Читать книгу Zaślubiona - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 12

ROZDZIAŁ PIĄTY

Оглавление

Caitlin i Caleb przemierzali energicznie wyspę Skye wraz z podążającymi za nimi Scarlet i Ruth, a po ich obu stronach szli Taylor, Tyler i kilku innych członków klanu Aidena. Caitlin była niezmiernie uradowana ich widokiem. Po początkowym, trudnym lądowaniu w tej epoce i miejscu, Caitlin nareszcie poczuła spokój i swobodę, wiedząc, że trafili dokładnie tam, gdzie mieli trafić. Taylor, Tyler i cała reszta klanu Ardena również ucieszyła się z ich przybycia. Dziwnie było zobaczyć ich w tych innych czasach i miejscu, w tym zimnym klimacie, na tej surowej i jałowej wyspie, na końcu świata. Caitlin dostrzegała, że miejsca i czas zmieniały się, ale ludzie pozostawali sobą.

Taylor i Tyler wzięli ich na krótką wycieczkę po wyspie i szli już tak kilka godzin. Caitlin spytała ich od razu, czy mieli jakieś wieści o Samie i Polly, a kiedy zaprzeczyli, poczuła zawód. Żywiła nadzieję, że oni również cofnęli się w czasie.

Taylor wprowadziła ich w rytuały i zwyczaje klanu oraz nowe metody treningu; wyjaśniła wszystko, czego tylko Caitlin chciałaby się dowiedzieć. Caitlin uświadomiła sobie, że Skye była niezwykła, że była najpiękniejszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziała. Głazy wyrastające z ziemi, wzgórza pokryte mchem, górskie jeziora, w których odbijały się promienie porannego słońca i przepiękna mgła spowijająca niemal wszystko na wyspie sprawiały, że Skye zdawała się niemal starożytna, pierwotna.

– Mgła nigdy nas nie opuszcza – powiedział Tyler z uśmiechem, odczytując jej myśli.

Caitlin zarumieniła się, jak zwykle speszona faktem, z jaką łatwością przychodziło innym czytać jej myśli.

– W zasadzie, właśnie stąd wyspa wzięła nazwę: Skye oznacza „wyspę spowitą we mgle” – powiedziała Taylor. – Wszystkiemu tutaj nadaje dość dramatyczne tło, nie sądzisz?

Caitlin skinęła głową, przeczesując wzrokiem krajobraz.

– I przydaje się w pokonywaniu wrogów – wtrącił Tyler. – Nie mówiąc o tym, że nikt nie śmie zbliżać się do naszych brzegów.

– Wcale im się nie dziwię – powiedział Caleb. – To wcale nie przypominało ciepłego powitania.

Taylor i Tyler uśmiechnęli się.

– Tylko ktoś godny może tu się dostać. To test. Długie lata minęły, od kiedy ostatni raz ktoś próbował nas odwiedzić – a jeszcze dłużej trwało, zanim zaliczyli test i dotarli żywi na nasz brzeg.

– Tylko ktoś godny przetrwa i będzie mógł tu trenować – powiedziała Taylor. – I otrzyma tu najlepsze wyszkolenie ze wszystkich na świecie.

– Skye to miejsce bezlitosne – dodał Tyler – to miejsce pełne skrajności. Klan Aidena jest tu niebywale zżyty, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Rzadko opuszczamy wyspę. Trenujemy razem niemal przez cały dzień w najbardziej ekstremalnych warunkach – chłodzie, mgle, deszczu, na klifach, górskich szczytach, mroźnych jeziorach i skalistych wybrzeżach – czasami również w oceanie. Nie zostało zbyt wiele technik, w których nas jeszcze nie trenował. I jesteśmy zaprawieni w boju bardziej niż kiedykolwiek.

– I nie ćwiczymy tu sami – dodał Tyler. – Mieszkają tu też ludzcy wojownicy. Na ich czele stoi McCleod, ich król. Mają swój zamek i legion wojowników. Wszyscy razem żyjemy tu i trenujemy. Niespotykana to rzecz, aby wampiry i ludzie wspólnie ćwiczyli. Ale żyjemy tu w bliskich relacjach. Wszyscy jesteśmy wojownikami i wszyscy przestrzegamy kodeksu wojownika.

– Choć, oczywiście, nie przekraczamy granic i nie łączymy się w pary – powiedział Tyler. Wielu z nich chciałoby posiadać nasze możliwości, lecz Aiden kieruje się bezwzględnymi zasadami dotyczącymi przemieniania ludzi. Dlatego też muszą godzić się z faktem, że nigdy nie zostaną jednymi z nas. Żyjemy i trenujemy razem w harmonii. Dzięki nam doskonalą swe umiejętności, osiągając poziom, o którym inni mogą tylko marzyć. Oni natomiast dają nam schronienie i bezpieczeństwo. Dysponują całym arsenałem okutej srebrem broni i jeśli jakikolwiek klan zdecyduje się nas zaatakować, ludzie staną w naszej obronie.

– Zamek? – spytała nagle Scarlet. – Prawdziwy zamek?

Taylor spojrzała na nią i uśmiechnęła się szeroko. Wzięła wolną dłoń Scarlet i poszła razem z nią.

– Tak, kochanie. Właśnie tam idziemy. W zasadzie – powiedziała, kiedy wyminęły wzgórze i wskazała palcem – leży o, tam.

Zatrzymali się wszyscy i spojrzeli w tym kierunku. Caitlin zdumiała się na widok, który pojawił się przed nią: rozległe wzgórza, góry, jeziora, a w oddali, nad niewielkim urwiskiem starożytny zamek położony na skraju ogromnego jeziora.

– Zamek Dunvegan – oznajmiła Taylor. – Siedziba szkockich królów od wielu pokoleń.

– No! No! – wrzasnęła Scarlet. – Mamusiu, zamieszkamy w zamku!

Caitlin uśmiechnęła się mimowolnie, podobnie jak pozostali. Entuzjazm Scarlet był zaraźliwy.

– Czy Ruth też może? – spytała Scarlet. Caitlin rzuciła okiem na Taylor, a ta skinęła głową. – Oczywiście, że tak, kochanie.

Scarlet pisnęła z zachwytu i uściskała Ruth, po czym wszyscy ruszyli w dół zboczem w kierunku odległego zamku.

Przyglądając się mu, Caitlin poczuła, że jego mury skrywały jakieś tajemnice, sekrety, które mogły pomóc jej w poszukiwaniach ojca. Ponownie odniosła wrażenie, że znajdowała się we właściwym miejscu.

– Jest tu gdzieś Aiden? – Caitlin spytała Tylera.

