Читать книгу Szkoła żon - Жан-Батист Поклен Мольер, Мольер (Жан-Батист Поклен), Molière - Страница 5

AKT PIERWSZY

Оглавление

SCENA PIERWSZA

CHRYZALD, ARNOLF.

CHRYZALD

Mówisz tedy, że pragniesz pojąć ją za żonę?


ARNOLF

Tak. Chcę, by jutro wszystko było ukończone.


CHRYZALD

Jesteśmy sami tutaj, zatem, bez obawy

Przed uchem ludzkiem, możem roztrząsać te sprawy;

Chcesz, abym jak przyjaciel serce ci otworzył?

Owóż, zamiar twój dla cię wielce mnie zatrwożył,

I, jakikolwiek obrót chcesz dać rzeczy całej,

Małżeństwo, to dla ciebie krok kaducznie śmiały.


ARNOLF

Pewnie, pewnie. Ty może znajdziesz w swoim domu

Dość przyczyn, by tych związków nie życzyć nikomu,

I swoje własne czoło chcesz mieć wiernym świadkiem,

Że rogi są małżeństwa niechybnym dodatkiem.


CHRYZALD

Od losu zrządzeń nikt się pewnie nie ustrzeże,

I głupstwem mi się zdają starania w tej mierze;

Lecz, gdy drżę o cię, to dla tej furii zażartej,

Z jaką ścigały mężów drwinki twe i żarty;

Wiesz sam, że zły czy dobry, daleki czy bliski,

Każdy z kolei znosił twych szyderstw pociski;

Że największą rozkoszą twą, wszędzie i zawsze,

Jest odsłaniać tajemne ich bóle najkrwawsze

I…


ARNOLF

                                     Pewnie. Gdzież bo znajdziesz na świecie krainę,

Gdzie by mężowie mieli większych dudków minę?

Czyż nie widzisz ich wkoło tysiączne odmiany,

A każdy najpotulniej liże własne rany?

Jeden zbiera majątek, którym żona raczy

Tych właśnie, co stawiają go w rzędzie rogaczy;

Drugi, szczęśliwszy nieco, w naiwności świętej,

Patrzy, jak żonka znosi do domu prezenty

I żadna go zazdrości troska nie udręcza,

Bo ona mówi, że je cnotom swym zawdzięcza.

Ten robi piekło próżne, groźne miny piętrzy;

Tamten wszystko znieść gotów dla zgody najświętszej,

I, widząc, jak się gaszek wprowadza do domu,

Nakłada czapkę i sam zmyka po kryjomu.

Jedna, w swoich szelmostwach przemądra podwika10,

Poczciwego mężulka ma za powiernika,

Ten zaś, słuchając zwierzeń jej niewinnej treści,

Współczuje jeszcze z gachem, co mu żonę pieści.

Druga, zbytków swych źródło przed swym mężem mieniąc,

Mówi, iż gra przynosi jej tak ładny pieniądz;

A mąż dziękuje Bogu i wiedzieć nie żąda,

Jak się taka gra zowie, no, i jak wygląda.

Słowem, gdzie spojrzeć, widzim satyrę gotową:

Możnaż więc, patrząc na to, nie uśmiać się zdrowo?

Czyż z naszych dudków…


CHRYZALD

                                     Owszem; lecz, zwykłą koleją,

Kto z drugich szydzi, łatwo zeń się w zamian śmieją.

I ja słyszę, co mówią; wiem, że świat jest gotów

Swem paplaniem natrząsać się z cudzych kłopotów.

Jednak, cokolwiek szepcą czujni bliźnich stróże,

Próżno byś głosu mego chciał słuchać w tym chórze.

