Читать книгу Rytuał Mieczy - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 12
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ОглавлениеThor ponaglał Mycoples, gdy mknęli przez chmury, zbliżając się coraz bardziej do Wieży Schronienia. Thor czuł każdą cząstką swego ciała, że Gwen znajduje się w niebezpieczeństwie. Czuł to drżenie w koniuszkach palców u rąk, przebiegało przez całe jego ciało, mówiło mu, ostrzegało go. Szybciej, szeptało mu.
Szybciej.
– Szybciej – ponaglił Thor Mycoples.
Mycoples wydała z siebie w odpowiedzi cichy ryk, uderzając silniej swymi ogromnymi skrzydłami. Thor nie musiał nawet wypowiadać tych słów – Mycoples pojmowała wszystko, jeszcze zanim to wypowiedział – lecz i tak to zrobił. Poczuł się dzięki temu lepiej. Czuł się bezradny. Czuł, że coś bardzo złego dzieje się z Gwen i że liczy się każda sekunda.
Przebili się w końcu przez skłębione chmury i wtedy Thora ogarnęła ulga, ujrzał bowiem wznoszącą się w oddali Wieżę Schronienia. Była to budowla pradawna i niesamowita, budząca dziwny niepokój – idealnie okrągła, smukła wieża wyciągająca się ku niebu, niemal sięgająca obłoków. Wzniesiono ją z pradawnego czarnego, błyszczącego kamienia i Thor nawet już tutaj wyczuwał bijącą z niej energię.
Gdy znaleźli się bliżej, nagle dostrzegł coś wysoko na dachu wieży. Był to jakiś człowiek. Stał na krawędzi z rozpostartymi na boki rękoma. Oczy miał przymknięte i kołysał się na wietrze.
Thor natychmiast domyślił się kto to.
Gwendolyn.
Serce zaczęło mu się tłuc w piersi, gdy ją ujrzał. Wiedział, o czym ona myśli. Wiedział też dlaczego. Myślała, że już o nią nie dbał i Thor nie potrafił się pozbyć wrażenia, że to jego wina.
– SZYBCIEJ! – krzyknął.
Mycoples uderzała skrzydłami jeszcze mocniej i lecieli teraz tak szybko, że Thorowi zapierało dech.
Zbliżając się, Thor patrzył jak Gwen robi krok w tył, schodzi z krawędzi i staje z powrotem bezpiecznie na dachu. Jego serce przepełniła ulga. Nawet nie zobaczywszy go, z własnej woli zmieniła zdanie i zdecydowała się nie rzucać.
Mycoples wydała z siebie ryk, a wtedy Gwen podniosła wzrok i po raz pierwszy spostrzegła Thora. Ich spojrzenia się spotkały i nawet z tak dużej odległości Thor widział malujący się na jej twarzy szok.
Mycoples dotknęła dachu i w tej samej chwili Thor zeskoczył z jej grzbietu, nie czekając, aż na nim stanie, i puścił się biegiem w stronę Gwendolyn.
Gwen odwróciła się i wpatrywała w niego oczyma otwartymi w zupełnym zaskoczeniu. Wyglądała, jak gdyby patrzyła na ducha.
Thor biegł ku niej z sercem tłukącym się w piersi, podekscytowany do granic możliwości, i wyciągnął do niej ręce. Padli sobie w objęcia i trzymali się mocno, a Thor podniósł ją i przycisnął do siebie, wirując z nią dokoła.
Thor słyszał, jak Gwen łka mu do ucha, czuł, jak jej gorące łzy spływają po jego karku i ledwie był w stanie uwierzyć, że naprawdę tu jest, że trzyma ją w ramionach. To działo się naprawdę. Był to sen, który widział oczyma duszy, dzień po dniu, noc za nocą, gdy był daleko na ziemiach Imperium, gdy był pewien, że już nigdy nie powróci, że jego oczy już nigdy nie spoczną na Gwendolyn. A oto teraz trzymał ją w objęciach.
Był z dala od niej tak długo, że wszystko w niej zdało mu się nowe. I doskonałe. Poprzysiągł sobie, że już nigdy nie uzna żadnej chwili z nią za rzecz oczywistą.
– Gwendolyn – wyszeptał jej do ucha.
– Thorgrinie – odrzekła szeptem.
Trzymali się w objęciach sam nie wiedział jak długo, po czym powoli rozluźnili uścisk i pocałowali się. Był to namiętny pocałunek i żadne z nich się nie odsunęło.
– Żyjesz – rzekła. – Jesteś tu. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.
