Читать книгу Dziewczynka z Szóstego Księżyca. Tom 1 - Moony Witcher - Страница 7

Czarna gwiazda

Оглавление

Późną nocą, w czasie pełni księżyca, nikłe światło tysięcy gwiazd wślizgiwało się do pokoju Niny i niczym niebiesko i czerwonawo migoczące lampki odbijało się w wielkich, błękitnych oczach dziewczynki. Nina jak zawsze nie mogła zasnąć, patrząc w cudownie rozgwieżdżone niebo i rozmyślając. Lubiła marzyć... Bujna wyobraźnia podsuwała jej cudowne obrazy: oto leci wysoko w górze... szybuje w przestrzeni... chwyta w dłonie maleńkie gwiazdy, odkrywa dalekie planety, nieznane galaktyki, odwiedza tajemnicze światy, których przed nią nikt inny nie widział.

To przecież oczywiste – myślała Nina – że nie tylko Ziemię zamieszkują żywe istoty.

Była pewna, że Wszechświat tętni życiem. Nie może być przecież inaczej! Już dwa miesiące temu wypisała niebieskim flamastrem na drewnianej tabliczce tekst, który widniał teraz u wezgłowia jej łóżka:

My, drobne istoty o małych umysłach,

musimy się jeszcze wiele nauczyć.

My, wędrujący przez życie bez celu,

powinniśmy wpatrywać się w niebo i rozmyślać.

Nina napisała to po przeczytaniu końcowego rozdziału Zaginionych, ostatniej książki Biriana Birova, rosyjskiego pisarza science fiction, który zmarł nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Lubiła tego autora prawie tak bardzo, jak Tadino De Giorgisa, najsłynniejszego XVII-wiecznego włoskiego alchemika.

Często spoglądała na swój tekst, który – zapisany pod wpływem impulsu – pozwalał jej utrzymać równowagę między rzeczywistością a fantazją.

Długo walczyła z ciotką Andorą o tę tabliczkę nad łóżkiem. Ciotka nie tylko nie zgadzała się z tym stwierdzeniem, ale też sprzeciwiała się zawieszaniu na ścianie takiej „obskurnej” deski. Kiedy dziewczynka mimo wszystko przybiła napis, rozwścieczona ciotka za karę nie pozwoliła jej pójść jak co dzień na spacer do parku.

– Co to ma znaczyć? Co ty wypisujesz? – wrzeszczała na Ninę. – Jesteś taka sama jak twój dziadek! Ten szaleniec zniszczył życie mojej siostry Espasii. Jesteś mała i głupia! – Nina w odpowiedzi trzasnęła tylko drzwiami swojego pokoju tak mocno, aż zadrżały obrazy na korytarzu.

Chociaż od awantury minęły już dwa miesiące, dziewczynka dobrze pamiętała ten dzień – sześć godzin spędzonych samotnie w ciszy, za zamkniętymi drzwiami. A to wszystko z powodu zwyczajnego napisu! Dopiero później zdała sobie sprawę, że był to zwiastun tego, co miało ją niebawem spotkać.

Nina była dziwnym dzieckiem. Dorośli nie dostrzegali, że jest wyjątkowa. Mieli ją raczej za niespokojną i krnąbrną. Tymczasem sekret Niny tkwił w genach, w DNA odziedziczonym po przodkach. Lecz o tym nawet ona, zaledwie dziesięcioletnia, nie miała jeszcze pojęcia.

Wiedziała tylko, że chce znaleźć się wysoko w górze. Latać. I poznawać świat.

A przecież niewielkie znamię we wnętrzu prawej dłoni, plamka koloru truskawki, kształtem przypominająca trochę pięcioramienną gwiazdę, to był oczywisty znak. Przeznaczenie. Jej dziadek Misza, ojciec mamy dziewczynki, miał takie samo znamię. Był Rosjaninem, ale od lat mieszkał w Wenecji, najbardziej magicznym i najpiękniejszym mieście świata.

