Читать книгу Love - Nadia Szagdaj - Страница 8
II
ОглавлениеZadzwonił telefon. Ina wzdrygnęła się. Zbyt często siedziała sama, poddając się ciszy panującej w jej mieszkaniu od strony podwórza.
– Halo?
– Cześć! – Głos w słuchawce był jak zawsze oschły. Od razu go rozpoznała.
– Hej, Bodziu. – Rozpromieniła się mimo chłodu z drugiej strony. W końcu dzwonił naczelny „Mojego INFO”, jednego z bardziej poczytnych brukowców. Skoro się już pofatygował, to musiał mieć powód.
– Fajny felietonik – powiedział.
– Felietonik? – Zmarszczyła brwi. Oburzające. To był przecież artykuł o zaginionej osobie… Owszem, niewielkich rozmiarów, ale wciąż jednak artykuł.
– Nie kupię go jednak, moja droga.
„Moja droga… ” – pomyślała i pokręciła głową z politowaniem.
– Nie rozumiem.
– Za mały, za żaden… Wybacz.
– Hm… i dzwonisz po to, by mi to powiedzieć? – zapytała niby obojętnie, choć z pewnością wyłowił nutę pogardy w jej głosie.
– Bo… – zawahał się. A więc zauważył. Szybko się obrażał. W końcu jednak westchnął zrezygnowany. – Bo puszczę go do druku, jeśli go rozbudujesz. Porządnie.
– Co mogłabym dodać? – Nadal nie rozumiała.
– Wiesz… wszystko. Z kim sypiała, gdzie bywała, z kim miała na pieńku…
– Nie miałam zamiaru wyciągać jej brudów. Chodziło mi o coś innego. Przejęłam się, choć specjalnie się nie kochałyśmy, jeśli mam być szczera. Była ordynarną, podłą dziewuchą, przynajmniej jako nastolatka. Jednak została psychologiem. Pewnie pomagała ludziom. Chcę pomóc ją znaleźć. Dlatego muszę poinformować o jej zaginięciu jak najwięcej osób.
– Jasne, tylko dlaczego zaginęła? To jest interesujące – napierał naczelny. – Piszesz artykuły z głowy? Zapomniałaś, do czego zobowiązuje twój zawód?
– Nie… ale przecież nie wiem, co ją spotkało! To musi ustalić policja.
– I to mówi dziennikarka śledcza?
– A od kiedy twoja gazeta drukuje tak poważne artykuły? – uniosła się, bo Bodzio wszedł jej na ambicję. Facet jeżdżący drogą furą, pękaty jak nosorożec, zarabiający miliony na ludzkiej głupocie i żądzy krwi nie będzie jej pouczał w kwestiach zawodowych. Szczególnie że jak dotąd pisywała głównie dla takich samych brukowców jak ten jego. I nieźle jej szło.
– Twoja w tym głowa, by napisać, wiesz… lekko. Dla mas. Sensacyjnie. Musisz coś na nią mieć. Może to nie agent Tomek, ale jeśli uda ci się rozdmuchać temat, dostaniesz trzy strony na materiał – powiedział Bogdan.
Zapadła cisza.
– Brzmi nieźle… – wykrztusiła po chwili Ina. Tym razem naprawdę ją zamurowało. Trzy strony dostawała tylko wtedy, gdy jakaś celebrytka została pobita, znany aktor się rozwodził, bo zdradziła go żona, lub piosenkarz wpakował się w aferę narkotykową i chciał się oczyścić z zarzutów na łamach gazety. Tyle miejsca na dość poważny temat, nawet jeśli opisany lekko, to już było coś.
– W takim razie do dzieła. – Naczelny rozłączył się, zostawiając Inę w osłupieniu.
Krótkie wspomnienie o Agnieszce, które skleciła w ciągu kwadransa, nie spodobało się jak dotąd żadnemu z jej stałych odbiorców. Tak też się zdarzało. Ale zazwyczaj miała w odwodzie dwa, trzy inne artykuły. Tym razem jednak uwierzyła w siłę najnowszego tematu, którym nikt jak dotąd nie był zainteresowany. Wszystko toczyło się niczym według scenariusza. Najpierw sen, dzięki któremu odkryła sprawę. I nagle taka propozycja od Bogdana. Może to naprawdę był temat jej życia?
