Читать книгу Ofiara Broni - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеGwendolyn, chłostana mroźnymi podmuchami wiatru, skuliła się, stojąc nad krawędzią Kanionu. Postawiła pierwszy krok na łukowatym moście, rozchwierutanym i skutym lodem, który rozpięty był nad Północnym Przejściem. Składał się z przetartego sznura i desek i zdawało się niemożliwym, by mógł ich utrzymać. Stawiając pierwszy krok, Gwen wzdrygnęła się.
Poślizgnęła się, wyciągnęła rękę i chwyciła poręcz, która zakołysała się, nie dając jej oparcia. Gwen ulękła się na myśl, iż ten lichy most jest jedyną drogą, którą mogą dostać się na północną stronę Kanionu, do Nibyświata, gdzie znajdował się Argon. Podniosła wzrok i ujrzała w oddali wabiący ją Nibyświat, ścianę oślepiająco białego śniegu. Przejście zdało jej się nawet bardziej złowieszcze.
Nagły podmuch wiatru zakołysał liną tak gwałtownie, iż Gwendolyn schwyciła się poręczy obojgiem rąk i przyklęknęła. Przez chwilę nie wiedziała nawet, czy zdoła się utrzymać na moście – a cóż dopiero go przekroczyć. Dotarło do niej, iż było to znacznie bardziej niebezpieczne, niż uprzednio sądziła, i podejmując tę próbę, każde z nich stawiało na szali swe życie.
– Pani? – dobiegł ją głos.
Gwen odwróciła się przez ramię i ujrzała stojącego kilka stóp dalej Aberthola, a obok niego Steffena, Alistair i Krohna, czekających, by podążyć za nią. Tworzyli przedziwną grupę, która znalazła się na krańcu świata, stając przed niepewną przyszłością i – najpewniej – śmiercią.
– Czy w istocie musimy obierać tę drogę? – spytał Aberthol.
Gwendolyn odwróciła się i spojrzała przed siebie, na miotane wichrem płatki śniegu, i zadrżawszy z zimna, otuliła się ciaśniej futrem. W głębi duszy nie chciała przekraczać tego mostu, ani na krztynę nie chciała odbywać tej wyprawy. Wolałaby miast tego skryć się bezpiecznie w swym domu ojcowskim, w Królewskim Dworze, usiąść za jego murami i rozgrzać się przed ogniem, i nie zmagać się z żadnym z niebezpieczeństw i trosk świata, które stały się jej udziałem, odkąd została królową.
Lecz tak – co zrozumiałe – postąpić nie mogła. Królewski Dwór przestał istnieć, a jej dzieciństwo dobiegło końca. Była teraz królową. Musiała mieć na uwadze swe nienarodzone dziecię i przyszłego męża, który był gdzieś daleko. Oni jej potrzebowali. Dla Thorgrina weszłaby w ogień, gdyby zaistniała taka konieczność. Gwen była przekonana, iż w istocie jest to konieczne. Wszyscy potrzebowali Argona – nie tylko ona i Thor, lecz cały Krąg. Czekało ich starcie nie tylko z Andronicusem, lecz także z magią tak potężną, iż zdołała złapać w swe sidła Thora. Gwen nie miała pojęcia, jak bez Argona mieliby stanąć z nią do walki.
– Owszem – odparła. – Musimy.
Gwendolyn gotowała się do postawienia kolejnego kroku, lecz tym razem Steffen pospieszył naprzód, zastępując jej drogę.
– Pozwól, pani, że to ja pójdę pierwszy – rzekł. – Nie wiemy, jakie okropności czekają na nas na tym moście.
Gwendolyn poruszyła ta propozycja, lecz wyciągnęła dłoń i delikatnie odsunęła Steffena.
– Nie – rzekła. – Ja pójdę pierwsza.
Nie zwlekając, postąpiła naprzód, schwyciwszy się mocno linowej poręczy.
