Читать книгу Kraina Ognia - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 13
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ОглавлениеThor leciał na grzbiecie Mycoples, a chmury smagały go po twarzy. Przemieszczał się tak szybko, że ledwie był w stanie oddychać. Lecieli w kierunku hordy smoków, przygotowując się na walkę. Bransoletka Thora pulsowała mu na nadgarstku – czuł, że matka tchnęła w niego nową siłę. Siłę, której nie potrafił do końca zrozumieć. Wydawało mu się, że ma słabe poczucie czasu i przestrzeni. Thor z ledwością odczuł podróż powrotną. Dopiero co wyruszał z wybrzeży Krainy Druidów, a nagle znalazł się tutaj, na Wyspach Górnych, kierując się wprost w stronę siedliska smoków. Wydawało mu się, jakby przemieścił się tutaj w jakiś magiczny sposób, jakby przeleciał przez jakąś dziurę w czasie i przestrzeni – jakby matka przeniosła ich tutaj i tym samym umożliwiła im osiągnięcie nieosiągalnego, jakby pozwoliła im lecieć szybciej i dalej niż lecieli kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że to matka wysłała go tutaj przekazując mu przy tym dar szybkości.
Kiedy Thorowi udało się zerknąć w dal pomiędzy chmurami, jego oczom ukazały się ogromne smoki, krążące nad Wyspami Górnymi, nurkujące w dół i przygotowujące się do zionięcia ogniem. Thor spojrzał w dół, a jego serce zawyło z bólu, kiedy zobaczył, że cała wyspa pogrążona jest w ogniu i praktycznie zrównana z ziemią. Z przerażeniem zastanawiał się czy komukolwiek udało się przeżyć. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo wiedział, jak ktokolwiek mógłby tu ocaleć. Czy przybył zbyt późno?
Jednak kiedy Mycoples zanurkowała i zbliżyła się do ziemi, Thor zmrużył oczy, a jego wzrok, niczym magnes, przykuła jedna postać. Postać, którą był w stanie wyróżnić z całego tego chaosu: Gwendolyn.
Widział ją, swoją przyszłą żonę. Stała dumnie na podwórzu, nieustraszona, tuliła dziecko. Była otoczona wszystkimi, których Thor kochał – stanęli wokół niej i podnieśli tarcze w górę, chcąc ochronić ją przed atakującymi smokami. Thor z przerażeniem zobaczył, że smoki otwierają swoje ogromne szczęki i lada chwila zioną ogniem, który, już za moment, pochłonie Gwendolyn i wszystkich, których kochał.
– NURKUJ! – Thor wrzasnął do Mycoples.
Ta nie potrzebowała dodatkowej zachęty – pomknęła w dół szybciej niż Thor mógł to sobie wyobrazić. Tak szybko, że ledwie był w stanie chwycić oddech. Trzymał się jej ze wszystkich sił i tak jak i ona – leciał prawie do góry nogami. Natychmiastowo dopadła trzy smoki, które miały właśnie zaatakować Gwendolyn. Ryknęła, otworzyła szeroko paszczę, wystawiła swoje wielkie szpony i zaatakowała niczego niespodziewające się bestie.
Rozbiła smoki niesiona siłą rozpędu. Wylądowała na grzbiecie jednego, drapiąc i gryząc drugiego oraz uderzając w trzeciego. Zatrzymała je na chwilę przed tym, zanim zdążyły zionąć ogniem. Ściągnęła je pyskiem w dół, w stronę ziemi.
Wszystkie na raz uderzyły o grunt – miał miejsce wielki huk. Kłęby kurzu uniosły się wokoło, kiedy Mycoples ściągała smoki pod ziemię. Zatrzymała się dopiero w chwili, kiedy ponad gruntem wystawały jedynie szpony ich tylnych łap. Kiedy wylądowali, Thor odwrócił się i zobaczył zdziwioną minę Gwendolyn. Dziękował Bogu, że udało mu się dotrzeć tu na czas.