– Sami zastanawialiśmy się nad tym od jakiegoś czasu – odparł Tyler. – Nie widziałem go od tygodni. Czasami znika. Wiesz, jaki on jest.

Caitlin wiedziała. Naprawdę. Wróciła myślami do tych wszystkich momentów, wszystkich miejsc, w których była razem z klanem Aidena. Musiała z nim teraz porozmawiać. Potrzebowała go rozpaczliwie, musiała dowiedzieć się, dlaczego wylądowali w tych czasach i w tym miejscu, czy u Sama i Polly wszystko w porządku oraz gdzie był ostatni klucz – a najważniejsze, czy jej ojciec przebywał teraz na tej wyspie. Miała tak wiele ważnych pytań, które musiała mu zadać. Jak na przykład, co stało się w Londynie po tym, jak cofnęli się w czasie? Czy Kyle zdołał przeżyć?

Kiedy podeszli bliżej do zamku, Caitlin zaczęła podziwiać jego architekturę – piął się na pięćdziesiąt stóp, zbudowany wielopoziomowo na planie prostokąta z kwadratowymi wieżami i blankami. Spoczywał dumnie i odważnie nad urwiskiem, górując nad rozległym jeziorem i otwartym niebem. W przeciwieństwie do innych zamków, ten był jasny, przestronny i widny, wyposażony w tuziny okien. Samo podejście do zamku sprawiało ogromne wrażenie. Szeroka, kamienna droga prowadziła wprost do frontowej bramy i imponującego, sklepionego wejścia. Z pewnością nie było to miejsce, które z łatwością można by podejść. Caitlin zauważyła ludzkich strażników pełniących wartę na wszystkich zamkowych wieżach, obserwujących ich z najwyższą uwagą.

Kiedy podeszli do wejścia, nagle rozległ się dźwięk trąb, a potem tętent końskich kopyt.

Caitlin odwróciła się. Na horyzoncie pojawiły się dziesiątki ludzkich wojowników. Ubrani w zbroje, pędzili w jej kierunku. Na ich czele jechał imponujący człowiek o rudej brodzie, ubrany w futra, otoczony przez sługi i obnoszący się jak król. Miał łagodne rysy twarzy i wyglądał na skorego do śmiechu. Otaczała go wielka świta wojowników, na widok której Caitlin spięłaby się, gdyby nie swoboda, z jaką potraktowali ich Taylor i Tyler. Najwyraźniej byli ze sobą w przyjaznych stosunkach.

Kiedy żołnierze zatrzymali się przed nimi i rozstąpili na boki, Caitlin wrosła w ziemię zaskoczona.

Oto, pośrodku całej grupy, zsiadając z wierzchowców, pojawiły się dwie osoby, które kochała najbardziej na świecie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zamrugała powiekami kilkakrotnie. To naprawdę byli oni.

Stali przed nią i szczerzyli zęby w uśmiechu. Sam i Polly.

*

Caitlin i Sam wyszli z szeregu i stanąwszy przed obiema grupami wojowników, rzucili się sobie w ramiona. Caitlin poczuła wielką ulgę, przytuliwszy brata, widząc i czując, że żył i naprawdę był tu razem z nią. Potem przechyliła się i uściskała Polly. Caleb podszedł i również uściskał ich oboje.

– Polly! – krzyknęła Scarlet i podbiegła do niej razem ze skomlącą obok Ruth. Polly uklękła i uściskała ją mocno, po czym podniosła do góry.

– Myślałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę! – powiedziała Scarlet.

Polly rozpromieniła się.

– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!

Ruth zaskomlała i Polly nachyliła się, by ją uściskać, kiedy Sam objął Scarlet.

Caitlin mimowolnie zaczęła upajać się błogim ciepłem, które przepełniło ją, kiedy cała rodzina i ukochane osoby były z powrotem przy niej. Wróciła myślami do Londynu, do tych wszystkich chorych i umierających ludzi, do czasów, kiedy taka szczęśliwa chwila nie mogłaby się wydarzyć. Czuła niewysłowioną wdzięczność, że wszystko zdawało się z powrotem na miejscu. Nie mogła się też nadziwić, jak wiele różnych żywotów już przeżyła. Była ogromnie wdzięczna za nieśmiertelność. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak niewiele mogłaby zrobić tylko z jednym życiem.

– Co się z wami stało? – Caitlin spytała Sama. – Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, obiecaliście, że nie opuścicie Caleba i Scarlet, a kiedy wróciłam, was nie było.

Caitlin wciąż była na nich zła za to, że zdradzili jej zaufanie.

Sam i Polly spuścili wzrok na ziemię ze wstydu.

– Tak mi przykro – powiedział Sam. – To moja wina. Polly została uprowadzona i opuściłem ich, by ją ratować.

– Nie, to moja wina – powiedziała Polly. – Sergei powiedział, że istnieje lekarstwo dla Caleba i Scarlet i że muszę polecieć z nim, aby je dostać. Byłam taka głupia – uwierzyłam mu. Sądziłam, że ich uratuję. Ale złamałam daną ci obietnicę. Wybaczysz mi kiedykolwiek?

– I mnie? – spytał Sam.

Caitlin spojrzała na ich twarze i zauważyła bijącą z nich szczerość. W zasadzie nadal była zła, że złamali obietnicę i narazili Scarlet i Caleba na pewną śmierć. Z drugiej strony, jej nowa, rozwijająca się dopiero natura podpowiadała, by całkowicie im przebaczyć i puścić to w niepamięć.

Wzięła głęboki wdech i skupiła się, chcąc jak najszybciej o tym zapomnieć. Wypuściła powietrze i skinęła głową.

– Tak, wybaczam wam obojgu – powiedziała.

Uśmiechnęli się do niej w odpowiedzi.

– Ty może i im wybaczysz – powiedział król McCleod, zsiadając z wierzchowca i podchodząc bliżej – lecz ja im nie wybaczę, że w taki sposób zadrwili z moich ludzi! – powiedział i wybuchnął gromkim śmiechem. – Zwłaszcza Polly. Wasza dwójka zawstydziła moich najlepszych wojowników. Najwyraźniej musimy się wiele od was nauczyć, podobnie jak od reszty tutaj. Wampiry przeciwko ludziom. To nigdy nie będzie sprawiedliwa walka – powiedział, potrząsając głową i śmiejąc się serdecznie po raz wtóry.

McCleod zrobił kilka kroków, podchodząc do Caitlin i Caleba. Król spodobał się jej. Był skory do śmiechu, miał głęboki, podnoszący na duchu głos i zdawał się wprowadzać wszystkich w dobry nastrój.