Dała kolejny krok. Poczuła pod palcami mroźność i zaskoczyło ją to, jak lód wgryzał się w jej ciało, jak chłód przenikał jej dłonie i wdzierał się dalej, aż do ramion. Oddychała szybko, niepewna, czy zdoła się choćby utrzymać.
Nadszedł kolejny podmuch wiatru i rozkołysał most. Chybotał się teraz z prawa na lewo i z lewa na prawo, zmuszając ją, by zacieśniła dłonie na poręczy, by znosiła ból, jaki niósł ze sobą lód. Z całych sił starała się nie stracić równowagi, gdy stopy ślizgały się jej po pokrytej lodem linie i deskach. Most przechylił się raptownie na lewo i przez chwilę była przekonana, iż ześlizgnie się na bok. Most jednakże naprostował się i zakołysał w przeciwnym kierunku.
Gwen ponownie przyklęknęła. Przeszła ledwie dziesięć stóp, a serce łomotało jej tak mocno, iż niemal nie była w stanie oddychać, i ręce zesztywniały tak bardzo, iż prawie wcale ich nie czuła.
Przymknęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze. Myślą wróciła do Thora. Przywołała w wyobraźni jego twarz, każdy jej szczegół. Skupiła się na swej miłości do niego. Swym upartym dążeniu, by go oswobodzić. Bez względu na to, co będzie musiała uczynić.
Bez względu na to, co będzie musiała uczynić.
Gwendolyn otworzyła oczy i zmusiła się, by postąpić kilka kroków naprzód, trzymając się kurczowo poręczy. Tym razem, nie zważając na nic, nie zamierzała się zatrzymać. Wiatr i śnieg mogły pchnąć ją w otchłań Kanionu. Nie dbała już o to. Nie chodziło już o nią – chodziło o miłość jej życia. Dla Thora była w stanie porwać się na wszystko.
Gwendolyn poczuła, jak most się kołysze i spojrzawszy przez ramię, ujrzała, iż podążają za nią Steffen, Aberthol, Alistair i Krohn. Krohnowi ślizgały się łapy, lecz wyprzedzał pozostałych, aż znalazł się przy nodze Gwendolyn.
– Nie wiem, czy zdołam przejść – wykrzyknął Aberthol pełnym napięcia głosem po postawieniu kilku niepewnych kroków.
Słabowity starzec zatrzymał się, zacisnąwszy trzęsące się ręce na linie, ledwie będąc w stanie się utrzymać.
– Zdołasz – rzekła Alistair, podchodząc do niego i oplatając go w pasie jedną ręką. – Jestem tuż za tobą. Nie lękaj się.
Ruszyli naprzód, krok po kroku pokonując coraz dalszą odległość. Alistair pomagała Abertholowi.
Gwen po raz kolejny nie potrafiła się nadziwić sile Alistair w obliczu przeciwności losu, jej spokojnej naturze, odwadze. Emanowała z niej także moc, której Gwendolyn nie pojmowała. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego czuła się jej tak bliska, lecz w krótkim czasie, od kiedy się znały, Alistair stała się dla niej jak siostra. Czerpała siłę z jej obecności. Oraz obecności Steffena.
Wicher ustał, ofiarowując chwilę ciszy, i zdwoili tempo. Niebawem minęli połowę mostu i poruszali się teraz szybciej. Gwen nawykała z wolna do śliskich desek. Druga strona Kanionu ukazała się ich oczom, ledwie pięćdziesiąt jardów przed nimi, i serce Gwendolyn wezbrało optymizmem. Może jednak im się uda.
Wicher dmuchnął po raz kolejny, tym razem silniej niż uprzednio – tak silnie, iż Gwen zmuszona była paść na kolana i obojgiem rąk schwycić się liny. Trzymała się z całych sił, gdy most nieomal obrócił się bokiem, po czym przechylił się równie gwałtownie w drugą stronę. Poczuła, jak deska pod jej stopą ustępuje i krzyknęła, gdy jej noga wpadła w otwór, gdzie utknęła aż po udo. Szarpała się, lecz nie potrafiła wydostać.