Nagle usłyszeli donośny ryk. Thor odwrócił się, spojrzał w niebo i ujrzał nadlatujące, gotowe do ataku smoki.
Mycoples zawróciła po czym na powrót uniosła się w górę. Nieustraszenie kierowała się w stronę smoków. Thor nie miał przy sobie broni, ale czuł się inaczej niż zazwyczaj podczas bitwy – po raz pierwszy w życiu czuł, że tak naprawdę wcale nie potrzebuje broni. Czuł, że może polegać na sile, która w nim tkwi. Na swojej prawdziwej mocy. Na mocy, którą zaszczepiła w nim jego matka.
Kiedy smoki się zbliżały, Thor podniósł nadgarstek, na którym znajdowała się złota bransoletka, a z czarnego diamentu umiejscowionego na samym jej środku wystrzelił strumień światła. Żółte światło ogarnęło smoka znajdującego się najbliżej nich i odsunęło go w tył – lecąc w powietrzu staranował kolejne bestie.
Wściekła Mycoples siała spustoszenie, zanurzając się dzielnie pomiędzy smoki. Walczyła z nimi prąc do przodu – drapała je, zanurzała kły w ich skórze, rzucała jedną bestią o inne torując sobie drogę – udało jej się w ten sposób odeprzeć kilkoro przeciwników. Zacisnęła się wokół jednego na tak długo, dopóki nie stał się bezwładny, następnie porzuciła go. Upadł na ziemię niczym ogromny, spadający z nieba głaz. Stykając się z podłożem, zatrząsnął wszystkim w posadach. Thor czuł, że uderzenie to spowodowało pod spodem kolejne trzęsienie ziemi.
Thor spojrzał w dół i zobaczył, że Gwen i pozostali uciekają do schronu. Wiedział, że musi odciągnąć te smoki jak najdalej od wyspy, jak najdalej od Gwendolyn – dzięki temu da im wszystkim szansę na ucieczkę. Jeśli poprowadzi bestie nad ocean, oddalą się od ludzi, a on będzie mógł stoczyć tam z nimi bitwę.
– Na otwarte morze! – krzyknął Thor. Mycoples natychmiast wykonała jego rozkaz. Odwrócili się od smoków i polecieli w stronę morza.
Thor obejrzał się kiedy usłyszał za sobą ryki i poczuł w oddali gorąc skierowanych w jego stronę płomieni. Ucieszył się, kiedy zobaczył, że jego plan działa – wszystkie smoki porzuciły atak na Wyspy Górne i zaczęły ścigać Thora, lecąc nad otwarte morze. W oddali, daleko w dole, Thor dostrzegł flotę Romulusa, która pokrywała morze. Zdał sobie sprawę, że nawet jeśli w jakiś sposób uda mu się pokonać smoki, wciąż będzie miał przeciwko sobie milionową armię. Wiedział, że nie przeżyje spotkania z tym przeciwnikiem. Ale przynajmniej pozostali zyskają nieco czasu.
Przynajmniej Gwendolyn uda się przeżyć.
*
Gwen stała na zrównanym z ziemią i tlącym się dziedzińcu tego, co kiedyś było fortem Tirusa. Wciąż trzymała w ramionach dziecko, patrzyła w niebo odczuwając jednocześnie ulgę i smutek. Jej serce ucieszyło się znów widząc Thora, widząc, że miłość jej życia jest cała i zdrowa, że Thor powrócił na Mycoples. Mając go tutaj, część niej odbudowała się, poczuła się jakby znów wszystko mogło się zdarzyć. Poczuła coś, czego nie odczuwała od bardzo dawna – wolę życia.