– Witajcie na naszej wyspie – powiedział, po czym wziął dłoń Caitlin i, ukłoniwszy się, złożył na niej pocałunek. Później sięgnął po dłoń Caleba, objął ją swoimi i uściskał w ciepłym powitaniu. – Na wyspie Skye. Drugiego takiego miejsca nie ma na całej ziemi. Ostatnia przystań dla najwybitniejszych wojowników. Ten zamek należy do mojej rodziny od wielu pokoleń. Zamieszkajcie z nami. Aiden będzie uradowany. Moi ludzie również. Oficjalnie witam was w moim zamku! – powiedział niemal krzycząc, a wszyscy jego ludzie wiwatowali.

Caitlin była pod wrażeniem jego gościnności. Nie wiedziała, jak zareagować.

– To dla nas wielki zaszczyt – powiedziała.

– I dziękujemy za okazaną nam łaskawość – powiedział Caleb.

– Jesteś królem? – spytała Scarlet, kiedy podeszła nieco bliżej. − Jest tu prawdziwa królewna?

Król spojrzał na nią i wybuchnął hałaśliwym śmiechem, donośniejszym i głębszym niż kiedykolwiek dotąd.

– Cóż, jestem królem, to prawda – ale obawiam się, że nie ma tu królewny. Tylko my, sami mężczyźni. Ale może ty to naprawisz, moja piękna! – powiedział przez śmiech, po czym podszedł dwa kroki, chwycił Scarlet i zakręcił z nią koło. – I jakież ty możesz mieć imię?

Scarlet zarumieniła się, nagle onieśmielona słowami króla.

– Scarlet – powiedziała, spuściwszy wzrok. – A to jest Ruth – dodała, wskazując niżej.

Ruth zaskomlała, jakby w odpowiedzi. McCleod postawił Scarlet na ziemi, po czym pogłaskał Ruth.

– Jestem pewien, że wszyscy umieracie z głodu – powiedział. – Do zamku! – krzyknął. – Czas to uczcić!

Jego ludzie zawtórowali okrzykiem, odwrócili się jak na komendę i skierowali ku wejściu na zamek. W tej samej chwili całe rzędy strażników stanęły na baczność.

Sam objął Caitlin ramieniem, a Caleb Polly i razem ruszyli do zamku. Caitlin, choć wiedziała, że nie powinna, pozwoliła sobie ponownie mieć nadzieję, że znaleźli wreszcie dom, miejsce, w którym wszyscy mogli zamieszkać w spokoju.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Było to najmilsze i najbardziej wystawne powitanie, jakie Caitlin mogła sobie wyobrazić. Ich pobyt był niczym jedno, wielkie świętowanie. Spotykali coraz to innego członka klanu, co rusz zauważali nowe twarze, których nie widzieli od niepamiętnych czasów – Barbarę, Caina i wielu innych. Wszyscy zasiedli do obiadu przy ogromnym, biesiadnym stole, w ogrzanym, kamiennym zamku, mając pod nogami futra, w świetle zatkniętych na murach pochodni, przy odgłosach huczącego w kominku ognia i biegających wokół psów. Sala sprawiała wrażenie przytulnej i ciepłej i dopiero teraz Caitlin uzmysłowiła sobie, że na zewnątrz było zimno – był już koniec października, według tego, co jej powiedzieli. Tysiąc trzysta pięćdziesiąty rok. Caitlin nie mogła w to uwierzyć. Cofnęła się w czasie niemal siedemset lat, od dwudziestego pierwszego wieku.

Zawsze próbowała wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać życie w tym okresie, w czasach rycerzy, noszenia zbroi, mieszkania w zamkach…, ale nigdy nie przyszło jej na myśl coś podobnego. Pomimo całkowitej zmiany otoczenia, braku miast i mniejszych miejscowości, ludzie wciąż byli serdeczni, bardzo inteligentni, bardzo życzliwi i szlachetni. W wielu kwestiach nie różnili się od tych, których znała w dwudziestym pierwszym wieku.

Caitlin czuła się tu jak w domu. Całymi godzinami rozmawiała z Samem i Polly, nadrabiając zaległości, słuchając ich opowieści, ich wersji wydarzeń w Anglii. Ze zgrozą wysłuchała relacji o tym, co zaszło między Polly i Sergeiem. Była dumna z Sama, kiedy dowiedziała się, iż uratował Polly.

I przez cały ten wieczór mimowolnie co rusz zauważała, że Sam praktycznie nie spuszczał Polly z oczu. Jako starsza siostra wyczuła, że zaszła w nim duża zmiana. Nareszcie dojrzał i po raz pierwszy prawdziwie się zakochał.

Polly natomiast zdawała się nieco bardziej powściągliwa. Caitlin z trudem przychodziło określić jej stanowisko, jej uczucia względem Sama. Może dlatego, że Polly bardziej się pilnowała. A może dlatego, że tym razem Polly rzeczywiście się przejmowała. Caitlin wyczuła, w głębi serca, że Sam przesłaniał Polly cały świat, i że była podwójnie ostrożna, nie chciała okazać swych uczuć i zepsuć wszystkiego. Caitlin zauważyła, że kiedy Sam odwracał wzrok, Polly spoglądała na niego ukradkiem, po czym szybko odwracała głowę, aby Sam jej nie przyłapał.

Caitlin czuła, wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że jej brat i przyjaciółka byli na najlepszej drodze do zostania parą. Świadomość tego sprawiała jej ogromną radość. A ich widok, wypierających się przed całym światem uczucia, udających wręcz coś przeciwnego, bawił ją niezmiernie.

Przy stole zasiadali również nowo poznani, serdeczni ludzie i Caitlin poznała wielu, z którymi połączyły ją bliskie więzi. Wszyscy oni byli wojownikami. Król zasiadał u szczytu stołu w otoczeniu dworzan i rycerzy. Przez całe popołudnie raczyli wszystkich pijackimi przyśpiewkami, głośnym śmiechem i licznymi opowieściami o stoczonych przez siebie bitwach i odbytych wyprawach łowieckich. Caitlin z łatwością zauważyła, że ludzie ci byli serdeczni, przyjacielscy, gościnni, że uwielbiali pić i byli świetnymi gawędziarzami. A mimo to, byli też szlachetnymi, dumnymi i wspaniałymi wojownikami.