Michaił Meszyński, bo tak nazywał się dziadek Niny, był filozofem. I alchemikiem.


On jeden znał przyszłość. Wiedział więc, że już za kilka dni jego ukochana wnuczka przeżyje wielką, magiczną przygodę.

Od kilku lat wprowadzał Ninę w tajniki alchemii i to on właśnie – w tajemnicy – wyjaśnił jej znaczenie znamienia w kształcie gwiazdy.

Tej ciepłej, majowej nocy, gdy księżyc i gwiazdy dumnie przeglądały się w błękitnych oczach Niny, truskawkowe znamię na jej dłoni zaczęło się przeobrażać. Ramiona gwiazdy powoli stawały się czarne, zapowiadając tragiczne wydarzenia. Nina przeczuwała, że dzieje się coś ważnego, ale nie miała pojęcia co.

Patrząc w niebo, powoli rozczesywała swe kasztanowe włosy. Od czasu do czasu głaskała Adona – ogromnego, osiemdziesięciopięciokilogramowego czarnego doga, który spał tuż obok niej.

– Wiesz, Adonie – szeptała do swego oddanego przyjaciela – jestem pewna, że któregoś dnia pofrunę tam... wysoko... I wówczas zrozumiem wszystko to, czego nikt tu, na Ziemi, nie rozumie – dodała cichutko, żeby nie obudzić złej ciotki Andory, która kilka godzin wcześniej znów skrzyczała ją za bałagan.


Rzeczywiście, nie tylko zabawki, zeszyty, książki czy długopisy, ale i wypełnione kolorowymi płynami szklane fiolki walały się po całym pokoju. Ale Nina lubiła ten chaos, który pomagał jej porządkować myśli.

Lubiła też ten stary dom w Madrycie – dwupiętrową willę, która należała kiedyś do rodziny jej babci, księżniczki Marii Luisy Espasii De Righejra. Księżniczka Espasia, ukochana żona Miszy, zmarła w czasie porodu, wydając na świat mamę Niny – Verę. Mieszkała już wówczas w Wenecji, bowiem w 1960 roku opuściła Madryt, by zamieszkać z Miszą we Włoszech, w majestatycznej weneckiej willi nazwanej jej imieniem.

Ale to z tym hiszpańskim domem wiązała się historia bogatej, madryckiej rodziny De Righejra, która z czasem popadła w tarapaty z powodu długów. Piękna Espasia, kochająca sztukę i muzykę klasyczną, spędziła tu swą młodość. Jeszcze dziś ślady Espasii znaczyły każdy kąt: jej porcelana, obrazy, rzeźby i stylowe meble wypełniały pachnące lawendą pokoje.

Kiedy piękna księżniczka Espasia podążyła za swym ukochanym Miszą do Włoch, jej siostry, stare panny, Andora i Carmen, zostały w Madrycie, by opiekować się majątkiem zubożałej rodziny De Righejra.

I choć Nina dobrze czuła się w starej hiszpańskiej willi, to jednak przeczuwała, że nie jest to jej prawdziwy dom, podobnie jak wiedziała, że Madryt nigdy nie będzie jej ukochanym miastem. Poza tym miała już dość krzyków ciotki Andory, nawet jeśli troskliwa ciocia Carmen starała się wynagrodzić jej wszelką złość siostry. Andora i Carmen w ogóle nie były do siebie podobne. Różniły się i charakterem, i upodobaniami. Andora, zawsze ubrana na ciemno, była mściwa i nie lubiła zwierząt, podczas gdy Carmen w bajecznie kolorowych strojach często nuciła staromodne melodie i wprost przepadała za zwierzętami.