Jej ludzie powoli opuścili tarcze, widzieli jak smoki odlatują, całkowicie opuszczają Wyspy i kierują się na otwarte morze. Gwen rozejrzała się w około i zobaczyła zniszczenie jakie bestie zostawiły za sobą. Ogromne sterty gruzu, płomienie wszędzie dookoła i martwe smoki leżące na swoich grzbietach. Wyglądało to, jakby wyspa została zniszczona przez wojnę.
Zobaczyła również ludzi, którzy zapewne byli rodzicami tego dziecka, dwa ciała leżące nieopodal miejsca, gdzie Gwen znalazła dziewczynkę. Gwen spojrzała w oczy małej i zrozumiała, że jest jedyną osobą, która została jej na świecie. Mocno ją przytuliła.
– Teraz mamy szansę, pani! – powiedział Kendrick. – Musimy natychmiast uciekać!
– Smoki są rozproszone – dodał Godfrey. – Przynajmniej na razie. Kto wie kiedy powrócą. Musimy w tej chwili opuścić to miejsce.
– Ale przecież Krąg już nie istnieje – powiedział Aberthol. – Dokąd się udamy?
– Gdziekolwiek, byle nie tutaj – odpowiedział Kendrick.
Gwen słyszała ich rozmowę, jednak myślami była gdzie indziej. Odwróciła się i wpatrywała się w niebo, z tęsknotą obserwowała odlatującego Thora.
– A co z Thorgrinem? – zapytała. – Zostawimy go tutaj samego?
Kendrick i pozostali skrzywili się, ich twarze wypełniły się rozczarowaniem. Najwyraźniej im również ta myśl nie dawała spokoju.
– Walczylibyśmy u boku Thorgrina aż do ostatniej kropli krwi, pani. Gdybyśmy tylko mogli – powiedział Reece. – Ale nie mamy takiej możliwości. On znajduje się wysoko w górze, ponad morzem, daleko stąd. Nikt z nas nie ma smoka. Nie dysponujemy też jego siłą. Nie jesteśmy w stanie mu pomóc. Musimy teraz skupić się na tych, którym pomóc możemy. To właśnie dlatego Thor postanowił się poświęcić. To właśnie dlatego Thor postanowił poświęcić swoje życie. Musimy skorzystać z szansy, którą nam dał.
– Po drugiej stronie wyspy wciąż znajduje się to, co pozostało z naszej floty – dodał Srog. – Zabezpieczenie tych statków było bardzo mądrym posunięciem, pani. Teraz musimy ich użyć. Wszyscy z naszych ludzi, którzy ocaleli, powinni natychmiast opuścić to miejsce – zanim smoki powrócą.
Gwendolyn szargały sprzeczne emocje. Tak bardzo pragnęła ruszyć na ratunek Thorowi, jednak z drugiej strony, wiedziała, że pozostanie tutaj z tymi wszystkimi ludźmi w żaden sposób mu nie pomoże. Pozostali mieli rację – Thor właśnie oddał swoje życie w imię ich bezpieczeństwa. Jego działania zostaną zmarnowane jeśli Gwen nie podejmie próby uratowania swoich poddanych, kiedy jeszcze ma szansę to zrobić.
W jej głowie pojawiła się też inna myśl – Guwayne. Jeśli teraz odpłyną, jeśli ruszą na ocean, być może, choć cień tej szansy jest niewielki, być może uda im się go odnaleźć. Myśl, że znów ujrzy swojego syna, tchnęła w Gwen chęć do życia.
Wreszcie Gwen skinęła. Stała trzymając dziecko i przygotowując się do ruchu.
– Dobrze – powiedziała. – Chodźmy odnaleźć mojego syna.
*
Ryki smoków za plecami Thora stawały się coraz głośniejsze. Kiedy Thor z Mycoples polecieli w stronę morza, bestie udały się za nimi w pogoń. Zbliżały się coraz bardziej. Thor poczuł na plecach otaczającą go falę ognia. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi, już wkrótce będzie martwy.