Uczta i towarzyszące jej opowieści przeciągnęły się do późnego popołudnia. Pochodnie gasły i trzeba było zapalać je na nowo; do kominka dołożono wiele ogromnych polan; na stołach pojawiły się kadzie powtórnie napełnione winem. W końcu nawet psy się zmęczyły i ułożyły na dywanach do snu. Scarlet również usnęła, położywszy głowę na kolanach Caitlin, a Ruth zwinęła się w kłębek tuż obok niej. Ruth najadła się do syta dzięki Scarlet, która nie ustawała w podsuwaniu jej pod nos kawałków mięsa. Wokół stołu kręciło się wiele psów, ale miały na tyle rozumu, by trzymać się od Ruth z daleka. Zadowolona Ruth również nie była nimi zainteresowana.

Niektórzy wojownicy, znużeni jadłem i piciem, również w końcu przysnęli na swych futrach. Caitlin zaczęła odpływać, zwracać się myślami ku innym czasom, miejscom i sprawom. Zaczęła się zastanawiać, jaka będzie jej następna wskazówka; czy jej tata będzie w tej epoce i miejscu; dokąd wyruszy w następną wyprawę. Jej oczy zaczęły powoli się zamykać, kiedy nagle usłyszała swoje imię.

Król McCleod zwrócił się do niej osobiście ponad gwarą rozmów.

– A co ty o tym sądzisz, Caitlin? – spytał jeszcze raz.

Kiedy to zrobił, cały wesoły nastrój wyparował. Wszyscy ucichli i zaczęli odwracać się w jej stronę.

Caitlin była zażenowana, bo nie przysłuchiwała się rozmowie. Król spojrzał na nią jakby oczekiwał odpowiedzi. W końcu odchrząknął.

– Co myślisz o Świętym Graalu? – spytał powtórnie.

Świętym Graalu? zdziwiła się Caitlin. Czy to o tym właśnie rozmawiali?

Nie miała pojęcia. Święty Graal w ogóle nie zaprzątał jej myśli. Nie wiedziała nawet, co to takiego. Pożałowała teraz, że nie przysłuchiwała się ich konwersacji. Próbowała przypomnieć sobie, co to było, wróciła myślami do opowieści z czasów dzieciństwa, mitów i legend. Opowieści o królu Arturze. O Excaliburze. Świętym Graalu…

Powoli wszystko do niej docierało. Jeśli dobrze pamiętała, Święty Graal był ponoć kielichem lub czarą, która zawierała wyjątkowy płyn… Tak, powoli przypominała sobie coraz więcej. Byli ludzie, którzy twierdzili, że Święty Graal zawierał krew Chrystusa, a wypicie jej czyniło każdego nieśmiertelnym. Jeśli dobrze pamiętała, rycerze poświęcili całe wieki na odnalezienie Graala, narażając życie, wędrowali na koniec świata. I żaden go nie znalazł.

– Myślisz, że ktoś go kiedyś znajdzie? – spytał ponownie McCleod.

Caitlin odchrząknęła. Wszyscy biesiadnicy wpatrywali się w nią, czekając na odpowiedź.

– Hm… – zaczęła. – Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym – odparła. – Lecz jeśli rzeczywiście istnieje… to w takim razie nie widzę powodu, dla którego nie miałoby się go odnaleźć.

Stół zagrzmiał okrzykiem w wyrazie aprobaty.

– Widzicie – powiedział McCleod do jednego z rycerzy. – Jest optymistką. Ja również sądzę, że zostanie kiedyś odnaleziony.

– Babskie gadanie – powiedział rycerz.

– A co z nim zrobisz, kiedy już go znajdziesz? – spytał inny rycerz. – Oto właściwe pytanie.

– Cóż, zyskam nieśmiertelność – odparł król i wybuchnął serdecznym śmiechem.

– Do tego nie potrzebny ci Święty Graal – powiedział kolejny rycerz. – Wystarczy, że cię przemienią.

Wokół stołu zapadła nagle pełna napięcia cisza. Najwyraźniej ten rycerz się zagalopował. Przekroczył granicę i wspomniał o czymś zakazanym. Spuścił głowę ze wstydu, zdawszy sobie sprawę z popełnionego błędu.

Caitlin dostrzegła nagle mroczny wyraz twarzy McCleoda i w jednej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo pożądał przemiany. Że żywił wielką urazę do klanu Aidena o to, że nie wyświadczył mu tej przysługi. Najwyraźniej rycerz poruszył drażliwy temat, jedyny powód zarzewia między obiema rasami.

– I jaka ona jest? – spytał na głos król, kierując z jakiegoś powodu swe pytanie do Caitlin. – Ta nieśmiertelność?

Caitlin zaczęła się zastanawiać. Dlaczego akurat ją o to musiał zapytać, spośród wszystkich wampirów obecnych na sali? Nie mógł wybrać kogoś innego?

Caitlin zaczęła się nad tym zastanawiać. Jaka tak naprawdę była? Co miała powiedzieć? Z jednej strony uwielbiała nieśmiertelność, ceniła, że mogła żyć w tych wszystkich czasach i miejscach, spotykać swoją rodzinę i przyjaciół wciąż na nowo, za każdym razem w innym, nowym miejscu i czasie. Z drugiej strony, żałowała trochę, że nie mogła wieść zwykłego, prostego życia, że nic nie toczyło się swoim rytmem. Najbardziej jednak zdziwiła się, kiedy uprzytomniła sobie, jak ulotna zdawała się jej nieśmiertelność: z jednej strony była niczym wiekuiste życie – ale z drugiej − Caitlin wciąż odnosiła wrażenie, że brakowało jej na wszystko czasu.

– Nie wydaje się aż tak trwała, jak być może to sobie wyobrażasz.

Reszta biesiadników skinęła głowami z uznaniem.

McCleod nagle wstał od stołu. W tej samej chwili wszyscy stanęli na baczność.

Caitlin zaczęła rozważać nagłą zmianę w królewskim zachowaniu, zastanawiając się, czy aby go nie rozzłościła, kiedy nagle poczuła za sobą jego obecność. Odwróciła się i zobaczyła go nad sobą.

– Twa mądrość wykracza poza twój wiek – powiedział. – Chodź ze mną. Zabierz też swoich przyjaciół. Muszę ci coś pokazać. Coś, co czekało tu na ciebie od bardzo długiego czasu.

Caitlin zdumiała się. Nie miała pojęcia, co to mogło być.

McCleod odwrócił się i dumnym krokiem opuścił salę. Caitlin, Caleb oraz Sam z Polly wstali z miejsc i podążyli za nim. Spoglądali na siebie ze zdziwieniem.

Pokonali długą kamienną posadzkę, idąc za królem przez ogromną salę w kierunku bocznego wyjścia, a stojący przy stole rycerze powoli zajęli swoje miejsca i kontynuowali posiłek.

