Читать книгу Zew Honoru - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 7

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Gwendolyn biegła krętymi ulicami najgorszej części Królewskiego Grodu. Łzy ciekły jej po policzkach od momentu, kiedy wybiegła z zamku, chcąc znaleźć się jak najdalej od Garetha. Jej serce wciąż mocno biło po rozmowie z bratem, gdy zobaczyła kołyszące się ciało powieszonego Firtha, kiedy usłyszała groźby Garetha. Usiłowała rozpaczliwie oddzielić prawdę od fałszu, od jego kłamstw. W jego umyśle jednak prawda i fałsz splątały się ze sobą i ciężko było powiedzieć, co pozostaje rzeczywiste. Może próbował ją jedynie nastraszyć? A może wszystko, co powiedział, było prawdą?

Widziała dyndające ciało Firtha na własne oczy, dlatego też tym razem to wszystko mogło okazać się prawdą. Być może Godfrey naprawdę został otruty; może rzeczywiście została sprzedana, wrobiona w małżeństwo z jednym z tych dzikich Nevarunów; może Thor zmierzał właśnie wprost w zastawioną na niego pułapkę. Na tę myśl przeszył ją dreszcz.

Czuła się bezradna. Musiała coś zrobić. Nie mogła pobiec za Thorem, ale mogła odszukać Godfreya i sprawdzić, czy rzeczywiście został otruty – i czy jeszcze żył.

Przyspieszyła kroku, zagłębiając się coraz bardziej w obskurne dzielnice miasta, dziwiąc się, że już dwukrotnie przyszło jej je odwiedzać w tak krótkim czasie, przebywać w tej części Królewskiego Grodu, która napawała ją obrzydzeniem, do której poprzysięgła nigdy nie wracać. Jeśli rzeczywiście Godfrey został otruty, to z pewnością stało się to w pijalni. No bo gdzie indziej? Była wściekła na niego, że tu wrócił, że zignorował niebezpieczeństwo, że był nieostrożny. Przede wszystkim jednak – obawiała się o niego. Uświadomiła sobie, jak bardzo bliski stał się jej brat w tych ostatnich kilku dniach, a myśl, że mogła również jego stracić, zwłaszcza teraz, po śmierci ojca, zostawiła pustkę w jej sercu. Czuła się też w pewien sposób odpowiedzialna.

Czuła autentyczny strach, pokonując kolejne ulice. Nie z powodu pijaków, czy też różnych rzezimieszków, których teraz mijała. Bała się raczej swego brata, Garetha. W trakcie ich ostatniej rozmowy zachowywał się, jakby go demon opętał. Nie mogła zapomnieć wyrazu jego twarzy, jego oczu – tak bardzo mrocznych, tak bezdusznych. Wyglądał na opętanego. Jego postać na tronie ich ojca nadawała wszystkiemu tylko więcej niesamowitości. Obawiała się jego poczynań. Być może rzeczywiście knuł plan wydania jej za mąż, coś, na co ona nigdy się nie zgodzi; a może chciał tylko wyprowadzić ją z równowagi, a w rzeczywistości zamierzał ją zabić. Gwen rozejrzała się. Biegła i wszystkie twarze, które widziała zdawały się nieprzyjazne i obce. Każdy stanowił potencjalne zagrożenie, każdy mógł być wysłannikiem Garetha niosącym jej śmierć. Zaczynała popadać w paranoję.

Skręciła za rogiem i wpadła ramieniem na starszego, pijanego mężczyznę. Straciła równowagę, odskoczyła i krzyknęła mimowolnie. Miała nerwy napięte jak postronki. Dopiero po chwili zorientowała się, iż był to jakiś niechlujny przechodzień, a nie jeden z pachołków Garetha. Odwróciła się i zobaczyła, jak mężczyzna zatoczył się i bez jednego słowa przepraszam, poszedł dalej. Nie mogła znieść poniżenia, z jakim spotykała się w tej części miasta. Gdyby nie chodziło o Godfreya, nigdy nie zbliżyłaby się nawet do tej części miasta. Nienawidziła go za to, że musiała teraz tak bardzo się zniżać. Dlaczego nie mógł po prostu trzymać się z dala od pijalni?

