Читать книгу Szatan. Powieść wschodnia - Михаил Лермонтов - Страница 4

SZATAN
Część Druga

Оглавление

I

˝O, przebacz, ojcze, swej Tamarze.

Zaniechaj gniewu raz twojego,

Ja sercu milczeć nie rozkażę,

Nie płaczę z żalu daremnego…

Napróżno do nas tłumną rzeszą

Piękni młodzieńce przybywają…

Czyż w Gruzii dziewic już nie mają?

Nie będę żoną. Niech nie śpieszą!…

O, nie bądź, ojcze, tak surowy!

Tyś sam już spostrzegł: każdy nowy

Dzień niesie sercu nowe blizny,

Jam jest ofiarą złej trucizny!

Niepokonaną marą targa

Mnie duch zły – ciężka moja skarga!

W klasztorne powiedź córkę progi,

Tam nie dostąpi mię pokusa,

Tam się pozbędę serca trwogi,

Tam mię obroni moc Chrystusa.

Nie zaznam w świecie już wesela…

Niech więc świętego gmachu cisza,

Niechaj zawczasu smutna cela

Przyjmie mię, jak grobowa nisza.˝


II

I za rodziny tęsknej zgodą

Poszła w klasztorny gmach dziewica;

Jej kibić cudną, jej pierś młodą

Okryła gruba włosiennica.

Ale i mniszki proste stroje,

Jak i złotogłów przedtem drogi,

Nie zażegnały grzesznej trwogi:

W jej sercu wrzały niepokoje.

I przed ołtarzem, wśród powodzi

Świateł i śpiewów uroczystych,

Często w pośrodku modlitw czystych

Jej uszu znany głos dochodzi.

Wznosił się obraz znanej twarzy

U kapiteli kolumnady,

Dźwięk go nie zdradzał, ani ślady;

W mgle woniejącej trybularzy

Świecił jak gwiazda cichą nocą,

Wabił i wołał… Ale po co?…


III

Pomiędzy dwoma pagórkami

Ściany skrywały się klasztoru,

Zamknięte były szeregami

Topoli drzew i drzew jaworu.

Gdy mrokiem gęstym noc spadała,

W oknach za kratą mniszki drgała

Lampa wśród ciemnych fal przestworu.

Migdałów drzewa cień rzucały,

I stróże grobów – krzyże stały

W milczeniu niemem i ponurem;

Chór ptasi śpiewał z drugim chórem;

A po kamieniach w szumnej grozie

Źródeł chłodzących dźwięczne fale

Leciały – skacząc, i przy skale

Łącząc przyjaźnie prąd w wąwozie,

Pędziły dalej w inne strony,

Wśród krzów, ozdobnych w kwiatów szrony.


IV

Na północ gór widniały ściany.

Gdy jutrzni wschodzi brzask różany;

Gdy – napełniając głąb doliny –

Obłoczki sine się unoszą,

I z licem na wschód – mueziny

Ludowi chwilę modlitw głoszą;

Gdy już się dzwonu głos rozlega

I drżąc w spokojnej rannej porze –

W dolinie falą się rozbiega,

Echem odbija się w klasztorze;

Gdy cudnie marząc o kochanku,

Gruzinka, schodząc z gór krużganku:

Idzie, by przynieść wody w dzbanku:

W chwilę pięknego tak poranku

Gór łańcuch wznosił pod błękity

Jasno-liliowe, śnieżne szczyty.

A w czas zachodu blask różowy

Spływał na Kaukaz. Wtedy góry

U stóp swych mając, na ich głowy

Spoglądał Kazbek z po nad chmury,

Ozdobny w turban, w złotogłowy.


V

Ale Tamarę myśl przestępna

Dręczy; jej dusza niedostępna

Zachwytom czystym. Piękność świata

Przed nią się zjawia w smutku kirze;

Nie bawi jej w rozpaczy wirze.

Ni ranku brzask, ni nocy szata.

Bywało, ledwo z nocą razem

Na ziemię świeżość, zstąpi rzeźwa,

Już ona padnie przed obrazem

W szaleństwie uczuć swych nietrzeźwa

I płacze; w koło cisza głucha,

Jej pierś jękami wciąż wybucha…

I drząc – podróżnik pilnie słucha

I myśli: ˝to duch górski jęczy,

Przykuty mocno do pieczary!˝

I wnet kopytem rumak dźwięczy,

Bo jeźdzca gonią strachów mary…


VI

Często – w tęsknocie smętnej blada –

Tamara koło okna siada –

W myśleniu niemem pogrążona

I patrzy w dal osamotniona;

Tak cały dzień czekając – wzdycha…

˝On przyjdzie!˝ mówi jej ktoś z cicha.

Niedarmo miała sny radosne,

W których się zjawiał duch powiewny;

Niedarmo oczy miał żałosne

I głos tak cudny, taki rzewny!

Już dawno dusza jej w rozterce,

Choć nie wie sama: zkąd?… dla czego?

Do świętych modli się, a serce…

Serce jej modli się do niego.

Zmęczona walką tą bez końca –

Już się pochyla na swe łoże,

Lecz wnet się zrywa – cała drżąca –

I uspokoić się nie może:

Goreją plecy, pierś się wznosi,

Tchu braknie, oczy zamierają,

Ciało uścisków szuka, prosi,

Na ustach pocałunki tają…

................................

................................


VII

Pagórki Gruzii i doliny

Już mgłami okrył płaszcz wieczorny.

Pod klasztor przybył w odwiedziny

Szatan potrzebie swej pokorny.

Lecz długo, długo duch niesforny

Świątyni ciszy i pokuty

Naruszyć nie śmiał; w te minuty

Już gotów był-jak się zdawało –

Porzucić zamiar swój okrutny;

Koło klasztoru brodzi smutny,

A serce żądzą w nim pałało;

Od kroków jego drżą drzew liście.

Wzniósł oczy; widzi w jej pokoju

Lampę płonącą promieniście;

A ona czeka w niepokoju.

I wśród milczenia powszechnego

Słychać czyngara brzęczącego

Dźwięk… tony pieśni się rozległy,

Za nimi inne biegły, biegły,

Jak łzy spokojnie i miarowo;

Były to takie dźwięki pieśni,

Jak gdyby dla tej ziemskiej cieśni

Stworzyć je mieli niecieleśni.

Może to anioł, – chcąc na nowo

Odrodzić w druhu przyjaźń starą,

Przeszłości dzieląc się z nim marą,

Napełnił celę pieśni gwarą,

Żeby osłodzić mu cierpienie?…

Jej miłość smętną, jej wzburzenie

Raz pierwszy pojął duch pomroku…

Chce lecieć: skrzydło się nie rusza!

Do głębi trwoży się mu dusza…

I cudo! błysła kropla w oku,

W oku, co łzą się nie zaprósza…

Po dziś dzień widać koło celi


Szatan. Powieść wschodnia

Подняться наверх