Читать книгу Gupikowo - Monika Kowaleczko-Szumowska - Страница 6
Оглавление
Mój młodszy brat Mikołaj jest nieobliczalny, czym niektórych doprowadza do szaleństwa. Mnie też czasem denerwuje, ale jego nieprzewidywalność często okazuje się skuteczniejsza niż moje przemyślane działanie i odgadywanie zamiarów dorosłych. Mikołaj nie boi się dorosłych i nie peszy w ich obecności. Dorośli rewanżują mu się pięknym za nadobne i starają się go wtłoczyć w przygotowane przez siebie ramki. Ale on się tam nie mieści, a kiedy wpychają go na siłę, zawsze jest wielkie bum.
Uważnemu człowiekowi wystarczy jedno spojrzenie na Mikołaja, który nosi ubranie na miarę swojego wnętrza; złośliwy człowiek powie: bezładnego, życzliwy: oryginalnego. Jeśli chodzi o strój (i nie tylko), Mikołaj nie przejmuje się ani regulaminem szkolnym, ani tym bardziej obowiązującą modą. Tam, gdzie kodeks szkoły wymaga białej koszuli z krótkim rękawem, a modny uczeń czuje się w obowiązku zalotnie postawić kołnierzyk, Mikołaj założy niebieski podkoszulek i wcale nie będzie czuł się gorszy.
Ja do Mikołaja przyzwyczaiłam się na tyle, że jego inność zupełnie mnie nie razi. Szczególnie, że dzięki niemu niemożliwe staje się możliwe. Dzięki niemu mam akwarium.
O akwarium marzyłam od dawna. We wszystkich muzeach, które zaliczamy, nudzę się okropnie. Interesują mnie tylko oceanaria i akwaria. Ryby obserwować mogę godzinami. Zaplanowałam wszystko tak, jak lubią dorośli: najpierw zaoszczędziłam pieniądze, a dopiero potem zapytałam rodziców o zgodę. I co? „Jeszcze ryb tu brakuje!” – usłyszałam w odpowiedzi.
– Nie będzie z nimi żadnego kłopotu – próbowałam ich przekonać.
– Nie pyskuj – powiedziała mama.
Wzruszyłam ramionami, wyprostowałam się odruchowo i poszłam do pokoju.
– Wszystko się ułoży – pocieszała mnie Madzia, opiekunka mojej sześcioletniej siostry Josi, kiedy przyszła do nas we wtorek. Jej tata jest zapalonym akwarystą. Ma jedno akwarium w domu, dwa w pracy, zakłada akwaria znajomym swoim i Madzi. Moi rodzice nie musieliby nawet jechać ze mną do sklepu akwarystycznego, ponieważ tata Madzi obiecał wszystko kupić, przywieźć i zainstalować.
Zupełnie nieoczekiwanie przed świętami Bożego Narodzenia rodzice zmienili zdanie. Tata Madzi przywiózł sprzęt, żwirek, filtr i termometr. Niestety wszystko wylądowało w garażu, ponieważ w domu nie mieliśmy odpowiedniej szafki, na której można było ustawić akwarium. Tata Madzi, zmartwiony tym faktem, zaoferował, że kupi nam szafkę i przywiezie do domu. Ale wtedy mój tata uniósł się honorem, poklepał mnie przyjacielsko po plecach i zapewnił, że z tym już damy sobie radę sami. I co? Żwirek moczy się w miskach w łazience już kilka tygodni. Mijają kolejne dni, a po szafkę rodzicom jest zawsze nie po drodze. Niespodziewanie, dzięki Mikołajowi, sprawy przybrały zupełnie inny obrót.
W poniedziałek rano przepychaliśmy się, jak zwykle, pod drzwiami łazienki. W środku był tata.
– Co to jest? – krzyknął nagle i na jednej nodze wyskoczył z łazienki do przedpokoju. Z drugiej usiłował ściągnąć mokrą skarpetkę.
– Żwirek? – zapytałam głucho.
– Żwirek? – powtórzył tata – Żwirek do akwariu m? – Ściągnął mokrą skarpetkę i oglądał nogawkę spodni. – Obiecywałaś, że nie będzie z tym kłopotu. – Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ale… – zająknęłam się. Miski z mokrym żwirkiem stały we wszystkich kątach naszej łazienki, bo nie chciałam tracić czasu na płukanie go, kiedy już kupimy szafkę i zainstalujemy akwarium. Chciałam jak najszybciej rozpocząć hodowlę ryb. Tylko jak to wytłumaczyć za pięć ósma w poniedziałek rano, kiedy tata spieszy się do pracy i biega nieogolony po domu w poszukiwaniu suchych skarpetek? Czułam, że zaliczyłam duży minus, zanim naprawdę miałam szansę zająć się akwarium. To nie było fair.