Ina włączyła komputer. Sprawdziła, czy są jakieś nowe informacje w sprawie Agnieszki. Ale nic się nie zmieniło. Nadal wyświetlała się tylko znana jej już notatka. Postanowiła dowiedzieć się więcej o Rutkowskiej z jednego z najpopularniejszych serwisów społecznościowych. Ze wszystkich, które kojarzyła z nazw, odwiedzała jedynie ten, na którym miała profil. Od dawna myślała o założeniu fikcyjnych kont także na innych portalach, by móc szukać na nich ciekawostek. Wciąż żyła w niej hiena, którą stała się, pracując w tabloidzie. Ale ponieważ naprawdę chciała zerwać z dotychczasowym płytkim dziennikarstwem i zająć się czymś poważnym, broniła się przed tym zamiarem ze wszystkich sił. Portal, na którym miała konto, traktowała jak skrzynkę mailową. Nie zamierzała tracić czasu na problemy często przypadkowych internetowych znajomych, uważając, że ma dość swoich zmartwień. Logowała się raz dziennie, by przejrzeć wiadomości. I właśnie to zrobiła w pierwszej kolejności. Upewniwszy się, że nikt poza Bodziem nie chce kupić od niej artykułu o Agnieszce, który rozesłała po redakcjach, z rezygnacją wpisała w przeglądarkę dane zaginionej. Jej konto ukazało się na szczycie listy kobiet o takim samym lub podobnym nazwisku. Portal sam określił, z którą Agnieszką Rutkowską Ina mogła mieć najwięcej wspólnego. Kliknęła w zakładkę. Niestety, jej była koleżanka jako psycholog dbała o swoją prywatność. Strona pozostawała niedostępna dla szerszego grona zainteresowanych, a po wejściu w którąkolwiek z zakładek wyświetlał się komunikat: „skontaktuj się z użytkownikiem, by móc otrzymać o nim więcej informacji”.
– Tak, tylko gdzie się podział ten użytkownik? – westchnęła.
Ina położyła dłoń na klawiaturze laptopa. Klawisze były chłodne, mimo że już jakiś czas przeglądała stronę. Kolejna oznaka zbliżającej się jesieni. Wszystko stygło szybciej. Komputer, kawa, nawet łóżko, szczególnie że sypiała w nim sama. Tylko czekać, aż nadejdą dni, gdy po własnym domu będzie musiała chodzić opatulona kocem do momentu, gdy miasto uzna, że należy włączyć ogrzewanie. Już chciała opuścić stronę Agnieszki, gdy kątem oka dostrzegła zakładkę: wspólni znajomi, liczba kontaktów – jeden. Skonsternowana zmarszczyła nos. A więc był ktoś, kto stanowił łącznik między nią a Agnieszką. Po tylu latach… Zaznaczyła odnośnik. Natychmiast wyświetliły się dane: Aleksandra Ziębicka, dziennikarka. No tak… ona znała chyba wszystkich polskich użytkowników tego portalu… To ze względu na światowy charakter jej pracy. Mimo to Ina postanowiła do niej zadzwonić, choć wątpiła, by Olka pamiętała Agnieszkę. Zapewne psycholog była tylko kolejnym sieciowym znajomym do kolekcji.
– No witam, witam! – Usłyszała w komórce głos Oli.
– Hej… – odparła speszona. Nie spodziewała się takiego powitania. I jak tu teraz powiedzieć komuś, do kogo nie odzywała się miesiącami, że dzwoni z interesem? – Co słychać w świecie wielkich mediów? – zapytała i od razu uznała, że to było niefortunne zagranie.
– Nudy.
– Serio? – Znów się zawstydziła. Zastanawiała się, jak wybrnąć z tego faux pas.
– A u ciebie? – zapytała Olka bez zainteresowania.
– Teraz już nieźle. Ale były momenty…
– Jak twoja celebrytka? Odzywa się?
– Która? – Ina przymknęła oczy, sfrustrowana. Wiedziała przecież, o kim mowa.
