Читать книгу Bakly 2. W objęciach śmierci - Miroslav Zamboch - Страница 5
Rozdział 1
Na ścieżce mocy
ОглавлениеJanicka paliły oczy, bolały plecy, a do tego był głodny. Wiedział, że nie powinien zaniedbywać śniadań. Choć kolacje wydawały się ważniejsze, również w trakcie pierwszego posiłku dnia mogły mieć miejsce istotne wydarzenia. Od czasu kiedy z pomocą Byvneta poradził sobie z Lavarotim, jego autorytet z pewnością się umocnił, niemniej uświadamiał sobie, że nie powinien zaniedbywać klanowej polityki. Jednak tym razem zwyczajnie nie zdołał się oderwać od przekładów starodawnych tekstów. Pośród zbioru ksiąg, świstków, najrozmaitszych dokumentów, które zakupił na wyprzedaży majątku wymarłego rodu Cermichaelów, odnalazł skarb. Był to zwitek pożółkłych papierów, niegdysiejszych rachunków, które ktoś później wykorzystał na własne notatki. Oryginalny tekst został wymazany, a wciąż widoczne pod światło linie i rzędy cyfr zostały zapisane nieco niechlujnie. Nierzadko ozdobione kleksami, uzupełnione szybkimi szkicami, czasem tylko jakieś nieczytelne szlaczki. Na pierwszy rzut oka wyglądało to niczym zapiski niezbyt skupionego i niekoniecznie zdolnego studenta. Janick początkowo chciał te świstki wrzucić do pudła z bezużytecznymi skrawkami, jednak w pewnym momencie uświadomił sobie, co tam zostało zanotowane. Były to zaledwie dwa akapity. Pierwszy napisany został klanowym językiem czarodziejów, drugi powszechnym, praktycznie tym samym, którym posługiwano się i obecnie na całym kontynencie. Archaiczna składnia nie stanowiła dla Janicka najmniejszego problemu. Chodziło głównie o dość nieciekawe informacje: ile czego kupić, czasem jakieś dodatkowe wskazówki co do targowania się. Nie były to jednak wyłącznie artykuły życia codziennego, ale i dobra nieco bardziej egzotyczne. Suszone rośliny, narkotyki, substancje pozyskiwane z najrozmaitszych surowców, kamienie półszlachetne, minerały, chemikalia. O podobne artykuły dla siebie i dla klanu starał się w ostatnich latach i sam Janick. To podsunęło mu myśl, że ma do czynienia z zapiskami czarodzieja, możliwe, że wręcz klanowego mistrza, a być może nawet samego wielkiego mistrza.
Na skrawku, który zainteresował go najbardziej, dostrzegł w rogu zapisaną w powszechnym krótką uwagę: „Stary myśli, że każdy w klan-swaglishu nawija jak on sam. A ja to muszę przekładać!”. Obok narysowano kilkoma kreskami prostą szubienicę i zwisającą z niej postać. Wskazywała na nią strzałka, wcześniej musiał też być podpis, ale został wymazany. Janick zgadywał, że musiało to być imię powieszonego. Notka podsunęła mu myśl, że drugi akapit mógł być przekładem pierwszego. Świadczył o tym i fakt, jak bardzo był pokreślony i poprawiany.
Pierwszą połowę nocy zajęło Janickowi upewnienie się w tym przeświadczeniu, drugą spędził na poszerzaniu swego słownictwa. Kilka godzin posunęło go w studiach dalej niż w przeszłości całe lata.
Dzięki temu, co miał teraz do dyspozycji – przeleciał wzrokiem porozkładane na biurku dokumenty – będzie mógł zrozumieć starodawne teksty lepiej niż ktokolwiek inny. Wszystko, czego dokonał do tej pory, wydawało się jedynie początkiem drogi. Prawdziwe sekrety magii dopiero teraz znalazły się na wyciąg nięcie ręki.