– To nie fair – wypalił Mikołaj. – Żwirek jest w miskach, bo nie ma szafki. Jak znam życie, zostanie tam na zachę.
– Znasz życie, synu? A ja myślałem, że ryby trzyma się w akwarium – burknął tata i zatrzymał wzrok na stopach Mikołaja. – Ściągaj moje skarpetki.
– Zmarnowana kasa – Mikołaj popatrzył na mnie ze współczuciem. Przydepnął lewą nogą prawą skarpetkę i wyciągnął z niej stopę. – Kompletny niewypał – dodał, ściągając drugą.
Założę się, że nie miał pojęcia, skąd teraz weźmie czyste.
– Pojedziemy po szafkę – burknął tata, wracając do łazienki – wkrótce.
– Wkrótce? – wpadł mu w słowo Mikołaj. Rzuciłam mu czyste skarpetki.
– Dziś wieczorem. – Tata trzasnął drzwiami, zirytowany natarczywością swojego najmłodszego syna.
Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy przed szóstą tata wpadł do domu i kazał nam się ubierać.
– Jedziecie, czy nie? – zawołał.
W pośpiechu naciągnęliśmy kurtki i pobiegliśmy do samochodu. Hurtownia akwarystyczna, którą polecił nam tata Madzi, znajdowała się na drugim końcu miasta, a na ulicach, jak na złość, kłębiło się mnóstwo samochodów. Bałam się, że nie zdążymy przed zamknięciem, bo nawet tata, który jeździł tak, że zagościł w programie TVN Turbo „Piraci naszych dróg”, filmowanym z ukrytej kamery, niewiele mógł zrobić. Dochodziło wpół do siódmej, a my nadal staliśmy w korku. Rodzice pokłócili się o to, czyja to była wina, ale zanim ustalili, dotarliśmy na miejsce. W hurtowni wrzała praca i nikt nie myślał o zamykaniu. Było tu parno jak w lesie tropikalnym, akwaria z egzotycznymi rybami ciągnęły się daleko w głąb sklepu. Wszędzie kręcili się pracownicy w podkoszulkach i krótkich spodenkach. To był zupełnie inny świat. Rozglądałam się zafascynowana.
Tata złapał się za głowę, kiedy się dowiedział, że szafki pod akwarium sprzedawane są w częściach i trzeba je skręcić samodzielnie.
– Nie szkodzi – zdecydowała mama. U nas w domu mama skręca meble, a tata robi zakupy. Zapłaciłam i szafka powędrowała do bagażnika naszego samochodu.
W drodze powrotnej mama miała szczere chęci, żeby skręcić szafkę, jak tylko dojedziemy do domu. Niestety w przedpokoju przywitała nas sterta mokrych brudów, która musiała wypłynąć z łazienki.
– Pralka wylała – powiedziała mama grobowym głosem.
Zabraliśmy się za rozwieszanie rzeczy, o skręcaniu szafki pod akwarium nie było mowy.
Następnego dnia, kiedy z Mikołajem wróciliśmy ze szkoły i usiłowaliśmy przemknąć się na górę do swoich pokojów, mama stanowczym gestem przywołała nas do kuchni. Na stole leżał zmięty, mokry papier. Ciekawa byłam, co tym razem zatkało pralkę. Odkąd pamiętam, cokolwiek to było, należało do Mikołaja. Za stołem w kuchni siedział Wojo, mój najstarszy brat, i Josia. Miko wziął rozmoczony papier w dwa palce, obejrzał pod światło, pewnie kombinując, jak z tego wybrnąć, aż w końcu wzruszył ramionami i stwierdził, że jest to sfatygowana legitymacja szkolna, ale nie wiadomo czyja, bo zdjęcie się sprało. Rzeczywiście zdjęcia nie było. Mikołaj odwrócił się na pięcie i zamierzał odejść, ale mama kazała mu przynieść swoją legitymację. Miko puścił się pędem po schodach.
– Natychmiast! – krzyknęła za nim mama.