– Ina… – Ola zmieniła ton na pobłażliwy. – Wszyscy w środowisku wiedzą, kto napisał tę książkę. Przede mną nie musisz udawać.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Nawet nie mogę. Mam to w umowie. – Ina chciała jak najszybciej uciec od tego tematu.
– Czyli się nie odzywa… Napisałaś, oddałaś i nie usłyszałaś nawet zasranego „dzięki, skarbie”. Bo one tak mówią, co? A może „fenks, kochana?”…
– Olu, mam do ciebie pytanie – przerwała Ina. Nie miała ochoty na jej wywody.
– No? – Ola spoważniała.
– Co możesz mi powiedzieć o Agnieszce Rutkowskiej?
– Nie znam kobiety – odparła, dając Inie do zrozumienia, że nie lubi, gdy ktoś z dołu piramidy medialnej próbuje za darmo skorzystać z jej doświadczenia i wiedzy.
– Pewien portal społecznościowy zdradził mi coś innego – upierała się Ina. – Jesteś przy komputerze?
– Cóż to za śledztwo, jeśli można? – Olka była coraz bardziej poirytowana.
– Przecież nie o ciebie mi chodzi, tylko o nią.
– No ale mimo wszystko! Ona o tym wie? Zalazła ci za skórę? Przeskrobała coś?
– Zaginęła – ucięła Ina. W słuchawce zapadła cisza.
– A, to co innego. – Ola błyskawicznie zmieniła ton. – Czekaj, oddzwonię za kilka minut, jak sprawdzę.
Ina odłożyła komórkę. Nie miała pewności, czy Ola naprawdę odtelefonuje. Choć trzeba przyznać, że podobne sprawy zwykle traktowała poważnie. Nie bez powodu pracowała dla jednej z większych stacji telewizyjnych, gdzie była cenioną reporterką.
Inę dopadły wspomnienia. Wróciła w nich do swojej dawnej szkoły. Jak nazywali się uczniowie z klasy? Pamięć ją zawodziła. Szybko znalazła dla siebie usprawiedliwienie, po co bowiem wciąż przechowywać w głowie nazwiska ludzi, których widziało się dziesięć lat temu. Tym bardziej że w tamtej klasie Ina spędziła zaledwie dwa ostatnie lata. Z pierwszej szkoły odeszła przez… problemy osobiste, do których wolała nie wracać. Po czterech semestrach w drugiej szkole poszła na wymarzone dziennikarstwo. Mimo to rozpoznała Agnieszkę na zdjęciu od razu, gdy tylko ją zobaczyła. Teraz usiłowała sobie przypomnieć pozostałych kolegów. Powoli wracały do niej imiona, które łączyły się z zamazanymi upływem czasu twarzami. Była Ilona – klasowa puszczalska, pamiętała też Mieszka, zapewne dlatego, że był rudy jak marchew. Mateusz… O, ten to pewnie zdążył osiągnąć gabaryty redaktora Bodzia. Może nawet jest tak samo bogaty… Już wtedy miał dryg do interesów. Patrycja, Kasia… dobre koleżanki. Tylko że oni wszyscy nigdy szczególnie nie przyjaźnili się z Agnieszką. Rutkowska otaczała się tymi bogatszymi. Może też bardziej normalnymi, nie takimi jak Ina, która w każdej ze swoich szkół uchodziła za dziwadło, a tych normalnych miała za przeciętnych, szaraków. Najlepszą zaś przyjaciółką Agnieszki była…
Zadzwonił telefon. Ina odebrała, zanim wybrzmiał pierwszy sygnał.
– Tak?
– No, kojarzę ją – zaczęła Ola. Żuła gumę czy co? Mówiła jakoś dziwnie.
– Skąd?
– Pamiętasz sprawę Mirosława O.?
– O… – powtórzyła Ina, zastanawiając się, po co ta maskarada. W końcu to prywatna rozmowa. – Może, przypomnij mi… – odparła. Miała nadzieję, że Olka nie poczęstuje jej historią o wielkim śledztwie. Drażniły ją te branżowe wspominki kolegów. Zwyczajnie im zazdrościła.
