Читать книгу Chadży Abrek - Михаил Лермонтов - Страница 3

Chadży Abrek

Оглавление

Abrekiem nazywaja Kabardyńcy górala, który uczynił ślub, że i chwili nie odpocznie dopóki nie zabije oznaczonej przez siebie liczby nieprzyjaciół.

I

Auł Dżemata wielki bogaty,

Nie płaci dani, własną ma wolę;

Murami jego – ręczne bułaty,

Meczetem jego – jest bitwy pole.

A jego wolni dzielni synowie,

Zahartowani w krwawych walk żarze;

Ich sławę cały Kaukaz opowie,

Zna ją i sąsiad i ludy wraże.

A strzał ich pewny każdy uśmierca.

Bo nigdy wrogów nie chybił serca.


* * *

Niebo aż płonie; dzień tak gorący,

Że ze skał spiekłych para się wije;

Orzeł na skrzydłach w chmurze wiszący,

Jak punkt czerniejąc zwolna się kryje.

Cisza gdzie tylko zwrócisz oczyma,

W aule tylko spokoju niéma:

I lud w popłochu zwraca swe kroki,

Gdzie strumień bije z twardéj opoki.

Powoli tłum się w krąg jeden splata;

O czémże radzą męże Dżemata?

Czyli się w góry chcą puscić znowu

Dla trzód sąsiednich śmiałéj grabieży?

A może, chciwy krwi i połowu,

Z mordem i ogniem wróg wieczny bieży?


O nie bo tylko smutne spojrzenie

Rzucają wszyscy dzielni uzdzienie.

W obcego aułu odziany szaty,

Siedząc na głazie pomiędzy niemi,

Siwy Lezginiec, schylony laty,

Przemawia do nich słowy rzewnemi;

A z oka które ogniem mu błyska,

Dokola tęskne spojrzenie ciska.

Wszyscy współczując starca boleści,

Słuchali smutnéj jego powieści:

„Trzech dzielnych synów trzy krasne córy,

Na stare lata to mój skarb cały;

Wtém nadciągnęły piorunne chmury,

Wszystkie gałęzie drzewa złamały:

I teraz stoję oto jedyny

Jako pień nagi pośród doliny.


Niestety dzisiaj już jestem stary,

A włos mój bielszy niż śnieżne szczyty;

Lecz czasem pędząc kipiące wary,

Pod śniegiem strumień bywa ukryty.

Wzywam was dzielne syny Dżemata!

Kto mi odwagę swoją pokaże?

Który z was szacha zna Bej-Bułata,

Córkę niech wróci, hańbę mą zmaże!


W niewoli dwoje zwiędło mych dzieci;

Syny zginęli w walce zaciętéj:

Dwaj z nich w obczyźnie a przy mnie trzeci,

Przez wroga w piersi bagnetem pchnięty.


Konając uśmiech taki miał szczery!

Bo pewno widział biédny młodzieniec,

Jak się doń rajska zbliżała Peri,

Trzymając w ręku tęczowy wieniec.


Z aułu, nieszczęsnym znękany bojem,

Uciec musiałem precz na pustynię;

Z córką jedyném dziécięciem mojém.

Jam ja czcił, wielbił, jako swiatynię;

Nic nie ceniłem na świecie po niéj,

I nic nie wziąłem prócz wiernéj broni.


Z córką w jaskini dzikiéj się mieszczę,

Na wszelka biédę była wytrwałą;

Wtém cios spadł na mnie ostatni jeszcze:

Miłe mi pisklę precz uleciało!


Było to w nocy: we śnie me łono

Tchnęło spokojem śród ciszy błogiéj,

Tylko szeleścił wicią zieloną

Siedząc nademną mój anioł drogi.


Nagle szmer jakiś ze snu mię budzi,

Słyszę krzyk słaby i tętent konia;

Biegnę i widzę, со? czy wzrok łudzi?

Jeździec na koniu pędzi sród błonia,

W objęciach drogie me dziécię trzyma!


Zaraz za niemi gońca posłałem,

Ale broń wierna chybiła strzałem,

Próżnom ich ścigał klątwą, oczyma;

Z pragnieniem zemsty w piersi ukrytem,

Niezdolny pomścić krzywdy со plami,

Włóczę się odtąd między górami

Jak wąż, zdeptany końskiém kopytem.

Odtąd już pokój odbiegł odemnie,

I dziś go w świecie szukam daremnie.