McCleod szedł w ciszy dostojnym krokiem przez wąską, oświetloną pochodniami salę wraz z Caitlin, Calebem, Samem i Polly. Wiekowe kamienne sale doprowadziły ich w końcu do schodów ginących w dole w kompletnym mroku. Caitlin zastanawiała się przez całą drogę, dokąd tak naprawdę ich prowadził. Co takiego miał im do pokazania? Jakiś rodzaj pradawnej broni?

W końcu dotarli do podziemi jasno oświetlonych przez liczne pochodnie. Widok, który Caitlin tam zastała, zdumiał ją niebywale. Niski, sklepiony strop skrzył się, cały powleczony złotem. Caitlin zauważyła podobizny Chrystusa, rycerzy, sceny z biblii wymieszane z przeróżnymi dziwnymi symbolami i znakami. Podłogę pokrywał prastary, wytarty kamień i Caitlin bezwiednie poczuła, jakby weszli do jakiejś tajemnej komnaty będącej skarbcem.

Jej serce zaczęło bić szybciej, kiedy wyczuła, że czekało ich coś doniosłego. Przyspieszyła kroku, chcąc nadążyć za królem.

– Grobowiec ze skarbem klanu McCleod mający setki lat. To tutaj, na dole przechowujemy swój najświętszy skarb, naszą broń i dobytek. Jedna rzecz ma jednak największą wartość, jest ważniejsza od całej reszty.

Zatrzymał się i odwrócił do niej.

–To skarb, który przechowywaliśmy dla ciebie.

Po czym odwrócił się ponownie i podniósł jedną z pochodni tkwiących w ścianie. Wówczas otworzyły się nagle ukryte w kamiennym murze drzwi. Caitlin była zdumiona: nigdy by ich nie zauważyła.

McCleod odwrócił się i poprowadził ich kolejnym krętym korytarzem. W końcu zatrzymali się w niewielkiej alkowie. Przed nimi znajdował się tron, a na nim spoczywał jeden przedmiot: niewielka zdobiona klejnotami skrzynia. Oświetlał ją płomień migoczącej powyżej pochodni. McCleod sięgnął po szkatułę ostrożnie i podniósł ją.

Powoli uniósł wieko. Caitlin nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Wewnątrz spoczywał pojedynczy skrawek starodawnego pergaminu, wyblakłego, pomarszczonego i przedartego w połowie. Był pokryty delikatnym odręcznym pismem w języku, którego Caitlin nie rozpoznawała. Wzdłuż krawędzi ciągnęły się kolorowe litery, rysunki i symbole, a na środku widniał półkolisty wzór. Wziąwszy jednak pod uwagę, że pergamin był przedarty w połowie, Caitlin nie potrafiła powiedzieć, co takiego przedstawiał.

– Dla ciebie – powiedział król, podnosząc go ostrożnie i wyciągając w jej kierunku.

Caitlin schwyciła skrawek pergaminu, czując jak zmarszczył się pod dotykiem jej palców i podniosła go do światła pochodni. Była to wydarta strona, być może z jakiejś księgi. Z całą tą delikatną symboliką wyglądała niemal jak dzieło sztuki sama w sobie.

– To brakująca część Świętej Księgi – wyjaśnił McCleod. – Kiedy znajdziesz księgę, odkryjesz resztę tej strony. A wówczas odnajdziesz relikwię, której wszyscy szukamy.

Odwrócił się i stanął zwrócony do niej twarzą.

– Święty Graal.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Caitlin siedziała przy sekretarzyku w wielkiej komnacie zamku Dunvegan, spoglądając przez okno na niebo gasnące wraz z zachodem słońca. Badała wzrokiem podartą stronicę, którą wręczył jej McCleod, trzymając ją do góry pod światło. Powoli przesunęła palcami po wypukłych, łacińskich literach. Wyglądały i sprawiały wrażenie bardzo starych. Cała strona była przepięknie i drobiazgowo zapisana. Caitlin podziwiała z zachwytem skomplikowaną mozaikę barw zdobiących krańce strony. Zdała sobie sprawę, że w dawnych czasach książki powstawały z zamysłem stworzenia dzieła sztuki samego w sobie.

Caleb leżał na ich łożu, a Scarlet i Ruth odpoczywały na stosie futer ułożonych przy kominku w odległym rogu komnaty. Komnata była zaś tak przestronna, że Caitlin czuła się osamotniona w świecie swych myśli mimo, że byli tam razem z nią. Wiedziała też, że w przyległej izbie przebywali Sam i Polly. To był długi dzień i wielogodzinna uczta spędzona razem z klanem Aidena i królewskimi ludźmi, a teraz wszyscy przygotowywali się do snu.

Caitlin nie mogła oderwać myśli od wydartej stronicy, od wskazówki, dokąd miała ją zaprowadzić i czy dzięki temu odnajdzie czwarty klucz. Czy tym razem spotka tam ojca? Czy było możliwe, że czekał na nią nieopodal? Serce zabiło jej szybciej na samą tę myśl. Czy oznaczało to, że w końcu odnajdzie tarczę? Że to wszystko miało wkrótce się skończyć? Co wówczas zrobi? Dokąd się uda?

Zbytnio ją to wszystko przytłaczało. Czuła, że musiała jedynie skupić się na wskazówce, podążać krok za krokiem. Pomyślała o tym, co McCleod powiedział jej o Świętym Graalu. Wspomniał, że wraz ze swymi ludźmi poświęcił całe życie na poszukiwania. Że zgodnie z legendą miała pojawić się kobieta i zaprowadzić ich do niego. Wierzył, że to ona, Caitlin, była tą kobietą. I z tego to powodu przekazał jej swoją cenną wskazówkę, starodawny skrawek pergaminu.

Caitlin jednak nie była o tym przekonana. Czy Graal nie był tylko mitem? A może naprawdę istniał? I w jaki sposób był związany z jej poszukiwaniami?

Nie wiedziała, dokąd to wszystko prowadziło, ale kiedy już się nad tym zastanowiła, zdała sobie sprawę, że w końcu znalazła miejsce, tu, w tym zamku, u boku tych ludzi, gdzie miała wrażenie spokoju i psychicznego komfortu. Czuła się na Skye jak w domu, w tym zamku, z tym królem, z jego rycerzami i oczywiście ponownie z klanem Aidena. Była zachwycona, że znów była razem z Calebem, Scarlet, Samem i Polly. Wreszcie, znowu, wszystko było na swoim miejscu. Na zewnątrz było zimno i wietrznie, wewnątrz zaś ogień buchał w kominku, dzięki czemu było przytulnie. Caitlin nie miała ochoty wypuszczać się na poszukiwania kolejnych wskazówek. Chciała zostać tu, na miejscu. Oczami wyobraźni widziała, jak razem z Calebem, Scarlet i Ruth tworzą tutaj własny dom.