Gwendolyn odwróciła się i ujrzała, jak lina wyślizguje się z rąk Aberthola, a on puszcza Alistair i poczyna ześlizgiwać się z mostu. Alistair zareagowała natychmiast, wyciągając rękę i chwytając jego dłoń na ułamek sekundy przed tym, nim ześlizgnął się z krawędzi.
Alistair pochylała się nad krawędzią, trzymając kołyszącego się pod nią Aberthola. Nic nie oddzielało go od dna Kanionu. Alistair naprężyła mięśnie i Gwen modliła się, by lina nie ustąpiła. Czuła się bezsilna, utknąwszy między dwiema deskami. Jej serce biło jak oszalałe, gdy próbowała się wydostać.
Most kołysał się gwałtownie, a wraz z nim Alistair i Aberthol.
– Puść mnie! – krzyknął Aberthol. – Ocal siebie!
Laska Aberthola wysunęła się z jego dłoni i spadła, obracając się w powietrzu, w otchłań Kanionu. Teraz pozostał mu jedynie kostur przytroczony do pleców.
– Wszystko będzie dobrze – rzekła Alistair ze spokojem.
Gwen zdumiały jej opanowanie i pewność.
– Spójrz mi w oczy – rzekła Alistair zdecydowanym głosem.
– Co takiego? – krzyknął Aberthol, usiłując przekrzyczeć wiatr.
– Spójrz mi w oczy – rozkazała Alistair, a w jej głosie rozbrzmiało jeszcze więcej siły.
W jej tonie było coś, co skłaniało ludzi, by usłuchali, i Aberthol podniósł na nią wzrok. Utkwił spojrzenie w jej oczach, a wtedy Gwendolyn ujrzała, iż z oczu Alistair promieniuje w kierunku Aberthola delikatne światło. Z niedowierzaniem przyglądała się, jak otula ono Aberthola, a Alistair odchyla się w tył i jednym ruchem wciąga go z powrotem na most.
Oszołomiony Aberthol leżał, dysząc ciężko. Obrzucił Alistair zdumionym spojrzeniem, po czym natychmiast odwrócił się i obojgiem rąk schwycił kurczowo linową poręcz, nim nadszedł kolejny podmuch wiatru.
– Pani! – krzyknął Steffen.
Przyklęknął przy niej, złapał ją pod ramiona i pociągnął z całej siły.
Gwen poczęła z wolna wydostawać się spomiędzy desek, lecz gdy była już bliska uwolnieniu się, wyślizgnęła się z chwytu jego skostniałych rąk i wpadła na powrót tam, gdzie wcześniej utknęła, zapadając tym razem jeszcze głębiej. Nagle kolejna deska pod nią pękła i Gwen krzyknęła, czując, jak zaczyna się osuwać.
Wyciągnęła ręce i schwyciła się jedną dłonią liny, a drugą – ręki Steffena. Miała wrażenie, iż wyrwano jej ramiona ze stawów, gdy zawisła w powietrzu. Steffen także zwisał, przechylając się przez krawędź. Nogi oplótł za sobą, ryzykując swe życie, by zapobiec jej upadkowi. W górze utrzymywały ich tylko pękające liny.
Rozległo się warczenie i Krohn rzucił się naprzód. Zatopił kły w futrze okrycia Gwen i ciągnął z całych sił, warcząc i skomląc.
Powoli, cal za calem, wyciągnęli Gwen, aż dosięgła desek mostu. Podciągnęła się i legła twarzą w dół, wyczerpana, dysząc ciężko.
Krohn lizał ją po twarzy raz za razem, a ona chwytała powietrze, niezwykle wdzięczna jemu i Steffenowi, który leżał teraz obok niej. Niewymownie radowało ją to, iż żyje, iż uniknęła tak potwornej śmierci.
