Читать книгу Wylęgarnia. - Miroslav Zamboch - Страница 8

Оглавление

Rozdział pierwszy

Kobieta w ciemnościach

Znowu się nie zjawił. Stałam w holu kina jak jakaś głupia gęś. Miałam nadzieję, że lada chwila nadejdzie, uspokoi mnie chociaż odrobinę oryginalnym i wiarygodnym usprawiedliwieniem. Ale, jak powszechnie wiadomo, nadzieja matką głupich. Nie zadzwonił, nie wysłał nawet sms-a. Wytrzymanie naporu spojrzeń przechodzących obok mężczyzn po jakimś czasie stało się ponad moje siły. Ruszyłam w stronę wyjścia.

Źle się dzieje w państwie duńskim, skoro z moim wyglądem jedyne, na co można liczyć, to pożądliwy wzrok facetów. A kiedy ma już dojść do czegoś więcej niż tylko na wpół skrytego, pełnego podziwu i uznania dla moich wdzięków spojrzenia, nie przychodzą na spotkania i ulatniają się jak kamfora. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad poradą psychiatryczną, ale szybko porzuciłam te myśli. Ostatni konował próbował pozbawić mnie kompleksów na kozetce relaksacyjnej. Nie byłam zainteresowana. Szukałam chłopaka, faceta, z którym mogłabym pójść do kina, pojechać nad wodę, a w niedzielę aż do południa wylegiwać się w łóżku i rozkoszować słodkim nicnierobieniem. Nie szukałam znajomości na jedną noc. Większość kobiet ich nie szuka.

Pogrążona w analizie swoich pragnień i kompleksów, przestałam myśleć o tym, którędy wracam do domu. Wąskie, kręte uliczki, którymi szłam na skróty, nie były zbyt bezpieczne nawet zaraz po zmierzchu, a co dopiero późno w nocy.

– Portfelik! I z tej kurteczki też możesz wyskoczyć! – usłyszałam. Natychmiast się zatrzymałam. Odrobinę za późno, o mało co na nich nie wpadłam.

Mówił ten niższy, trzymając na muszce swoją ofiarę, jakiegoś faceta. Miał trochę przytłumiony i nerwowy głos. W ciemnościach jego twarz wyglądała jak biała plama.

– A ta laska to z tobą? Ją też możesz zostawić – wykrzywił gębę i na chwilę wycelował we mnie lufę pistoletu. W jego uzębieniu brakowało kompletu jedynek.

– Eee? – bąknął w moją stronę ten napadnięty.

Był młody. Powiedziałabym, że zbyt młody, żeby mi się spodobać. O dziwo, nie czuł strachu, sprawiał raczej wrażenie zakłopotanego. Jego wyblakły welinowy płaszcz sięgał aż do kostek i wyglądał na bardzo drogi.

– Ta dama nie jest ze mną, ale oddam panu portfel, a pan pozwoli nam odejść – zaproponował obojętnym głosem, tak jakby myślami błądził zupełnie gdzie indziej.

Nie wiedziałam, czy się bać, czy przeklinać swoją głupotę, przez którą wpakowałam się w tę kabałę. A może cieszyć się, że bez większych problemów wyjdę z tego cało? Wzięłam głęboki oddech. Czółenka to nie najlepsze obuwie do biegania, ale dałabym radę zrzucić je po dwóch krokach.

– Nie, nie, nie. Kasiora, kufaja i jeszcze ten lachon. Wtedy możesz se iść – powtórzył swoje warunki oprych.

Byłam gotowa do biegu. Chciałam ruszyć w momencie, kiedy chłopak wyciągnie portfel.

– Pańskie warunki są nie do przyjęcia. Czy to ostateczne stanowisko? – upewniał się elegant, zupełnie jakby prowadził negocjacje biznesowe.

Rabuś machnął tylko pistoletem. W ogóle do niego nie docierało, że ten chłopak nie traktuje jego gróźb poważnie.

– Jak nie chcesz kulki w brzuchu, to wyskakuj z fantów!

Mój wzrok stopniowo przyzwyczajał się do półmroku. Pozostałe części garderoby młodzieńca również należały do tych z górnej półki cenowej. Taki francuski piesek, dziecko bogatych rodziców. Nie bardzo mogłam zrozumieć, co robi w tym przeklętym zaułku.

– W porządku, dostanie pan wszystko, czego pan żąda – powiedział dużo ciszej i sięgnął za pazuchę. Łokieć wyciągnął trochę wyżej, jakby jego kieszeń sięgała aż gdzieś pod pachę. Zorientowałam się, że nie łapie za portfel, ale do oprycha w ogóle to nie docierało.

Huknął strzał, rabuś padł na ziemię, a jego broń z głuchym stuknięciem uderzyła o bruk.

Dotarło do mnie, że oddycham tak szybko, jakbym przebiegła sprintem sto metrów. Zacisnęłam pięści. Powinnam była zdecydować się na pierwsze rozwiązanie i uciec.

– Proszę mi pomóc! Może zdążymy go jeszcze uratować!

Zatkało mnie. Po chwili ściągałam z umierającego faceta ubranie, próbując przypomnieć sobie zasady pierwszej pomocy w przypadku rany postrzałowej płuca. Elegancki młodzieniec wzywał tymczasem karetkę przez telefon komórkowy.

– Gdzie my jesteśmy?

Najwidoczniej nie znał Pragi.

– Niech mu pan to przytrzyma na ranie, ja to załatwię – syknęłam, wyrwałam mu telefon i wytłumaczyłam operatorowi, jak się najszybciej dostać do jednej z tych uliczek za Książęcą.