Mycoples prychnęła i Gwendolyn podniosła wzrok znad ramienia Thora, a wtedy Mycoples uderzyła raz skrzydłami. Na twarzy Gwen odmalował się lęk.
– Nie lękaj się – rzekł Thor. – Na imię jej Mycoples. To moja przyjaciółka. Zostanie także twoją przyjaciółką. Chodź ze mną.
Thor chwycił dłoń Gwendolyn i poprowadził ją powoli wzdłuż krawędzi dachu. Gdy się zbliżali, wyczuwał jej strach. Nie dziwił się. Był to wszak prawdziwy, żywy smok, a Gwen nigdy nie znajdowała się tak blisko żadnego z tych stworzeń.
Mycoples również wpatrywała się w Gwen swymi ogromnymi, błyszczącymi czerwonymi oczami, prychając cicho, poruszając skrzydłami i wyginając szyję w łuk. Thor miał wrażenie, że wyczuwa w niej zazdrość. I, być może, ciekawość.
– Mycoples, poznaj Gwendolyn.
Mycoples dumnie odwróciła łeb.
Po czym nagle obróciła się z powrotem i zajrzała Gwendolyn prosto w oczy, jak gdyby chciała przewiercić ją spojrzeniem na wskroś. Pochyliła się, tak blisko, że jej pysk niemal dotykał Gwendolyn.
Gwen wciągnęła gwałtownie powietrze z zaskoczeniem i zachwytem – i być może strachem. Wyciągnęła w górę drżącą dłoń i położyła ją delikatnie na długich nozdrzach Mycoples, przesuwając po fioletowych łuskach.
Po kilku pełnych napięcia sekundach Mycoples w końcu zamrugała, opuściła łeb i potarła nim czule o brzuch Gwen. Mycoples pocierała nosem o jej brzuch, jak gdyby miała na jego punkcie obsesję. Thor nie pojmował dlaczego.
Następnie, równie szybko, Mycoples odwróciła łeb i spojrzała w dal.
– Jest piękna – wyszeptała Gwen.
Odwróciła się i spojrzała na Thora.
– Porzuciłam nadzieję, że kiedykolwiek powrócisz – rzekła. – Myślałam, że to nigdy nie nastąpi.
– I ja tak myślałem – rzekł Thor. – Myśl o tobie trzymała mnie przy życiu. Dała mi powód, by przeżyć. By powrócić.
Padli sobie znów w ramiona, trzymając się mocno. Muskały ich lekkie podmuchy wiatru. W końcu odsunęli się od siebie.
Gwendolyn spojrzała w dół i spostrzegłszy Miecz Przeznaczenia u biodra Thora otworzyła szeroko oczy. Wciągnęła gwałtownie powietrze.
– Wróciłeś z Mieczem – rzekła, patrząc na niego niedowierzająco. – Ty jesteś tym, który miał go podnieść.
Thor skinął głową w odpowiedzi.
– Lecz jak… – zaczęła, po czym ucichła. Wyraźnie ją to przytłaczało.
– Sam nie wiem – powiedział Thor. – Po prostu byłem w stanie to zrobić.
Otworzyła szerzej oczy, pełna nadziei, gdy dotarło do niej coś jeszcze.
– Zatem Tarcza znów się podniosła – powiedziała z nadzieją w głosie.
Thor z powagą skinął głową.
– Andronicus jest uwięziony – rzekł. – Oswobodziliśmy już Królewski Dwór i Silesię.
Na twarzy Gwendolyn odmalowały się ulga i radość.
– To ty – powiedziała, pojąwszy. – To ty oswobodziłeś nasze miasta.
Thor skromnie wzruszył ramionami.
– To głównie zasługa Mycoples. I Miecza. Ja tylko im towarzyszyłem.
Gwen rozpromieniła się w uśmiechu.
– A nasi ludzie? Czy są bezpieczni? Czy ktoś przeżył?
Thor skinął głową.
– W większości żyją i mają się dobrze.
Rozpromieniła się w uśmiechu, wyglądając znów na młodszą.
– Kendrick oczekuje cię w Silesii – rzekł Thor. – Podobnie jak Godfrey, Reece, Srog i wielu, wielu innych. Wszyscy oni żyją i mają się dobrze, a miasto jest wolne.
Gwendolyn rzuciła się naprzód i padła Thorowi w objęcia, wtulając się w niego mocno. Czuł, że te wieści przyniosły jej niesamowitą ulgę.
– Myślałam, że wszystko było stracone – rzekła, łkając cicho. – Że zniknęło na zawsze.
Thor pokręcił głową.