Wtem nagle uszu Gwen dobiegł trzask i poczuła, jak cały most się trzęsie. Krew ścięła się jej w żyłach, gdy obejrzała się i ujrzała, że jedna z lin mocujących most do Kanionu pękła.
Most zachybotał się i Gwen ujrzała z przerażeniem, jak druga, wisząc na włosku, także pęka.
Z ich gardeł dobył się krzyk, gdy nagle jedna strona mostu odłączyła się od ściany Kanionu; most zakołysał nimi tak szybko, iż Gwen ledwie była w stanie oddychać, gdy z prędkością światła zbliżali się ku drugiej ścianie Kanionu.
Gwen podniosła wzrok i ujrzała niewyraźnie zbliżającą się kamienną ścianę. Wiedziała, że w ciągu kilku chwil zabije ich siła uderzenia, zmiażdży ich ciała, a cokolwiek po nich pozostanie, poszybuje ku otchłaniom ziemi.
– Skało, ustąp! NAKAZUJĘ CI! – rozległ się głos wypełniony pradawną, pierwotną władczością, głos jakiego Gwen dotąd nigdy nie słyszała.
Obejrzała się i ujrzała, jak Alistair zaciskając jedną dłoń na linie, drugą wyciąga przed siebie, skupiona bez cienia strachu na ścianie, w którą za chwilę uderzą. Z dłoni Alistair dobyło się żółte światło, gdy zbliżali się do ściany Kanionu. Gwen gotowała się na uderzenie. Ze zdumieniem patrzyła na to, co stało się później.
Na jej oczach lita skała przeistoczyła się w śnieg – gdy w niego uderzyli, Gwen nie poczuła, jak się spodziewała, by jej kości się łamały. Miast tego całe jej ciało zanurzyło się w miękkim, puszystym śniegu. Był mroźny i pokrył ją całkowicie, dostając się nawet do jej oczu, nosa i uszu – lecz nie wyrządził jej krzywdy.
Żyła.
Zwisali na linie zaczepionej o szczyt Kanionu, pogrążeni w ścianie śniegu. Gwendolyn poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Alistair. Jej dłoń była zaskakująco ciepła mimo panującego wokół chłodu. Jakimś sposobem Alistair schwyciła także pozostałych i wkrótce wszyscy – także Krohn – zostali przez nią wyciągnięci. Alistair wspinała się po linie, jak gdyby nie sprawiało jej to najmniejszego wysiłku.
W końcu dotarli na górę i Gwen osunęła się na ziemię po drugiej stronie Kanionu. Wtem pozostałe liny pękły i to, co jeszcze pozostało z mostu, poszybowało w dół, w mgłę, w głąb Kanionu.
Gwendolyn leżała, dysząc ciężko, niezwykle wdzięczna, że znalazła się na powrót na ziemi. Myślała o tym, co się stało. Ziemia była mroźna, pokryta lodem i śniegiem, lecz była to ziemia. Nie była już na moście i żyła. Udało im się. Dzięki Alistair.
Gwendolyn odwróciła się i spojrzała na Alistair z nowym zadziwieniem i szacunkiem. Była niewymownie wdzięczna, iż miała ją u swego boku. Czuła, że jest dla niej jak siostra, której nigdy nie miała, i Gwendolyn odnosiła wrażenie, iż widziała dopiero jedynie ułamek tego, co potrafi Alistair.
Gwen nie miała pojęcia, jak powrócą na główne ziemie Kręgu, gdy już skończą tutaj – jeśli kiedykolwiek skończą, jeśli odnajdą Argona i wrócą. Gdy patrzyła w olśniewająco białą ścianę śniegu przed nimi, wejście do Nibyświata, narastało w niej złe przeczucie, iż największe przeszkody dopiero przed nimi.