Nina mieszkała z ciotkami już blisko rok, bowiem jej rodzice – po latach starań – przenieśli się w końcu do Ferk, słynnego moskiewskiego centrum naukowego, zajmującego się badaniami nad życiem pozaziemskim. Vera i Giacomo – para szanowanych naukowców – stwierdzili, że w Ferk nie będzie można bezpiecznie zostawiać dziecka samego, a w Moskwie nie znali nikogo, kto mógłby opiekować się ich córką. Nie wysłali też Niny do Wenecji, do dziadka Miszy, ponieważ Vera nie wierzyła, że jej stary ojciec będzie w stanie zajmować się małą dziewczynką. W końcu znaleźli rozwiązanie: wysłali Ninę do Madrytu, pod opiekę dwóch ciotek.

Dziadka Miszę bardzo zdenerwowała ta decyzja, choć w głębi serca przeczuwał, że wcześniej czy później mała Ninoczka i tak znajdzie się w jego domu w Wenecji.

Przyglądając się gwiazdom, Nina miała wrażenie, że jest bliżej rodziców. Może i oni obserwowali teraz niebo, szukając na nim śladów życia? Przypomniała sobie twarze rodziców – długie jasne włosy mamy... czarne wąsy taty, które drapały w policzki, gdy całował ją na dobranoc... Serce zabiło jej mocniej, a po buzi spłynęła łza. Jedna jedyna. Bo Nina nie lubiła płakać. Była przecież silną i odważną dziewczynką.

Wybiła druga, a Nina wciąż nie mogła zasnąć. Wstała więc i uchyliła okno, by odetchnąć rześkim powietrzem hiszpańskiej wiosny. Z wielkiego madryckiego parku Jardines del Retrio dolatywał zapach drzew, pobliską ulicą Velázqueza pędziły samochody, a ostatni goście Hotelu Wellington w pośpiechu szykowali się do snu. Dom znajdował się zaledwie kilka kroków od hotelu i Nina często przyglądała się walizkom gości, marząc, że pewnego dnia i ona wyruszy w daleką podróż. Ale dokąd?

– Do dziadka, Adonie! Chciałabym pojechać do dziadka Miszy, do Wenecji! On mnie tak bardzo kocha i zawsze potrafi mnie rozśmieszyć – wykrzyknęła Nina znienacka. – Przysięgam ci, że jutro po śniadaniu zadzwonię do niego i spytam, czy mogę przyjechać.


Rozespany pies ziewnął i obrócił się, przygniatając biednego Platona – rudego kota, którego Nina znalazła kilka miesięcy wcześniej nieopodal muzeum Prado. Platon instynktownie wbił pazury w nos Adona, który – jak na psa dżentelmena przystało – spojrzał na kota z wyższością i zeskoczył z łóżka, by wyciągnąć się na dywanie przed szafą. Takie jest życie z kotem włóczęgą...

Nina uśmiechnęła się, pogłaskała psa, po czym podeszła do łóżka, czule przytuliła Platona i wsunęła się pod kołdrę. Jeszcze raz spojrzała tęsknym wzrokiem na księżyc i gwiazdy i... zasnęła.

Dokładnie o wpół do ósmej do pokoju Niny weszła ciocia Carmen, niosąc na tacy mleko, herbatniki, dżem jagodowy, banana i szklankę zimnej wody.

– Hermosa, moja piękna, obudź się. Śniadanie podano – powiedziała z uśmiechem, stawiając tacę na stole obok stosu książek Biriana Birova.

– Już wstaję... już wstaję... – powtarzała Nina, z trudem otwierając oczy. – Wypiję mleko, a potem zadzwonię do dziadka. Gdzie moja komórka, ciociu?

– Komórka? Ech, moja droga muneca... twój telefon ma Andora. Schowała go. Przecież wiesz, że nie chce, byś go używała. Nie denerwuj się, proszę. Zobacz lepiej, co mam: niespodzianka!

Nina poderwała się tak szybko, że biedny Platon omal nie spadł z łóżka. Z radością podbiegła do Carmen, która czym prędzej podała jej list.

