Читать книгу Kłamca - Нора Робертс - Страница 6
Rozdział drugi
ОглавлениеSześć banków później Shelby stwierdziła, że jej zapasy szczęścia na ten dzień już się wyczerpały. Poza tym dziecko musiało coś zjeść i się zdrzemnąć.
Gdy już nakarmiła, umyła i uśpiła Callie – przy czym to ostatnie trwało zawsze dwa razy dłużej, niżby chciała – przesłuchała wiadomości na automatycznej sekretarce i poczcie głosowej telefonu komórkowego.
Razem z firmami od kart kredytowych wypracowała plan spłaty, miała wrażenie, że wszystkie firmy zachowały się bardzo przyzwoicie. To samo zrobiła z Urzędem Podatkowym. Instytucja, która udzieliła kredytu hipotecznego, zgodziła się na sprzedaż domu za kwotę niższą niż zadłużenie. W jednej z wiadomości nagrała się agentka nieruchomości, która chciała umówić pierwsze spotkania z klientami.
Powinna się zdrzemnąć, ale w ciągu godziny drzemki Callie – jeśli Bóg da – mogła mnóstwo zrobić.
Najsensowniejsze wydało jej się spenetrowanie gabinetu Richarda. Zamknęła większość pokoi w wielkim domu, wyłączyła ogrzewanie tam, gdzie się tylko dało. Zapragnęła napalić w kominku i spojrzała na czarno-srebrny gazowy wkład, zamontowany pod czarną marmurową półką. Jedyne, co jej się podobało w tym wielkim domu, to możliwość napalenia w kominku – i cieszenia się ciepłem oraz blaskiem ognia – poprzez jedno wciśnięcie guzika.
To jednak kosztowało, a ona nie mogła wydawać pieniędzy tylko po to, żeby zobaczyć płomienie, skoro gruby sweter i wełniane skarpety zapewniały jej ciepło. Wyjęła sporządzoną przez siebie listę rzeczy do zrobienia, oddzwoniła do agentki nieruchomości i zgodziła się na urządzenie drzwi otwartych dla kupujących w sobotę i niedzielę.
Zabierze gdzieś Callie, wyjadą stąd i zostawią ten problem na głowie agentki. Shelby znalazła podaną przez prawników nazwę firmy, która być może kupi meble, tak by uniknąć przejęcia.
Jeśli nie sprzeda ich od razu, albo przynajmniej większości, spróbuje wystawić każdy mebel w internecie – jeśli kiedykolwiek odzyska swój komputer.
Jeśli nie uda jej się sprzedać mebli, będzie musiała stawić czoła kolejnemu upokorzeniu – meble zostaną przejęte.
Następnie Shelby oddzwoniła do matki, babki i bratowej i poprosiła, żeby obdzwoniły ciotki i kuzynki – które również dzwoniły – i powiedziały, że ona i Callie mają się dobrze. Po prostu była zbyt zajęta porządkowaniem swojego życia.
Oczywiście nie mogła im jeszcze powiedzieć wszystkiego. Coś tam wiedziały – ale na razie niewiele. Gdy o tym mówiła, zaczynała się wściekać i płakać, a miała zbyt dużo do zrobienia, żeby się rozklejać.
Aby czymś się zająć, poszła na górę do sypialni i zaczęła sortować biżuterię. Pierścionek zaręczynowy, ten z brylantem, który Richard dał jej w dwudzieste pierwsze urodziny. Naszyjnik ze szmaragdami, podarowany po porodzie. Inne prezenty. Jego zegarki – sześć sztuk – i cały zbiór spinek do mankietów.
Wszystko spisała, tak samo jak ubrania, które zawiozła do sklepu z odzieżą używaną. Spakowała każdy przedmiot razem z opisem jego wartości i informacją o ubezpieczeniu, a potem zaczęła obdzwaniać miejscowych jubilerów, którzy skupowali biżuterię.
Później przejrzała swoje rzeczy i odłożyła to, co było dla niej ważne. Zdjęcia, prezenty od rodziny. Agentka nieruchomości kazała jej pozbawić dom indywidualnego charakteru i miała zamiar jej posłuchać.
