Читать книгу Pęknięta Ziemia. Tom 3 - N.K. Jemisin - Страница 5

prolog
kiedy byłem sobą

Оглавление

Czas ucieka, moja mała. Zakończmy początkiem świata, dobrze? Tak. Zakończmy właśnie tym.

To dziwne. Moje wspomnienia są jak owady zatopione w bursztynie. Te nieruchome, od dawna zapomniane istnienia nie zachowały się w dobrym stanie. Po większości pozostała tylko jakaś noga, jakiś kawałek skrzydła albo część tułowia – całość można odwzorować tylko na podstawie fragmentów, przysłoniętych na dodatek licznymi, nieregularnymi pęknięciami. Kiedy skupiam się na tych wspomnieniach, widzę twarze i zdarzenia, które powinny coś dla mnie znaczyć… ale nic nie znaczą. Osobą, która widziała te twarze i brała udział w tych wydarzeniach, jestem ja, a jednocześnie wcale nie ja.

Byłem wtedy kimś innym, tak samo jak Bezruch był czymś innym. Wtedy i teraz. Ty i ja.

Wtedy. Wtedy ląd był trzema lądami, znajdującymi się w tym samym miejscu, w którym kiedyś pojawi się Bezruch. Na skutek kolejnych Sezonów powstanie więcej lodu na biegunach, zmniejszając morza i powiększając wasze „Arktykę” i „Antarktydę”, które będą się stawać zarazem coraz zimniejsze. Ale później… to znaczy teraz, bo wspomnienie tamtych czasów wydaje się teraźniejszością… właśnie to mam na myśli, mówiąc, że to dziwne…

Teraz, w czasach przed Bezruchem, daleka północ i dalekie południe to przyjazne tereny uprawne. To, co znacie dziś pod nazwą Zachodniego Wybrzeża, to głównie bagna i lasy deszczowe, które wyginą w przyszłym stuleciu. Część Nomidlatów w ogóle jeszcze nie istnieje; tereny te powstaną z lawy wulkanicznej stygnącej tam przez tysiące lat erupcji. A obszar, który stanie się Palelą? Również go jeszcze nie ma. Na dobrą sprawę nie są to wielkie zmiany, ale przecież jeśli spojrzeć na to pod kątem tektoniki, od tego teraz nic nas właściwie nie dzieli. Pamiętaj, że kiedy mówimy, że „świat się skończył”, zazwyczaj kłamiemy. Planeta ma się dobrze.

Jak zatem nazywamy ten utracony świat, to teraz?

Pozwól, że najpierw opowiem ci o pewnym mieście.

Według waszych standardów miasto to zbudowane jest nieprawidłowo. Rozrasta się w sposób, na jaki żadna nowoczesna wspólnota by nie pozwoliła, ponieważ wymagałoby to budowy zbyt wielu kilometrów muru. Odnogi tego miasta ciągną się wzdłuż rzek i innych życiodajnych akwenów, dając początek innym miastom, niczym pleśń biegnąca wzdłuż żył zdrowego gospodarza. Uznalibyście, że te miejscowości znajdują się zbyt blisko siebie. Że te płodne miasta i ich wijące się potomstwo są ze sobą zbyt silnie powiązane, a ich tereny za bardzo na siebie nachodzą. Lecz każda z tych wspólnot, odcięta od reszty, nie zdołałaby przetrwać.

Czasami miasta-dzieci noszą różne lokalne nazwy, zwłaszcza jeśli osiągają takie rozmiary, że same mogą dawać początek kolejnym miejscowościom, ale jest to trochę sztuczne. Słusznie postrzegasz ich powiązania: mają tę samą infrastrukturę, tę samą kulturę, te same pragnienia i obawy. Wszystkie miasta są do siebie podobne. Stanowią całość. Ten świat zawiera się we własnej nazwie: Syl Anagist.

Czy jako dziecko Bezruchu potrafisz zrozumieć, do czego zdolny jest kraj? Całe Stare Sanze, pozszywane wreszcie z setek „cywilizacji”, które żyją i wymierają pomiędzy „teraz” a „wtedy”, będzie przy tym naprawdę niczym – zbieraniną ogarniętych paranoją państw-miast i wspólnot, które zdecydują się na współpracę, czasami wyłącznie po to, aby przetrwać. Ach, Piąte Pory Roku ograniczą świat do tak marnych marzeń.