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Tata Madzi, przypomniałam sobie. Jeszcze wczoraj wieczorem zaesemesowałam do Madzi, że mam już szafkę, a ona obiecała, że tata zajrzy do nas następnego dnia, żeby pomóc ją skręcić. Zrobiło się zamieszanie, bo o wizycie taty Madzi nie uprzedziłam mamy, a w domu był okropny bałagan. Nie miałam wyrzutów sumienia, i tak by był. Każda rodzina ma swoją tajemnicę, a nasza jest taka, że jesteśmy okropnymi bałaganiarzami. A tata Madzi jest punktualny i uporządkowany. Kiedy Madzia chodziła do przedszkola, zaplatał jej warkocze tak, że oczy robiły jej się skośne. Auć.
– Możesz wkładać żwirek i wlewać wodę – powiedział tata Madzi, kiedy z pomocą Mikołaja złożył szafkę, uszczelnił i wypoziomował akwarium.
– Woda się ustoi za dwa tygodnie i można kupować rybki.
– Dwa tygodnie? – jęknęłam.
– Na początek tylko dwie, żeby zobaczyć, czy przeżyją – dodał tata Madzi, niwecząc moje plany na szybkie rozpoczęcie hodowli.
Poczęstowaliśmy tatę Madzi herbatą, ale Miko szybko się ulotnił. Pomimo to mama o nim nie zapomniała. Jak tylko zamknęły się drzwi za tatą Madzi, poszła do jego pokoju.
Wiedziałam, że skończy się to awanturą, bo Miko nie cierpi, kiedy próg jego pokoju przestępują dorośli. Jego pokój to jego królestwo. Ubrania trzyma na podłodze, a w szafie i szufladach ma składowisko starych rupieci, które rozkręca: laptopy, magnetofony, słuchawki, rowerowy licznik kilometrów, starą maszynę do pisania. Gotów jest walczyć o każdy taki śmieć. Nie cierpi, jak ktoś nad nim stoi i czeka, aż on coś znajdzie. Szczególnie, jeśli nie ma żadnych szans, bo zguba została właśnie wyciągnięta z pralki i leży na stole w kuchni. Weszłam na podest schodów. Mama, zirytowana, rozglądała się po pokoju Mikołaja.
– Co to jest? – zapytała, podnosząc coś z podłogi.
– Kapeć – odpowiedział Mikołaj.
Wojtek wyszedł ze swojego pokoju, zajrzał do Mikołaja, wszedł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Wiele lat temu dostał od przyszywanej prababci kapcie. Prababcia umarła, Wojtkowi urosła noga, więc namówił Mikołaja, żeby te kapcie od niego kupił, czego byłam świadkiem. Miko miał wtedy zaledwie kilka lat, więc kupił, ale szczegółów transakcji już pewnie nie pamięta. Widocznie jednak przywiązał się do tych kapci, bo walczył o nie jak lew.
– Jest dziurawy – zirytowała się mama.
– Zaszyję – odpowiedział Mikołaj, który oprócz rozkręcania lubił cerować. W obu dziedzinach był samoukiem.
– Bierz się raczej do sprzątania – powiedziała mama i wyszła.
Klucząc pomiędzy zabawkami Josi, dotarłam do swojego biurka, usiadłam i otworzyłam ćwiczenia do francuskiego. U Mikołaja w pokoju zapadła cisza. Widocznie zszywał kapcie. Przeczytałam cały dialog i zaczęłam się go uczyć na pamięć. Trzasnęły drzwi łazienki, pewnie Wojo opuścił swoje ulubione miejsce odosobnienia. Po jakimś czasie rozległy się kroki na schodach. Widocznie mama szła na górę sprawdzić porządek u Mikołaja. Odruchowo zatkałam uszy. Mama wypadła z pokoju Mikołaja jeszcze szybciej, niż do niego weszła. Stanęła w moich drzwiach.
– Zerkniesz na Josię? – westchnęła. – Idę pobiegać.
– Jasne – powiedziałam.
Mama wszystkie tarapaty z Mikołajem przeżywa „na sportowo”. Zajęłam się Josią, chociaż większą ochotę miałam pójść z nią biegać. Mama, zanim wyszła, zagroziła jeszcze Mikołajowi, że jeśli nie sprzątnie do jej powrotu, to będzie z nim bardzo źle. Poszłam na dół zamknąć za nią drzwi. Na schodach minęłam się z Mikołajem, który wbiegał po schodach z plastikowymi torbami w ręku. Zapakował do nich wszystkie swoje skarby i wyniósł na strych, a resztę rzeczy upchnął w szafie.