Читать книгу Bez litości - Miroslav Zamboch - Страница 5

Prolog

Оглавление

Eliza usłyszała skrzypnięcie wahadłowych drzwi i bardziej z przyzwyczajenia, niż licząc na jednego ze stałych klientów, skierowała wzrok w stronę, skąd dobiegał dźwięk. W wejściu stał krępy mężczyzna – przybysz z daleka, sądząc choćby tylko po stroju. Jego twarz ocieniało szerokie rondo kapelusza, a długi płaszcz sięgał aż po kostki i zakrywał pozostałe części ubioru. Pod lewą pachą mężczyzna trzymał zrolowany koc, z którego sterczała długa rękojeść miecza. W pierwszej chwili Eliza pomyślała, że obcy jest niski i ma na sobie jakiś rodzaj munduru z pogrubionymi epoletami, lecz gdy wszedł do środka, dostrzegła swoją pomyłkę. Barczyste ramiona oraz byczy kark sprawiały, że wyglądał na mniejszego, niż był naprawdę. Oszacowała jego wzrost na metr osiemdziesiąt z kawałkiem. Kiedy jeszcze mogła sobie wybierać klientów, zawsze decydowała się na wyższych i przystojniejszych, bo z takimi zwykle łatwiej dochodziła do ładu. Obcy ruszył do stolika dla dwojga, blisko kontuaru, po czym bez wahania usiadł, kładąc kapelusz przed sobą. Szybko spojrzała w tamtą stronę. Rysy twarzy miał ostre, kanciasty podbródek i nazbyt duży nos, a zmarszczki w kącikach oczu sprawiały, że wyglądał na pochmurnego. Te oczy napełniły Elizę lękiem. Dociekliwe, bezlitośnie zimne i wyrachowane. Intuicyjnie wyczuła, że obcy właśnie te cechy rozwijał w sobie najbardziej. Był niebezpieczniejszy niż mężczyźni, z którymi się przeważnie zadawała, ponieważ tamci nie uświadamiali sobie swojego okrucieństwa, a dla niego było ono narzędziem. Chcąc mu się lepiej przyjrzeć, odwróciła głowę i zaraz dotarło do niej, że przybysz to zauważył.

Bez litości

Подняться наверх