Ja się noszę mniej górnie: i, choć nie mniej żywo

Ganię uległość mężów nazbyt pobłażliwą,

Choć wyznaję, że ścierpieć bym nie umiał zgoła,

Tego, co wielu wcale nie zachmurza czoła,

Nie pcham się między zasad surowych obrońce11;

Nieźle jest wiedzieć o tem, że kij ma dwa końce,

I lepiej nie ogłaszać w tak ostrym sposobie,

Ani: to zrobię, ani: owego nie zrobię.

Toteż, gdyby me czoło los, co wszystkiem włada,

Przystroił na kształt głowy mojego sąsiada,

Dzięki mojemu wzięciu12, mam pewną nadzieję,

Że jedynie po cichu ktoś się tam pośmieje;

A kto wie, może nawet mnie pociecha czeka,

Że jakaś dobra dusza powie: szkoda człeka.

Ale z tobą, mój kumie, to rzecz inna; azaż13

Sam nie widzisz, że karku diabelnie narażasz?

Ty, który za słabości choć najlżejszy pozór,

Na każdym tak ostrzyłeś swój zjadliwy ozór,

Coś się miotał na mężów niby bies kulawy,

Musisz się ostro trzymać, by nie pokpić sprawy;

Bo, jeśli choć najmniejszy powód dasz do drwinek,

Bądź pewny, że wywloką go bodaj na rynek,

I…


ARNOLF

                                     Mój kumie, zbyteczna twa cała nauka;

Musi wstać bardzo rano ten, co mnie oszuka.

Znam wszystkie owe sztuczki misterne i zdrady,

Któremi te kobietki mylą swoje ślady;

Że zaś w tej walce łatwo ich zręczności ulec,

Zawczasum się postarał o pewny hamulec

I głupota tej, którą dziś biorę za żonę,

Najlepszą memu czołu stanowi obronę.


CHRYZALD

Myślisz, że jej głupota zmienia rzeczy postać?


ARNOLF

Niech bierze głupią, kto sam głupcem nie chce zostać.

Wiem, że twa połowica ma rozumek duży;

Lecz rozum żony nic mi dobrego nie wróży,

I znam ja niejednego, co mu poszło w pięty,

Że wziął małżonkę nazbyt obfitą w talenty.

Ja na to będę szukał dowcipu14 u żony,

By nim miała napełniać zebrania, salony,

Lub też, wierszem i prozą równie wyszczekana,

Pięknoduchów, markizów przyjmować od rana,

Podczas gdy ja, pod nazwą męża swojej pani,

Stałbym wzgardzony w kącie, dla wszystkich zbyt tani?

Nie, nie; nie chcę rozumu, co pieje zbyt górnie,

I mąż żony autorki łatwo idzie w durnie.

Chcę, niechaj moja, z prostą, nie spaczoną głową,

Nie wie nawet, co znaczy rymowane słowo;

I, jeśli gra w „koszyczek”, pragnę tego dożyć,

Że, gdy się jej spytają: „I cóż ci weń włożyć?”

Niech powie bez namysłu: „Ciastko ze śmietaną!”

Słowem, niech będzie z wszelkich rozumów obraną,

I dosyć będzie umieć mojej przyszłej żonie

Modlić się, kochać męża i prząść na wrzecionie.


CHRYZALD

O żonie więc idiotce ty marzysz tak czule?


ARNOLF

Tak, że wolałbym raczej niemądrą brzydulę,

Niż piękność, którą zbytek rozumu obarczy.


CHRYZALD

Piękność i rozum…


ARNOLF

                                     Sama uczciwość wystarczy.


CHRYZALD

Ale skądże wymagać możesz od tej gąski,

By wiedziała, co znaczy cnota, obowiązki?

Nie mówiąc już, że nudnem musi być za katy

Mieć wciąż przy swoim boku taki twór skrzydlaty,

Czy ty w istocie mniemasz, że już możesz święcie

Kłaść swoje bezpieczeństwo na tym fundamencie?

Rozumna, pewnie, może zdeptać swoje śluby,

Lecz musi mieć przyczynę do zdrady tak grubej;

Głupia gotowa co dzień zstąpić z drogi cnoty,

Bez najmniejszej intencji, a nawet ochoty.


