Читать книгу Nina i klątwa Pierzastego Węża - Moony Witcher - Страница 7
Pułapka Karkona i Śmigła Kolendra
ОглавлениеAdon łasił się i, z nosem na małym szklanym pudełeczku w kształcie gwiazdy, z ciekawością przyglądał się dziwnej fluorescencyjnej substancji, która się w nim unosiła. Jej blask sprawiał, że atmosfera w ciemnym pokoju zwiastowała czarodziejskie, niepokojące wydarzenia. Także Platon, który ocierał się o brzuch wielkiego czarnego doga, wydawał się zainteresowany. Mruczał, czekając, aż pies zdecyduje się walnąć w pudełko łapą i zrzucić je z miękkiej poduszki z żółtej satyny, którą Nina położyła u stóp łóżka z baldachimem.
Dziewczynka z Szóstego Księżyca spała pod turkusową kołdrą: na jej twarzy rysowała się błogość. Miękka, wesoła cisza, która otulała pokój, zdawała się, przynajmniej tej świątecznej nocy, oddalać natarczywy Głos Perswazji, potężną istotę stworzoną przez największego wroga młodej alchemiczki, hrabiego Karkona Ca’ d’Oro. Głos miał postać mnicha bez cienia i bez twarzy. Od kilku dni nie nawiedzał snów Niny: z pewnością tworzył nowe niebezpieczne strategie, by przekonać dziewczynkę, że prawdziwe Dobro kryje się Ciemnym Świecie.
Nina zasnęła z uśmiechem na twarzy mimo tysiąca nękających ją niepokojów.
Ciemne moce były gotowe: spokój, który otaczał willę Espasię był więc jedynie pozorny.
W niebieskim pokoiku panowała zimowa cisza, taka która wygrzewa się w cieple, kiedy świt jeszcze nie nadszedł, a noc pozostawiła wesołe wspomnienia.
Pies i kot były jednak bardzo niespokojne: nie mogły się doczekać, kiedy obudzą Ninę, żeby pobawić się tym dziwnym świetlistym przedmiotem, który podarował jej profesor Michaił Meszyński, mądry dziadek Misza. Nagle Platon wskoczył na stolik, chwiejąc nim gwałtownie i... cenna talia Alchitarota oraz pradawny nóż Ozyrysa, Sikkim Qadim, spadły na dywan. Także i one, tak jak pudełko w kształcie gwiazdy, były bożonarodzeniowymi prezentami pochodzącymi z Xorax. Od wielu miesięcy dziadek mieszkał jako świetlista istota właśnie na Szóstym Księżycu Xorax. Te podarki nie były tylko oznaką czułości ze strony dziadka, lecz miały głębsze znaczenie: już niedługo miały przydać jej się w prawdziwej wojnie między alchemikami. Nina otworzyła oczy, zbudzona przez Platona. Mamrocząc, zapaliła małą lampkę na nocnej szafce i popatrzyła na swoje zwierzęta.
– Uff, co wy robicie? Dajcie mi spać – powiedziała zniecierpliwiona, jednak w półmroku zobaczyła wyraźnie, że Platon zrzucił na ziemię dwa cenne prezenty. Usiadła na łóżku i, zanim jeszcze zdążyła pogrozić kotu palcem, zrzuciła szklaną gwiazdę z poduszki na podłogę. – Na wszystkie czekoladki świata! Chyba jej nie zbiłam? – zawołała przestraszona.
Szybko wyszła z łóżka i ostrożnie podniosła pudełeczko. Instynktownie spojrzała na prawą dłoń i widniejące na niej znamię w kształcie gwiazdy – było czerwone, a to oznaczało, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Kiedy patrzyła na kształt pudełka, nagle przyszła jej do głowy pewna myśl: „Gwiazdy, znaki alchemicznego przeznaczenia. Ten przedmiot jest niewątpliwie konieczny, by uratować Szósty Księżyc”.
Ułamek sekundy później znów spokojnie patrzyła na czarodziejski przedmiot. Na szczęście był nietknięty, a dziwna substancja nie zmieniła swego wyglądu. Pogłaskała pudełko i palcami musnęła xoraxiańskie litery wytłoczone na szkle.
„C.C.... ciekawe, co to oznacza?” – zastanawiała się, podnosząc talię Alchitarota i egipski nóż. Ułożyła trzy przedmioty na kołdrze, popatrzyła na psa i kota i zwróciła się do nich urażonym tonem:
– Nie wolno wam nigdy dotykać moich magicznych przedmiotów! Zrozumiano?
Adon ułożył się na dywanie i zakrył oczy łapami, a Platon opuścił ogon i schował się pod stolikiem. Była szósta rano, 25 grudnia i dzień świąteczny w willi Espasii właśnie tak się rozpoczął.
Serce Niny De Nobili wciąż wypełniały radosne śmiechy wigilijnego wieczoru, spędzonego z rodziną i przyjaciółmi. Już od siedmiu miesięcy mieszkała w ogromnej willi, którą odziedziczyła po dziadku Miszy, słynnym alchemiku i filozofie, którego wszyscy uważali za zmarłego.
W rzeczywistości został pokonany przez Magistra Magicum, okrutnego Karkona Ca’ d’Oro, jednak, dzięki berłu Taldom Lux, nie umarł, lecz zmienił się w światło i mieszkał teraz na Szóstym Księżycu. Rosyjski dziadek nie zostawił swojej wnuczce jedynie Taldomu i willi Espasii, ale także znacznie ważniejsze genetycznie przekazywane dziedzictwo, którego znakiem było właśnie znamię w kształcie gwiazdy, widniejące na jej prawej dłoni.
Przeznaczeniem Niny było zostanie Wielką Alchemiczką.
Kodeksy i zaklęcia, alfabety i złote narzędzia, księgi i dokumenty pomagały dziewczynce z Szóstego Księżyca zmierzyć się z cudowną, lecz także bardzo niebezpieczną przygodą. Tego bożonarodzeniowego poranka zdała sobie sprawę, że ratowanie Xoraxa będzie kosztować ją jeszcze wiele poświęceń.
Ziewnęła szeroko i wciąż jeszcze na wpół śpiąca odsłoniła błękitne aksamitne zasłony. Za oknem zobaczyła niezwykły widok: malowane śniegiem, czerwone dachy weneckich domów wydawały się zrobione z marcepanu i błyszczały w białym i niebieskim świetle. Noc kończyła się, a różowe światło na niebie ogłaszało nadejście świtu.
Ubrała się naprędce: włożyła grubą, czerwoną bluzę i czarne spodnie z wielkimi kieszeniami, wzięła trzy magiczne przedmioty i prędko wybiegła z pokoju w towarzystwie Adona i Platona.
– Nie hałasujcie. Wszyscy jeszcze śpią – uprzedziła zwierzęta, które rozsiadły się przy dwóch niebieskich kolumnach przed drzwiami.
Absolutnie nie chciała obudzić rodziców, którzy spali w pokoju obok, ani hiszpańskich ciotek, Carmen i Andory, które chrapały w pokoju profesora Miszy. Na paluszkach zeszła po krętych schodach, obeszła dokoła wielką choinkę, oświetloną tysiącem kolorowych lampek, a potem sprawdziła, czy rosyjska niania Ljuba jeszcze śpi i, cichutko jak myszka, wśliznęła się do Sali Kominkowej.