– To do ciebie, Nino! Od dziadka Miszy! Przeczytaj go, a ja tymczasem poszukam twojego telefonu.

Nina jak najciszej zamknęła drzwi na klucz. W mig wypiła szklankę wody, chwyciła miseczkę i nalała mleka Platonowi, obrała banana, ugryzła kawałeczek, a resztę oddała Adonowi, który uwielbiał owoce. Starannie wytarła ręce w różowe prześcieradło i w końcu ostrożnie otworzyła list. Czytała zachłannie, nie zwracając uwagi, że jej pies wpycha właśnie łapę do dżemu jagodowego.

Wenecja, 24 maja

Godzina 23.45 – Sala Doży

Maja djevoczka (Moja dziewczynko),

chciałbym z Tobą porozmawiać. Ale wciąż nie odbierasz komórki, a gdy dzwonię do domu, za każdym razem podnosi Andora i mówi, że Cię nie ma. Wiem, że nie najlepiej się między Wami układa, ale bądź cierpliwa, nie zostaniesz tam długo.

Raz udało mi się porozmawiać z Carmen, ale poprosiłem, żeby nic Ci nie mówiła, bo nie chciałem jej stawiać w trudnej sytuacji. Widzisz, Zło często zagnieżdża się w sercu rodziny. Pamiętaj o tym.

Nawet jeśli tego jeszcze nie rozumiesz... to niedługo będziesz musiała zrozumieć.

Moja słodka pchełko, proszę Cię, przyjedź jak najszybciej. Tyle się dzieje! Nie uwierzysz, jak bardzo potrzebuję Twojej pomocy. Tak wiele muszę Ci wyjaśnić... Tyle nauczyć...

Tylko nie mów nic rodzicom. Sam z nimi porozmawiam przy okazji.

Nie dzwoń do mnie i nie wysyłaj żadnych listów czy telegramów. Mógłby nas podsłuchać ktoś, kto nie powinien wiedzieć, że przyjeżdżasz do Wenecji.

Zabierz ze sobą wszystkie swoje rzeczy. Weź też Platona i Adona. Czekam na Ciebie, Ninoczka.

Ach, zapomniałbym, pamiętaj o podręcznikach do alchemii, które Ci pożyczyłem. Przy okazji, jak Ci idzie nauka? Czy profesor José jest dobrym nauczycielem? Przesyłam całusy.

I pamiętaj, spal ten list zaraz po przeczytaniu!

Dołączam bilet na lot Madryt–Wenecja. Musisz wyruszyć 3 czerwca o 18. Wykupiłem też miejsca dla psa i kota. Nie martw się, będą podróżowali wygodnie. Zapewniam.

Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że zawsze będę przy Tobie.

Djeduszka Misza (Dziadek Misza)

Nina sięgnęła po ciastko, ugryzła kawałek i spojrzała na kalendarz wiszący obok lustra: był 30 maja.

– Na wszystkie czekoladki świata! To już za trzy dni! – wykrzyknęła.

Otworzyła szafę i z zielonej torby wyjęła małą zapalniczkę. Podeszła do okna, położyła list na parapecie i czym prędzej podpaliła. Niewidzącym wzrokiem popatrzyła na samochody pędzące ulicą Velázqueza. Myślami była już w Wenecji.

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.

– Bruja... (ciotka często nazywała ją czarownicą), co robisz? Czemu się zamknęłaś? Otwórz, ty mały potworze! Jest ósma i profesor José już przyszedł. Nie każ mu czekać! – krzyczała Andora skrzekliwym głosem.


– Dobrze, ciociu! Już idę! Ubieram się.