ARNOLF

Na te wywody zdrowy mój rozum odpowié

Co Pantagruel15 mówi imci Panurgowi:

Odradzaj głupią żonę mi ile w twej mocy,

Praw kazania, nauczaj aż do Wielkiej Nocy,

Sam się zdziwisz, gdy wreszcie ustaniesz na chwilę,

Żeś mnie tem nie przekonał, ot, ani na tyle.


CHRYZALD

Już nie mówię ni słowa.


ARNOLF

                                     Bo i o czem nie ma.

W małżeństwie, jak we wszystkiem, własne mam systema:

Jestem dosyć bogaty, aby, w pierwszym rzędzie,

Wybrać żonę, co wszystko mnie zawdzięczać będzie;

By nie mogła, przeze mnie wydobyta z nędzy,

Wymawiać mi swojego rodu ni pieniędzy.

Jej słodycz i rozsądek, w wieku czterech latek,

Sprawiły, żem wyróżnił ją wśród innych dziatek,

Widząc zaś, że u matki z grosiwem dość cienko,

Przyszło mi na myśl zabrać od niej tę maleńką;

Zaś poczciwa gosposia, na zamiar takowy,

Z wielką radością zdjęła sobie ciężar z głowy.

W małym klasztorku, z dala od świeckiego gwaru,

Dałem ją kształcić wedle własnego zamiaru:

To znaczy, zalecając najwłaściwsze środki,

Aby się z niej dochować zupełnej idiotki.

Bogu dzięki, udało się, jak zamierzałem,

I gdy wyrosła, tak ją niewinną ujrzałem,

Żem błogosławił niebu, iż mi pozwoliło

Urobić żonę wszystkim mym chęciom tak miłą.

Odebrałem ją przeto; że jednak w mym domu

Drzwi wciąż stoją otworem, licho tam wie komu,

Oddzielnie ją ukryłem, mając to na względzie,

W drugim domku, gdzie nikt mnie nachodzić nie będzie;

By zaś jej prawość niczem nie była skażona,

Trzymam z nią dwoje ludzi, tak głupich jak ona.

Spytasz mnie może: Na co ta cała opowieść?

Na to, aby ci mojej przezorności dowieść.

A wynik: wiedząc, żeś mi jest przyjaznym szczerze,

Dziś wieczór cię z nią razem proszę na wieczerzę;

Chcę, abyś sam nareszcie mógł widzieć ją z bliska,

I poznał, czy mój wybór godny pośmiewiska.


CHRYZALD

Więc zgoda.


ARNOLF

                                     Tam dopiero, wśród miłej ochoty,

Ocenisz jej osobę i wdzięk jej prostoty.


CHRYZALD

Co do tego, to, mimo te wszystkie powaby,

Które mi tu wyliczasz…


ARNOLF

                                     To obraz za słaby;

Bezustannie podziwiam tę czystość bez grzechu,

I czasem mi przychodzi wprost konać ze śmiechu.

Któregoś dnia (któż wierzyłby takiej prostocie?)

Przychodzi mnie się spytać, w ogromnym kłopocie,

Z wyrazem niewinności w licu niesłychanej,

Czy to prawda, że dzieci przynoszą bociany?


CHRYZALD

Cieszę się wielce, mości Arnolfie.


ARNOLF

                                     U diaska!

Kiedyż mnie już przestaniesz tak zwać, jeśli łaska?


CHRYZALD

Daruj, wciąż mi to imię jakoś wchodzi w drogę.

I pana na Rosochach w głowę wbić nie mogę.

Bo też i co za diabeł, z czyjego wyroku,

Każe ci zmieniać imię po czterdziestym roku?

Od lichego folwarczku, co go znam od dziecka,

Przezywać się dla świata, niby tak, z szlachecka?


