Читать книгу Zakuty w stal - Miroslav Zamboch - Страница 6

Оглавление

Na niewesołych rozmyślaniach upłynęło mi kilka godzin. Siedziałem spięty, wiedziałem, że prędzej czy później spróbują mnie zabić, nie było tylko jasne, kiedy i w jaki sposób. Podskoczyłem, gdy w korytarzu pojawił się wysoki szeregowiec, ale on tylko wsunął do celi tacę z posiłkiem i wyszedł bez słowa. Jedzenia oczywiście nie tknąłem z obawy przed trucizną. Możliwe, że popadałem w paranoję, ale wolałem nie ryzykować. Dwie godziny później zjawił się adiutant Lewrenki w towarzystwie dwóch żołnierzy. Jeden z nich wyciągnął broń, drugi zaczął w milczeniu otwierać drzwi mojej celi.

– Skoro nie zaszkodziło ci jedzenie, popełnisz samobójstwo, Petrenka. Dręczony wyrzutami sumienia z powodu Zajcewa, powiesisz się w celi. – Głos adiutanta był wyprany z emocji, zupełnie jakby robił to już wcześniej co najmniej kilka razy.

Odsunąłem się od drzwi, stając plecami do ściany. Nie zamierzałem im niczego ułatwiać. Adrenalina kipiała mi w żyłach, byłem gotów gryźć, kopać i walczyć o swoje życie. Kiedy żołnierze zbliżali się do mnie, do aresztu wpadł Wit. Adiutant padł na ziemię uderzony kolbą bajkała, szeregowcy jak na komendę odwrócili się do mnie tyłem. Rzuciłem się na tego z wyciągniętą bronią, dostał w nerki i kark, wypuścił pistolet. Powaliłem żołnierza na ziemię i przydusiłem. Witalij jednocześnie dopadł drugiego oprawcy, miażdżąc mu twarz celnym ciosem kolbą. Wszystko trwało może kilkanaście sekund, praktyka w bójkach to przydatna rzecz.

– Dim, musisz wiać! – przyjaciel mówił szybko, stojąc w drzwiach celi. – Kilku naszych robi zamieszanie przy północnej bramie, biegnij do południowej. Wartownicy cię przepuszczą, masz tam broń i plecak.

– Wit, skąd wiedziałeś, że Lewrenka mnie wrabia?

– Domyśliłem się, jak pokazała na apelu sfałszowany rozkaz, przecież ten chorąży sam kazał zabrać Zajcewa. Inga opowiedziała mi o twoim przesłuchaniu po śmierci Alaksandrowycza, rano opowiadałeś o znalezionych dokumentach, wiedziałem, że musiałeś trafić na coś dużego. Zgadałem się z paroma kumplami, właśnie wywołali fałszywy alarm bojowy. Nie mamy już czasu, leć!

Na północnym końcu obozu słychać było pojedyncze strzały, kilka sekund później rozległa się eksplozja, jakby wybuchł granat. Uścisnąłem przyjaciela i wybiegłem z aresztu. W obozie panował chaos, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Klucząc między budynkami, dotarłem do starej części. Inga czekała na mnie przy południowej bramie, którą wartownicy właśnie otwierali.

– Dim, uciekaj do Strefy! – powiedziała, podając mi plecak. – Musisz iść w stronę Ukrainy, tutaj będą cię szukać.

Odgłosy strzałów były coraz rzadsze, Inga mocno pocałowała mnie w usta i niemal wypchnęła za bramę. Zarzuciłem plecak na ramiona, złapałem podany przez wartownika ciężki futerał z bronią i puściłem się biegiem w stronę Zony, nad którą gęstniały brunatne chmury. Zwolniłem dopiero poza zasięgiem strzału, daleko za linią kilometra. Nikt mnie nie ścigał, pewnie jeszcze nie zorientowali się, że ja wstał na łyży[8]. Szybkim marszem zbliżyłem się do granicy Strefy, okrążając wypalony krąg pozostały po feralnym patrolu. Ominąłem stare, rdzewiejące, porwane zasieki z drutu kolczastego i spojrzałem przed siebie. Płaski, lekko podmokły teren porośnięty gdzieniegdzie karłowatym brunatnym młodnikiem.

Zrobiłem duży krok i przekroczyłem oficjalną granicę Zony. Właściwie niewiele się zmieniło. Stało się może nieco ciszej, ale chyba tylko tak mi się zdawało. Skierowałem się w stronę najbliższych drzew, chciałem przemyśleć sytuację i sprawdzić wyposażenie.

Zaszyłem się w lasku i, mając pewność, że od strony obozu nie da się już mnie zobaczyć, otworzyłem plecak. Zacząłem metodycznie wyciągać jego zawartość, gdy nagle usłyszałem za sobą trzask łamanej gałązki.

– Stojatʹ! Ruki wwierch!

W takich sytuacjach najważniejsze są odruchy. Rozsunąłem ręce na boki i powoli uniosłem się na nogi. Na plecach między łopatkami poczułem przytkniętą lufę.

– Nie strielaj – powiedziałem najspokojniejszym głosem, na jaki było mnie stać.

– Sołdat, gdzie reszta twoich, a? – W głosie człowieka za moimi plecami dało się wyczuć nerwowość.

Nie bardzo wiedziałem, co właściwie chce zrobić. Jeśli myślał, że jestem tu z całym oddziałem, po co w ogóle się zbliżał? Pewnie obserwował mnie od dłuższej chwili, a teraz chciał się tylko upewnić, że stanowię łatwy łup. Niestety, w pewnym sensie miał rację.

– Jestem sam. – Nie było sensu kłamać.

– To się okaże. Co masz w plecaku?