– To był seryjny morderca i gwałciciel. W latach osiemdziesiątych bestialsko mordował dziewczyny. Nie kojarzysz? Obcinał im głowy i wrzucał ich ciała do rzeki…
– Nie, jakoś… nie – Ina wzdrygnęła się na samą myśl. Dlatego wolałaby śledzić afery polityczne.
– W każdym razie objęła go zmiana w prawie karnym, według której miał wyjść na wolność po dwudziestu pięciu latach.
– No tak. – Ina schyliła głowę i oparła ją o dłoń. – A co ma do tego Agnieszka?
– Udzieliła mi wywiadu. Była psychologiem więziennym i przez jakiś czas się nim opiekowała.
– No popatrz! – Ina aż uderzyła otwartą dłonią w udo. Oby tylko Olce nie przyszło do głowy zająć się teraz sprawą zniknięcia Rutkowskiej.
– Ale nie łudź się. – Koleżanka zgasiła tę iskrę entuzjazmu. – Koleś trafił od razu do ośrodka dla dysocjacyjnych w Gostyninie.
– Czyli nie wyszedł? Nawet na chwilę? – Ina poczuła się jak Ikar. Już miała sięgnąć słońca…
– Niestety. Ale wątków do zbadania jest ze sto tysięcy. W końcu dziewczyna pracowała w więzieniu. Powodzenia – dobiła ją Ola.
– Tak, domyślam się. Trudno. Dzięki. – Ina rozłączyła rozmowę. Doskonale wiedziała, że nigdy nie dotrze do kart wszystkich podopiecznych Agnieszki. Takie możliwości miała wyłącznie policja. A to prowadziło tylko do jedynej słusznej decyzji, jaką mogła podjąć na tym etapie. Nie wiedząc, z kim ma rozmawiać w sprawie Agnieszki, postanowiła pójść tam, gdzie zapewne ktoś jest już w drodze do rozwiązania tej zagadki. Czyli na policję, by poudawać zrozpaczoną przyjaciółkę.
Była siedemnasta, gdy Ina dotarła do Komendy Wojewódzkiej Policji. Całą drogę w deszczu układała możliwe scenariusze spotkania z funkcjonariuszami. Coraz bardziej wątpiła w powodzenie swojej wizyty. Przecież to oni czekali na informacje w sprawie Rutkowskiej, a nie udzielali ich byle komu. Zastanawiała się, od czego zacząć, by nie wyrzucili jej zaraz po tym, jak się przedstawi. Otworzyła ciężkie złote drzwi posępnego poniemieckiego gmachu z czerwonej cegły i weszła do środka. Strzepała krople deszczu z przemoczonych włosów. Woda spłynęła jej na czoło i policzki. Starła ją, martwiąc się, że jej starannie nałożony makijaż już nie jest taki doskonały. Wnętrze przedsionka wykończone było przyjemną niebieską ceramiką. Od razu poczuła się lepiej. Tak powinno być: komenda policji i kojący niebieski kolor. Zupełnie jakby jakiś specjalista od feng shui chciał podkreślić chabrowym odcieniem, że w tym miejscu można się poczuć bezpiecznie i spokojnie.
Posadzka przedsionka mogła jeszcze pamiętać pierwszych właścicieli budynku. Jesienią gładka tafla stanowiła idealny podkład do zabezpieczania śladów mokrych, brudnych butów. Choć zapewne ci, którzy mieli coś na sumieniu, rzadko przychodzili tu z własnej woli, szczególnie by zostawić odciski podeszew.
O dziwo, pierwszą napotkaną osobą na komendzie nie był policjant dyżurny, ale sprzątaczka przecierająca szare płyty. Ina odruchowo zatrzymała się w wejściu. Szanowała pracę innych. Nie chciała tak ostentacyjnie przemaszerować przez świeżo umytą podłogę.
– Proszę iść – zachęciła kobieta, wyczuwając skrupuły Iny. Przemywanie kafli w deszczowy dzień skojarzyło się Inie z pracą Syzyfa. Podłoga, choć wciąż myta, nigdy nie lśniła czystością.