– Krąg przetrwał – rzekł. – Andronicus się wycofuje. Powrócimy i pozbędziemy się go na dobre. A później odbudujemy się.
Nagle Gwendolyn odwróciła się do niego plecami i spojrzała w dal, w niebo, ocierając łzę. Owinęła się ciaśniej peleryną, a na jej twarzy dostrzegł lęk.
– Nie wiem, czy mogę powrócić – rzekła z wahaniem. – Coś się zdarzyło. Gdy byłeś daleko.
Thor odwrócił się i stanął przed nią, kładąc jej dłonie na ramionach.
– Wiem, co cię spotkało – rzekł. – Twoja matka mi powiedziała. To nie powód do wstydu – powiedział.
Gwendolyn patrzyła na niego. W jej oczach błysnęło zaskoczenie.
– Wiesz? – spytała, zszokowana.
Thor potwierdził skinieniem głowy.
– To nic nie znaczy – rzekł. – Kocham cię równie mocno, jak zawsze. Nawet bardziej. Nasza miłość – to się liczy. Tego nie da się zniszczyć. Pomszczę cię. Własnymi rękami zabiję Andronicusa. A nasza miłość nigdy nie umrze.
Gwen pospieszyła naprzód i uścisnęła Thora mocno. Jej łzy spływały mu po karku. Czuł, jak wielka była jej ulga.
– Kocham cię – rzekła mu Gwen do ucha.
– Ja ciebie także kocham – odrzekł.
Gdy Thor stał tak, trzymając ją w objęciach, jego serce napełniło się trwogą. Pragnął teraz, w tej chwili, bardziej niż kiedykolwiek zadać jej to pytanie. Poprosić o rękę. Czuł jednak, że wpierw musi wyjawić jej swój sekret, powiedzieć jej, kto jest jego ojcem.
Myśl o tym przepełniła go wstydem i upokorzeniem. Oto stał, poprzysiągłszy przed chwilą, iż uśmierci mężczyznę, którego oboje nienawidzili nade wszystko. Jak mógł w swych kolejnych słowach wyznać, że Andronicus jest jego ojcem?
Thor był przekonany, że gdyby to zrobił, Gwendolyn znienawidziłaby go na zawsze. A nie mógł ryzykować, że ją straci. Nie po wszystkim, co się stało. Darzył ją zbyt wielkim uczuciem.
Miast tego sięgnął więc drżącymi dłońmi za koszulę i wyjął stamtąd naszyjnik, ten który znalazł wśród skarbów smoka, ze sznurem utkanym ze złota i błyszczącym złotym sercem, ciężkim od diamentów i rubinów. Wyciągnął go przed siebie, pod światło słoneczne, a Gwen, ujrzawszy go, wciągnęła gwałtownie powietrze.
Thor podszedł od tyłu i zapiął naszyjnik na jej szyi.
– Drobny dowód mej miłości i przywiązania – rzekł.
Prezentował się na niej pięknie, a złoto połyskiwało, odbijając na wszystkie strony promienie słońca.
Thor wyczuwał pierścień w kieszeni i poprzysiągł ofiarować go jej we właściwej chwili. Gdy zbierze się na odwagę, by wyznać jej prawdę. Lecz nie nastał jeszcze ku temu czas, choć miał nadzieję, że będzie inaczej.
– Jak zatem widzisz, możesz wrócić – rzekł Thor, muskając jej policzek wierzchnią stroną swej dłoni. – Musisz wrócić. Twoi ludzie cię potrzebują. Potrzebują przywódcy. Krąg bez przywódcy jest niczym. Czekają, aż ich poprowadzisz. Połowa Kręgu wciąż znajduje się w posiadaniu Andronicusa. Nasze miasta muszą jeszcze zostać odbudowane.
Spojrzał jej w oczy i widział, że rozważa to w myślach.
– Zgódź się – naciskał Thor. – Wróć ze mną. Ta Wieża to nie miejsce, w którym młoda kobieta powinna spędzić resztę swych dni. Krąg cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.
Thor wyciągnął dłoń i czekał.
Gwendolyn wbiła wzrok w swe stopy, wahając się.
W końcu wyciągnęła rękę i umieściła swoją dłoń w jego. Jej oczy stawały się coraz jaśniejsze, płonęła w nich miłość i ciepło. Widział, że powoli staje się znów dawną Gwendolyn, którą znał, pełną życia, miłości i radości. Jak gdyby była kwiatem, który na jego oczach ponownie rozkwita.
– Zgadzam się – rzekła cicho, uśmiechając się.
Przytulili się i Thor trzymał ją mocno, przysięgając, że już nigdy nie wypuści jej z objęć.