Wzywam was dzielne syny Dżemata!

Kto mi odwagę swoję pokaże?

Który z was szacha zna Bej-Bułata,

Niech córkę wróci, hańbę mą zmaże.”

– „Ja!” – nagle młodzian wrzasł czarnooki,

Chwytając ręką kindżał szeroki.

W niemém milczenia tłum zadziwiony,

Na dwie się przed nim rozstąpił strony.

– „O! ja znam szacha! ja pomszczę ciebie!

Za dwa dni będziesz miał wieść odemnie.

Nieulękniony Chadży zna siebie:

Na konia nigdy nie siadł daremnie.

A jeśli na czas tu nie przybędzie,

Nie sądź, że słowa jego cię zwiodły;

Lecz przed podróżą pamiętaj wszędzie

Wznieść do Proroka za nim twe modły.”


II

Już wstaje zorza; nikną tumany.

Na głębi niebios już lazurowéj

Wstają olbrzymie granitów głowy,

A każdy w wieniec z lodu przybrany.

Chmurka zbudzona w skał rozpadlinie,

Jakby różowy żagiel nadęta,

Pędzi ku jasnéj niebios wyżynie;

Cała natura snem nawpół zdjęta;

I jeszcze słońca promień złocisty

Ze wzgórz nie schłonął rosy srebrzystéj.


Za jarem, w góry noga za nogą

Czerkies na dzielnym rumaku dąży;

Ze skał wysokich zwieszon nad drogą,

Dziki winograd nieraz okrąży

Jeźdźca i konia gałęźmi swemi,

Obsypie łzami rosy srebrnemi.


Niedbale wodze wypuścił z dłoni,

Zdobną plecionkę w swym ręku kręci:

To się ku grzywie rumaka skłoni,

To tęskną pieśnią cześć dziadom święci;

Odległe echo sąsiednich wzgórzy,

Ponuro jego śpiewowi wtórzy.


* * *

Droga się skręca gdzie ślad wyryty

Głęboko arby skrzypiącém kołem;

A obok szczytów świetne granity,

Jak w wieniec śnieżném łączą się czołem.

Ztąd, jakby miał go już pod nogami,

W dole spokojny auł spostrzega,

I pył wzniesiony bydła śladami,

I tabun koni, со sród łąk biega.

Spojrzenie jego nagle dolata

Do krańca aułu, sakli [chata] Bułata.

I jako orzeł z wierzchołka góry

Zagłębił w saklę swój wzrok ponury.


* * *

Na progu dziéwczę z Lezginów rodu

Siedzi i tęsknie w dal topi oczy.


Kogo to czekasz о gwiazdo wschodu,

Że taki smutek twą duszę tłoczy?

Może ma przybyć twój druh zdaleka?

Albo powrócić brat z bitwy srogiéj?

Senna od skwaru twoja powieka,

Głowa chce spocząć na piersi drogiéj;

I osunęła się ręka biała,

I nagle słodka rozkoszy siła

Z więzów zasłony ramię wyrwała;

A ociężałość wzrok twój przyćmiła,

Oblawszy oczy rosą perlistą;

Policzki graja krwią płomienistą

Krain południa; usta czarowne

Milczą, a jednak takie wymowne!

Tchną samą lubość. A twoje łono

Wznosząc się, z lekką igra zasłoną.

„Gdzieżeś jedyny, o mój kochany?”

Lecz ot już tętent słyszeć się daje,

Na drodze pędzą kurzu tumany.

„То szach” Lezginka szepcze i wstaje.


Próżno się marną nadzieją cieszy,

Bo łatwo oczy zwodzą zdaleka;

Dostrzega jeźdźca, со ku niéj spieszy;

Ale to nie szach którego czeka:

To jakiś obcy strudzon sród drogi.

W gościnne do niéj przybywa progi.

Rumak zmęczony, aż cały w pianie,

Jeździec chce skoczyć, zda się wnet stanie.

Zsiadajże jeźdźcze!… I czegoż zmudzi?

Ta sakla, zda się, w nim przestrach budzi.

Spojrzał.... westchnienie krótkie, stłumione

Z ust wpół otwartych nagle wypada,

Jak listek gdy nim wicher owłada,

I szybko niesie w nieznaną stronę.

„Czegóż wędrowcze zwlekasz u proga?


Chadży Abrek

Подняться наверх