Zamknął oczy – ufał już teraz swojej wewnętrznej sile, miał poczucie, że nie jest zdany jedynie na fizyczną broń. Kiedy zamknął oczy, przypomniał sobie zdarzenia, które przeżył w Krainie Druidów, przypomniał sobie jak potężny się tam stał, jak znamienny wpływ na otaczającą go rzeczywistość miał jego umysł. Przypomniał sobie siłę jaka w nim drzemała. To, jak fizyczny świat był jedynie przedłużeniem jego umysłu.
Thor chciał wydobyć siłę swojego umysłu na powierzchnię, wyobraził sobie wielką ścianę lodu za swoimi plecami. Ścianę, która ochroniłaby go przed ogniem. Wyobraził sobie, że w całości znajduje się w ochronnej bańce i że zarówno on, jak i Mycoples, pozostają bezpieczni – odgrodzeni w ten sposób od smoczego ognia.
Otworzył oczy i był zdumiony. Poczuł, że jest otoczony przez zimno. Zobaczył wokół siebie ogromną lodową ścianę, którą przed chwilą sobie wyobrażał. Mur miał trzy stopy grubości i połyskiwał na niebiesko. Odwrócił się i zobaczył jak ogień, którym zionęły smoki zatrzymuje się na ścianie lodu. Kiedy natrafiał na lód, płomienie syczały i zamieniały się w unoszącą się w górę wielką chmurę pary. Smoki były wściekłe.
Ściana lodu stopiła się. Thor zawrócił. Zdecydował się polecieć wprost na swojego przeciwnika. Nieustraszona Mycoples wleciała wprost między bestie – gołym okiem można było zauważyć, że nie spodziewały się tego ataku.
Mycoples parła naprzód, wyciągnęła pazury, chwyciła jednego smoka w swoją paszczę, odwróciła się i odrzuciła go za siebie. Smok leciał bez końca, obracał się wokół własnej osi, nie mając żadnej kontroli nad swoim ciałem, następnie wpadł do oceanu.
Zanim zdążyła zmienić pozycję, została zaatakowana przez inne stworzenie, które wbiło swoje kły wprost w jej bok. Mycoples zawyła – Thor natychmiast zareagował. Zeskoczył z jej grzbietu na nos smoka, przebiegł mu po głowie i usadowił się na jego grzbiecie. Smok wciąż zaciskał szczęki na Mycoples. Wił się jak szalony, starając się zrzucić z siebie Thora. Ten zaś trzymał się mocno, wiedząc, że zależy do tego jego życie.
Mycoples przechyliła się do przodu i zacisnęła szczęki na ogonie kolejnej bestii – oderwała go. Smok wrzasnął i upadł do oceanu – ale zanim stworzenie zdążyło dolecieć do wody, kilka innych smoków dopadło Mycoples i utopiło swe kły w jej nogach.
Thor w tym czasie wciąż utrzymywał się na grzbiecie smoka i ze wszystkich sił starał się przejąć nad nim kontrolę. Zmusił się, aby pozostać spokojnym i skupił się na tym, że tak naprawdę wszystko zależy od jego umysłu. Czuł ogromną siłę tej starożytnej, pierwotnej bestii. Kiedy zamknął oczy, przestał się smokowi opierać i zaczął się z nim harmonizować. Poczuł jego serce, jego puls, jego umysł. Poczuł, że stali się jednością.
Thor otworzył oczy, a smok zrobił to samo. Świecił teraz innym kolorem. Thor zobaczył świat oczami bestii. Ten smok, to wrogie zwierzę, stało się przedłużeniem Thora. To co zobaczyło stworzenie, widział również Thor. Wydał zwierzęciu rozkaz, a ono słuchało.
Na polecenie Thora, smok puścił Mycoples. Następnie ryknął i rzucił się naprzód. Zanurzył swoje kły w trzech smokach atakujących Mycoples i rozerwał je na strzępy.