Pokonała kolejny zakręt i ujrzała przed sobą tawernę Godfreya, lichą namiastkę biznesu, pochylającą się nad ziemią, z otwartymi drzwiami, przez które co chwilę wpadali i wypadali pijacy. Nie marnując czasu, Gwen wtargnęła przez otwarte drzwi do wnętrza.

Minęła chwila zanim jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku w izbie, zalatującej smrodem stęchłego piwa i ludzkiego potu. Kiedy weszła, w karczmie zapanowała cisza. Cisnący się przy stołach klienci, w liczbie około dwóch tuzinów, odwrócili się jak na komendę i popatrzyli na nią. Oto stanęła przed nimi członkini rodziny królewskiej, odziana w najlepsze szaty, wpadłszy do izby niesprzątanej prawdopodobnie od lat.

Podeszła do wysokiego mężczyzny z wielkim brzuchem, rozpoznawszy w nim Akortha, jednego z towarzyszy Godfreya od kufla.

– Gdzie mój brat? – zażądała odpowiedzi.

Akorth, który zazwyczaj był w dobrym humorze, zawsze gotowy skwitować wszystko tandetnym żartem, z którego sam czerpał radość, tym razem zadziwił ją: jedynie potrząsnął głową.

– Nie jest dobrze, moja pani – odpowiedział ponurym tonem.

– O czym mówisz? – spytała z naciskiem czując, jak jej serce zaczyna bić mocniej.

– Wypił coś niedobrego – powiedział wysoki, szczupły mężczyzna, Fulton, drugi kompan Godfreya. – Zaniemógł późno zeszłej nocy i już nie wstał.

– Żyje? – zapytała ze strachem i złapała Akortha za nadgarstek.

– Ledwie co – odparł i spuścił wzrok. – Ciężko to znosi. Niecałą godzinę temu przestał się całkowicie odzywać.

– Gdzie on jest? – spytała z naciskiem.

– Na tyłach, kochaniutka – powiedział karczmarz wycierając kufel z ponurą miną. – Najlepiej byłoby, gdybyś coś z nim zrobiła. Nie mam zamiaru przetrzymywać truposza w moim zajeździe.

Poruszona do głębi Gwen wyciągnęła niewielki sztylet i ku swemu zdziwieniu nachyliła się nad kontuarem i przycisnęła czubek ostrza do krtani mężczyzny.

Mężczyzna przełknął głośno i spojrzał na nią zszokowany, a cała izba utonęła w martwej ciszy.

– Po pierwsze – powiedziała – to miejsce nie jest zajazdem, raczej nędzną namiastką wodopoju, który królewskie straże zetrą z powierzchni ziemi, jeśli ponownie odezwiesz się do mnie w ten sposób. Możesz zacząć zatem od tytułowania mnie moja pani.

Gwen czuła, jakby nie była sobą. Siła, która ją przepełniała, zaskoczyła ją samą. Nie miała pojęcia, skąd ją czerpała.

Karczmarz przełknął ślinę.

– Moja pani – powtórzył niczym echo.

Gwen przytrzymała sztylet przy jego krtani.

– Po drugie, mój brat nie umrze, a już na pewno nie tutaj. Jego ciało przyniosłoby temu miejscu znacznie więcej zaszczytu niż ktokolwiek z żywych, który tu zawitał. Jeśli zaś rzeczywiście umrze, możesz być pewien, że cała wina spadnie na ciebie.

– Ale ja nic złego nie zrobiłem, moja pani! – powiedział błagalnym tonem. – Wypił to samo piwo, które piją pozostali!

– Ktoś musiał je otruć – dodał Akorth.

– To mógł być każdy – powiedział Fulton.

