Читать книгу Ostatnich gryzą psy - Naval . - Страница 10
2. Epoka Gierka
ОглавлениеJak na trzylatka biegłem naprawdę szybko, co chwilę oglądając się, żeby zobaczyć, czy ona wciąż jest za mną, ona – czyli starsza o cztery lata kuzynka. Od babci do naszego nowego domu był niespełna kilometr i sam chciałem tam trafić, nie potrzebując żadnego anioła stróża, a tym bardziej anielicy. Facet, mając trzy i pół roku, wiedział swoje i chętnie bym jej wtedy uciekł, ale była starsza i miała przewagę szybkości. To była dla mnie ujma, przecież to dziewczyna! Takie to już życie, że od najmłodszych lat albo ktoś nas goni, albo my za czymś biegniemy. Słyszeliście zapewne o podziale klasowym w równym komunistycznym społeczeństwie. Mnie zdarzyło się urodzić w rodzinie robotniczo-chłopskiej. Inaczej tego nazwać nie można, patrząc z perspektywy Polski lat siedemdziesiątych. Rodzice ciężko pracowali, by wybudować dom i nakarmić naszą trójkę. W epoce Gierka udało mi się posmakować szkloków i wyrobów czekoladopodobnych popijanych oranżadą, zanim nastał Jaruzelski i lata osiemdziesiąte, w których już tylko z opowieści Mamy słyszałem, że kiedyś w sklepie prócz półek były jeszcze słodycze. Życie w tamtych czasach dzieciaków nie rozpieszczało, o tym, że gdzie indziej jest lepiej, nie wiedzieliśmy, bo i skąd. Ameryka czy Zachód były tak samo odległe jak gwiazdy na niebie, które są, ale tak naprawdę, co kogo one w tej oddali obchodziły. Czasami tylko jakaś gwiazda spadła z ciemnego nieba, tak jak paczka z „rajchu” do sąsiada, i wtedy udało się posmakować inności. Na co dzień była szarość taka jak okładka zeszytów oferowanych w sklepie papierniczym. Ale to było jednak dzieciństwo, którego źle nie wspominam. W tym czasie ukształtował się mój charakter, który pchał mnie do przodu, bo chciałem zobaczyć, co jest za kolejną górką, a może nawet zajść dalej niż inni.
Ćwicząc w wojsku na wszelkich torach sprawnościowych, zacząłem się zastanawiać, dlaczego z taką łatwością przychodzą mi różne zręcznościowe wygibasy. Tory przeszkód są zmyślnymi budowlami, to równoważnie, ściany do wspinania się, płoty, rowy, tunele w niedokończonych domach itd. Przebieganie po nich nigdy nie sprawiało mi problemów, co więcej, było wręcz frajdą. Tak zapamiętałem te harce w ogrodzie babci i na okolicznych budowach. Urodziłem się w dużym poniemieckim familoku, dziadek z babcią po przybyciu na tak zwane ziemie odzyskane dostali go w zamian za to, co zostawili na Kresach przedwojennej Polski. Jestem pewien, że nic im nie było w stanie wynagrodzić tego, co pozostawili, tam była dla nich Polska, tam byli u siebie.
Dom zagospodarowali na wielomieszkaniowy blok, w którym z czasem ich dzieci wychowywały swoje dzieci. Za domem posadzili wielki sad, a wkoło był duży kawał pola czekającego na ciężką pracę. Gdy się urodziłem, dziadka już nie było, pozostała cudowna babcia i ogród, który był moim pierwszym torem przeszkód. Mieszkała nas tam spora gromadka, ogród tętnił więc życiem. Rosły w nim wielkie orzechy, rząd czereśni, grusze i jabłonie, i choć sad był wielki, trzeba było stoczyć wiele walk, aby dostać się na najlepsze drzewo, czyli zarazem najwyższe. Starsze siostry i kuzynostwo bronili dostępu do najwyższych partii potężnych orzechowców, bo któż chciałby siedzieć na niższej gałęzi. Na dodatek byłem smarkaczem, którego trzeba było pilnować. A że z góry lepiej widać, to argument, by mnie oraz kuzyna, jeszcze większego smarkacza, bo o rok młodszego, nie puszczać, był słuszny.
Na rękach ukochanej babci Gienii. W tyle sad, który był moim pierwszym torem przeszkód, 1977 rok
Oczywiście nie jestem wyjątkiem, całe nasze pokolenie urodzone w latach siedemdziesiątych ma podobne wspomnienia z dzieciństwa. To była jedyna rozrywka, my, dzieci z przedmieść i wiosek, mieliśmy sady, ogrody, lasy, a dzieciaki z miast trzepaki i mizerne łańcuchowe huśtawki w blokowiskach, place zabaw wtedy były jeszcze rzadkością. Na swoim terenie znałem każde drzewo. Oczywiście im wyższe, tym wspanialszy był widok na okolicę. To wspinając się po nich, mój młody organizm nabierał sprawności i siły, a odwaga, hm, po prostu nie czuło się strachu i tyle, o lęku wysokości nikt wtedy nie słyszał.
Kiedyś jednak trochę się bałem, mimo że wiele razy spadłem z drzewa, ale raz dość nieszczęśliwie, bo akurat na kawałek szkła i przeciąłem w poprzek stopę. Byłem w strachu, że jeszcze w tyłek dostanę za rozwalenie nogi. Ale co tam, i tyłek, i stopa zagoiły się jak na psie. Tak jak już wspomniałem, gdy miałem trzy lata, przeprowadziliśmy się z ojcowizny mojego taty do własnego, nowo wybudowanego domu. Gierek pozwolił się budować, dlatego na polach okalających nie tylko Racibórz, ale wszystkie polskie miasta powstawały przedmieścia złożone z kwadratowych domków, najlepiej bliźniaków, by o koszt jednej ściany było taniej. Pierwszego okresu po przeprowadzce nie wspominam zbyt dobrze. Wybudowaliśmy się na ulicy jako pierwsi, nie było więc w pobliżu żadnych dzieci. Siostry, starsza o pięć lat Ewa i o cztery lata Jola, nie chciały mieć ze mną za wiele wspólnego. A do kuzyna, który pozostał w dawnym domu, nie wiadomo dlaczego było dla czterolatka za daleko, by go samego puszczać.
Oddaliłem się od ogrodu tylko o kilometr, to tam skakaliśmy po drzewach jak małpy, tam byłem wolny, tam była ukochana babcia czuwająca nad naszym bezpieczeństwem. Teraz dostałem pokój, w którym byłem sam, po sąsiedzku były, co prawda, siostry, ale co to oznacza, wie tylko ten, kto miał starsze rodzeństwo. Wojna domowa była na porządku dziennym. Pokój nastawał z chwilą powrotu rodziców z pracy. Panował wtedy niepisany pakt o nieagresji i nie pamiętam, by któreś z nas się skarżyło.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.