Ku swojemu zdziwieniu na fotelu zobaczyła chrapiącego Maksa 10-p1. Wciąż był przebrany za świętego Mikołaja: czerwona czapka spadła mu na metalową twarz, a sztuczna broda zasłaniała jego nos.
– Maks! Co ty tu robisz? – zawołała, zbliżając się do niego.
Wierny android otworzył oczy, brzęcząc kolanami, zerwał się na równe nogi, poprawił brodę i odpowiedział, zawstydzony:
– Hello, Nina. Zasnąłem tutaj, bo nie mogłem zejść do Acqueo Profundis. Nie mam szklanej kuli, która pozwoliłaby mi otworzyć laboratorium. Masz ją tylko ty.
Nina pokręciła głową i się uśmiechnęła. Maks miał rację. Kiedy poprzedniego wieczora wszyscy poszli do łóżek po cudownej kolacji wigilijnej, android został sam i, nie mogąc wrócić do sekretnego laboratorium, schował się w Sali Kominkowej w nadziei, że nikt go tam nie znajdzie.
– Bardzo cię przepraszam, ale kiedy o północy poszłam do pokoju z Dodo, Cesco, Roxy i Fiore, otworzyłam paczuszkę od dziadka, którą mi wręczyłeś. W środku znalazłam trzy przedmioty. Potem moi przyjaciele poszli do domu, a ja natychmiast zasnęłam.
Maks obrócił się całym ciałem i nadstawił uszu w kształcie dzwoneczków, a potem spojrzał na trzy podarki, które Nina trzymała w dłoniach.
– Interrresujące: szklane pudełeczko, nóż i talia kart. Co masz z nimi zrobić? – spytał z ciekawością.
– Jeszcze nie wiem. Dziadek nie dał mi wielu wskazówek na temat ich użycia. Teraz pójdę schować je w bezpiecznym miejscu w laboratorium. Chodź, zaprowadzę cię do Acqueo Profundis, żebyś wreszcie mógł odpocząć – powiedziała, biorąc pod ramię śmiesznego, metalowego świętego Mikołaja.
Kiedy dotarli do Sali Doży, wyciągnęła z torby kulę, która otwierała drzwi do laboratorium i weszła do środka razem z Maksem. Najpierw położyła trzy przedmioty na stoliku eksperymentów, tuż obok mówiącej księgi Systema Magicum Universi, a potem pochyliła się, wypowiedziała formułę „Quos Bi Los”, uniosła pokrywę zapadni i zeszła na dół razem z przyjacielem. Szybki wóz czekał na nich, więc oboje wsiedli do niego i w kilka sekund znaleźli się przed kamienną bramą laboratorium pod laguną. Nina użyła Pierścienia Dymu, wypuściła strzałę i wreszcie weszli do Acqueo Profundis.
Światło było zapalone i wszystko działało tak, jak trzeba. Komputer nie zarejestrował żadnej wiadomości od Eterei, Wielkiej Matki Alchemiczki z Xorax, a ogień w kominku płonął tak, jak zwykle.
– Maks, wkrótce będziesz mi potrzebny. Muszę zmierzyć się z ważną, alchemiczną próbą, a jestem pewna, że Karkon i LSL nie dadzą mi spokoju. Boję się też o moich przyjaciół, zwłaszcza o Dodo i profesora José – powiedziała, opierając się o drzwi.
– Dobrze wiesz, że twoja misja nie jest łatwa. Pomogę ci teraz, tak jak pomagałem ci zawsze – odpowiedział, zamykając oczy.
Kiedy dziewczynka zbierała się do wyjścia, android zdjął kostium świętego Mikołaja i oddał jej z satysfakcją.
– Dziękuję za piękny wieczór, ale nie prrroś mnie więcej o wkładanie podobnych ubrrrań. Czułem się jak krrretyn przy twoich rodzicach i przyjaciołach. Prrrawdopodobnie pomyśleli, że jestem kompletnym świrrrem.
– Chcesz powiedzieć, że nie będziesz z nami świętował sylwestra? – spytała rozczarowana Nina.
– Sylwester? Nigdy nie świętowałem sylwestrrra. Nie interrresuje mnie. – Wziął ją za rękę i spojrzał jej prosto w oczy. – Pamiętaj, żeby pozdrowić ode mnie swoją ciotkę Andorrę. Jest sympatyczna, a kiedy z nią rozmawiałem, miałem wrrrażenie, że stoi przede mną klon stworzony przez Karrkona. Myślisz, że będę mógł się z nią jeszcze spotkać?
Nina się uśmiechnęła. Zauważyła, że ta dwójka zaprzyjaźniła się, ale nie była pewna, czy to dobrze. Wzięła bożonarodzeniowy kostium i posłała Maksowi buziaka:
– Nie sądzę, byś mógł ją znowu zobaczyć. Ciotka Andora nie powinna się dowiedzieć, kim jesteś. Musiałabym wytłumaczyć jej wiele innych rzeczy, które się teraz dzieją. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę.
Maks 10-p1 usiadł przed szybami Acqueo Profundis, ze smutkiem spoglądając w dno laguny. Nie odrywając wzroku od punktu, w którym leżała trumna karkońskiego androida, wyszeptał:
– Wiesz, brakuje mi fałszywej Andorry, jeszcze nie pogodziłem się z jej śmierrcią.
– Tak, drogi Maksie. Ale ja bardzo, bardzo cię lubię i nigdy cię nie opuszczę.
Android pochylił głowę i pożegnał się z nią, machając rękami. Nina nie chciała robić mu przykrości, jednak opowiadanie o wszystkim cioci Andorze byłoby zbyt ryzykowne. I tak wycierpiała już wiele, uwięziona w wieży w Toledo przez Karkona, który chciał aktywować jej doskonałą kopię, fałszywą Andorę – okrutny klon, który sam zniszczył się z rozpaczy po wielu miesiącach zamknięcia w Acqueo Profundis. Prawdziwa ciotka cudem ocalała i to było najważniejsze.
Nina pędem wróciła do willi i, kiedy znów znalazła się w laboratorium, usiadła na swoim stołeczku, żeby podziwiać podarunki od dziadka. Zastanawiała się, co powinna zrobić, i ze wszystkich sił starała się skoncentrować. Najważniejszym zadaniem było stworzenie Śmigłej Kolendry, substancji, która pozwalała przenosić przedmioty za pomocą myśli – a przynajmniej tak wyczytała w książce Towarzysze przygody, autorstwa wybitnego alchemika i pisarza, Biriana Birova.
Z drugiej strony także księga Systema Magicum Universi mówiła jasno: Nina musiała odnaleźć nowy alchemiczny eliksir, by móc przenieść pojemniki Złota Tacitus i Dymu Diabolicus, które znajdowały się w pałacu hrabiego Karkona tak, żeby nikt się nie zorientował. Dopiero po podgrzaniu obu substancji w garze, razem z szafirem i złotem, będzie mogła znów wejść do Pokoju Uroków i odblokować maszynę Trzeciego Arkanu. Maszynę osłabioną przez brak Liliowej Rosy, ale z mechanizmem wzmocnionym przez stworzonego przez hrabiego Numeromagusa Zero. Gdyby Ninie udało się stworzyć skomplikowany eliksir, będzie musiała zmierzyć się z Kabitusem Zakaźnym, zaraźliwą magią stworzoną przez Karkona właśnie po to, by nie pozwolić jej wejść do pałacu.