Gwen powoli opuściła swój sztylet.

– Zaprowadźcie mnie do niego. Natychmiast! – rozkazała.

Karczmarz spuścił wzrok z pokorą, odwrócił się i wyszedł pospiesznie bocznymi drzwiami za kontuarem. Gwen podążyła za nim, depcząc mu po piętach. Akorth i Fulton ruszyli za nią.

Weszła do tylniej izby karczmy i z jej ust wyrwał się stłumiony okrzyk na widok jej brata, Godfreya, leżącego na podłodze na wznak. Nigdy jeszcze nie widziała go aż tak bladego. Wyglądał, jakby jeden krok dzielił go już tylko od śmierci. Jednak wszystko było prawdą.

Gwen podbiegła do brata. Chwyciła jego zimną i lepką od potu dłoń. Nie zareagował. Jego głowa spoczywała na ziemi – był nieogolony, a jego przetłuszczone włosy przykleiły się do czoła. Poczuła jednak jego puls, słaby, mimo to wciąż wyczuwalny. Zauważyła, jak z każdym oddechem unosiła się jego klatka piersiowa. Żył.

Nagle zawładnęło nią przemożne poczucie wściekłości.

– Jak mogłeś zostawić go tutaj w tym stanie? – krzyknęła i zwróciła się w kierunku karczmarza. – Mojego brata, członka rodziny królewskiej, pozostawionego niczym psa zdychającego w samotności na ziemi?

Mężczyzna przełknął ślinę z widocznym zdenerwowaniem.

– Co innego miałbym zrobić, moja pani? – zapytał niepewnie. – To nie szpital. Wszyscy mówili, że już praktycznie nie żyje i…

– On żyje! – wrzasnęła. – Wy dwaj – powiedziała, odwróciwszy się do Akortha i Fultona – co z was za przyjaciele? Czy on zostawiłby was tak?

Akorth i Fulton wymienili potulne spojrzenia.

– Wybacz mi – powiedział Akorth. – Zeszłej nocy przybył lekarz. Przyjrzał się mu i powiedział, że Godfrey umiera – i jedynie można czekać, aż nadejdzie jego koniec. Nie sądziłem, że można zrobić jeszcze cokolwiek.

Przesiedzieliśmy z nim większą część nocy, moja pani – rzekł Fulton – u jego boku. Zrobiliśmy sobie jedynie krótką przerwę, by w napitku utopić nasz smutek, a wtedy ty, pani weszłaś i…

W przypływie gniewu machnęła ręką i wybiła kufle z ich dłoni, które spadły na ziemię, rozpryskując piwo na wszystkie strony. Spojrzeli na nią zaskoczeni.

– Chwyćcie go z obu stron – rozkazała oziębłym tonem. Stojąc nad bratem czuła, jak ogarnia ją poczucie siły. – Wyniesiecie go stąd. Pójdziecie za mną przez cały Królewski Gród aż do siedziby królewskiej uzdrowicielki. Mój brat będzie miał szansę rzeczywiście wyzdrowieć, a nie sczeźnie tu, bo tak zawyrokował jakiś tępy lekarz.

– A ty – dodała, obróciwszy się w stronę karczmarza. – Jeśli mój brat przeżyje, jeśli wróci tu kiedykolwiek, a ty podasz mu napitek, sprawię i to osobiście, byś do końca swych dni nie opuścił lochu.

Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę i spuścił głowę.

– A teraz za mną! – krzyknęła.

Akorth i Fulton drgnęli i zabrali się do dzieła. Gwen opuściła pospiesznie izbę w towarzystwie ich dwóch dźwigających jej brata. Wyszli z karczmy na rozświetloną jasnym słońcem drogę.

Przeciskali się zatłoczonymi uliczkami Królewskiego Grodu, zmierzając w kierunku kwatery uzdrowicielki. Gwen modliła się w duchu, aby tylko nie było za późno.

Zew Honoru

Подняться наверх