Tu i teraz pragnienia nie mają granic. Mieszkańcy Syl Anagist opanowali siły natury, dostosowali życie do własnych kaprysów i zgłębili tajemnice nieba do tego stopnia, że znudzili się nimi i skierowali swoją uwagę ku ziemi. Syl Anagist żyje, ach, jak bardzo żyje! Ulice są ruchliwe, handel kwitnie, a konstrukcja budynków wymykałaby się waszemu pojmowaniu. To budynki o ścianach z wzorzystych błon, które ledwie widać pod warstwami liści, mchu, trawy oraz kiści rozmaitych bulw i owoców. Ponad niektórymi dachami łopoczą żagle, które w rzeczywistości są olbrzymimi grzybiastymi kwiatami. Ulice pełne są obiektów, w których nie rozpoznalibyście pojazdów, ale które rzeczywiście służą do przemieszczania się i transportu. Niektóre poruszają się na kończynach niczym masywne stawonogi. Inne stanowią otwarte platformy sunące na dywanie rezonansowego potencjału. Ech, przecież tego nie zrozumiesz… Niech ci zatem wystarczy, że te pojazdy unoszą się kilka centymetrów nad ziemią. Nie ciągną ich żadne zwierzęta. Nie napędza ich para ani żadne związki chemiczne. Gdyby jakieś zwierzę albo dziecko znalazło się pod takim pojazdem, na chwilę przestałoby istnieć, ale po drugiej stronie pojawiłoby się z powrotem. Nikt nie uważa czegoś takiego za śmierć.

W samym sercu miasta jest jednak coś, co mogłabyś rozpoznać. Jest to najwyższy i najjaśniejszy obiekt w promieniu wielu kilometrów – w ten czy inny sposób prowadzi do niego każda droga i każde torowisko. To twój stary przyjaciel: ametystowy obelisk. Nie unosi się w powietrzu – jeszcze nie. Tkwi, niezupełnie nieruchomy, w swoim gnieździe. Co jakiś czas pulsuje w sposób, który po wydarzeniach z Allia powinien być ci znajomy. Jest to jednak zdrowszy puls; ametyst nie jest jeszcze tym zniszczonym, umierającym głazem, który widziałaś. Jeśli jednak podobieństwo przyprawia cię o dreszcz, to wiedz, że nie bez powodu.

W centrum każdego większego węzła Syl Anagist na wszystkich trzech kontynentach znajduje się obelisk. Powierzchnia ziemi usiana jest tymi dwustoma pięćdziesięcioma sześcioma pająkami w ich dwustu pięćdziesięciu sześciu pajęczynach – karmią one wszystkie większe miasta i same się nimi posilają.

Możesz myśleć o nich jak o sieciach życia. Bo życie w Syl Anagist jest święte.

A teraz wyobraź sobie ośmiokątny kompleks budynków, który otacza ametyst. Cokolwiek wymyślisz, będzie znacznie odbiegać od stanu faktycznego, ale wyobraź sobie coś ładnego i to wystarczy. Przyjrzyj się ścianie budynku położonego na pochyłym zboczu pagórka – tej za południowo-zachodnią krawędzią obelisku. W kryształowych oknach nie ma poprzeczek ani słupków, ale pomyśl o biegnących po nich ciemniejszych niciach materiału. To efekt parzydełkowania, popularnej metody wzmacniania okien; zabezpieczenia te znajdują się jednak tylko na zewnętrznej stronie szyb i mają na celu powstrzymywanie potencjalnych intruzów. Gdy się ich dotknie, wywołują ból, ale nie zabijają (życie w Syl Anagist jest święte). Wewnątrz nie ma straży. Strażnicy są zbędni. Fulcrum nie jest pierwszą instytucją, która poznała odwieczną prawdę na temat ludzkości: nie warto ustawiać straży jeśli można przekonać ludzi, aby sami pilnowali murów swojego więzienia.

A to jest właśnie cela w pięknym więzieniu.

Wiem, wcale tak nie wygląda. Znajduje się tu piękny mebel, który mogłabyś nazwać kanapą, choć nie ma oparcia i składa się z kilku osobnych, połączonych ze sobą części. Pozostałe meble na pewno byś rozpoznała: w każdym społeczeństwie ludzie potrzebują stołów i krzeseł. Widok z okna rozciąga się na ogród położony na dachu jednego z sąsiednich budynków. O tej porze dnia ogród chwyta promienie słońca przenikające przez wielki kryształ, a rosnące tu kwiaty posadzono specjalnie z myślą o tym zjawisku. Fioletowe światło barwi ścieżki i rabaty, a kwiaty wydają się lekko lśnić. Niektóre z tych drobnych kwiatowych światełek co jakiś czas przygasają, co sprawia, że cały ogród wydaje się migotać niczym nocne niebo.

A oto chłopiec obserwujący to migotanie przez okno.