Zadanie wyznaczone jej przez Systema Magicum Universi było naprawdę bardzo skomplikowane, jednak wnuczka profesora Michaiła Meszyńskiego będzie mogła dzięki niemu zademonstrować, że jest już alchemiczką z prawdziwego zdarzenia. Tylko w ten sposób zdoła uratować Xorax, Szósty Księżyc Alchemicznego Wszechświata i uwolnić dziecięce myśli. W tym celu będzie musiała odnaleźć jeszcze dwa Arkany: Arkan Ziemi i Arkan Wody.
Zegar w laboratorium wskazywał 39 minut i 18 sekund po szóstej. Nina była pogrążona w myślach: miała jeszcze jakąś godzinę na prace alchemiczne, nim rodzina się obudzi. W dzień Bożego Narodzenia nie mogła rozczarować swoich rodziców, siedząc w zamknięciu i prowadząc eksperymenty.
– Mam już jeden ze składników Śmigłej Kolendry, Fioletowy Pieprz – powiedziała na głos, otwierając szufladę stolika, w której schowała ciężkie, kolorowe piłeczki, które podarowała jej Andora. Pomyśleć tylko, że ciocia była przekonana, że są to cenne perły babci Niny, księżniczki Espasii! – Mam też Parzącą Mąkę, która leży pomiędzy dwoma lustrami, i z pewnością jest już gotowa – powiedziała, odwracając się i zerkając na magiczny pył – podczas gdy Deszczowa Woda jest tutaj, w zbiorniku obok Piramidy Smoczych Zębów. Brakuje mi już tylko Długowłosej Komety – ciągnęła, marszcząc nosek. – Książka podpowiedziała mi, że przybędzie z nieba. To dziwne, bardzo dziwne, jak dotąd, nic takiego się nie stało.
Uniosła wzrok i spojrzała na gwiezdną mapę, na której widniał Szósty Księżyc, a następnie przeniosła spojrzenie na napis: „Czas służy, ale nie istnieje”. Przejrzała notatki Karkona, zatrzymując się ponownie przy Numeromagii i Mechageometrii, wreszcie otworzyła Czarny Zeszyt dziadka i powtórzyła z pamięci alchemiczne formuły Xorax. Było jasne, że zna ich już bardzo wiele, nie wystarczały jednak jeszcze, by uratować Planetę Światłą. Położyła prawą dłoń na płynnej kartce Systema Magicum Universi i zapytała: „Książko, gdzie znajdę Długowłosą Kometę?”.
Na to pytanie
dałam już odpowiedź.
Czemu nalegasz
i prawdy nie szukasz?
Była to prawda: kilka dni wcześniej księga wyjaśniła jej już, że Długowłosa Kometa nadejdzie z nieba. Nina spojrzała na płynną kartkę i prychnęła:
– Ależ księgo, na niebie nic a nic się nie pojawiło!
Tym razem Systema Magicum Universi nie odpowiedziała, zamknęła się prędko, ukazując Ninie okładkę, na której widniał Gugo, czarodziejski ptak z Xorax.
Dziewczynka zrozumiała, że musi dać sobie radę sama: odnalezienie Długowłosej Komety to kolejne trudne zadanie!
– Na wszystkie czekoladki świata! Jest już siódma trzydzieści! – zawołała, zerkając na zegarek.
Otworzyła drzwi laboratorium i pobiegła do kuchni. Ljuba, kochana rosyjska niania, stała już przy garnkach, przygotowując kawę, mleko i ciasto jabłkowe.
– Ninoczko, wstałaś już? – spytała zdziwiona.
– Tak, Bezo, teraz pójdę obudzić mamę, tatę i ciotki.
Tak też zrobiła. Piorunem wbiegła po krętych schodach, otworzyła drzwi pokoju dziadka, w którym spały Carmen i Andora, i zawołała: „Obudźcie się! Dziś Boże Narodzenie!”. Obie ciotki aż podskoczyły ze strachu, Carmen zleciała z łóżka, a Andora zakryła sobie twarz prześcieradłem. Nina roześmiała się, widząc ich reakcję, i pobiegła do pokoju rodziców. Towarzyszyli jej Adon i Platon, którzy wreszcie mogli się pobawić. Vera i Giacomo wciąż śnili. Dziewczynka rzuciła się na łoże, pies zaszczekał, a kot skoczył ojcu na brzuch.
– Nino... która godzina? Co się dzieje? – spytała zaspana mama, unosząc głowę z poduszki.
– Bardzo was kocham – powiedziała dziewczynka, wskakując pod kołdrę.
Nawet pies i kot wydawali się bardzo szczęśliwi, że widzą rodzinę w komplecie: po długiej rozłące Giacomo, Vera i Nina mogli wreszcie pobyć razem, porozmawiać i trochę się poprzytulać – zwłaszcza mama z córką.
Śniadanie zostało podane w jasnej Sali Różanego Zakątka. Kiedy wszyscy siedzieli przy stole, do drzwi zadzwonili profesor José i ogrodnik Carlo Bernotti.
– Hola, dobrze wam się spało? Czy kawa jest gotowa? – spytał wesoło hiszpański nauczyciel, zdejmując płaszcz.
– Drogi profesorze, czyżby wciąż padało? – zapytała Carmen, wgryzając się w kawałek szarlotki.
– Tak, właśnie teraz zaczyna śnieżyć na nowo. Zdaje się, że Boże Narodzenie wszyscy spędzimy w domu – odpowiedział José, chwytając czekoladowe ciastko.
Andora podeszła do Niny i wyszeptała:
– Gdzie podział się twój przyjaciel, przebrany za świętego Mikołaja? Jest bardzo sympatyczny i zaprzyjaźniliśmy się wczoraj. Odniosłam wrażenie, że znam go od zawsze.
– Wyjechał i nie wydaje mi się, by miał dzisiaj wrócić – odpowiedziała pospiesznie Nina, która nie chciała zbyt wiele tłumaczyć ciekawskiej cioci.
W tym momencie jednak wtrąciła się Carmen, uśmiechając się pod nosem:
– Coś mi się wydaje, że się w nim zadurzyłaś.
– Co ty mówisz? W moim wieku? To nieprawda! – Andora omal się nie obraziła. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Andora zarumieniła się, spuściła wzrok i posmarowała masłem kromkę chleba.
Kiedy śniadanie się skończyło, młoda alchemiczka wzięła pod ramię profesora Joségo i zaciągnęła go do Sali Doży. Szeptem opowiedziała mu o prezentach od dziadka, pośród których znalazła się także talia Alchitarota.
– Alchitarot? – powtórzył zdziwiony nauczyciel, gładząc się po gęstej brodzie.