Gdy Callie się obudziła, Shelby spróbowała ją zająć, dając jej do wykonania różne zadania. Pakowała się i jednocześnie sprzątała. Nie było już gosposi ani służących, które szorowały i polerowały nieskończone metry kwadratowe płytek, drewna, szklanych i chromowanych powierzchni.
Naszykowała kolację, zjadła tyle, ile zdołała w siebie wmusić. Poradziła sobie z kąpielą i bajką na dobranoc, a gdy Callie zasnęła, spakowała kolejne rzeczy i wyniosła pudła do garażu. Wykończona zrobiła sobie gorącą kąpiel w wannie z hydromasażem, a potem poszła do łóżka z notesem i długopisem, żeby zrobić plan na kolejny dzień.
I natychmiast zasnęła przy zapalonych światłach.
***
Następnego ranka ponownie wyruszyła do miasta z Callie, Fifi, Shrekiem i skórzaną walizką Richarda, do której spakowała swoją biżuterię i niezbędne dokumenty, jego zegarki i spinki do mankietów. Pojechała jeszcze do trzech banków – poszerzyła zakres poszukiwań – a potem, przypomniawszy sobie, że musi schować dumę do kieszeni, zaparkowała przed sklepem jubilerskim.
Z pewną trzyletnią upartą dziewczynką wynegocjowała ponowne przerwanie filmu i przekupiła ją obietnicą kupna nowego DVD z bajką.
Powtarzając sobie, że to tylko interesy, że chodzi tylko o dolary i centy, wepchnęła wózek z Callie do sklepu.
U jubilera wszystko lśniło i panowała taka cisza jak w kościele między mszami. Shelby już chciała się odwrócić i odejść, ale zmusiła się do podejścia do kobiety w eleganckiej czarnej garsonce i gustownych złotych kolczykach.
– Przepraszam, chciałabym porozmawiać z kimś o sprzedaży biżuterii.
– Może pani porozmawiać z każdym pracownikiem. Zajmujemy się przecież sprzedażą biżuterii.
– Nie, proszę pani, to ja chciałam ją sprzedać. W ogłoszeniu napisano, że zajmują się państwo skupem biżuterii.
– Oczywiście. – Kobieta chłodno zmierzyła Shelby wzrokiem.
Może nie wyglądam najlepiej, pomyślała Shelby. Może nie udało się zakryć cieni pod oczami, za to babcia nauczyła ją, że gdy przychodzi do ciebie klient, należy traktować go z szacunkiem.
Shelby zesztywniała i patrzyła sprzedawczyni prosto w oczy.
– Czy jest tu ktoś, z kim mogę o tym porozmawiać, czy mam jechać gdzie indziej?
– Czy ma pani oryginalne dowody zakupu biżuterii, którą chce pani sprzedać?
– Nie mam wszystkich, ponieważ część z nich to prezenty. Mam jednak wyceny i dokumenty ubezpieczeniowe. Czy wyglądam na złodziejkę, która ciąga córkę po sklepach z drogą biżuterią i próbuje sprzedać kradzione rzeczy?
Poczuła, jak wzbiera w niej gniew, i z trudem powstrzymała się przed wybuchem. Możliwe, że sprzedawczyni to zauważyła, bo gwałtownie się cofnęła.
– Proszę chwileczkę zaczekać.
– Mamusiu, chcę do domu.
– Skarbie, ja też. Niedługo stąd wyjdziemy. Wkrótce pojedziemy do domu.
– Czy mogę pani pomóc?
Mężczyzna, który do nich podszedł, wyglądał jak dystyngowany dziadek – często spotykało się takich w hollywoodzkich filmach o bogaczach.
– Tak, a przynajmniej mam taką nadzieję. Czytałam, że skupują państwo biżuterię, a ja mam biżuterię, którą chcę sprzedać.
– Oczywiście. Może przejdźmy tam. Wtedy pani będzie mogła sobie usiąść, a ja zobaczę, co pani przyniosła.