Pozostałe bestie zostały zbite z tropu – wyraźnie nie spodziewały się, że zostaną zaatakowane przez jednego ze swoich. Zanim zdążyły się przegrupować, Thor zaatakował pół tuzina smoków, używając do tego stworzenia, którego dosiadał. Łapał je za karki, pochwytywał znienacka, okaleczał jednego po drugim. Thor zanurkował w kierunku trzech kolejnych i sprawił, aby smok zatopił kły w ich skrzydłach. Zaatakował je od tyłu, a one wpadły do morza.
Nagle Thor został zaatakowany z boku, czego zupełnie się nie spodziewał. Smok otworzył szeroko paszczę i zatopił w nim zęby.
Thor wrzasnął przeraźliwie, smok poszarpał mu żebra i strącił z bestii, którą ujarzmił, wyrzucając go w powietrze. Kiedy spadał ranny w stronę oceanu, zrozumiał, że jest to śmiertelny lot.
Kątem oka dostrzegł Mycoples, która pędziła w jego kierunku – następną rzeczą, którą odczuł było to, jak wylądował na grzbiecie swojej drogiej przyjaciółki. Wybawiła go z opresji. Znów byli razem, oboje jednak ranni.
Thor analizował jakich zniszczeń udało im się dokonać – dyszał przy tym ciężko trzymając się za żebra – tuzin smoków unosił się teraz na oceanie, część ze stworzeń była martwa, część – mocno raniona. Wykonali oboje naprawdę dobrą robotę, dużo lepszą niż początkowo można się było spodziewać.
Usłyszeli nagle przeraźliwy ryk, Thor spojrzał w górę i zobaczył, że pozostało jeszcze kilkadziesiąt innych smoków. Łapiąc oddech zrozumiał, że walczą dzielnie, ale ich szanse na wygraną są naprawdę marne. Mimo tego, nie wahał się ani chwili i poleciał w górę, aby stoczyć bój ze smokami, które wyzywały ich do walki.
Mycoples ryknęła i zionęła ogniem kiedy tamte smoki wypuściły płomienie w stronę Thora. Ten znów użył swoich mocy, aby wybudować przed sobą lodowy mur i powstrzymać ogień. Trzymał się Mycoples, kiedy ta wleciała pomiędzy bestie – biła, drapała i gryzła, walcząc o swoje życie. Odniosła rany, ale nie pozwoliła, aby ją to spowolniło – raniła wiele smoków, które znajdowały się teraz z każdej strony.
Thor również włączył się do walki, podniósł swoją bransoletę i celował nią w kolejne smoki. Strumień białego, jasnego światła co rusz zwalał bestie, z którymi walczyła Mycoples.
Thor i Mycoples walczyli bez wytchnienia, oboje ranni, krwawiący, wyczerpani.
A jednak udało im się pokonać dziesiątki kolejnych gadów.
Kiedy Thor podniósł swą bransoletkę, poczuł, jak słabnie jej moc – a właściwie, poczuł jak słabnie jego moc. Był silny, wiedział o tym, ale moc ta nie była jeszcze wystarczająca. Wiedział, że nie jest w stanie wytrzymać tej bitwy aż do samego jej końca.
Thor spojrzał w górę i zobaczył wielkie skrzydła, a za nimi długie, ostre szpony – bezradnie patrzył jak wbijają się one w gardło Mycoples. Trzymał się ze wszystkich sił, kiedy smok pochwycił Mycoples, zacisnął swoje szczęki na jej ogonie, obrócił się z nią wokół własnej osi, a następnie nią rzucił.
Thor trzymał się, kiedy wraz z Mycoples lecieli w powietrzu. Mycoples obracała się bez końca – następnie oboje wpadli do oceanu.
Spadli do wody i oboje poszli pod powierzchnię. Thor machał pod wodą rękami i nogami, aż wreszcie udało im się utracić impet. Mycoples odwróciła się i wypłynęła na powierzchnię.