Nina jak najszybciej włożyła swoją ulubioną pomarańczową bluzkę, zieloną spódnicę, rajstopy w pomarańczowo-

-czerwone paski i zielone buty. Błękitną jak jej oczy wstążką związała włosy w piękny koński ogon. Wyszła z pokoju, by szybciutko przemyć twarz w łazience. Płucząc ręce, mimochodem spostrzegła, że znamię na jej prawej dłoni pociemniało i wyraźnie się powiększyło. Nie czuła bólu i bez trudu mogła poruszać palcami, ale ta powiększająca się gwiazda budziła w niej niepokój. Nina sięgnęła po niebieską maść od dziadka. Jedynie ten lek mógł jej pomóc. Zbiegła po schodach i wpadła do salonu, gdzie profesor José popijał już z Carmen aromatyczną kawę.

– Jesteś! Gotowa do lekcji? – spytał José, gładząc długą, kręconą brodę.

– Tak, tak, jestem gotowa – odpowiedziała Nina, rozkładając na stole zeszyty i książki.

– Ojej, Nino, co ci się stało w rękę? Jest cała niebieska! – wykrzyknął nauczyciel.

– Nic, nic, moje truskawkowe znamię... trochę mnie boli. To przejdzie – wyjaśniła pospiesznie dziewczynka.

W południe Nina i jej nauczyciel nadal siedzieli w salonie. Dziewczynka – bardzo już zmęczona – pisała formułę eliksiru na bazie ołowiu i kobaltu.

– Brawo, Nino, świetna robota – pochwalił ją José. – Wydaje mi się, że jesteś w świetnej formie. Zobaczymy się za cztery dni, zgodnie z planem. Ucz się pilnie. Na następny raz przygotuj formuły z miedzią i czystym srebrem. Już to potrafisz. Napiszę do twojego dziadka i poinformuję go, jak dużo się nauczyłaś. Zostaniesz wspaniałą alchemiczką, Nino. Ale nie zaniedbuj geografii i historii. Wiesz, że za trzy tygodnie masz egzaminy końcowe. I nie będą cię pytać z alchemii. Alchemia, moja mała Nino, posłuży ci do innych rzeczy.

No tak, egzaminy! Nina nie chodziła do szkoły, musiała więc uczyć się sama. I musiała zdawać egzaminy. Ale w tej chwili nauka w ogóle jej nie interesowała. Miała wyjechać, i to prawie natychmiast.

Uścisnęła nauczycielowi rękę i odprowadziła go do drzwi. Potem pobiegła do kuchni, do cioci Carmen.

– Nie mogę ci wiele powiedzieć, ciociu... – westchnęła Nina. – Dziadek Misza chce, żebym go odwiedziła. Przysłał mi nawet bilet. Pomóż mi wyjechać, ciociu. Mój samolot startuje trzeciego czerwca o osiemnastej. Musimy przygotować wszystko w tajemnicy, w przeciwnym razie Andora zamknie mnie w pokoju i nie pozwoli mi wyjechać. Wiesz, ona nie chce, żebym widziała się z dziadkiem, nie pozwala mi nawet z nim rozmawiać – dodała, bardzo przejęta.

Carmen uroczyście położyła dłoń na sercu i przysięgła zrobić wszystko, żeby jej pomóc. Najpierw postara się namówić Andorę, żeby pojechała odwiedzić swą przyjaciółkę w Toledo. Kilka dni poza Madrytem na pewno dobrze jej zrobi...

Udało się. Następnego dnia ciotka Andora wyjechała, niczego nie podejrzewając. Jej ostatnie słowa skierowane do Niny jak zwykle nie były zbyt miłe:

– Kiedy wrócę, chcę zastać twój pokój w idealnym porządku. I masz podciąć włosy! Jeśli tego nie zrobisz, nie ujdzie ci to na sucho, moja panno. Otruję twojego psa i kota! Zobaczysz! Nie będę was dłużej znosić! Przeklęte stado małych bestii!