Panie – usłyszał w swojej głowie głos Byvneta. Skoncentrował się na nim i po chwili dostrzegł to, na co patrzył niepełnosprawny sługa. Obraz był czarno-biały, rozmazany i zdeformowany, ale i trochę inny, jakby Byvnet dostrzegał również rzeczy, których normalni ludzie nie widzieli. Janick miał świadomość tego, że swoją pozycję wielkiego mistrza zdołał utrzymać wyłącznie dzięki niemu. I to właśnie od swego wiernego sługi rozpoczął plan umacniania lojalności. Na początek przydzielił mu kwatery i osobistego sługę Lavarotiego, tak aby zadbać o jego wygodę. Część obowiązków i uposażenie byłego mistrza rozdzielił między Klinsmana i, nie bez żalu, Buerpa. Nikim bardziej odpowiednim, niestety, nie dysponował. Otrząsnął się z rozważań o klanowej polityce i wrócił do Byvneta.
Tak, słyszę – odparł w myślach.
Przybysz, panie. Mężczyzna, z którym...
Wiem, kto przyszedł – Janick przerwał słudze, którego wzrokiem rozpoznał Grumana. Przyprowadź go do pracowni. Najlepiej tak, żeby was nikt nie widział.
Rozumiem, panie – otrzymał odpowiedź i kontakt się urwał.
To oznaczało, że do pewnego stopnia Byvnet mógł kontrolować ich sprzężenie. Janick nie zastanawiał się nad tym w tej chwili, nie było to aż tak interesujące. I bez tego miał się nad czym głowić, a czasu wystarczało mu, jedynie aby skoncentrować się na tych najważniejszych sprawach. Już samo rozstrzygnięcie, które z nich są najważniejsze, wydawało się trudne.
Na przykład ta młoda kobieta, którą spotkał na wyprzedaży. Było oczywiste, że na aukcji znajdą się osoby przynajmniej częściowo wrażliwe na magię lub magią się interesujące. Właśnie dlatego zabrał ze sobą jeden z artefaktów, taki, o którym miał komplet informacji. Była to elastyczna bransoleta z miki, którą zakładało się na lewy nadgarstek. Janick nie miał pojęcia, czemu akurat na lewy, ale doświadczenie nauczyło go przestrzegania zaleceń w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy noszący bransoletę dotknął kogoś innego, artefakt rozpoznawał magiczny potencjał danej osoby. Informacja była przekazywana za pomocą uścisku, którego siła odpowiadała poziomowi magicznego talentu. Janick wciąż miał na nadgarstku ciemnoczerwoną pręgę i sińce. Niewiadome pozostawało jednak, czy owa kobieta była czarodziejką, czy dysponowała jedynie tak silnym potencjałem. Prawdę powiedziawszy, Janick sam do końca nie wiedział, jak należy rozumieć termin „magiczny potencjał”. Był to jego własny przekład.
Chwilę później usłyszał charakterystyczne szuranie stóp Byvneta, który zapukał do drzwi, odczekał chwilę i wkroczył do pracowni w towarzystwie wysokiego, milczącego zabójcy.
– Siądźcie, proszę, obaj – powiedział Janick.
Sam rozsiadł się za biurkiem i zadzwonił po sekretarza. Wiedział, że Nolt będzie niezadowolony z powodu zadań, które, jak sam uważał, do niego nie należały. Janick miał to w nosie. Podejrzewał, że sekretarz przekazywał informacje Lavarotiemu, teraz pewnie komuś innemu. Zapewne Buer powi. Może należało się go pozbyć? Natychmiast przyszła mu do głowy trucizna, która doskonale by się do tego nadała. Niestety, zbyt wiele miał obecnie na głowie. Westchnął. Tymczasem musiał dać mu coś do roboty, tak aby tamten nie mógł szpiegować pod drzwiami. Skupił się na przybyszu.
– Cóż was do mnie sprowadza? – spytał.
Zabójca wydawał się jak zwykle nieobecny duchem. Miał w ogóle jakieś życie wewnętrzne czy została z niego już tylko kukła? Janick nie wiedział, ale za to przyszedł mu do głowy kolejny znakomity pomysł. Wojownicy kukły, o ileż byliby lepsi niż normalni. Posłuszni, pozbawieni strachu przed śmiercią. Może umiałby takich stworzyć, pozostawiłby im jedynie odrobinę samodzielnego myślenia, tak na wszelki wypadek...