Gdyby zdecydowali się kontynuować od razu misję, jak odbiłoby się to na jej relacjach z Calebem? Lub nawet naraziło Scarlet i Ruth na niebezpieczeństwo? Wyglądało no to, że za każdym razem, kiedy zbliżała się do kolejnego klucza, zło wkraczało do jej świata.

Odłożyła powoli kruchy pergamin i zamiast tego wpatrzyła się w spoczywający przed nią na sekretarzyku jej zamknięty dziennik. Był poprzecierany, napęczniały od częstego używania i sam wyglądał jak relikt. Sięgnęła po niego i zaczęła powoli przewracać strony tak długo, aż dotarła niemal do końca. Uświadomiła sobie z obawą, że nie zostało już zbyt wiele pustych stron. Nie mogła w to uwierzyć. Kiedy zaczynała go pisać, wydawało się jej, że wieki miną zanim dotrze do końca.

Podniosła pióro, zanurzyła w atramencie i zaczęła gryzmolić.

Nie mogę uwierzyć, że dziennik jest już prawie skończony. Spoglądam na poprzednie zapiski, te z Nowego Jorku, i mam wrażenie, że minęły od tego czasu całe wieki. Ale jednocześnie czuję również, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.

Wracam myślami do tego wszystkiego, przez co przeszłam i nie wiem nawet, od czego zacząć. Czuję, że tak wiele się zdarzyło, że nie zdołam wszystkiego ci opisać. Wprowadzę cię zatem tylko w najważniejsze szczegóły.

Caleb żyje. Przetrwał swą chorobę. Jesteśmy z powrotem razem. I zamierzamy wziąć ślub. Nic nie uszczęśliwi mnie bardziej.

W naszym życiu pojawiła się Scarlet, najpiękniejsza ośmiolatka na świecie i została naszą córką. Ona również przeżyła swą chorobę. Tak bardzo się cieszę.

Nie wspominając o Ruth, która podrosła i stała się silniejsza niż Róża kiedykolwiek była. Może też być najbardziej oddanym i opiekuńczym zwierzęciem, jakie kiedykolwiek widziałam. Jest członkiem naszej rodziny na równi ze Scarlet i Calebem.

I cieszę się ogromnie, że znowu jesteśmy wszyscy razem, z Samem i Polly. Nareszcie czuję, że cała moja rodzina zjednoczyła się ponownie, że jesteśmy wszyscy pod jednym dachem.

Denerwuję się z powodu mojego ślubu. Nie mieliśmy jeszcze z Calebem czasu o tym porozmawiać, ale czuję, że to wkrótce nastąpi. Kiedy byłam młodsza, zawsze wyobrażałam sobie dzień swojego ślubu. Nigdy jednak nie wyobrażałam sobie, nawet w najmniejszym stopniu, czegoś podobnego. Ślub wampirów? Jak w ogóle to będzie przebiegać?

Mam nadzieję, że kocha mnie wciąż tak bardzo, jak ja jego. Wyczuwam, że tak jest. Zastanawiam się, czy i on denerwuje się z powodu ślubu?

Spoglądam w dół na pierścień, ten, który otrzymałam od niego, taki piękny, zdobiony tymi wszystkimi błyszczącymi kamieniami. Zdaje się taki nieprawdziwy. W ogóle. Ale jednocześnie mam wrażenie, że zostałam z nim złączona na wieczność.

Chcę znaleźć tatę. Naprawdę tego chcę. Ale nie mam ochoty już więcej go szukać. Nie chcę też, by cokolwiek się teraz zmieniło. Nic a nic. Chcę być z Calebem. Chcę wziąć z nim ślub. Czy to źle, że przedkładam nasz ślub nad wszystko inne?

Zamknęła dziennik i odłożyła pióro. Wciąż zagubiona w świecie swych myśli zamrugała powiekami i rozejrzała się po izbie. Ciekawiło ją, ile czasu minęło od chwili, w której pogrążyła się we wspomnieniach; wyjrzała przez okno i zauważyła, że już zmierzchało. Przebiegła wzrokiem po komnacie i zobaczyła, że Scarlet i Ruth wciąż spały głęboko. Po drugiej stronie komnaty, przy świetle pochodni, leżał Caleb i również wyglądał na pogrążonego we śnie.

Caitlin uświadomiła sobie, że również była senna. Czuła, że musiała oczyścić umysł, zaczerpnąć świeżego powietrza. Wstała od sekretarzyka i po cichu przeszła przez komnatę, zamierzając wymknąć się z niej chyłkiem. Po drodze chwyciła futrzany szal i owinęła nim ramiona. Kiedy jednak dotarła do drzwi, usłyszała ciche chrząknięcie.

Obejrzała się i zauważyła wpatrującego się w nią jednym okiem Caleba, przywołującego ją gestem do siebie.

Odwróciła się i podeszła do niego, a kiedy poklepał łóżko, usiadła obok niego.

Uśmiechnął się, otwierając powoli oczy. Jak zwykle uderzała ją jego uroda. Jego rysy twarzy były idealne, takie nieskalane i łagodne, z wydatną linią szczęki i kościami policzkowymi, pełnymi i gładkimi ustami i idealnym, kanciastym nosem. Zamrugał długimi rzęsami, po czym wyciągnął dłoń i przesunął po jej włosach.

– Nie mieliśmy nawet okazji porozmawiać – powiedział.

– Wiem – powiedziała z uśmiechem.

– Chcę, żebyś wiedziała, że nadal bardzo cię kocham – powiedział.

Caitlin uśmiechnęła się.

– Ja ciebie również.

– I że nie mogę doczekać się naszego ślubu – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem.

Usiadł na łóżku i pocałował ją. I całowali się długo przy świetle pochodni.

Caitlin poczuła, jak w sercu zrobiło się jej od razu cieplej. Dokładnie te słowa chciała usłyszeć. Zadziwiające było, z jaką łatwością udawało mu się odczytać jej myśli.

– Teraz, kiedy już tu jesteśmy, chcę się z tobą ożenić. Zanim wyruszymy w dalsze poszukiwania. Tu. W tym miejscu. Zaczął przyglądać się jej twarzy. – Co o tym myślisz?

Spojrzała na niego z mocno bijącym sercem i mieszanymi uczuciami. Dokładnie tego chciała. Ale też bała się. Nie wiedziała, jak zareagować.

W końcu wstała.

– Gdzie idziesz? – spytał.