Nina niepokoiła się coraz bardziej. Czarna gwiazda na jej dłoni stawała się coraz większa, już nawet niebieska maść od dziadka nie pomagała. Dziewczynka tak bardzo chciała usłyszeć głos dziadka Miszy! Pomyślała, żeby zadzwonić do rodziców, do Moskwy... Ale, do licha, dziadek prosił, żeby nie telefonować... Ktoś mógłby ją podsłuchać... W głębi serca czuła, że dzieje się coś ważnego. Ale co? Co?

Miała przeczucie, że prowadzi ją przeznaczenie.

Wybiła godzina 22 w nocy 2 czerwca. Nina wstała z łóżka, jak zawsze zrzucając przy tym na podłogę biednego Platona, i pobiegła do łazienki. Myjąc ręce, zobaczyła, że znamię zajmuje już całą prawą dłoń. Było czarne jak smoła... To się nigdy wcześniej nie zdarzało.

Czarna gwiazda... znak niebezpieczeństwa. Co mam robić? – pomyślała przerażona i czym prędzej pobiegła do pokoju Carmen. Dobra ciocia przytuliła ją mocno, a potem owinęła jej rękę bandażem namoczonym w wodzie różanej. Platon tymczasem wskoczył na szafę i miauczał rozpaczliwie, a Adon szczekał i drapał drzwi, jakby chciał wyjść. Carmen nie wiedziała, jak uspokoić Ninę i jej zwierzaki. Miała wrażenie, że ta noc to jakiś koszmar.

To prawda, koszmar trwał. Groza wisiała w powietrzu...


Nina raz jeszcze spróbowała schłodzić rękę zimną wodą, ale symbol Zła widniał na skórze i nic nie było w stanie go usunąć ani przywrócić mu dawnego truskawkowego koloru. Tarła z całej siły wnętrze dłoni, myśląc o swoim dziadku. Tak, dziadek Misza na pewno wiedziałby, co zrobić... Kiedy go spotka, strach minie. Tak bardzo chciała go zobaczyć. Spojrzała w lustro i aż krzyknęła z przerażenia, widząc w nim brzydkiego, łysego mężczyznę o małych, szarych oczach, czarnej bródce i wstrętnych, żółtych zębach. Ta szpetna twarz niknęła w chmurze żółtego dymu. Co ten potwór robi w jej łazience? Dlaczego śmieje się, patrząc złowieszczo na dziewczynkę?

Próbowała krzyknąć, ale z jej ust nie wydobył się nawet jęk. Stała jak sparaliżowana, zdumiona i przerażona. Po kilku sekundach odbicie w lustrze zniknęło, a na szkle pozostała tylko wypalona przez żółty płomień litera K. Nina wyciągnęła rękę, żeby jej dotknąć, ale dostrzegła już wyłącznie swoje własne odbicie. Litera K zniknęła równie szybko jak twarz strasznego mężczyzny! Nina pomyślała, że to tylko złudzenie, że ma gorączkę lub śni. Przerażona, znowu spojrzała na prawą rękę: gwiazda była jeszcze większa – jedno z pięciu ramion sięgało już środkowego palca.

Czuła się kompletnie rozbita. Serce waliło jej jak szalone, a nogi trzęsły się jak galareta. Kim był ten upiór w lustrze? Co oznaczała litera K? Czy to inicjał jego imienia? Nina nigdy wcześniej nie widziała tego mężczyzny. Nie wiedziała, skąd przybył i czego od niej chciał.

Starając się opanować strach, zeszła po schodach do kuchni i poprosiła ciocię Carmen o napar z lipy i malwy, na uspokojenie. Milczała. Nie umiałaby nawet wytłumaczyć cioci, co się stało. Gdyby opowiedziała jej o potworze w lustrze, biedna ciocia z pewnością orzekłaby, że Nina postradała zmysły.

O pierwszej w nocy pies i kot nadal szalały. Ciocia Carmen rzuciła więc Adonowi kość, by go choć trochę uspokoić, ale to nic nie pomogło. Platon, ze zjeżoną sierścią i oczami zwężonymi jak szparki, biegał w kółko, potrącając krzesła i stół.