Kiedy się tam znaleźli, Thor odetchnął głęboko, łaknąc powietrza. Unosił się w lodowatej wodzie, wciąż kurczowo trzymając się Mycoples. Oboje dryfowali na powierzchni – w pewnym momencie Thor spojrzał w bok i zobaczył coś, czego nie zapomni do końca życia. W wodzie, niedaleko od niego dryfował smok. Był martwy i miał otwarte oczy. Smok, którego Thor bardzo kochał – Ralibar.
Mycoples dostrzegła go w tym samym czasie, a kiedy to się stało, coś w nią wstąpiło. Coś, czego Thor nigdy wcześniej nie widział – wydała z siebie krzyk ogromnego żalu i rozpaczy, wysoko podniosła swoje skrzydła i rozprostowała je. Całe jej ciało drżało. Zawyła przeraźliwie, a jej ból poruszył wszechświat. Thor zobaczył, jak zmieniały się jej oczy – błyszczały różnymi kolorami, aż wreszcie zaświeciły na żółto i biało.
Mycoples stała się innym smokiem. Spojrzała w górę, na grupę bestii, które leciały w ich kierunku. Thor zrozumiał, że coś w niej pękło. Jej żałoba zmieniła się w gniew, który dał jej siły, jakiej Thor wcześniej nie widział. Była niczym opętana.
Mycoples wystrzeliła w niebo, krwawiła z ran, ale nie zważała na to w najmniejszym stopniu. Thor również poczuł napływ nowej energii i pragnienia zemsty. Ralibar był jego bliskim przyjacielem, poświęcił życie dla nich wszystkich i Thor czuł wielką potrzebę, aby wymierzyć sprawiedliwość.
Kiedy lecieli w stronę smoków, Thor zeskoczył z Mycoples i wylądował na nosie tego gada, który znajdował się najbliżej. Objął go, pochylił się i chwycił jego szczękę, którą następnie z trzaskiem zamknął. Thor zawezwał wszystkie siły, jakie jeszcze w nim pozostały. Zakręcił smokiem w powietrzu i rzucił nim najmocniej jak potrafił. Smok poleciał w dal, strącając przy tym jeszcze dwa inne smoki – wszystkie trzy gwałtownie spadały w stronę oceanu.
Mycoples odwróciła się i chwyciła spadającego Thora – wylądował wprost na jej grzbiecie – a następnie zwróciła się w stronę pozostałych smoków. Te ryczały na siebie wzajemnie. Jednak Mycoples gryzła mocniej, latała szybciej i drapała głębiej niż jej przeciwnicy. Im bardziej raniły ją tamte bestie, tym mniej wydawała się to zauważać. Była niczym tornado siejące zniszczenie, podobnie jak Thor. Po chwili było już po wszystkim – Thor zauważył, że nie ma już na niebie żadnych smoków, z którymi mogliby się zmierzyć. Wszystkie spadły do oceanu – martwe lub śmiertelnie poranione.
Thor z Mycoples lecieli samotnie, wysoko w powietrzu. Krążyli nad pozostałymi smokami, które leżały teraz na wodzie. Starali się nieco odetchnąć. Oddychali ciężko, brodzili krwią. Thor wiedział, że kolejne oddechy Mycoples to tak naprawdę jej ostatnie tchnienia. Widział, jak z pyska wypływa jej krew. Sapała ciężko. Cierpiała okrutnie.
– Nie, najdroższa przyjaciółko – powiedział Thor powstrzymując łzy. – Nie możesz umrzeć.
– Mój czas nadszedł – Thor usłyszał jej wiadomość. – Przynajmniej umrę z godnością.
– Nie – nalegał Thor. – Nie możesz umrzeć!
Mycoples pluła krwią. Machanie jej skrzydeł stawało się coraz słabsze, aż w końcu zaczęła spadać do oceanu.
– Pozostał mi jeszcze jeden, ostatni, lot – powiedziała Mycoples. – Chcę, aby moje życie zakończyło się aktem bohaterstwa.