Szybko przyklęknęłam przy niedoszłym rabusiu. Mimo naszych starań rana obficie krwawiła. W półmroku twarz pechowca wyglądała na białą jak śnieg.

– Nogi do góry – rozkazałam.

Nieznajomy natychmiast wykonał polecenie.

– Nie miałem zamiaru go zabić, ale trzymał w ręku broń. Musiałem go skutecznie obezwładnić, to podstawowa zasada samoobrony – powiedział cicho. – Miał szczęście, że zostawiłem czterdziestkę piątkę w domu, niewygodnie się ją nosi pod marynarką.

Dobrze go rozumiałam. Nie chciałam, żeby ten śmieć nam tu zszedł, ale z drugiej strony sytuacja wyglądała o wiele lepiej, niż gdybym to ja leżała na bruku – albo mój młody towarzysz niedoli. Ten oprych na pewno by nam nie pomógł.

– Będę zeznawała na pańską korzyść. Machał bronią, zmuszał pana, żeby mnie pan tu zostawił. Wykonał niebezpieczny gest, wypowiadał groźby karalne i wtedy pan do niego strzelił – powiedziałam w moim przekonaniu całkiem spokojnie. Jednocześnie zaczęło mną telepać z powodu przeżytego stresu.

Bałam się, cholernie się bałam, że ten bydlak umrze.

– Oczywiście – przytaknął młodzieniec na wpół nieobecnym tonem.

– Czy zna pan jakiegoś prawnika? Powinien pan do niego natychmiast zadzwonić – podsunęłam mu pomysł.

Dźwięk syren rozbrzmiewał coraz bliżej. Samochód z czerwonym krzyżem na masce wjechał rozpędzony w uliczkę, policja się spóźniała. Chwilę później łapiduchy i lekarz poprosili, żebyśmy odeszli od rannego.

– Chyba mam – prawie krzyknął chłopak, wyciągnął z kieszeni notes i zaczął coś gorączkowo zapisywać.

To musiał być wariat.

Pierwszy radiowóz właśnie zatrzymał się za karetką.

– Tego prawnika – dodał. Popatrzył na mnie, a potem wbił spojrzenie gdzieś w sobie tylko znany świat i podał mi wizytówkę. – Jest bardzo dobry, proszę się na mnie powołać. Z pewnością pani pomoże.

Wariat. To on potrzebował prawnika, nie ja.

Rozdzieliło nas dwóch policjantów. Kiedy dobiegli do nas technicy, zrobił się jeszcze większy chaos. Z miejsca zadali mi kilka pytań, a potem zaprosili do auta. Śmierdziało w nim wymiocinami, ale kiedy popatrzyłam na swoje dłonie i ubranie, było mi właściwie wszystko jedno. Wyglądałam, jakbym własnoręcznie obdarła ze skóry całą klientelę pubu albo dyskoteki. Nagle przyszła mi do głowy głupia myśl – czy w pralni chemicznej dadzą sobie z tym radę? Miałam nadzieję, że tak, bo brakowało mi pieniędzy na dokupienie czegoś do szafy.

A przecież wyszłam tylko na randkę.

Kiedy radiowóz zahamował, zadałam sobie pytanie, czy coś takiego zdarza się też innym, czy tylko mnie.


Formalności na komendzie zajęły dwie ciągnące się w nieskończoność godziny. Przesłuchujący mnie oficer permanentnie mylił na klawiaturze przyciski „Z” i „Y”, a na domiar złego komputer dwa razy się zawiesił.

Po trzech filiżankach lurowatej kawy bolał mnie żołądek, czułam się brudna i wstrząsały mną dreszcze.

– Nie powinna pani pałętać się tak ubrana po ciemnych uliczkach – oficer zakończył przesłuchanie morałem. Przesunął przy tym wzrokiem po mojej kiecce, kończącej się wysoko nad kolanami.

Zerkał zresztą ot tak, niby przypadkiem, przez całe przesłuchanie. Byłam zmęczona i wściekła jednocześnie, a ta uwaga skapnęła z jego ust jak kropla, która przepełnia czarę.

– Proszę pana – rzuciłam ostro – to wasz obowiązek stać na straży prawa i porządku. Dostajecie za to pieniądze. To, że nie powinnam chodzić tak ubrana ciemnymi uliczkami, świadczy o waszej nieudolności. I jeśli dalej będzie mnie pan tu trzymał bez obecności policjantki, mój prawnik natychmiast złoży zażalenie na ręce pańskich przełożonych, a ja pana oskarżę o molestowanie!

Mina wyraźnie facetowi zrzedła. Przez chwilę zastanawiał się, jak zareagować na moje dictum, ale ostatecznie dał sobie spokój.

– Będziemy powoli kończyć. Mam pani numer telefonu, skontaktuję się z panią, jeśli będziemy czegoś potrzebowali – starał się zachować równowagę pomiędzy formą i treścią wypowiedzi. – Za moment wracam – zakończył efektownie.

Totalnie wyczerpana i zniesmaczona czekałam na niewygodnym krześle na rozwój sytuacji. W momencie kiedy naszła mnie ochota na czwarty kubek kawy, oficer wrócił.

– Jeśli pani sobie życzy, odwiozę panią do domu – zaproponował od drzwi.

– Dziękuję.

Kiedy szliśmy do wyjścia, w komendzie panowała grobowa cisza. Policjanci spoglądali na mnie ukradkiem – z pewnością zostali ostrzeżeni przez przełożonego.

Prawie zrobiło mi się go żal.

Wylęgarnia.

Подняться наверх