Читать книгу Anioł śmierci - Михаил Лермонтов - Страница 3

Anioł śmierci

Оглавление

Poświęcam А. М. В.

Kraino cudna, Wschodzie złoty,

Kraino czarów, namiętności,

Gdzie róż ogrody, ziem klejnoty,

Prócz szczęścia wszystko w obfitości,

Gdzie fale w rzekach płyną czystsze

Obłoki niebios uroczystsze,

Wspanialej wieczór dogorywa,

Świat cały piękność ta okrywa

I otaczają te uroki,

Gdy duszy ludzi piętnem skazy

Nie splugawiły złe wyroki,

ja kocham, Wschodzie, twe obrazy!

Kto ciebie znał, ten zapominał

Ojczyznę własną. Ten wspominał

Krasawic twoich świetne oczy,

W których się tyle żaru mieści

I – bezwątpienia – ten ochoczy

Uwierzy smutnej mej powieści.


Jest anioł śmierci; w pożegnania

Ostatniej chwili życia groźnej

Całuje nas; lecz całowania

Ust jego martwe są i mroźne,

I straszna, chwila jest konania..

Ofiara słaba – mimowoli

Ostatni oddech swój oddaje,

Lecz serce biedne boli, boli.

Gdy się już z życiem swem rozstaje.

Lecz ongi ludzie chwilę ową

Do chwil szczęśliwych zaliczali.

Anioła Śmierci tajne słowo

U wrót wieczności przyjmowali.

Wzrok jego pełen był miłości,

Uśmierzał burzę namiętności

I w duszę chorą i gasnącą

Nadzieję lał pokrzepiającą.

Zarówno wszystkie kraje ziemi

Nawiedzał młody Śmierci Anioł

I na ten nędzny ziemski padół

Oczyma patrzył wzgardliwemi,

Lecz przyjścia były łaskawemi,

Bo niebios cisza z nim szła na dół;

Opromieniony światłem bladem,

Jak światło gwiazdy o północy,

Śmiertelne czarem swojej mocy

On wabił dusze; z licem radem

Do raju wiódł ich mnogie rzesze

I był szczęśliwym w tej uciesze.

Dlaczegóż dziś błogosławieństwo

Anioła Śmierci – to przekleństwo?

I niedaleko nad brzegami

Bałwanów szumnych oceanu.

Pod niebem znojnem Hindostanu

Pagórki stoją szeregami.

Ostatni wznosi chmurne czoło

I skały zdobią go wokoło,

Wybiega w morze; tam swe gniazda

Uwity sępy i orłowie,

I rybak każdy ci opowie,

Jak niebezpieczna, tam w noc jazda.

Dzikiemi skryta tam krzakami

W nim jest jaskinia potajemna.

Mieszkanie gadów – zimna, ciemna,

Jak oszukane marzeniami,

Jak pozbawione celu życie,

Jak zbójcy lice z uśmiechami,

Gdy zbrodnię w sercu karmi skrycie.

Latami służbę przy niej pełni

Srebrzysty miesiąc w blasku pełni;

Jej strażnicami palm są rzędy,

Z nią fale Szumią swe gawędy.


W niej zdawna mieszkał już wygnaniec

I Zoraima imię nosił.

On na tej ziemi był skazaniec.

Lecz przebaczenia on nie prosił.

Mógł być szczęśliwy, lecz błogości

W zabawach szukał wciąż uciesznych,

Był grzeszny, lecz doskonałości

Od innych żądał, jak sam grzesznych.

W poziomem szukał on wielkości;

Za szczęście biorąc szczęściu mary.

W nadziejach pełen lękliwości,

W bezpożytecznej ostrożności

On do nikogo nie miał wiary.

Miłował noc, swobodę, góry,

Świat cały… lecz od ludzi stronił…

Choć kochał ich, to miłość gonił:

Na czole nosząc zimne chmury,

Z zasady był jej dumnym wrogiem,

Niepomny, że gdy w ludzkiem łunie

Raz się zapali – wiecznie płonie,

Bóg pogardzimy – zawsze Bogiem!

Skarb jeden tylko i świątynię

On miał pod niebios swym namiotem.

Jak raj więc cenił tę pustynię…

Czy sen jest prawdą?… Nie wiem o tem!


Tam – gdzie Libanu szczytne góry:

Ozdoba grobów – cyprys rośnie

I bluszcz oplata go miłośnie.

Więc gdy zahuczą groźne chmury,

Szalony wicher kiedy wrzaśnie,

Cyprysa złamie wysokiego:

Pociechę cyprys znajdzie właśnie

W ramionach bluszczu, druha swego…

Tak, obcym światu był Zoraim,

Lecz Ada była jemu rajem!

I była rzeźwą jako łania,

I miłą, jako blask zarania;

Jej pierś i kibić – ogniem wrząca.

Jej oczy – dwa południa słońca.

I cały świat ją wtedy bawił,

Dopóki w bladej swej wzniosłości

Wygnaniec przed nią się nie zjawił

Z oczami zimnej zuchwałości;

I zapragnęła wówczas ona

W zastygłej piersi jego zrodzić

Miłości ogień, i odrodzić

Zagasłe serce jego łona.

I to spełniła. Zoraima

W objęciach swoich Ada trzyma:

Ich miłość w jedno połączyła,

A zaś roztoczy ich – mogiła!…


Na szczycie niebios lazurowych

Z gwiazdami miesiąc srebrny płynie

Oświetla cichą dziś jaskinię;

Gromady wód oceanowych,

Próbując sił swych tytanowych,

O cypel biją w tej godzinie.

Zwyczajnie – w czas tak uroczysty.