– Dziękuję.
Idąc przez cały sklep w stronę zdobionego biurka, Shelby cały czas starała się trzymać prosto. Mężczyzna wysunął dla niej krzesło – na widok tego gestu miała ochotę się rozbeczeć.
– Mam biżuterię, którą dał mi mój… mój mąż. Mam też wszystkie dokumenty. – Z trudem otworzyła walizkę, wyjęła woreczki i szkatułki oraz szarą kopertę z dokumentacją. – Ja… on… my… – przerwała, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów. – Przepraszam, jeszcze nigdy tego nie robiłam.
– Nie szkodzi, pani…?
– Foxworth. Shelby Foxworth.
– Wilson Brown. – Mężczyzna delikatnie uścisnął jej dłoń. – Dobrze, pani Foxworth, proszę mi pokazać, co pani przyniosła.
Postanowiła zacząć od tego, co najcenniejsze, i otworzyła woreczek z pierścionkiem zaręczynowym.
Jubiler położył go na kawałku aksamitu, wyjął lupę, a Shelby w tym czasie otworzyła kopertę.
– Tutaj napisano, że to trzy i pół karata, szlif szmaragdowy, skala D. Z tego, co czytałam, to chyba dobrze. I sześć mniejszych kamieni w platynowej oprawie. Mam rację?
Spojrzał na nią znad lupy.
– Pani Foxworth, obawiam się, że ten brylant jest dziełem ludzkich rąk.
– Słucham?
– To brylant syntetyczny, tak jak pozostałe kamienie.
Schowała ręce pod biurko, żeby nie widział, jak się trzęsą.
– Co oznacza, że to podróbka?
– To oznacza, że został zrobiony w laboratorium. Bardzo ładny egzemplarz brylantu wykonanego przez człowieka.
Callie zaczęła płakać. Shelby usłyszała to mimo pulsowania w uszach, po czym mechanicznym ruchem wyjęła z torebki zabawkowy telefon.
– Zadzwoń do babci i powiedz, co dzisiaj będziesz robić. To oznacza – ponownie zwróciła się do sprzedawcy – że to nie jest brylant klasy D i nie jest wart tyle, ile tutaj napisano? Nie jest wart sto pięćdziesiąt pięć tysięcy dolarów?
– Nie, kochana, nie jest – powiedział to jak najłagodniejszym głosem i tylko pogorszył sytuację. – Mogę pani podać nazwiska innych rzeczoznawców, by mogła pani spytać ich o opinię.
– Przecież pan nie kłamie. Wiem, że pan nie kłamie. – Ale Richard kłamał, cały czas tylko kłamał. Nie załamię się, powtarzała sobie. Nie teraz, nie tutaj. – Panie Brown, czy mógłby pan spojrzeć na resztę biżuterii i powiedzieć mi, czy ona również jest podrabiana?
– Oczywiście.
Prawdziwe były tylko brylantowe kolczyki. Lubiła je, bo były ładne i proste. Dobrze się w nich czuła.
Liczyła jednak na naszyjnik ze szmaragdem, ofiarowany jej w dniu, w którym przywieźli Callie ze szpitala. Naszyjnik również był podrabiany.
– Jeśli nadal chce pani sprzedać kolczyki, mogę dać pani za nie pięć tysięcy.
– Tak, dziękuję. Może być. A gdzie powinnam zanieść resztę? Nada się do lombardu? Zna pan jakiś dobry lombard? Nie chciałabym zabierać Callie do miejsca, które jest… no wie pan. Podejrzane. I może, gdyby to nie był problem, mógłby mi pan powiedzieć, ile to wszystko może być warte.
Oparł się na krześle i uważnie jej się przyjrzał.
– Jak już mówiłem, pierścionek zaręczynowy to kawał dobrej roboty, świetnie wykonany brylant syntetyczny. Mogę dać pani za niego osiemset dolarów.
Patrząc mu w oczy, zdjęła obrączkę ślubną.
– Ile za komplet?