– Nie wiem. – Tym razem moja szczerość zabrzmiała po prostu głupio. – Uciekłem z obozu, kumpel dał mi plecak.

– Dał ci? A może go wcześniej załatwiłeś? – Nieznajomy wyraźnie mi nie wierzył. – Zresztą nie moja sprawa. Prijuczu ja twoj towar[9].

Usłyszałem szczęknięcie zamka broni, na czoło wystąpiły mi krople zimnego potu. Czyli koniec, zastrzeli mnie i tyle będzie. Zamknąłem oczy i głęboko wciągnąłem powietrze. Ostatni wdech, zdążyłem jeszcze pomyśleć, gdy usłyszałem rumor i wystrzał. Drugi i trzeci huk w ułamku sekundy uświadomiły mi, że nie jestem martwy. Otworzyłem oczy akurat, żeby zobaczyć, jak po lewej od nas, spomiędzy karłowatych krzewów wypadł kaban, do którego strzelał właśnie mój niedoszły zabójca.

Bydlę pędzi na nas, wokół niego wypryskują fontanny ziemi. W rękach stalkera terkocze AK-47, ale większość strzałów jest chyba niecelna. Odskakuję od niego, przypadam do ziemi i szarpię się z zamkiem futerału. Suwak wreszcie puszcza, łapię za bajkała, a wtedy kaban wpada między nas. Uderzony bokiem ogromnego dzika przetaczam się, stalker leci w drugą stronę. Mutant z rozpędu biegnie dalej, lecz po kilkunastu metrach ostro skręca i ryjąc racicami glebę, zawraca. Nie mam czasu wstać, siadam tylko płasko i przykładam strzelbę do ramienia. Modląc się, żeby bajkał był nabity, szarpię za przedni uchwyt. Kaban jest już kilka metrów ode mnie; bez celowania, zbyt nerwowo szarpię za spust. Z tej odległości nie da się nie trafić. Olbrzymi dzik zgarnia pełną wiązkę loftek w pysk – siła pocisków zatrzymuje go niemal w miejscu – pada z łoskotem dosłownie metr od moich nóg. Oszalały od adrenaliny, nadal na siedząco mierząc do mutanta, odwracam głowę w stronę stalkera, który leży bez ruchu tam, gdzie upadł.

Podniosłem się na trzęsące nogi i rozejrzałem wokół. Kaban był chyba tylko jeden, duży odyniec, na oko metr w kłębie. Na Dużej Ziemi takie osobniki raczej nie żyją w stadach, pozostawało mieć nadzieję, że w Zonie jest podobnie. Upewniwszy się, że chwilowo nic mi nie grozi, z bronią w ręku zbliżyłem się do stalkera. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat, miał na sobie ciuchy będące zbieraniną części różnych mundurów, dobranych zupełnie przypadkowo i mocno zużytych. Musiał oberwać od mutanta znacznie mocniej niż ja. Był nieprzytomny, spodnie nad kolanem miał rozerwane, nogę przecinała mu spora szrama. Odłożyłem bajkała na bok i kucnąłem przy niedoszłym zabójcy. Dzik chyba nie trafił w tętnicę, ale rana mocno krwawiła. Wiedziałem, że jeśli mużyka[10] zostawię, może nie przeżyć. Zwabione hukiem wystrzałów, zapachem krwi i padliny szybko ściągną tu inne bękarty Strefy.

Wróciłem do plecaka i odszukałem w środku apteczkę polową; Witalij pomyślał o wszystkim. Wyjąłem proszek dezynfekujący i bandaże, po czym zacząłem się zastanawiać, co ja właściwie robię. Kilka minut temu gość chciał mnie zabić. Gdyby nie ten cholerny kaban, leżałbym tu teraz z dziurą w plecach, a ten tu zachapałby moje rzeczy i się ulotnił. Czemu miałbym mu pomagać? Stałem nad nieprzytomnym, patrząc na środki opatrunkowe w rękach, i kompletnie nie wiedziałem, co robić dalej. W końcu ludzkie odruchy zwyciężyły. Odkopnąłem dalej jego karabin, wyjąłem z kabury wysłużony pistolet i zabrałem nóż wiszący przy pasie. Odsłoniłem bardziej ranę, rozdzierając nogawkę, i przyjrzałem się dokładniej. Będzie trzeba to oczyścić i zaszyć, ale teraz nie miałem na to czasu. Posypałem rozcięcie proszkiem do dezynfekcji i mocno zabandażowałem. Gdy kończyłem, stalker się ocknął. W pierwszym odruchu sięgnął ręką do pasa, namacał pustą pochwę na nóż, po czym spojrzał na mnie przerażony.

– Spokojnie, nie zabiję cię, chociaż pewnie powinienem – powiedziałem uspokajająco. – Właśnie opatrzyłem ci ranę.

Mężczyzna patrzył na mnie zdziwiony, jakby nie do końca rozumiał, co mówię. Uniósł się na łokciach, spojrzał na zabandażowaną nogę, potem na leżące nieopodal truchło mutanta.

– Ty, sołdat, żeś prypeć-kabana ubił i mnie nogę opatrzył? Dlaczego? – spytał, przenosząc wzrok na mnie.

– Nie wiem. Kaban sam się pchał. A ciebie opatrzyłem, bo durak jestem – odparłem krótko.

8 Wstatʹ na łyży (ros.) – w żargonie wojskowym: jedno z licznych określeń na samowolne opuszczenie terenu jednostki. (przyp. red.)

9 Prijuczu ja twoj towar (ros.) – Przygarnę twój towar. (przyp. red.)

10 Mużyk (ros.) – facet. (przyp. red.)

Zakuty w stal

Подняться наверх