Nina powoli piła swój napój, gdy nagle zadzwonił telefon. Kto to mógł być o tej porze?

Carmen podniosła słuchawkę, patrząc pytająco na Ninę. Pies i kot uspokoiły się nagle.

– Słucham... tak... tak... o Boże... Kiedy? Co się stało? O Boże... co zrobimy? Vera i Giacomo już wiedzą?... A tak, dobrze. Oczywiście... zaraz powiem Ninie...

Głos Carmen łamał się, oczy zachodziły łzami. Odłożyła słuchawkę i mocno przytuliła dziewczynkę.

– Widzisz, kochanie, zdarzyła się straszna rzecz. Dziadek...

Carmen nie zdążyła dokończyć zdania, gdy Nina krzyknęła:

– Nie, nie... Dziadek Misza! Nie! Dziadek nie mógł umrzeć!!!

– Niestety, skarbie. Zrozum, to był zawał... Dziadek nie cierpiał. To stało się parę godzin temu. Kochana Ljuba znalazła go leżącego na podłodze. Biedna, jest jeszcze w szoku. Wiesz, od ponad trzydziestu lat, czyli od śmierci babci Espasii, Ljuba opiekowała się Miszą – wyjaśniała Ninie ciocia Carmen, bliska płaczu.

Nina upuściła filiżankę i wybiegła do swojego pokoju, zostawiając ciocię, psa i kota. Chciała być sama.

Jak zawsze spojrzała w niebo, ale tej nocy za oknem nie widziała ani gwiazd, ani księżyca. Jedynie ciemność. Pustkę. Nicość.


Tej nocy nie zmrużyła oka. Siedząc na łóżku, patrzyła na otwartą szafę i wciąż niespakowane walizki. Myślała o dziadku. O jego śmierci. W oczach wciąż miała twarz strasznego mężczyzny z lustra w łazience. Przyjazna twarz dziadka nakładała się na twarz potwora, która to znikała, to znów pojawiała się.

Nina wpadła w panikę. Dlaczego dziadek Misza odszedł bez pożegnania?... Dlaczego nie poczekał?

– Dziadku, dlaczego mi to zrobiłeś? Dziadku, kim jest ten potwór? Dziaaaaaaaaadku, odpoooooooowiedz mi, dziadku! – Zrozpaczona Nina płakała rzewnymi łzami.

Światło poranka budziło Madryt, gdy Nina przygotowywała już w kuchni jedzenie dla swoich zwierzaków. Ciocia Carmen też nie zmrużyła oka tej nocy. Zamyślona, piła teraz bardzo mocną kawę.

– Zadzwoniłam do Moskwy, do Ferk, ale powiedziano mi, że nie mogę rozmawiać z twoimi rodzicami. Są w strefie zamkniętej. – Postanowiła w końcu poinformować Ninę, że nie zdołała przekazać Verze i Giacomo tragicznej wiadomości. – Pracują nad jakimś tajnym projektem i mają zakaz kontaktowania się ze światem. Nawet z tobą. Jedyne co możemy zrobić, to napisać list lub telegram w nadziei, że go otrzymają. – Ciocia spojrzała na Ninę z czułością i dodała: – Są takie chwile, kiedy słowa nie wystarczą, by wyrazić ból. Ale musisz być dzielna, kochanie. Twój dziadek zawsze był z ciebie dumny, więc nie zawiedź go i tym razem.

O piętnastej trzydzieści walizki były już spakowane. W starej skrzyni na strychu Carmen znalazła wreszcie komórkę Niny, ukrytą tam przez Andorę, i włożyła ją do zewnętrznej kieszeni zielonej torby, razem z paszportem. Spakowane były też wszystkie książki (blisko sto podręczników do alchemii, atlasów geograficznych, książek o historii, literaturze i sztuce), które wypełniły wielkie, zaklejone taśmą, kartonowe pudło. Etykiety z adresem zostały już przyklejone do bagaży: „Nina de Nobili – do Michaiła Meszyńskiego – Giudecca – willa Espasia 88 – Wenecja – Włochy”.