Nie poddała się i wyszła ze sklepu z piętnastoma tysiącami sześćset – spinki do mankietów Richarda były prawdziwe. Potraktowała je jako bonus. Piętnaście tysięcy sześćset to więcej, niż miała. Oczywiście nie dałaby rady spłacić tym długów, ale i tak było to dużo.
Poza tym mężczyzna podał jej nazwę innego sklepu, w którym mogłaby spróbować sprzedać zegarki Richarda.
Pojechały do dwóch kolejnych banków, a resztę przełożyły na kolejny dzień.
Callie wybrała DVD Mój mały kucyk, a Shelby kupiła sobie laptopa i kilka pendrive’ów. To inwestycja, powtarzała sobie. Narzędzie, którego potrzebowała, żeby sobie ze wszystkim poradzić.
Musiała myśleć o interesach. Nie potraktuje podrabianej biżuterii jako kolejnej zdrady, ale jako coś, co dało jej chwilę wytchnienia.
Czas poobiedniej drzemki Callie Shelby spędziła na tworzeniu arkusza kalkulacyjnego, wpisała każdą sztukę biżuterii i to, ile za nią dostała. Zlikwidowała polisę ubezpieczeniową – dzięki temu obniżyła wydatki.
Opłaty za utrzymanie tego domu były ogromne – nawet przy zamkniętych i nieogrzewanych pokojach – ale z pewnością pomogą tutaj pieniądze, które dostała za biżuterię.
Przypomniała sobie piwniczkę winną, z której Richard był taki dumny. Zniosła laptopa na dół i zaczęła katalogować butelki.
Kiedyś ktoś je kupi.
A niech tam, otworzy sobie jedną butelkę i napije się wina do kolacji. Wybrała pinot grigio – podczas ostatnich czterech i pół roku nauczyła się trochę o winach, a przynajmniej wiedziała, co lubi. Pomyślała, że będzie pasowało do makaronu z kurczakiem – ulubionego dania Callie.
Pod koniec dnia poczuła, że powoli zaczyna przejmować kontrolę nad tym chaosem. Ucieszyło ją zwłaszcza znalezienie pięciu tysięcy dolarów wetkniętych do jednej z kaszmirowych skarpet w szufladzie Richarda.
Miała teraz dwadzieścia tysięcy na posprzątanie całego bałaganu i rozpoczęcie wszystkiego od nowa.
Leżąc w łóżku, przyglądała się kluczykowi.
– Gdzie pasujesz i co tam znajdę? Nie poddam się.
Może powinna zatrudnić prywatnego detektywa. Pewnie nadszarpnąłby jej fundusze, ale zapewne była to najsensowniejsza rzecz, jaką mogłaby teraz zrobić.
Ale poświęci jeszcze kilka dni, spróbuje w bankach bliżej miasta. Może pojedzie do samego miasta.
Następnego dnia powiększyła swój majątek o trzydzieści pięć tysięcy, zarobione na sprzedaży kolekcji zegarków, i dwa tysiące trzysta z kijów golfowych, nart i rakiety tenisowej. Poprawiło jej to nastrój do tego stopnia, że między wycieczką do jednego a drugiego banku zabrała Callie na pizzę.
Może teraz będzie ją stać na detektywa – może to właśnie zrobi. Ale przecież musiała kupić minivana, a po rozeznaniu wiedziała, że to pochłonie znaczną część ze zgromadzonych pięćdziesięciu ośmiu tysięcy. Poza tym musiała spłacić chociaż część długów na kartach kredytowych.
Zajmie się sprzedażą wina, to właśnie zrobi, a z tych pieniędzy zatrudni detektywa. A teraz, w drodze do domu, sprawdzi jeszcze jeden bank.
Nie chciało jej się wyciągać wózka z bagażnika, więc wzięła Callie na ręce.
Córka popatrzyła na nią swoim charakterystycznym spojrzeniem: na wpół upartym, na wpół nadąsanym.
– Mamusiu, ja nie chcę.
