dotkliwy wiatr. Anaïs nic nie mówiła, z jej różowych ust wydobywały się tylko obłoczki pary.
Tak, trudno jest opisać chwilę.
Wyjechałam z Nanterre o szóstej rano. Zabrałam wszystko, upchałam treść mojego życia w bagażniku i na tylnym siedzeniu pandy. W tym Adèle w dużym pleksiglasowym pudle, roztropnie ustawionym na kolanach Anaïs. Była ciemna noc. Potem miałam wrażenie, że jadę prosto przed siebie, na północ, aż do końca, dopóki droga się nie urwie, na kraj świata, dopóki morze nie otworzy się przede mną pomiędzy dwoma klifami.
Tutaj.
Do Veules-les-Roses. Tej zagubionej wioski. Niczym do mitycznej oazy na skraju wielkomiejskiej pustyni, zapomnianej przez miejskich nomadów.
Na zewnątrz nie było żywego ducha. Wody Veules wydają się wahać: czy przez chwilę stać w zbiorniku, kołysać się pośród mchu i kamyków, czekać na pstrąga potokowego, czy przemknąć pod kamiennym mostem, żeby szybciej połączyć się z morzem. Obojętne na ten brak zdecydowania nurtu, chaty drżały w zimnej wodzie. Anaïs też już dygotała, mocno ściskając moją rękę i ocierając się o mój sweter. Nie pomyślałam o założeniu palta, choć miałam je pod ręką, na siedzeniu pasażera.
Dziwna była ta opustoszała ulica, jakby zapomniana; wszyscy mieszkańcy schronili się, pokonani przez zimę. Miałam inne wspomnienia z Veules, wspomnienia cofające mnie do innego życia, kiedy przyjechałam tu przed pięciu laty z Ruy. Ulice Veules były czarne od ludzi. W połowie sierpnia Alabastrowe Wybrzeże ogarnęły krótkotrwałe upały. Zewsząd nadciągali turyści, zupełnie jakby wyrastali spod ziemi, niczym grzyby po deszczu. Radosny tłum wędrował półtorakilometrowym szlakiem wzdłuż najkrótszej rzeki Francji, szturmem zdobywał kawiarenki. Piaszczysta plaża przy odpływie nigdy nie wydawała się aż tak szeroka. Nikt nie zliczyłby półnagich ciał ani samochodów, ciasno zaparkowanych przy drodze ciągnącej się po klifie niczym olbrzymi wąż z kolorowych segmentów metalu.
Kiedy zapadła noc, kiedy Veules ucichło, kiedy długi stalowy wąż pełzł już w głąb lądu, do miasta, do Rouen, Nantes, Paryża, Ruy pokazał mi wieś. Jego wieś. Wybraliśmy się na kolację do Galets, potem przeszliśmy brzegiem Veules. U jej źródła, na łączce, namiętnie mnie pocałował. Byliśmy sami w ciemnościach. Sto metrów dalej, dokładnie tu, przy poidle, Ruy znów się zatrzymał. Trochę zagubiona, trzymałam go za rękę, tak jak dziś Anaïs mnie. Ruy opowiedział mi historię Anaïs Aubert. Oczywiście… Anaïs Aubert była jedną z najsławniejszych aktorek początku dziewiętnastego wieku. Legenda głosi, że nagle porzuciła Comédie-Française – pewnego letniego wieczoru 1826 roku, tuż po spektaklu. Miała powiedzieć do stangreta: „Jedź przed siebie, nie żałuj bata. Prosto, cały czas prosto. I nie zatrzymuj się”. U kresu podróży Anaïs dotarła tu, przed wodopój, jedyną drogą wiodącą wówczas do Veules. I od pierwszej chwili zakochała się w tej rybackiej wiosce. Po powrocie do Comédie-Française powiedziała o swoim odkryciu paryskiemu towarzystwu. Aktorzy i artyści zjeżdżali się, zaciekawieni. Narodziło się nowe kąpielisko, Veules-en-Caux… Pozostawało tylko jedno pytanie, wielka, nigdy nierozwiązana tajemnica Veules. Oczy Ruy figlarnie rozbłysły, zanim mnie pocałował.
Dlaczego Anaïs Aubert opuściła tego wieczoru Paryż?
Ruy wpatrywał się w żółty odblask latarni odbijającej się w czarnej wodzie poidła, czule objął mnie w talii, a potem wyszeptał te proste, jakże zaskakujące w jego ustach słowa: „Jeżeli kiedyś będę miał dziecko, córkę, będzie miała na imię Anaïs. To nie podlega dyskusji, Ariane!”.
*
Anaïs ciągnęła mnie za żakiet. Zmarzła. Słusznie mnie ponaglała, nie miałam już czasu na rozmyślanie. Spojrzałam na zegarek. Było piętnaście po dziewiątej. Za kwadrans miałam spotkanie z Xavierem Poulainem, agentem nieruchomości. Miał dać mi klucze do sklepu, mojego sklepu, a raczej… klucze do rudery przy rue Victor-Hugo, gdzie miał powstać sklep z dziełami sztuki i ozdobami, i to już wiosną. Mimo woli znów pogrążyłam się w rozmyślaniach. Nie potrafiłam uwolnić się od tego okropnego strachu, który chwytał za gardło, coraz wyraźniej docierało do mnie, jak byłam nieodpowiedzialna: wymyśliłam sobie, że wrócę tu, sama, z trzyletnią córką, w środku zimy, żeby otworzyć sklep.
Nacierałam Anaïs, żeby ją rozgrzać. I żeby dodać sobie otuchy. Odwróciłam się: panda stała z otwartymi drzwiami nad brzegiem wody niczym wielki, spragniony ptak.
– Dalej pójdziemy piechotą, kochanie. Dom jest bardzo blisko.
– Zabierzemy Adèle? – zapytała Anaïs.
– Nie, nie, zaczeka tu na nas.
Adèle nic to nie obchodziło. Spała na tylnym siedzeniu w swoim pudle. Adèle to żółw wodny. Ponoć była już na świecie, kiedy się urodziłam. Podarował mi ją ojciec chrzestny, którego widziałam raz w życiu. Adèle miała więc co najmniej dwadzieścia pięć lat… Mówi się, że żółwie wodne dożywają sześćdziesiątki. Możliwe! W końcu Adèle nie robi nic poza jedzeniem suszonych krewetek i kawałków mięsa z kamienia w akwarium albo pojemnika, w którym podróżuje.
– Czekaj tu, Adèle, zaraz wrócimy – rzuciła Anaïs.
Anaïs bardzo lubiła Adèle, mówiła do niej, zwierzała się, karmiła ją, a nawet pieściła, jak Memu, fioletowego strusia. Zwierzak w pancerzu i pluszak – dwójka jej jedynych przyjaciół.
Zamknęłam drzwi naszej pandy, nawet nie parkując auta, jak należy; sprawdziłam czapeczkę, szalik i rękawiczki Anaïs.
– Kotku, zobaczysz, jaka to ładna wieś!
*
Szłyśmy po chodniku rue Docteur-Pierre-Girard. Wieś zdawała się nieśmiało budzić. Głównie starzy ludzie powłóczyli nogami z torbami na zakupy w rękach. Zimny wiatr wdzierał się w ulicę. Opatuleni przechodnie nie wyglądali na przywykłych do ostrych chłodów. Trochę mnie to uspokoiło.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.