– Tak, profesorze. Nie mogę jednak teraz go oglądać. Dziadek napisał, że będę musiała użyć magicznych kart podczas podróży. Jednak, skoro już wiemy, że wynalazcą Alchitarota jest Loris Sibilo Loredan, być może powinniśmy odkryć, do czego dokładnie służą – powiedziała Nina przekonująco.
– Muy bien. Zgadzam się z tobą. Jednak, moja kochana muñeco, LSL jest teraz wściekły i obrażony na mnie i na Dodo. Nie chciałbym, żeby przygotował jakąś pułapkę, żeby znów wtrącić nas do więzienia Piombi. Musimy bardzo uważać. – Hiszpański nauczyciel miał rację: burmistrz rzeczywiście zamierzał dogadać się z hrabią Karkonem. Nina i jej przyjaciele niedługo znów mogli znaleźć się w niebezpieczeństwie.
José powiedział Ninie, że obawia się użycia Alchitarota.
– Są to bardzo niebezpieczne karty, a ja martwię się o ciebie. Nie mogłabyś mi wyjaśnić, co kombinujesz?
– Nie, profesorze, naprawdę nie mogę. Proszę o zaufanie i cierpliwość. Nie będę mogła wytłumaczyć wszystkiego... Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie mi pan chciał pomagać dalej.
Nina zrobiła zmartwioną minę, obawiając się, że nauczyciel będzie chciał wrócić do Madrytu razem z ciotkami.
– Siempre! Zawsze będę ci pomagał. Przysiągłem to twojemu dziadkowi, więc cała moja wiedza alchemiczna jest do twojej dyspozycji. Jesteś naprawdę niezwykłą uczennicą. I kto wie... być może taką, która przerosła mistrza – odpowiedział José, puszczając do niej oko.
Nina uśmiechnęła się z zadowoleniem i poradziła nauczycielowi:
– Być może, profesorze, gdyby wrócił pan do Biblioteki Świętego Marka, gdzie znalazł pan Documentum Secretum o LSL, z którego dowiedział się pan, że należy on do Świata Okultystów, mógłby pan odkryć kolejne ciekawe rzeczy.
José kiwnął głową, chociaż wiedział, że będzie musiał poczekać na właściwy czas, by nie dać się przyłapać.
Nagle do pokoju weszła Carmen. Widząc, że rozmawiają, zawołała:
– Ależ profesorze, chyba dzisiaj odpuści pan Ninie naukę? Przecież jest Boże Narodzenie!
José pokręcił głową, objął sympatyczną ciotkę i zapewnił ją, że cały dzień zamierzają spędzić na rozrywkach i zabawach.
I po części tak właśnie było. Ale tylko po części...
Tego popołudnia willę Espasię odwiedzili przyjaciele Niny wraz z rodzicami. Podobnie jak poprzedniego wieczora, wszystkie rodziny doskonale czuły się w swoim towarzystwie. Kiedy tylko cała grupa minęła bramę, lodowaty wiatr i płatki śniegu wypełniły przedpokój. Nina natychmiast podbiegła do Dodo i Cesco, którzy nieśli dwie wielkie wazy ciasteczek. Fiore i Roxy miały natomiast ze sobą dwie donice z przepięknymi gwiazdami betlejemskimi o czerwonych liściach, które Ljuba postawiła obok chińskich rzeźb, informując w ten sposób psa i kota, że są to delikatne rośliny.
Fiore i Roxy były bardzo eleganckie: pierwsza z nich miała na sobie długą spódnicę z niebieskiego aksamitu i sweterek we wzory, a druga białą wełnianą sukienkę ze wstążkami przy nadgarstkach.
– Co wyście na siebie włożyły? – spytała Nina, oglądając je od stóp do głów.
– Pięknie wyglądam, prawda? – wyniośle stwierdziła Fiore.
– Ja włożyłam tę sukienkę, bo dostałam ją od mamy w prezencie – powiedziała Roxy, widząc, że Nina trochę się denerwuje.
– Nieważne. Ja obudziłam się dzisiaj o szóstej i wrzuciłam na siebie pierwsze rzeczy, które udało mi się znaleźć – powiedziała młoda alchemiczka, zerkając na miny Cesco i Dodo, którzy podśmiewali się pod nosem, obserwując trzy dziewczynki.
Panował niesamowity chaos: wszyscy mówili bardzo głośno, a wybrana przez Fiore muzyka klasyczna wypełniała wszystkie pokoje. W Sali Pomarańczowej kilka osób grało w karty, a kilka w szachy, Giacomo uderzał pięściami o stół, bo tata Roxy wciąż wygrywał. Śmiechy dało się słyszeć nawet w ogrodzie. Ciotki były razem z Ljubą w kuchni, gdzie przygotowywały cudowne słodycze i smakowite dania, podczas gdy mamy siedziały wygodnie na kanapach i rozmawiały o swoich dzieciach, popijając pyszną rosyjską herbatę. Vera cała promieniała: opowiadała właśnie o tym, jak poznali się jej rodzice, Espasia De Righejra i profesor Misza, zdradzając małe rodzinne sekrety. Od czasu do czasu zerkała na wielki portret księżniczki.
Bożonarodzeniowe popołudnie upłynęło spokojnie. Kominki były rozpalone, a ogień rozweselał majestatyczną willę na wyspie Giudekka. Widząc, że wszyscy dorośli są zajęci, Nina wezwała do siebie czwórkę przyjaciół. Wszyscy szybko minęli Salę Doży i weszli do tajemnego laboratorium.
– Czy odkryłaś już, co znajduje się w pudełku w kształcie gwiazdy, które dostałaś wczoraj wieczorem? – spytała Roxy, która była tak ciekawa, że przez całą noc nie zmrużyła oka.
– Nie, jeszcze nie. Czuję jednak, że odpowiedź jest blisko. Nie musimy przejmować się Alchitarotem. José poszuka dokumentów o LSL, dzięki którym dowiemy się, jak ich używać – odpowiedziała Nina, zerkając na talię czarodziejskich kart.
Cesco podszedł do luster, pomiędzy którymi znajdowała się Parząca Mąka.
– Czy jest już gotowa? – zapytał z niepokojem.
– Tak, myślę, że tak. Woda Deszczowa już się roztopiła, Fioletowy Pieprz też już jest... Brakuje tylko Długowłosej Komety. Kiedy będziemy ją mieli, będziemy mogli stworzyć Śmigłą Kolendrę – odpowiedziała Nina, pochylając się nad stolikiem.
W czasie rozmowy dziewczynka z Szóstego Księżyca poczuła, że coś jest nie tak. Wciąż była zaniepokojona.
Intuicja jej nie myliła.
Czerwona gwiazda na jej dłoni ciemniała.
– Co... co się... co się dzie... je, Nino? – spytał Dodo, cały czerwony na twarzy.
Dzieci rozejrzały się dokoła: to niemożliwe, by Karkonowi udało się dotrzeć właśnie tam, do laboratorium w willi. Nigdy mu się to nie udało! Nina dotknęła znamienia: nie stało się całkiem czarne, lecz szare.
– Dzieje się coś ważnego, ale nie wiem, co...