– Przejdę bokiem – skwapliwie zgodziła się, nakreślając dłonią łuk w powietrzu.
– I tak muszę co chwila przecierać. Pani idzie – ponaglała Inę sprzątaczka. Miała strasznie podkrążone oczy.
– Dzięki.
Dziennikarka przebiegła truchtem, jakby to miało zagwarantować, że nie zabrudzi podłogi. Otworzyła jedne z chabrowych drzwi i przepuściła wychodzącą kobietę. Pewnie nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie to, że usłyszała, jak mówi do sprzątaczki:
– Mamo, idę do domu. Nic tu po mnie.
– Słuchali chociaż? – Starsza z kobiet na chwilę przerwała pracę.
– Tak, ale.. co ja im pomogę? Dawno nie widziałam się z Agą… A oni potrzebują świeżych informacji.
– Dobrze, dobrze… To idź, Paulinko.
– Rano, jak przyprowadzę Franka przed przedszkolem, to porozmawiamy – dodała młodsza i pocałowała matkę w policzek.
– Paulina… – szepnęła dziennikarka, ledwie poruszając wargami. To była ona. Najlepsza przyjaciółka Agnieszki! Ina poznała ją po tym nosowym, zduszonym tonie głosu, który pamiętała z czasów szkolnych. Dziennikarka rozejrzała się po holu. Na portierni chwilowo nikogo nie było. Postanowiła więc skorzystać z okazji i poczekać tyle, ile się da, zanim kogoś zaniepokoi jej bezcelowa obecność w tym miejscu. Po jakimś czasie najciszej jak potrafiła, tak by nie usłyszał jej dyżurny policjant, przeszła od drzwi w stronę poczekalni po drugiej stronie holu. Stała tam jeszcze minutę, czując się bezpieczniej w tej odległości od portierni, i bacznie ją obserwowała. Oddychała płytko, nie mogąc przestać myśleć o zainstalowanych wszędzie kamerach. Potem, najpierw cichutko, następnie nieco głośniej stukając obcasami, podeszła z powrotem do wyjścia. Wchodząc do przedsionka, wyglądała na zdezorientowaną i rozczarowaną.
– Przepraszam! – od razu zagaiła sprzątaczkę.
– Słucham? – Kobieta podniosła głowę i zmrużyła oczy.
– Nie wie pani, gdzie powinnam się zgłosić, żeby złożyć zeznania w sprawie zaginionej osoby?
– Musi pani najpierw pójść do dyżurnego. On panią pokieruje dalej.
– Byłam, rozmawiałam. I szczerze mówiąc, wolałabym od razu pójść dalej – nalegała Ina, wciąż udając irytację. Tak bardzo wczuła się w rolę, że zaczął jej drżeć głos.
– Musi pani próbować u dyżurnego, bo tu każdą sprawę prowadzi kto inny – odparła sprzątaczka i wróciła do swego zajęcia.
– A pani wie, kto prowadzi daną sprawę? – Ina niemal natychmiast ugryzła się w język. Co za durne pytanie.
– A skąd mam wiedzieć? Ja tu tylko sprzątam – powiedziała, potrząsając mopem, zresztą zgodnie z tym, czego spodziewała się Ina.
– No nic… – Dziennikarka czuła, że sama zapędziła się w kozi róg. Zapatrzyła się w podłogę i westchnęła. Sprzątaczka czujnie uniosła głowę, widząc jej kapitulację.
– Ktoś z rodziny? – zagadnęła jakby od niechcenia.
– Nie, nie… – odpowiedziała Ina, bacząc na gesty. Wprawdzie domyśliła się, że deszcz nieco rozmył jej makijaż, ale chyba nie wyglądała aż tak fatalnie, żeby można było pomyśleć, że zaginął ktoś z jej rodziny. A może po prostu sprzątaczka zwietrzyła nową tragedię, o której będzie mogła opowiadać swoim koleżankom? Uznała, że jeśli to kwestia tego drugiego, to musi skomponować dalszą część tego wątku, nie wyprowadzając kobieciny z błędu. – Ale to ktoś bliski – dodała i ponownie opuściła głowę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.