Читать книгу Królestwo Cieni - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 12

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Оглавление

Kyle ze wszystkich sił wymachiwał swoim kijem, usiłując odeprzeć atak zarówno Pandezjan, jak i coraz bardziej zbliżających się do niego trolli. Ich miecze i halabardy z brzdękiem obijały się o jego kij z taką siłą, że aż szły iskry. Tnąc na lewo i prawo powalał przeciwników jednego za drugim, czuł jednak, że z każdą chwilą coraz bardziej słabnie, a ból w ramionach staje się nie do zniesienia. Walczył od wielu godzin, a teraz otoczony był już ze wszystkich stron i jego sytuacja wydawała się być beznadziejna.

Z początku Pandezjanie i trolle walczyli przeciwko sobie, dając mu możliwość wyboru przeciwnika, z którym chciał walczyć. Teraz jednak, kiedy zorientowali się, że to on stanowi największe zagrożenie dla nich wszystkich, wyraźnie połączyli swe siły przeciwko niemu.

W momencie, gdy Kyle obracał się, by celnym ciosem powalić kolejne trolle, któryś z Pandezjan zdołał przemknąć się obok niego i ciął mieczem jego brzuch. Kyle krzyknął i zatoczył się z bólu, krwawiąc obficie. Jeden z trolli wykorzystał tę chwilę słabości, i wymierzywszy mu potężny cios w ramię, wytrącił mu kij z dłoni i powalił na ziemię.

Kyle, zdjęty bólem, klęczał bez ruchu, próbując złapać oddech. Zanim zdążył zebrać siły inny troll rzucił się do przodu i kopnął go w twarz, posyłając go na plecy.

Wtedy podbiegł do niego żołnierz Pandezji i chwyciwszy oburącz długą włócznię, zamachnął się, chcąc przebić go na wylot.

Ale Kyle nie był jeszcze gotowy na śmierć. Przeturlał się na bok, a wtedy włócznia wbiła się w ziemię tuż obok jego twarzy. Błyskawicznie wstał na nogi i sięgnął po leżący nieopodal samotny miecz, którym w następnej chwili przeciął nacierające na niego dwa trolle.

Wykonawszy unik przed kolejnym ciosem, złapał swój kij w biegu i stanął dzielnie do walki z kolejnymi napastnikami. Był jak osaczone zwierzę, które rozpaczliwie walczyło o życie. Oddychał ciężko, obserwując, jak wokół niego zacieśnia się krąg przeciwników. W ich oczach widział żądzę krwi.

Ból jego ran stawał się nie do zniesienia. Próbował go zablokować, skupić się na walce, wiedział jednak, że długo już nie wytrzyma. W obliczu nadchodzącej śmierci, pocieszał go tylko fakt, że zdołał ocalić Kyrę. A to było warte najwyższej nawet ceny.

Spojrzał na horyzont, zastanawiając się, gdzie jest teraz jego ukochana i czy jest bezpieczna. Modlił się o to z całego serca.

Kyle przez kilka godzin walczył niestrudzenie, jeden człowiek przeciwko dwóm armiom, zadawał śmierć tysiącom przeciwników. Nadszedł jednak czas, gdy zrozumiał, ze jest zbyt słaby, by dalej stawiać im czoła. Było ich zbyt wielu, a wciąż nadciągali kolejni. Znalazł się w samym środku wielkiej wojny; trolle zalewały ziemię od północy natomiast Pandezja strumieniem napływała od południa. Nie miał już sił by dłużej walczyć.

Nagle poczuł przeszywający ból, gdy troll rzucił się na niego od tyłu i sieknął go w plecy trzonkiem topora. Kyle zdołał odwinąć się i poderżnąć trollowi gardło, lecz w tym samym czasie dwaj Pandezjanie rzucili się do przodu i potężnym uderzeniem tarcz powalili go na ziemię. Już w chwili gdy upadał wiedział, że nie zdoła się podnieść.

Kyle zamknął powieki, a wtedy przed oczami przemknęło mu całe życie. Zobaczył twarze Obserwatorów, z którymi służył od wieków, widział wszystkich tych, których znał i kochał. Przede wszystkim ujrzał Kyrę. Teraz żałował już tylko tego, że nigdy więcej nie będzie mu dane wziąć jej w ramiona.

Kyle spojrzał w górę na trzy ohydne trolle, które zbliżały się do niego, krok za krokiem, z uniesionymi halabardami. Wiedział, że nadszedł jego czas.

Gdy zaczęli opuszczać ostrza, wszystko nagle stało się bardziej wyraźne. Był w stanie usłyszeć szum wiatru; poczuć ostre, chłodne powietrze. Po raz pierwszy od stuleci poczuł, że naprawdę żyje. Zastanawiał się, dlaczego dopiero w obliczu śmierci zaczął doceniać życie.

Zamknął oczy i przygotował się na nadejście śmierci, gdy nagle usłyszał ryk przeszywający niebo. To wyrwało go z zamyślenia. Zamrugał i spojrzał w górę, by zobaczyć, że coś wyłania się spośród chmur. W pierwszej chwili myślał, że to anioły zstępują na ziemię, by zabrać go do siebie.

Po chwili jednak zobaczył, że stojące na nad nim trolle zamierają w bezruchu i wiedział już, że to co widzi, jest prawdziwe. To było coś realnego, coś z tego świata.

Jego serce zamarło, gdy dostrzegł wreszcie, co to było.

Smoki.

Stado rozwścieczonych bestii krążyło nad nimi, zionąc ogniem w dzikiej furii. Natychmiast obniżyły lot, powalając na ziemię i rozszarpując pazurami setki żołnierzy i trolli. Z nieba spływały fale ognia, paląc żywcem wszystko i wszystkich w promieniu kilku kilometrów. Widząc zbliżające się płomienie, Kyle chwycił leżącą obok tarczę i zwinąwszy się w kłębek, schronił się pod jej miedzianą powłoką. Żar był tak intensywny, że prawie spaliło mu ręce, ale nie odpuścił. Stojące nad nim trolle padły na niego martwe, dodatkowo osłaniając go przed kolejnym atakiem. Jak na ironię, ci sami wrogowie, którzy jeszcze przed chwilą mieli odebrać mu życie, teraz ratowali go przed śmiercią.

Nie mogąc już dłużej znieść gorąca, Kyle stracił przytomność, do ostatniej chwili modląc się o to, by smoki nie obróciły go żywcem w popiół.

Królestwo Cieni

Подняться наверх