Jej niebieskie oczy rozbłysły, serce mocno waliło w piersi, a nogi drżały. Położyła dłonie na złotej okładce Systema Magicum Universi i skoncentrowała się.
Książka odwróciła się nagle, a zielone światło oślepiło dzieci, które natychmiast zakryły sobie twarze.
Złe są zamiary
okrutnego maga,
co na twoją szkodę
pułapki zastawia.
Nie możesz wiedzieć,
co się zdarzy.
Szklaną szkatułkę weź w dłonie:
w niej kryje się tajemnica.
Nina zadrżała i, kładąc na kartce dłoń z ciemniejącą gwiazdą, spytała:
– Książko, czy znalazłam się w niebezpieczeństwie? Gwiazda nie jest już czerwona!
Niebezpieczeństwo nadejdzie,
lecz jeszcze nie w tym momencie.
Blizna znów stanie się czerwona,
chorobę zwalczy lecznicza maść.
Szklane pudełko więc mocno ściśnij
i uwolnij myśli.
Książka wskazała drogę, którą mieli podążać: dała im wskazówkę dotyczącą pułapek przygotowywanych przez Karkona. Nina wzięła niebieską maść i posmarowała nią znamię. Kilka sekund później blizna znów stała się czerwona.
Fiore usiadła na ziemi, brudząc swoją piękną spódnicę z niebieskiego aksamitu, i westchnęła:
– Uff, upiekło się nam. Przez chwilę myślałam, że hrabia nadchodzi: to byłaby katastrofa.
– Kto wie, co knuje ten wstrętny czarodziej – powiedziała Roxy, drapiąc się po głowie.
– Może za... zabi...ja kolejne ko...ty? – pytanie Doda zaniepokoiło wszystkich.
– Mam nadzieję, że nie! Do diabła, przecież jest Boże Narodzenie! Może chociaż dzisiaj ten cały hrabia nikogo nie krzywdzi! – powiedział Cesco.
– Nie sądzę, żeby polował na koty. Poza wszystkim pada śnieg i myślę, że weneckie kocury znalazły sobie jakieś bezpieczne kryjówki – ucięła Nina, która nie miała najmniejszej ochoty myśleć o Karkonie. – Księga powiedziała, że muszę odkryć tajemnicę tego szklanego pudełka. Co wydaje się łatwe, ale wcale łatwe nie jest.
Roxy wzięła do ręki gwiazdę z dziwną substancją w środku i popatrzyła na nią przez chwilę.
– A gdybyśmy spróbowali ją zbić i zebrać jej zawartość? – zaproponowała.
– Oszalałaś? – Nina gwałtownie wyrwała jej pudełko i przytuliła do serca. – To prezent od mojego dziadka! Nie mam zamiaru go niszczyć!
– Musimy dowiedzieć się, co oznaczają te dwa „C”. Być może przydadzą nam się książki Biriana Birova albo Tadina De Giorgis – zastanawiała się na głos Fiore.
Nina popatrzyła na przyjaciółkę i pokiwała głową.
– Chodźmy do Sali Doży, powinniśmy znaleźć coś w bibliotece. „C.C.” to zapewne inicjały jakiegoś człowieka lub oznaczenie substancji.
Dzieciaki wyszły z laboratorium i zaczęły przeglądać książki. Podczas gdy piątka przyjaciół czytała, w pałacu Ca’ d’Oro panował wielki chaos i to bynajmniej nie z powodu świątecznej zabawy! Ponurej atmosfery ciemnych pokojów z kratami w oknach nie rozweselało ani jedno światełko, ani jedno ozdobne drzewko. Dwa bliźniacze androidy, Alvise i Barbessa, dzięki przeszczepowi kocich serc, czuły się doskonale, podczas gdy pozostałe, Irene, Gastilo i Sabina, nie miały nawet siły, żeby się podnieść. Były tak słabe, że trzeba było zabrać je do przychodni: ich serca zwalniały, a już po miesiącu miały się zatrzymać. Wyłączyć!
Karkon zbudował je właśnie w ten sposób: ich maksymalny czas działania wynosił jedenaście lat. Także i im potrzebny był przeszczep serca.
W przychodni było bardzo zimno. Za oknami wiał lodowaty wiatr, który przedostawał się do środka, pajęczyny zwisały z sufitu, a podłoga była połamana i wilgotna.
– Nie przynieśliśmy wam nawet jednej myszki, hrabia dał nam dwie, tylko dla nas. Prosimy, nie ruszajcie się, nie traćcie sił, a my spytamy Visciolo, czy nie ma dla was chociaż strzępka szczura – powiedzieli Alvise i Barbessa, na wszelkie sposoby starając się uspokoić swoich przyjaciół. Sytuacja była jednak naprawdę poważna. Bliźnięta poszły korytarzem do Pokoju Planet, żeby porozmawiać z Jednookim, który sprawdzał działanie mechanizmu Ruchomych Sfer.
Mimo nalegań dzieci, Visciolo nie dał chorym ani jednej myszy, za to kazał Alvise i Barbessie zabrać się do pracy:
– Wyczyśćcie dokładnie sznury z Tensium. I uważajcie na pojemniki, które znajdują się obok okien – rozkazał, podając androidom dwie szmaty.
Po drugiej stronie pałacu, hrabia nerwowo przechadzał się po swoim laboratorium. Dobrze wiedział, że musi szybko znaleźć koty, których serca będzie mógł przeszczepić trzem androidom. Wcześniej musiał jednak zrobić coś innego: przygotować śmiertelną pułapkę dla Niny. Nie mógł pozwolić jej na zdobycie także Trzeciego Arkana.
Ponadto nie pogodził się jeszcze z tym, że Nina ukradła mu jego cenne notatki!
Natłuszczonymi dłońmi zawiesił kilka haków i zaczął czytać pradawne alchemiczne formuły. Był to straszliwy spektakl: niemal się ślinił, z zadowoleniem patrząc na zwisające z sufitu gołębie. Po prostu nie był w stanie ukryć satysfakcji.
Wziął stare złote pióro i zanurzył je w kałamarzu z zielonym atramentem. Zaczął wypisywać kolejne diabelstwa w swoim nowym Czerwonym Zeszycie, który chował w wewnętrznej kieszeni fioletowego płaszcza. Mamrocząc i spluwając, rozpoczął kolejny rozdział Alchemii Ciemności. Już kilka miesięcy wcześniej rozpoczął się Szósty Rok Karkoński i hrabia nie miał zamiaru tracić więcej czasu.
– Visciolooooo, gdzie jesteś, przeklęty garbusie? – zawołał na całe gardło.
Jednooki, który kontrolował właśnie zawartość pojemników ze Złotem Tacitus i Dymem Diabolicus, popędził do hrabiego, pozostawiając Alvise i Barbessę w Pokoju Planet.
– Oto i jestem, panie, czego wam potrzeba? – spytał, pochylając głowę przed Magistrem Magicum.
– Zawołaj bliźniaków. Musimy udać się do Pokoju Uroków. Kabitus Zakaźny jest aktywny, musimy więc uważać – wyjaśnił Karkon, spoglądając gniewnie na sługę.
– Teraz? – przestraszył się Jednooki.