ARNOLF

Mam ci po temu prawa, aby mnie tak zwano;

Przy tem wolę to imię, niż Arnolfa16 miano.


CHRYZALD

Iluż ludzi dziś ojców zacne imię drażni,

I inne sobie kleją z czystej wyobraźni!

Doprawdy, z tym nałogiem to boskie skaranie;

I, choć ciebie nie tyczy się to porównanie,

Znam chłopka, co go Pietrkiem zwano między swemi,

I co, będąc dziedzicem aż pół morga ziemi,

Błotnym rowem otoczył ten majątek pański

I szumnie kazał wołać się per „pan Wyspiański”17.


ARNOLF

O twe mądre przykłady niewiele ja stoję.

Bądź co bądź, Rosochacki jest nazwisko moje;

Podoba mi się; przy tem mam inne powody,

I drażni mnie, kto zwie mnie podług dawnej mody.


CHRYZALD

Nie wszyscy to przyjmują równie oczywiście;

I nieraz nawet adres spostrzegam na liście…


ARNOLF

Kto nie wie o tem, może tak poczynać ze mną,

Lecz ty…


CHRYZALD

                                     Dobrze; nie będziem kłócić się daremno.

Będę się starał skłonić mój język zbyt płochy,

Aby sobie przyswoił wreszcie te Rosochy.


ARNOLF

Do widzenia. Na chwilkę tu wstąpię, nie dłużej;

Muszę powiedzieć małej, żem wrócił z podróży.


CHRYZALD

na stronie, odchodząc:

Słowo daję, ten człowiek to wariat skończony.


ARNOLF

sam:

Na pewnych punktach on jest nieco pomylony.

Dziwna rzecz, że nie spotkasz na świecie człowieka,

Który by nie miał we łbie jakowegoś ćwieka!

Puka do drzwi. Hej tam!


SCENA DRUGA

ARNOLF, GRZELA i AGATKA wewnątrz.

GRZELA

Kto puka?


ARNOLF

                                     Otwórz.


Na stronie:

                                     To im radość sprawię;

Wszakże mnie nie widzieli dni już dziesięć prawie.


GRZELA

Kto idzie?


ARNOLF

                                     Ja.


GRZELA

                                     Agatko!


AGATKA

                                     Hę?


GRZELA

                                     Ktoś do drzwi puka.


AGATKA

Idź, otwórz.


GRZELA

                                     Ty idź.


AGATKA

                                     Pewnie! Mądra z ciebie sztuka!


GRZELA

Ja też nie pójdę.


ARNOLF

                                     Nuże! Przez te wasze kłótnie

Ja będę stał na dworze? No! puszczajcie, trutnie!


AGATKA

Kto puka?


ARNOLF

                                     Pan twój.


AGATKA

                                     Grzela!


GRZELA

                                     Co?


AGATKA

                                     To pan szturmuje.


10

podwika (daw.) – młoda kobieta, dziewczyna. [przypis edytorski]

11

obrońce – dziś popr. forma B. lm: obrońców. [przypis edytorski]

12

wzięcie – tu: dobre stosunki ze znajomymi, pozycja towarzyska. [przypis edytorski]

13

azaż (daw.) – czyż. [przypis edytorski]

14

dowcip – tu daw.: inteligencja, bystry umysł. [przypis edytorski]

15

Pantagruel, Panurg – postacie z satyrycznej powieści Rabelego p. t. Gargantua i Pantagruel. [przypis tłumacza]

16

wolę to imię, niż Arnolfa – w dawnej tradycji francuskiej, św. Arnolf uchodził za patrona zdradzonych mężów. [przypis tłumacza]

17

pan Wyspiański – jest to, zdaje się, satyra na Tomasza Corneille, miernego pisarza a brata wielkiego tragika, który przybrał do nazwiska przydomek l'Isle (z Wyspy). [przypis tłumacza]

Szkoła żon

Подняться наверх