Właściwie to już młody mężczyzna. Dojrzały w jakiś nieokreślony sposób. Nie do końca krępy w swojej formie, raczej „nabity”. Ma szeroką twarz o wydatnych kościach policzkowych i drobnych ustach. Wszystko w nim jest białe: skóra, włosy, oczy i całe elegancko udrapowane ubranie. W pokoju też wszystko jest białe: meble, dywany i podłoga pod nimi. Ściany wykonane są z bielonej błony i nic na nich nie rośnie. Kolory znajdują się tylko za oknem. W tym sterylnym pomieszczeniu tylko chłopiec widoczny we fioletowym świetle zza szyby przejawia oznaki życia.

Tak, ten chłopiec to ja. Nie pamiętam jego imienia, ale przypominam sobie, że składa się ono ze zbyt wielu zardzewiałych liter. Przyjmijmy więc, że brzmi ono Houwha – wypowiada się je tak samo, ale zawiera w sobie kilka dodatkowych, niemych głosek i ukrytych znaczeń. Jest bardzo podobne, a jednocześnie odpowiednio symbolizuje…

Ach, jestem bardziej rozzłoszczony, niż powinienem. Fascynujące. Zmieńmy więc temat na mniej drażliwy. Powróćmy do teraz, które nadejdzie, i do zupełnie innego tutaj.

To teraz jest czasem Bezruchu, na którym wciąż pobrzmiewa echo Pęknięcia. To tutaj nie jest samym Bezruchem, ale grotą położoną tuż nad zbiornikiem lawy olbrzymiego wulkanu. Jest sercem wulkanu, jeśli lubisz i rozumiesz metafory – jeśli nie, przyjmijmy, że jest głębokim, ciemnym i niestabilnym pęcherzem pośród skał, które nie ostygły zbytnio przez tysiące lat, od czasu, kiedy Ojciec Ziemia poruszył je po raz pierwszy. Wewnątrz tej groty stoję ja, częściowo połączony z bryłą skały, aby móc lepiej wyczuwać drobne poruszenia ziemi i poważniejsze zmiany poprzedzające kataklizm. Nie muszę tego robić. To, co zacząłem, jest jednym z najmniej możliwych do powstrzymania procesów, jakie można sobie wyobrazić. Mimo wszystko rozumiem, jak to jest być samotnym w momencie zagubienia, strachu i niepewności co do przyszłych wydarzeń.

Nie jesteś sama. Nigdy nie będziesz, chyba że tak postanowisz. Wiem, co tak naprawdę liczy się tutaj, podczas końca świata.

Ach, moja kochana. Apokalipsa to rzecz względna, nieprawdaż? Kiedy ziemia drży, dla zamieszkującego ją życia oznacza to zagładę, natomiast Ojca Ziemi nie dotyka w ogóle. Śmierć mężczyzny jest katastrofą dla dziewczynki nazywającej go kiedyś ojcem, ale przestaje mieć znaczenie, jeśli dziewczynka ta nazywała go potworem tyle razy, że określenie to trwale do niego przylgnęło. Bunt niewolnika jest niczym dla ludzi, którzy o nim czytają. To tylko drobne słowa na cienkim papierze, niszczonym powoli przez tryby historii. („A więc byliście niewolnikami. No i co z tego?”, szepczą. Jakby to nic nie znaczyło). Jednak dla ludzi, którzy żyją podczas buntu niewolników – zarówno dla tych, którzy traktują swoją dominację jako coś oczywistego, jak i dla tych, którzy wolą zobaczyć, jak płonie świat, niż pozostać choćby chwilę dłużej na „swoim miejscu”…

To nie jest metafora, Essun. To nie hiperbola. Ja naprawdę widziałem, jak płonie świat. Nie mów mi o niewinnych ofiarach, o niezasłużonym cierpieniu i o zemście. Jeśli siedziba wspólnoty mieści się ponad linią uskoku, to czy winisz jej mury, kiedy w końcu zgniatają mieszkających tam ludzi? Nie, winisz tych, którzy byli na tyle głupi, by sądzić, że mogą wiecznie przeciwstawiać się siłom natury. Cóż, niektóre światy zbudowane są na wulkanach. Nie płacz, kiedy upadają. Reaguj wściekłością na fakt, że w ogóle je tam wzniesiono.

Teraz opowiem ci więc, jak zakończył się tamten świat, Syl Anagist. Opowiem ci, jak ja go zakończyłem, a przynajmniej na tyle dużą jego część, że musiał się odbudować.

Opowiem ci, jak otworzyłem Wrota i odesłałem Księżyc w dal, uśmiechając się przy tym.

Opowiem ci też, jak później, w ciszy nadchodzącego zniszczenia, wyszeptałem:

Teraz.

Teraz.

A Ziemia odpowiedział szeptem:

Płoń.

Pęknięta Ziemia. Tom 3

Подняться наверх