– Wkrótce wrócę – powiedziała. – Muszę tylko oczyścić umysł.

Pocałowała go ostatni raz, po czym odwróciła się i wyszła na zewnątrz, cicho zamykając za sobą drzwi. Wiedziała, że gdyby została, skończyłaby w jego ramionach, w łóżku. A naprawdę potrzebowała teraz pozbierać myśli. Nie, żeby miała co do niego jakieś wątpliwości. Czy też do ich ślubu. Lecz wciąż czuła się rozdarta na myśl o tym, że powinna w tej chwili być gdzieś tam i kontynuować swoją misję. Czy była egoistką, przedkładając nad to swój ślub?

Idąc opustoszałym, kamiennym korytarzem i wybijając stopami niesiony echem rytm, Caitlin zauważyła schody pnące się gdzieś w górę i sączące się stamtąd naturalne światło. Uzmysłowiła sobie, że był to zamkowy dach, miejsce, które w sam raz nadawało się by zaczerpnąć powietrza i nacieszyć się prywatnością.

Pospieszyła schodami w górę i na zewnątrz, w osnute mrokiem powietrze. Było zimniej, niż mogła przypuszczać. Późny, październikowy wiatr dął mocno, więc Caitlin zacisnęła futro wokół siebie, wdzięczna za ciepło, które jej dawało.

Idąc powoli wałem, spojrzała na zewnątrz, na krajobraz widoczny w tej resztce światła, która jeszcze pozostała. Jego piękno zapierało dech w piersiach. Po jednej stronie, zamek spoczywał nad rozległym, pokrytym mgłą jeziorem. Po drugiej – widniały wielkie połacie drzew, wzgórz i dolin. Miejsce to tchnęło magią.

Caitlin podeszła do krawędzi muru i spojrzała na zewnątrz, chłonąc każdym zmysłem elementy krajobrazu – kiedy nagle wyczuła obecność kogoś jeszcze. Nie mogła pojąć, jak to było możliwe, jako że cały dach był pusty. Powoli odwróciła się, nie wiedząc, czego się spodziewać.

Nie mogła uwierzyć.

Na odległym krańcu dachu stała samotna postać, odwrócona do niej plecami, spoglądając na jezioro. Caitlin poczuła, jak przeszył ją prąd. Nie musiała widzieć jego długiej, opływowej szaty, jego długich, srebrzystych włosów, ani też laski u jego boku, by wiedzieć, kto to.

Aiden.

Czy to naprawdę było możliwe? zaczęła się zastanawiać. Czy też było to tylko złudzenie?

Powoli pokonała dach i podeszła bliżej, po czym zatrzymała się w odległości kilku stóp. Stał nieruchomo. Jego włosy rozwiewała bryza. Nie odwracał się. Przez chwilę Caitlin pomyślała, że nie był prawdziwy. Potem dotarł do niej jego głos.

– Daleko zaszłaś – powiedział, wciąż odwrócony tyłem do niej.

Powoli odwrócił się i stanął twarzą w twarz. Jego wielkie oczy lśniły błękitem nawet w tym przyćmionym świetle i zdawały się prześwietlać ją na wskroś. Jak zwykle jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Z wyjątkiem powagi.

Caitlin była uradowana jego widokiem. O tyle rzeczy chciała go zapytać i, jak zwykle, pojawił się akurat w chwili, kiedy najbardziej potrzebowała jego rady.

– Nie wiedziałam, czy cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę – powiedziała.

– Zawsze mnie zobaczysz – odparł. – Czasami osobiście, a czasami inaczej – odparł zagadkowo.

Między nimi zaległa cisza, w miarę, jak Caitlin próbowała pozbierać myśli.

– Został już tylko jeden klucz – powiedziała bez zastanowienia. – Czy to oznacza, że wkrótce zobaczę swego ojca?

Zlustrował ją wzrokiem, po czym odwrócił głowę.

W końcu powiedział:

– To zależy od twych czynów, prawda?

Jego zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie zawsze doprowadzał ją do szału. Musiała spróbować inaczej.

– Ta nowa wskazówka – powiedziała. Ta strona. Wydarta stronica. Nie wiem, dokąd prowadzi. Nie wiem, czego mam szukać. Ani też gdzie.

Aiden tkwił wpatrzony w horyzont.

– Czasami to wskazówka szuka ciebie – odparł. – Wiesz już o tym. Czasami musisz poczekać, aż to zostanie tobie ujawnione.

Caitlin zamyśliła się nad tymi słowami. Czy kazał jej nic nie robić?

– W takim razie… mam nic nie robić? – spytała.

– Masz wiele do zrobienia – odparł Aiden.

Odwrócił się twarzą do niej i powoli, po raz pierwszy od niepamiętnej chwili, uśmiechnął się do niej. – Musisz zaplanować wesele.

Caitlin uśmiechnęła się.

– Chciałam, ale sądziłam, że to będzie zbyt błahe. Że powinnam dać na wstrzymanie. Że powinnam przede wszystkim kontynuować poszukiwania.

Aiden powoli potrząsnął głową.

– Ślub wampirów nie jest czymś błahym. To godne czci wydarzenie. To zjednoczenie dwóch wampirzych dusz. Przysparza mocy wam obojgu i całemu naszemu klanowi. I pogłębi tylko twój rozwój, twoje umiejętności. Jestem z ciebie dumny. Wiele już zyskałaś. Ale jeżeli chcesz się rozwijać, wspiąć się na następny poziom, potrzebujesz tego ślubu. Każdy związek wnosi własną moc. Zarówno dla pary, jak i pojedynczej osoby.

Caitlin poczuła ulgę i podekscytowanie – ale też i podenerwowanie.

– Ale nie wiem, jak planować taki ślub. Nie wiem nawet, jak zorganizować ludzki.

Aiden uśmiechnął się.

– Masz wielu przyjaciół, którzy ci pomogą. Ja natomiast będę przewodniczył ceremoniałowi. Uśmiechnął się. – Wszakże jestem kapłanem.

Caitlin uśmiechnęła się szeroko. Spodobał się jej ten pomysł.

– Co więc mam teraz zrobić? – spytała podekscytowana, podenerwowana, nie wiedząc, od czego zacząć.

Uśmiechnął się.

– Idź do Caleba. I powiedz tak. I niech miłość zatroszczy się o resztę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kyle wędrował bagnami południowej Szkocji, kipiąc nienawiścią. Z każdym krokiem wpadał w coraz większy szał na myśl o Caitlin, która wymykała mu się i zwodziła w każdym kolejnym stuleciu, w każdym nowym miejscu. Rozmyślał nad sposobami schwytania jej i zabicia, wzięcia odwetu.