– Wasze rozkazy – otrzymał odpowiedź.
Janickowi nie udało się ukryć zaskoczenia.
– Miałem być waszymi oczami i uszami, informować o wszystkim, co się dzieje niezwykłego.
Pojawił się Nolt z miną jeszcze bardziej skwaszoną niż zazwyczaj, ale na żadne protesty się nie odważył. Może i Janick nie u wszystkich jeszcze wyrobił sobie należyty respekt, ale Byvnet z całą pewnością tak. Janick nakazał sekretarzowi, aby przygotował herbatę, kawę i przyniósł jakąś małą przekąskę.
– Tylko tak na jednej nodze – rzucił jeszcze za nim.
Wiedział, że sekretarz na przekór nie będzie się spieszył. Ważniejsze jednak było, że nie będzie wystawał pod drzwiami, próbując podsłuchiwać. Byvnet uniósł się ze swego fotela, otworzył Noltowi drzwi i czekał przy nich tak długo, aż tamten zniknął za kolejnymi, na drugim końcu korytarza. Janick już wiedział, jak się rozprawić z Noltem. Będzie na nim wypróbowywał niektóre z wolno działających trucizn, te, do których przygotowania trzeba użyć magii. I będzie przy tym skrzętnie notował obserwacje. Ten pomysł od razu poprawił mu humor.
– I cóż takiego niezwykłego się wydarzyło? – zapytał wreszcie po przerwie wystarczająco długiej, aby upewnić się, że nikt inny ich nie słucha.
Zabójca wskazał wzrokiem na Byvneta.
– On jest w porządku, to zaufany człowiek.
Gruman tego nie skomentował, zwrócił swą uwagę z powrotem na czarodzieja.
– Zniknęły bezpańskie psy. Na ulicach nie ma już ani jednego.
Janick zdusił rozdrażnienie. Jego niecierpliwość była spowodowana tym, że chciał jak najszybciej wrócić do pracy nad nowymi hasłami w słowniku.
– I czemu uważacie, że jest to istotne?
Kolejna rzecz, która uświadomiła mu, jak bardzo się zmienił. Będzie się przysłuchiwał opiniom innych ludzi. O ile jakieś mieli. Dzięki temu będzie mógł lepiej ich poznać, a co za tym idzie w razie potrzeby łatwiej ich zniszczyć. A przy tym zawsze może też pozyskać nowe pomysły, idee, które mogą się okazać zbieżne z jego zainteresowaniami.
– Bezpańskie psy to mądre zwierzęta, dla nich miasto to dżungla i potrzeba sprytu, aby móc w niej przeżyć. To JEST niezwykłe, jeśli w ciągu kilku dni nagle wszystkie znikają. Tydzień temu na nabrzeżu walczyły o każdy odpadek, teraz nie ma ani jednego.
Janick skinął tylko głową, bo nie do końca wiedział, co powiedzieć.
– Macie może jeszcze coś dla mnie?
– Otrzymałem zadanie, aby informować o wszystkich niezwykłych wydarzeniach w mieście.
– To prawda – zgodził się Janick – i ja te wasze wysiłki bardzo sobie cenię.
Uświadomił sobie, że przydałby mu się taki osobisty strażnik jak ten zabójca. Lojalny, zdolny. Kto wie, może potrafiłby przyjść z pomocą, nawet gdyby w przyszłości Janickowi zdarzyło się znów stanąć twarzą w twarz z nocnym koszmarem, zabójcą z bagien.
– No więc macie dla mnie jeszcze coś? – Janick zdołał zadać pytanie bez cienia sarkazmu w głosie.
– Zniknęły też szczury wędrowne. A przynajmniej większość z nich.
– Wędrowne? – zdziwił się Janick. – Szczur to szczur.
– Są różne gatunki. Te zwykłe, domowe, są mniejsze, mają dłuższe ogony, zazwyczaj szukają suchych miejsc, a czasem nawet mieszkają na drzewach. Wędrowne są większe, ogony mają krótsze i nie wadzi im wilgoć. Rozmnażają się dużo szybciej niż te zwykłe.