– Oczywiście, że teraz! Ruszaj się! Zawołaj ich! – rozkazał hrabia, odwracając się szybko, by otworzyć szufladę: w środku znajdowały się trzy żelazne maski. Karkon włożył je do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyszedł z laboratorium i szybkim krokiem przemierzył korytarze, oświetlone przez kilka pochodni. Kiedy znalazł się przed Pokojem Uroków, bliźniaki i Visciolo już na niego czekali. – Mamy tylko kilka minut. Kabitus Zakaźny jest zaraźliwy i śmiertelnie niebezpieczny. Tylko ja jestem na niego odporny. Wy musicie włożyć żelazne maski i słuchać moich rozkazów. Przed wami trudne zadanie. Nie rozczarujcie mnie.
Magister Magicum mówił poważnie. Visciolo był zaniepokojony, a bliźnięta drżały ze strachu. Nie wiedziały, co dokładnie będą musiały zrobić w pokoju, miały natomiast świadomość, że w środku znajduje się jedynie piszczący głośno piec węglowy. Była to maszyna, w której znajdował się Trzeci Arkan.
Hrabia otworzył pokój, a trójka jego towarzyszy prędko włożyła ciężkie, ołowiane maski, które zakrywały usta i nos, zostawiając miejsce jedynie na oczy. Weszli do środka, oddychając z wysiłkiem, a drobny, zielony pył opadający z sufitu, owionął ich całych. Był to Kabitus Zakaźny.
Karkon, który był odporny na działanie zaraźliwych ziarenek, podszedł do węglowego pieca i dawał androidom i słudze wyraźne rozkazy.
Cała operacja trwała tylko kilka minut, jednak kiedy Alvise i Barbessa wyszli z Pokoju Uroków, byli wykończeni i spoceni. Także Visciolo poruszał się z trudem. Usiadł na schodkach, błagając Karkona o chwilę wytchnienia. Zdjęli z twarzy żelazne maski. Wokół ich oczu pozostały ślady zielonego pyłu.
– Teraz idźcie umyć twarze. Kabitus Zakaźny nie przedostaje się do oczu, jest groźny jedynie, kiedy się nim oddycha – powiedział hrabia, który nie mógł się doczekać, kiedy zostanie sam. Jednooki stał z zamkniętymi oczami i głową opartą o mur. Oddychał z trudem. Karkon mocno walnął go w pierś. – Rusz się, bezużyteczny śmieciu! Nie ma czasu do stracenia! Teraz otworzę Pokój Głosu. Zróbcie ostatnią rzecz, o którą was prosiłem, a resztą już sam się zajmę. Zostawcie mnie samego.
I tak się stało. Tajemnicza śmiertelna pułapka była gotowa. Tym razem Karkon był pewien, że zwycięży.
– Przeklęta czarownico, kiedy spróbujesz zabrać Trzeci Arkan, czeka cię niespodzianka – zachichotał, pocierając dłonie. – Będziesz musiała pójść za Głosem, a śmierć przyjmie cię z otwartymi ramionami. Umrzesz w Szóstym Roku Karkońskim. Niedługo zapiszę w Czerwonym Zeszycie datę twojej śmierci!
Nieświadomi pułapki Karkona i tego, co działo się w pałacu Ca’ d’Oro, towarzysze Niny wygrzewali się w pięknej willi na wyspie Giudecca. Leżeli na drewnianej podłodze w Sali Doży, przeglądając różne księgi alchemiczne, w poszukiwaniu dwóch „C”. Właśnie minęła szesnasta, niebo było szare, a śnieg od samego rana padał nieprzerwanie na opustoszałe doliny. Wenecjanie siedzieli w domach i spokojnie świętowali Boże Narodzenie. W willi Espasii rodzice grali w bingo w Sali Pomarańczowej, myśląc, że dzieci grzecznie sobie czytają. Tak przynajmniej powiedziała im Ljuba.
Fiore i Roxy przeglądały dwa wielkie atlasy, Nina weszła na drabinkę i przyglądała się zakurzonym księgom na najwyższych półkach, a Cesco z zaciekawieniem czytał powieść Birova. Dodo siedział przy biurku w świetle wielkiej lampy. W dłoni trzymał ciężki tom o białej okładce z wypisanym wielkimi złotymi literami tytułem Splendoris autorstwa Tadino De Giorgisa. Chłopiec zaczął powoli przewracać kartki. Niektóre wypełnione były literami, inne – rysunkami dziwnych planet i meteorytów. Dodo był zafascynowany tą niezwykłą księgą:
– Po... popa... popatrzcie! Są tu ry... rysunki gwiazd, które się otwierają! – zawołał nagle, wskazując palcem ilustracje.
Nina zeszła z drabinki, Fiore i Roxy podbiegły do Doda, a Cesco został na miejscu, nasłuchując.
– Otwierające się gwiazdy? Te rysunki przywodzą na myśl pudełko z dwoma „C” – powiedziała Roxy, wskazując palcem kartkę.
Nina zaczęła czytać zdania, napisane w języku Xorax.
– Ooooch... Szklane Gwiazdy kryją w sobie Komety. Ależ oczywiście! Jak to możliwe, że dotąd o tym nie pomyślałam! – zawołała Nina, uderzając się w czoło. – Gwiazda zawiera ostatni składnik, który pomoże nam stworzyć Śmigłą Kolendrę. – Jednak na kolejnych stronach książki De Giorgisa Ninę czekała przykra niespodzianka. Aby otworzyć Szklaną Gwiazdę z Długowłosą Kometą, pięć osób musiało wypić 31 kropli potasu i jednocześnie wypowiedzieć trzy razy słowa: „Captare Nunc”. – O nie, potasu nie będę piła! – zawołała Nina. – To przez niego zaczął mi się śnić Głos!
Cesco podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
– Boisz się?
– Tak. Bardzo się boję – odpowiedziała dziewczynka, ze smutkiem pochylając głowę.
– Ale Głos wrócił także bez potasu. Sama nam o tym opowiadałaś – zwróciła uwagę Fiore.
– Tak, ale obawiam się, że jeśli znowu to wypiję, mnich będzie jeszcze potężniejszy niż wcześniej – próbowała usprawiedliwić się Nina.
– Nie masz wyboru. Musisz go wypić. A w zasadzie to my wszyscy musimy, bo inaczej nie uda ci się stworzyć Śmigłej Kolendry.
Cesco miał rację. Nina musiała to zrobić.
Dzieci wróciły do laboratorium. Dodo wciąż trzymał w dłoniach wielką księgę Tadina. Trząsł się niczym liść.
– Po... potas..., ja nie... nie chcę, żeby śnił mi się mnich.
Roxy prychnęła i rzuciła strachliwemu przyjacielowi wściekłe spojrzenie. Dodo zamknął buzię, usiadł na ziemi pomiędzy zbiornikiem z Deszczową Wodą a Piramidą Smoczych Zębów i nie powiedział już ani słowa.
– Oto ampułka o wygiętej szyjce, w której znajduje się potas. Napijemy się? – spytała Nina, pokazując różowawy płyn.