Wyczerpał już niemal wszystkie możliwości, które przychodziły mu na myśl, a ona zawsze zdołała mu się wyśliznąć. Co prawda, zdołał zemścić się, trując jej rodzinę. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym.

Lecz to mu nie wystarczyło. Za długo to wszystko już trwało. O wiele za długo. Ostatnim razem, kiedy się spotkali, pokonała go. Musiał to przyznać. Był zszokowany jej siłą, jej bitewnymi umiejętnościami. W zasadzie − walczyła lepiej od niego. Nie spodziewał się tego.

W jakiejś mierze obawiał się jej siły i dlatego zadał sobie tyle trudu, by ją otruć, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Ale i ten plan nie wypalił. Przez przypadek otruł Caleba, Miał pewność, że trucizna go zabiła, lecz nie mógł tego potwierdzić, jako że musiał ratować się ucieczką po nocnym niebie.

Kyle przyrzekł sobie, że był to ostatni raz i ostatnie miejsce, kiedy coś takiego się wydarzyło, kiedy musiał ją ścigać. Zamierzał albo zabić ją tym razem już na pewno, albo samemu umrzeć, próbując tego dokonać. Nie było odwrotu. Ani poddawania się. Żadnych kolejnych stuleci, ani nowych miejsc. Zamierzał stoczyć walkę na śmierć i życie. Tu, w Szkocji.

W tym celu opracował świetną strategię, najlepszą ze wszystkich. Trucizna wampirów była dobrym pomysłem, jak na tamtą chwilę, lecz z perspektywy czasu wiązała się z za dużym ryzykiem, pozostawiała zbyt wiele miejsca na przypadek. Jego nowy pomysł nie powinien zakończyć się niepowodzeniem.

Uknuł swój plan, wróciwszy myślami do wszystkich chwil i miejsc, kiedy zdołał osaczyć Caitlin, kiedy przypomniał sobie moment, w którym był najbliższy jej zabicia. Doszedł do wniosku, że było to w Nowym Jorku, kiedy uwięził jej brata Sama; kiedy miał go pod kontrolą i użył jego zdolności zmiany kształtu, by przechytrzyć Caitlin. Wtedy prawie mu się udało.

Zdał sobie sprawę, że zmiennokształtność była kluczem. Przy pomocy takiego podstępu mógł nabrać Caitlin, zyskać jej zaufanie i wtedy raz na zawsze z nią skończyć.

Problem polegał na tym, że Kyle nie posiadał tej umiejętności. Znał jednak kogoś, w tych czasach i miejscu, kto je miał.

Jego dawny protegowany.

Rynd.

Wieki temu Kyle wytrenował zgraję najbardziej bestialskich, sadystycznych wampirów, jakie kiedykolwiek włóczyły się po ziemi. Rynd stał się jednym z najlepszych z jego uczniów. Stał się jednak zbyt bezwzględny nawet jak dla Kyle’a i ten w końcu musiał się go pozbyć.

Ostatnim razem, kiedy Kyle o nim słyszał, Rynd żył w tej epoce, zaszyty w odległych, południowych krańcach Szkocji. Kyle zamierzał go teraz odnaleźć. Jakby nie było, nauczył go wszystkiego, co sam umiał i pomyślał, że Rynd był mu coś winien. Przynajmniej tyle mógł zrobić dla swego dawnego mentora. Kyle chciał jedynie, by Rynd wykorzystał dla niego swą zmiennokształtność, tylko jeden raz.

Tkwiąc po kostki w błocie, Kyle uśmiechnął się na samą tę myśl. Właśnie tak, Rynd był dokładnie tym, czego Kyle potrzebował, by oszukać Caitlin i skończyć z nią raz na zawsze. Tym razem obmyślił plan, który nie mógł go zawieść.

Podniósł wzrok i ogarnął nim okolicę. Było zimno i wietrznie, a wilgoć unosząca się w powietrzu przenikała go do kości. Był zmierzch, jego ulubiona pora dnia, i nad pradawną puszczą zawisła gęsta mgła. Taki dzień odpowiadał mu najbardziej. Jeśli istniało cokolwiek, co Kyle lubił bardziej niż zmierzch, to była to mgła. Kyle czuł się wręcz jak w domu.

Nagle, jego zmysły ostrzegły go o czymś. Poczuł, jak włosy zjeżyły się mu na głowie. Coś mu podpowiadało, że Rynd czaił się gdzieś w pobliżu.

Kiedy wszedł w mgłę, usłyszał delikatne skrzypienie, podniósł wzrok i zauważył jakiś ruch. Kiedy mgła ustąpiła, Kyle dostrzegł jałowy las obumarłych drzew, a kiedy przyjrzał się dokładniej, zauważył coś zwisającego z gałęzi.

Kiedy podszedł bliżej i przyjrzał się lepiej, zdał sobie sprawę, że były to ciała – ludzi – nieżywych, wiszących do góry nogami, uwiązanych liną za kostki do gałęzi. Zwłoki bujały się powoli na wietrze, a w powietrzu rozlegał się odgłos ocierających się o drzewa, skrzypiących lin. Sądząc po ich wyglądzie, wydawało się, że zostali zabici dawno temu; ich skóra była sina, a w szyjach widniały znamienne otwory. Kyle zorientował się, że posłużyli jako pokarm, że wyssano z nich całą krew.

Robota Rynda.

Kiedy mgła ustąpiła jeszcze bardziej, Kyle zauważył setki – nie, tysiące – ciał, wszystkie powieszone na drzewach. Najwyraźniej przez jakiś czas utrzymywano ich przy życiu, powoli torturowano całymi dniami. Był to czyn sadystyczny i nikczemny.

Kyle był zachwycony. Było to coś, co sam chętnie by uczynił w swoim najlepszym okresie.

Wiedział, że Rynd musiał być bardzo, bardzo niedaleko.

Nagle z mgły wyłoniła się samotna postać i powoli zaczęła zbliżać się do niego. Kyle zmrużył oczy, starając się dostrzec, kto to.

A kiedy się zorientował, jego serce zatrzymało się.

Nie, to niemożliwe.

Stała przed nim jego matka. Jego prawdziwa matka, ludzka, ta sprzed jego przemiany. Była tą, którą kochał najbardziej na świecie, tą, która pamiętała jeszcze, jaki był życzliwy, zanim został przemieniony – i tą, która przypominała mu o jego ludzkim pochodzeniu.

Kyle poczuł, jakby coś przeszyło jego serce. Poczuł wyrzuty sumienia, które rozdarły jego świat na dwoje.

Zaślubiona

Подняться наверх