Janick nie był przygotowany na wywód zoologiczny.
– A skąd wy to wszystko wiecie?
– Za dziecka chwytałem i jedne, i drugie. Dobrze było coś wiedzieć o ich zwyczajach.
Janickowi wydało się, że głos zabójcy zabrzmiał bardziej beznamiętnie niż zwykle. Nie był kukłą, miał własne uczucia i przemyślenia, zdecydował czarodziej. I właśnie dlatego należało słuchać ludzi. Człowiek mógł się dowiedzieć czegoś więcej.
– A jak się zorientowaliście, że zniknęły? – wrócił do rozmowy.
– Tu, w Grafzatzy, jest gorąco. Wszelkiego rodzaju zapasy są składowane w głębokich piwnicach, a te często łączą się z systemem kanalizacyjnym. W nim, oczywiście, żyją szczury. Wszystkie magazyny i składziki są, rzecz jasna, pozabezpieczane tak, aby szczury nie mogły się do nich dostać, ale one zawsze znajdą sposób. Wszyscy się z tym liczą. Jednak w ciągu ostatnich kilku dni nic takiego się nie działo.
– Wypytujecie szynkarzy o to, czy im szczury nie kradną zapasów? – nie mógł zrozumieć Janick.
– Zacząłem po tym, jak w pensjonacie, w którym się zatrzymałem, służący zapomniał na noc zamknąć kratę i przez noc nic nie zniknęło. To mnie zaciekawiło. A to, czego się dowiedziałem, wydało mi się niezwykłe, więc o tym donoszę.
Janick skinął z powagą. W jego głowie odezwał się dzwonek alarmowy. Jakby coś gdzieś przeoczył, jakby spoglądał na wskazówkę, ale jeszcze nie miał pojęcia, dokąd ma ona prowadzić.
– Rozumiem – odpowiedział z powagą. – Dostrzegliście jeszcze coś niezwykłego?
– Nie – padła sucha odpowiedź i czarodziej zrozumiał, że więcej z Grumana dzisiaj nie wyciągnie.
Otworzył jedną z licznych szufladek swojego biurka.
– Oto zapłata za waszą służbę. – Podał zabójcy rulonik.
Kolejna rzecz, której się nauczył. Płacić tak, aby nikt nie widział ile. W ruloniku było dwadzieścia złotych. Zabójca przyjął pieniądze w milczeniu i schował je do kieszonki płaszcza. Janick zauważył, że ubiór miał wiele podobnych kieszonek, zamaskowanych nieznacznym prążkowanym wzorem. Nawet ten wzór widoczny był jedynie z bliska i tylko kiedy się człowiek na nim skupił.
– Znacie tę kobietę?
– Nie wiem, o jaką kobietę chodzi.
– Tę, którą spotkaliśmy na aukcji.
Janick zganił się w myślach za niewłaściwie zadane pytanie. Niepotrzebnie dał Grumanowi czas na zastanowienie. Tym razem nie miało to większego znaczenia, nie spodziewał się, żeby zabójca ją znał tak czy inaczej, jednak w przyszłości będzie musiał zwracać na tego typu rzeczy uwagę.
– Nie, nie znam – odparł zabójca bez zawahania.
– Moglibyście się dowiedzieć, kim jest?
– Oczywiście. Ale to zabierze trochę czasu, o ile nie chcecie, żebym miał wypytywać otwarcie.
– No tak, tak właśnie. Załatwcie to skrycie.
– Zgłoszę się, jak czegoś się dowiem.
Byvnet spojrzał ku drzwiom. Janick zareagował natychmiast.
– Wejść – rzucił.
I rzeczywiście, drzwi otworzyły się i do środka wkroczył sekretarz, który niósł tacę z kawą i herbatą. Starał się przy tym nie wyglądać na zbyt wściekłego. Nie dali mu najmniejszej chwili na podsłuchiwanie pod drzwiami.
– No, tośmy się dogadali – zakończył spotkanie Janick. – Herbata tylko dla mnie, mój sługa – tu spojrzał na Byvneta – wyprowadzi gościa.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.