– Ja też nie, ale to już ostatni. A potem pojedziemy do domu, pięknie się przebierzemy i urządzimy sobie herbatkę. Tylko ty i ja.
– Chcę być księżniczką.
– Jak sobie życzysz, Wasza Książęca Mość.
Wniosła śmiejącą się teraz córeczkę do banku.
Doskonale wiedziała już, co robić, poszła więc najkrótszą drogą i stanęła w kolejce.
Nie mogła cały czas ciągać ze sobą Callie, codziennie, nie przestrzegać rozkładu dnia, wsadzać jej do samochodu i z niego wyciągać. Do diabła, sama miała już tego serdecznie dość, a przecież nie była trzyipółletnim dzieckiem.
To już będzie ostatni. Ostatni bank odwiedzony razem z córką, a potem zacznie przeglądać oferty prywatnych detektywów.
Sprzeda meble, sprzeda wino. Pora na optymizm zamiast nieustannego zamartwiania się.
Poprawiła Callie na biodrze i podeszła do kasjerki, która patrzyła na nią przez okulary w czerwonych oprawkach.
– W czym mogę pani pomóc?
– Dzień dobry. Muszę porozmawiać z menedżerem. Jestem żoną Richarda Foxwortha, tutaj mam pełnomocnictwo. W grudniu zeszłego roku straciłam męża.
– Bardzo mi przykro.
– Dziękuję. Wydaje mi się, że miał w tym banku skrytkę depozytową. Mam klucz i pełnomocnictwo.
Bardzo szybko nauczyła się, że gdy mówiła znudzonym pracownikom banku, że znalazła klucz, to nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić.
– Pani Babbington jest w swoim gabinecie i z pewnością pani pomoże. Najpierw na wprost, potem w lewo.
– Dziękuję. – Znalazła gabinet i zapukała w otwarte szklane drzwi. – Dzień dobry, przepraszam. Powiedziano mi, że mogę z panią porozmawiać na temat dostania się do skrytki mojego męża.
Weszła bez proszenia – zawsze uczono ją inaczej – usiadła i wzięła Callie na kolana.
– Oto klucz i pełnomocnictwo. Jestem żoną Richarda Foxwortha.
– Już sprawdzam. Ale ty masz piękne rude włoski – powiedziała pracownica banku do Callie.
– Tak jak mamusia. – Dziewczynka złapała pasemko włosów Shelby.
– Tak, tak jak mama. Nie ma pani na liście osób, które mają dostęp do skrytki pana Foxwortha.
– Słu… słucham?
– Obawiam się, że nie mamy pani nazwiska w karcie wzorów podpisów.
– On ma tutaj skrytkę?
– Tak. Nawet jeśli ma pani pełnomocnictwo, najlepiej będzie, jeśli pan Foxworth przyjdzie tutaj osobiście i panią doda.
– On… on nie może. On…
– Tatuś musiał iść do nieba.
– Och. – Na twarzy Babbington pojawiło się współczucie. – Bardzo mi przykro.
– W niebie śpiewają aniołki. Mamusiu, Fifi chce już do domu.
– Zaraz, kochanie. On, Richard… miał wypadek. Płynął łodzią, nadszedł szkwał. W grudniu. Dwudziestego ósmego grudnia. Mam całą dokumentację. Nie wydają aktu zgonu, jeśli nie można znaleźć…
– Rozumiem. Pani Foxworth, muszę zobaczyć te dokumenty. I jakiś dokument tożsamości ze zdjęciem.
– Przyniosłam również akt ślubu. Tak żeby miała pani wszystko. I raport policyjny na temat tego, co się wydarzyło. I pisma od prawników. – Podała jej dokumenty i wstrzymała oddech.
– Można by wystąpić do sądu o dostęp do skrytki.
– Czyli właśnie to powinnam teraz zrobić? Mogę poprosić o to prawników Richarda, no dobrze, teraz to są moi prawnicy.
– Proszę dać mi chwilkę.
Babbington wczytała się w dokumenty, a Callie zaczęła wiercić się na kolanach Shelby.