Mycoples spojrzała w górę. Thor zauważył, że patrzy na flotę Romulusa, która ciągnęła się po horyzont.
Thor z powagą skinął głową. Wiedział, co chciała uczynić. Chciała przywitać swą śmierć, podczas wielkiej, ostatniej bitwy.
Thor, silnie zraniony, oddychał ciężko. Wydawało mu się, że jemu również nie uda się przeżyć. Też pragnął polecieć w tamtym kierunku. Zastanawiał się teraz, czy przepowiednie jego matki były prawdziwe. Powiedziała mu, że może zmienić swoje własne przeznaczenie. Czy je zmienił? – zastanawiał się. – Czy umrze dzisiaj?
– W takim razie lecimy, moja droga – powiedział Thorgrin.
Mycoples wydała z siebie wielki ryk i oboje, wspólnie, zanurkowali w dół – za cel obrali sobie flotę Romulusa.
Thor czuł jak wiatr oraz chmury smagają go po włosach i twarzy – wydał głośny okrzyk wojenny. Mycoples ryknęła chcąc pokazać swój gniew. Lecieli w dół, smoczyca otworzyła swe ogromne szczęki i zaczęła ziać ogniem na kolejne statki.
Już po chwili ściana ognia rozprzestrzeniła się po morzu – jeden po drugim, w płonieniach stawały kolejne statki. Znajdowały się tam dziesiątki tysięcy statków, ale Mycoples nie przestawała. Otwierała swoją paszczę, cały czas zionąc kolejnymi chmurami ognia. Płomienie łączyły się ze sobą, stanowiąc teraz jeden, nieprzerwany mur ognia. Wokoło unosiło się coraz więcej ludzkich wrzasków.
Płomienie Mycoples stawały się coraz słabsze – każde jej zionięcie wydawało mniej ognia. Thor wiedział, że właśnie umiera na jego oczach. Leciała coraz niżej i niżej. Była zbyt słaba by zionąć ogniem. Ale starczyło jej siły, aby zamiast ognia użyć jako broni swojego ciała. Leciała wprost na statki, chciała użyć przeciw nim swej ogromnej wagi – upaść na nie z nieba niczym meteor.
Thor przygotował się na to, co ma się za chwilę wydarzyć i trzymał się z całej siły kiedy Mycoples leciała wprost na flotę. Dźwięk rozlatującego się drewna wypełnił przestrzeń. Przelatywała z jednego statku na drugi – tam i z powrotem, siejąc w ten sposób zniszczenie. Thor nie puszczał smoczycy kiedy latające wokół kawałki drewna, trafiały go z każdej strony.
W końcu Mycoples nie była już w stanie nic zrobić. Zatrzymała się między statkami, kołysząc się na wodzie. Zniszczyła wprawdzie ogromną część floty, ale wciąż otoczona była przez tysiące innych statków. Thor kołysał się na jej grzbiecie kiedy leżała na wodze, oddychając z ledwością.
Pozostałe statki odwróciły się w ich kierunku. Po chwili niebo stało się czarne, a Thor usłyszał świst. Spojrzał w górę i zobaczył ławicę strzał pędzących w jego kierunku. Nagle poczuł przeszywający ból – jako że nie miał się gdzie ukryć, strzały z łatwością dosięgnęły celu. Mycoples również została nimi podziurawiona i zaczęła tonąć pod falami. Dwoje wspaniałych wojowników stoczyło właśnie bitwę swojego życia. Zniszczyli smoki i dużą część floty Imperium. W dwójkę zrobili więcej, niż niejedna armia.
Teraz jednak nie pozostało im nic innego, jak śmierć. W ciele Thora tkwiła niezliczona ilość strzał. Zapadali w wodę coraz głębiej. Thor wiedział, że jedyne co powinien teraz zrobić, to przygotować się na śmierć.