Dziewczynka z trudem założyła psu kaganiec i zamknęła Platona w klatce dla kotów.

– Jestem gotowa. Jedźmy, bo robi się późno – powiedziała, chowając do kieszeni tabliczkę czekolady.

Samolot wystartował punktualnie. Za kilka godzin Nina wyląduje na weneckim wybrzeżu.

Ciocia Carmen płakała, patrząc, jak samolot wzbija się w powietrze, ale była pewna, że ta wyjątkowa dziewczynka pokona każdą przeszkodę.

Kiedy wróciła do domu, zastała Andorę, siedzącą w płaszczu przeciwdeszczowym na kanapie. Ljuba właśnie poinformowała ją o śmierci Miszy, ale ona nie odczuwała żalu po stracie znienawidzonego męża siostry.

– Carmen, wierz mi, wiem wiele o życiu Miszy. Zdaję sobie sprawę, że posiadał niezwykłe zdolności. Kiedy był blisko mnie, czułam wielką siłę. Espasia była w nim zakochana po uszy. Odebrał ją nam i doprowadził do śmierci. Ona nie mogła mieć dzieci, a on... Dlatego nigdy nie mogłam polubić Niny! Nigdy mu tego nie wybaczę! Nawet teraz, kiedy nie żyje! Życie jest brutalne. A szczęście... nie istnieje.

Straszne wyznanie Andory zdenerwowało Carmen.

– Siostro, twoje złe myśli to sprawka sił nieczystych – rzekła wzburzona. – Ja uwielbiam tę dziewczynkę i życzę jej, by osiągnęła wszystko, o czym marzy. Jej rodzice kochają ją, nawet jeśli nie mogą być z nią...

– O nie, wcale jej nie kochają! Przedkładają pracę nad jej wychowanie. To dlatego nam ją powierzyli! Praca... szalona praca! Poszukiwanie kosmitów! – odparła z urazą Andora.

– Nieprawda! Vera i Giacomo kochają Ninę. I nie nam ich oceniać. Wiesz dobrze, że pracują w Moskwie nad bardzo ważnym projektem. Nina to rozumie i nigdy się nie skarży.

Kilka minut później Andora, bardziej zgryźliwa niż kiedykolwiek, powiedziała siostrze, że nie chce więcej widzieć idiotycznego napisu nad łóżkiem Niny.

– Wyślij go do Wenecji! – krzyknęła. – W tym domu nie ma już miejsca na żadne głupstwa! Ma być taki, jak wcześniej, a jeśli ci się to nie podoba, to jedź do Wenecji. Poradzę sobie bez ciebie!

Carmen nie odpowiedziała, tylko zamyślona poszła do kuchni, by przygotować kolację. Tego wieczoru na stole stały tylko dwa talerze i dwie szklanki. Wyjątkowa dziewczynka nie siedziała już między ciotkami.

Po dwóch godzinach lotu Nina zdrzemnęła się, myśląc wciąż o ukochanym dziadku. Śniła o nim.

– Ninoczka, nie martw się... – Usłyszała jego pogodny głos. – Uda ci się zrobić wszystko tak, jak trzeba. Będę zawsze blisko ciebie. Nie bój się. Nie smuć. W Wenecji... będziesz musiała stawić czoła... wielu próbom... Ale z pewnością sobie poradzisz...

Twarz dziadka rozpłynęła się wśród chmur. Nina obudziła się i z uśmiechem popatrzyła na swoją prawą dłoń. Gwiazda znów wyglądała jak dawniej. Symbol zła zniknął jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Dziewczynka z Szóstego Księżyca. Tom 1

Подняться наверх