Przyjaciele pokiwali głowami i odważnie każdy z nich po kolei wypił po 31 kropli. Ich twarze najpierw zrobiły się czerwone, potem fioletowe, a potem znowu czerwone. Czuli ogień w żyłach, a palce ich stóp zaczęły same poruszać się w butach. Fiore pociła się i wydawała z siebie dziwne dźwięki, jakby śpiewała jakąś nieznaną pieśń. Roxy kręciła głową na prawo i na lewo, jakby poddała się nerwowemu tikowi, a Cesco oddychał z trudem i wypowiadał bezsensowne zdania. Dodo z kolei z wytrzeszczonymi oczyma dotykał swoich rudych włosów.
Nina miała wrażenie, że serce opadło jej aż do żołądka, a w głowie kręciło jej się tak mocno, że z trudem utrzymywała równowagę.
Potas zaczął działać: dzieci miały halucynacje.
Młoda alchemiczka zdołała podnieść Szklaną Gwiazdę i z trudem poprosiła przyjaciół, żeby położyli dłonie na pudełku. Potem wszyscy razem nadludzkim wysiłkiem powiedzieli: „Captare Nunc! Captare Nunc! Captare Nunc!”.
Pudełko otworzyło się, a gazowa substancja gwałtownie wydobyła się na zewnątrz. Pośrodku laboratorium powstała mała, biała, świetlista chmura. Szklana Gwiazda rozbiła się na milion kawałków, a jej odłamki uderzyły dzieci w twarze. Wszyscy krzyknęli z przestrachem, zakrywając oczy, w obawie, że zostaną zranieni. Ich skóra była jednak nienaruszona, a do tego – świetlista.
Ich uszy, nos i usta świeciły niczym lampki.
Zdziwieni i przestraszeni popatrzyli na siebie nawzajem, a na ich srebrzyste twarze wróciły uśmiechy: potas przestał już działać.
– Jesteśmy przepiękni! Świetliści! – powiedziała ze śmiechem Fiore, podczas gdy Nina obserwowała chmurkę wiszącą w powietrzu. – Oto Długowłosa Kometa. Musimy ją natychmiast użyć.
Dodo wstał, położył książkę na ziemi i wyciągnął przed siebie dłoń, żeby dotknąć unoszącej się w powietrzu substancji, Roxy jednak powiedziała:
– Nie rób tego. Nie wolno.
Nina podeszła do garnka, który stał na ogniu. Wszystko było już gotowe, by stworzyć Śmigłą Kolendrę.
Cesco, jak zwykle, pojął wszystko od razu i poprosił przyjaciela o rudych włosach, żeby uniósł pojemnik z Deszczową Wodą, po czym zwrócił się do alchemiczki:
– Tu jest pięć litrów. Wlewamy je do garnka?
Nina pokiwała głową, wzięła dwa lustra, pomiędzy którymi znajdowała się Parząca Mąka, i wsypała magiczny pył na wagę, by odmierzyć dwieście gramów potrzebnych do stworzenia mikstury.
– Teraz dodam Mąkę – powiedziała rozemocjonowana. Fiore otworzyła szufladę w stoliku eksperymentów i wyjęła pięć ziarenek Fioletowego Pieprzu, które ważyły w sumie równo kilogram.
Brakowało jeszcze tylko szczypty Długowłosej Komety.
Wszyscy z zachwytem patrzyli na świetlistą chmurkę. Nina chwyciła miedzianą chochlę, nabrała nią odrobinę gazowej substancji i szybko włożyła ją do garnka, którego zawartość zaczęła gotować się i parować na niebiesko.
Zegar wskazywał godzinę 17, 14 minut i 8 sekund.
– Po dwóch godzinach i czterech sekundach, Kolendra będzie gotowa. Udało się nam! – zawołała wesoło Nina.
Kolejna próba zakończona!
Podczas gdy mikstura się gotowała, Systema Magicum Universi otworzyła się nagle. Pojawił się w niej nowy napis:
Śmigłą Kolendrę wypić musisz,
by przenosić znane ci przedmioty.
Niektóre próby służą temu, by zrozumieć,
czy myśl podąża tam, gdzie pragniesz.
– Próby? Będę musiała przenosić przedmioty za pomocą myśli... tutaj? W willi? – zawołała Nina, coraz bardziej zaniepokojona.
– Będziemy się świetnie bawić! – powiedział Cesco, klaszcząc w dłonie.
Także i pozostałym bardzo spodobał się pomysł narobienia bałaganu właśnie w bożonarodzeniowy wieczór. Fiore wyciągnęła z kieszeni spódnicy kilka papierowych chusteczek i podała je pozostałym, którzy wytarli sobie twarze, usuwając z nich ślady pozostałe po eksplozji Szklanej Gwiazdy.
– Roxy, wiesz, co oznacza Captare Nunc? – spytała wyniośle Fiore.
– Nie – odpowiedziała lakonicznie przyjaciółka.
– Captare oznacza „wziąć”, a Nunc – „teraz”. To po łacinie – wyjaśniła mała mądrala, gładząc się palcem po brwiach. – Ja trochę znam łacinę, bo mój ojciec ją uwielbia. Poza tym wybrałam ją w szkole jako jeden z trzech przedmiotów dodatkowych. A wy nie?
– Nie. My nie, droga Fiore. My nie jesteśmy takimi intelektualistami, jak ty! – mruknął Cesco.
– Intelektualistką? Że niby ja jestem intelektualistką? Cóż, możecie sobie myśleć, co chcecie. Ja tam lubię łacinę – Fiore wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersi.
– Ależ tak! – przerwała jej Nina. – Trzeba ją poznać, żeby zostać dobrym alchemikiem. Ja nie znam jej zbyt dobrze... ale coś tam rozumiem. Ale teraz skoncentrujmy się na Komecie.
Właśnie w tym momencie mówiąca księga otworzyła się po raz kolejny i pokazała na płynnej kartce następną wskazówkę.
„Cogitatio Immota”
wypowiedzieć musisz
na zakończenie próby,
która cię czeka.
Dobrze pamiętaj, czego cię uczę,
inaczej twój wysiłek będzie daremny.
– Cogitatio Immota? – powtórzyła Roxy.
– No właśnie, cóż za dziwne słowa – powiedział Cesco, jednak zaraz wtrąciła się Roxy:
– To wciąż łacina. Znaczy mniej więcej „Nieruchoma Myśl”.
Nina skrzywiła się i zwróciła z powrotem ku księdze. Westchnęła głęboko i usiadła na stołku.
– Na wszystkie czekoladki świata! Muszę koniecznie zapamiętać te słowa. Och, iluż jeszcze rzeczy trzeba się będzie dowiedzieć?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tworzenie Kolendry wydawało się co prawda coraz bardziej skomplikowane, ale było też całkiem dobrą zabawą!
Dwie godziny minęły, jak z bicza strzelił. Dziewczynka z Szóstego Księżyca wzięła małą chochelkę i zanurzyła ją w garze: płyn był wrzący.
Dmuchnęła i wypiła sześć łyków, jak nakazywała formuła.
O dziwo, smak przypominał cynamon.
Zaciekawieni przyjaciele przyglądali się, gdy Nina usiadła na stołeczku i powiedziała:
– Teraz skoncentruję się, pomyślę o kilku przedmiotach z kuchni i spróbuję przenieść je myślami. Wy musicie pójść tam i sprawdzić, czy magia działa.