Pamiętam – tkliwy głos i czysty.

Towarzyszony grą muzyki.

Wyrzucał w przestrzeń dźwięków szyki:

Z jaskini one wychodziły.

Szatany jakież owe dźwięki

Czarowną władzą dziś stłumiły?__

Bez uczuć prawie i bez siły

Na łożu śmierci, łożu męki —

Urocza Ada. Nie owionie

Pięknego lica wietrzyk świeży,

I próżno wzrok gasnący bieży

Ku niebios górnych wschodniej stronie,

I próżno czeka dnia jasnego,

I nie doczeka jutrzejszego,

Bo się rozstanie przed porankiem

Ze światem, życiem i kochankiem.


U jej wezgłowia – przerażony

Zoraim, strachem tajnym blady,

Stal na kolanach przygnębiony.

Na twarzy mając bólu ślady.

Dziewicy ręka chłodna w ciepłej

Wygnańca ręce, lecz nie grzeje

Żar życia ręki już zaskrzepłej;

Zoraim myśli: "Są nadzieje.

Że ręka chłodna – nic nie waży.

Ja widzę życie na jej twarzy!"

Tak bywa czasem: w to myśl wierzy,

Co pochowane w grobie leży,

A gdy nam nic nie pozostaje

Na pocieszenie swego serca,

Nadzieja – chociaż nas nie łaje,

To z nas się śmieje, jak szyderca.


I w on czas Śmierci Anioł tkliwy

Pod niebem leciał południowem;

Wtem słyszy w dole szmer gniewliwy,

I płacz miłości z żalu słowem…

Więc Anioł w jednem oka mgnieniu.

Zjawiskiem uderzony owem,

W jaskini staje. I w cierpieniu

Ostatniem śmierci szybko śpieszy

Osłodę przynieść biednej Adzie.

I – jako może – tak ją cieszy:

Na ustach pocałunek kładzie.

Do lotu potem już się ima.

Lecz nagle ujrzał Zoraima

W boleści wielkiej… Cóż poradzi?…

Promienie oczu ich się zbiegły,

Anielskie oczy wnet spostrzegły

W śmiertelnych wyrzut gorzki. Drgnienie

Litości poczuł Anioł święty.

A potem więcej, bo sumienie

Obwinił swoje, żalem tknięty:

On zabrał szczęście Zoraima,

Zoraim dzisiaj nic już nie ma.

Ją jedną kochał. W tej miłości

Zgorzały inne namiętności.


Lecz on nie płakał… W piersi jęki

Zamarły… Wszakże bladość czoła

Świadczyła, że już nie podoła

Boleściom, sroższej nad śmierć męki.

To pojął Anioł… Któż nie pojmie,

Że gdy najżywsza boleść dojmie,

Ją pieczętuje chłód milczenia?…

Schnie źródło łez!… To są rękojmie

Nadziemskich bólów… to cierpienia!


I Aniołowi myśl przychodzi,

Aniołów godna: męczennika

Za boleść ciężką wynagrodzi,

Bo przecież Stwórca nie zamyka

Nikomu drogi pocieszania:

Więc Anioł pierś swą wnet odmyka

I dusze w trupa on wyłania…

O cuda! Ada ożywiona

Anielską duszą! Krwi strumienie

Zabiły tętnem w środku łona,

I błysły oczu jej promienie.

Tak Anioł Śmierci się połączył

Ze wszystkiem, czem świat ziemski miły,

Lecz z niebiosami się rozłączył

I pozbył dawnej cudnej siły.

W pamięci tylko obraz blady.

Odgłosy sfery bardziej czystej:

Tak pozostawia w oku ślady

Meteor w nocy promienisty!

I dziwi Adę życie nowe,

I przyszłość pełną jest ciemności…

Uczucia dawne aniołowe

Zogniskowała-li w miłości.

Pragnieniom druha poświęciła

Radości wszystkie swego życia,

Jak gdyby śmierć w niej nie gasiła

Miłości żaru, serca bicia!…


I raz był wieczór. Tam na skale

Wygnaniec siedział zadumany,

Z nim Ada. U stóp ich wspaniale

Ocean grał rozkołysany.

Promienie słońca wieczornego

Sinawe głębie wód złociły,

Wędrowne żagle gdzieś brodziły

W przestrzeni groźnej królestw jego.

Dziewica oko czarne, duże

Na przyjaciela kierowała,

Instynktem trafnym zgadywała

Tajemne w sercu dzikiem burze.


On patrzał czasem w roztargnieniu

Ku różowemu zachodowi,

I nagle – ręką swą w milczeniu

Wziął rękę Ady i tak powie:

"Nie mogę! Serce nic pozwoli

W pustyni więzić dłużej ducha;

jam wolny – dusza ma w niewoli,

Ogniwa skruszę więc łańcucha…

Czem życie? – daj mi sławy czarę

Ze śmiertelnemi choćby jady,

Wypiję śmiało, nawet rady:

Czem szczęście wielkie?… cieniem mary!

Bo przyjdzie przecież koniec życia,

A z nim i serca niego bicia…

Toż powiedz, czyli szczyt mogiły

Nikczemnym będzie temu śladem,

Pod czyjem czołem dumnem, bladem

Wyniosłe myśli wciąż krążyły,

Kto chciał po sławy sięgnąć dyadem?

Rzuć okiem! Oto za górami

Z potężnem wojskiem, z sztandarami

Mocarze idą dwaj na siebie;

I jutro ledwo zorza w niebie

Obłoków stada zarumieni,

Już wojny trąba, szczęk orężów


Anioł śmierci

Подняться наверх