Gdy to mówiła, jej oczy się zamknęły – Nina straciła przytomność. Cesco chwycił ją za ramiona i potrząsnął, Roxy zaczęła ją klepać po twarzy, Fiore pociągnęła za nogi, a Dodo szczypał. Nic się nie stało.
– Przy... przypomina zdechłego wę... gorza – powiedział Dodo, który, mimo niepokoju, wydawał się rozbawiony.
– Zapewne myśli o przedmiotach, które chce przenieść. Kolendra zadziałała. Chodźmy do kuchni.
Cesco poprowadził grupkę. Wyszli z laboratorium, pozostawiając za sobą przymknięte drzwi. Udając, że nic szczególnego się nie dzieje, czwórka dzieciaków przeszła przez atrium, upewniając się, że rodzice wciąż zajęci są rozmową. Tylko profesor José zauważył ich obecność i poszedł za nimi do kuchni, gdzie Ljuba i Carmen zajęte były przygotowywaniem kolacji. Minęła już siódma trzydzieści, a menu było dość bogate.
– Dobry wieeeczóóóór – przywitał się Cesco, stając obok rosyjskiej niani, która z zaangażowaniem mieszała sos.
– Co tu robicie? Jesteście głodni? – spytała słodka Beza.
– Tak, jesteśmy bardzo głodni. Możemy wam jakoś pomóc?
To rzekłszy, Roxy podeszła do Carmen, która wkładała do piekarnika trzy wielkie kurczaki z ziemniakami.
Obie kobiety spojrzały na siebie ze zdziwieniem: co takiego się stało, że dzieciaki były pomocne i uprzejme?
– A gdzie jest Nina? – spytała podejrzliwie Ljuba.
– Zaraz przyjdzie. Jeśli chcecie, możemy nakryć do stołu w Sali Różanego Zakątka – odpowiedziała Fiore przekonująco. Ljuba i Carmen zgodziły się na to.
Jednak właśnie w tym momencie w laboratorium młoda alchemiczka rozpoczęła próbę: w transie zaczęła myśleć o talerzach, miotle i dzbanie.
W tej samej chwili przedmioty zaczęły poruszać się w kuchni.
Dwa talerze z cennego serwisu z rosyjskiej porcelany uniosły się ponad stołem. Ljuba wpatrywała się w nie oszołomiona, nie mogąc wypowiedzieć słowa. Roxy podeszła do rosyjskiej niani i, objąwszy ją mocno, obróciła. Profesor José, który stał w drzwiach i obserwował całą scenę, zareagował natychmiast. Chociaż nie wiedział, dlaczego talerze latają, zrozumiał, że jest to sprawka czarów i, by odwrócić uwagę dwóch kucharek, zaczął tańczyć.
– Yo soy bailarin! – zawołał, podskakując jak wariat.
Obie kobiety popatrzyły na niego oszołomione, a dzieci poszły w jego ślady, skacząc jak koniki polne. Dzbany, które stały obok zlewu, uniosły się na pół metra i skierowały się w stronę pieca. Nagle znalazły się tuż przed nosem hiszpańskiej ciotki, która nie zdołała powstrzymać wrzasku. Cesco pochwycił je w locie.
– Nic się nie stało. Zaraz zaniosę je na miejsce – powiedział, udając, że nic szczególnego się nie dzieje.
Carmen i Ljuba nie wiedziały, o co chodzi: dzieciaki i profesor José zachowywali się jak wariaci, a w całej kuchni zapanował chaos!
Zgiełk zwrócił uwagę nawet psa i kota. Adon podbiegł do lodówki i zaczął obszczekiwać miotłę, która trzęsła się w niekontrolowany sposób. Wycofując się, pies wpadł na biednego Platona, który zwiał, głośno miaucząc z bólu.
Obie kobiety wpadły w panikę: talerze wirowały w powietrzu, miotła tańczyła, a Cesco nie był w stanie unieruchomić dzbanów. Sytuacja pogarszała się z minuty na minutę. Dodo wybiegł z kuchni i popędził do laboratorium Niny.
– Za... za... zatrzymaj się! Nie... nie myśl już więcej! W ku... w kuchni panuje dziki zgiełk – powiedział zdyszany.
Młoda alchemiczka nie odpowiedziała. Jej oczy patrzyły w pustkę. Dodo przypomniał sobie, że by zakończyć próbę, należy wypowiedzieć łacińską formułę, spróbował więc:
– Co... co... cogita... ta... tatio Immmm... mmm... mota – chłopiec ze wszystkich sił starał się nie jąkać, ale nie udało mu się. Spróbował jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, aż wreszcie Nina, z wciąż zamkniętymi oczami, słabym głosem wyszeptała:
– Cogitatio Immota.
Dodo przytulił ją, a dziewczynka powoli wróciła do rzeczywistości.
– Bra... brawo, Nino. Uda... udało ci się.
Oszołomiona, lecz szczęśliwa, dziewczynka wstała ze stołka. Jej myśli znów były wolne.
Kuchenne przybory wróciły na swoje miejsce: Carmen i Ljuba wciąż nie rozumiały, co się właściwie stało, ale profesor José zdołał po raz kolejny odwrócić ich uwagę, mówiąc, że był to tylko bożonarodzeniowy psikus.
Potem chwycił Cesco za kaptur:
– Co wy kombinujecie? Gdzie jest Nina? Chyba nie postanowiła użyć Alchitarotów, co?
Chłopiec poprawił okulary i odpowiedział lekko zawstydzony:
– Profesorze, Nina musiała wypróbować nowy eliksir, ale proszę się nie obawiać, Alchitaroty nie mają z tym nic wspólnego. Wszystko jest pod kontrolą.
Wyrwał się nauczycielowi i popędził z powrotem do laboratorium.
Próba Śmigłej Kolendry udała się doskonale, a Nina była bardzo zadowolona:
– A pomyśleć, że księga powiedziała mi, że znalezienie właściwej formuły alchemicznej zajmie mi dwa miesiące! Poszło nam świetnie, prawda?
Dzieciaki poklepały się po plecach, obserwując gar z nowym eliksirem, a potem spojrzały na zegar: była 20, 1 minuta i 5 sekund.
– Chodźmy, kolacja jest już pewnie gotowa – Roxy burczało w brzuchu z głodu.
Nina uśmiechnęła się i powiedziała, że wszystko jest już gotowe, by przenieść pojemniki z Dymem Diabolicus i Złotem Tacitus.
– Kiedy będzie trzeba, wypiję Śmigłą Kolendrę i użyję swych myśli, tak by nikt w pałacu Ca’ d’Oro nie zorientował się, co się dzieje. Trzeci Arkan niedługo będzie już nasz.
– Tak, ale pa... pa... miętaj o dwóch ła... łacińskich sło... sło... słowach – powiedział żartobliwie Dodo.
Wieczór był wspaniały: całą willę Espasię wypełniła radość. Dzieci i rodzice, przyjaciele i krewni, wszyscy razem wznieśli jeszcze jeden bożonarodzeniowy toast.
Było to niezapomniane Boże Narodzenie.