– Mamusiu, chcę już urządzić herbatkę. Obiecałaś. Miałyśmy zrobić przyjęcie.
– I zrobimy, jak tylko załatwimy sprawy tutaj. Urządzimy sobie herbatkę dla księżniczek. Zastanów się, które lalki będziesz chciała zaprosić.
Callie zaczęła wymieniać zabawki, a Shelby nagle sobie uświadomiła, że ze stresu zachciało jej się siku.
– Pełnomocnictwo jest w porządku, tak samo jak pozostałe dokumenty. Zaprowadzę panią do skrytki.
– Teraz?
– Chyba że woli pani przyjść innym razem…
– Nie, nie, będę pani niezmiernie wdzięczna. – Z wrażenia zakręciło jej się w głowie. – Jeszcze nigdy tego nie robiłam, nie wiem, jak mam teraz postępować.
– Wszystko pani wytłumaczę. Będzie mi potrzebny pani podpis. Tylko najpierw to wszystko skseruję. Wygląda na to, że na twoim przyjęciu będzie mnóstwo gości – powiedziała do Callie, szykując dokumenty. – Mam wnuczkę w twoim wieku. Uwielbia urządzać herbatki.
– Może przyjść.
– Z pewnością by chciała, ale mieszka w Richmond w Wirginii, a to daleko stąd. Pani Foxworth, proszę to podpisać.
W głowie Shelby trwała taka gonitwa myśli, że ledwo była w stanie czytać.
Babbington użyła karty magnetycznej, wbiła kod i weszły do skarbca, w którym na wszystkich ścianach znajdowały się ponumerowane szuflady. Numer 512.
– Teraz wyjdę i zostawię panią samą. Jeśli będzie pani potrzebowała pomocy, proszę dać mi znać.
– Pięknie dziękuję. I mogę zabrać całą zawartość skrytki?
– Jest pani do tego upoważniona. Proszę się nie śpieszyć – dodała Babbington i zasunęła za sobą zasłonę.
– No cóż, muszę to powiedzieć… o kuź-wa. – Postawiła na stole torbę, w której nosiła rzeczy Callie i swoje, i walizkę Richarda, a potem, trzymając mocno córkę, podeszła do skrytki.
– Mamusiu, za mocno!
– Przepraszam, przepraszam. Boże, jak ja się denerwuję. To pewnie tylko jakiś plik dokumentów, których Richard nie chciał przetrzymywać w domu. To prawdopodobnie nic takiego. A może nawet skrytka jest pusta.
No to ją otwórz, na litość boską, pomyślała.
Drżącą ręką wsunęła klucz do zamka i przekręciła. Gdy się otworzył, podskoczyła.
– No i proszę. Jeśli będzie pusta, to trudno. Najważniejsze, że ją znalazłam. Sama. Udało mi się. Skarbie, muszę cię na chwilę postawić na ziemi. Nie ruszaj się, zostań przy mnie.
Postawiła Callie na podłodze, wyjęła skrzynkę i podeszła do stołu.
A potem po prostu do niej zajrzała.
– O mój Boże. O kuźwa.
– Kuźwa!
– Nie powtarzaj. Nie powinnam była tego mówić. – Musiała oprzeć się o stół.
Skrytka nie była pusta. Pierwsze, co przykuło wzrok Shelby, to stos powiązanych w pliki pieniędzy. W studolarowych banknotach.
– Po dziesięć tysięcy i, o Boże, Callie, tego jest tutaj tak dużo.
Teraz jej ręce nie tylko drżały, ale strasznie się trzęsły. Zaczęła liczyć pliki.
– Dwadzieścia pięć. Tutaj jest dwieście pięćdziesiąt tysięcy w gotówce.
Czując się jak złodziejka, spojrzała z niepokojem na zasłonę, a potem schowała pieniądze do walizki.
– Muszę spytać prawników, co z tym zrobić.
No dobrze, to pieniądze, ale co z resztą?
Co z trzema prawami jazdy ze zdjęciem Richarda? I jakimiś innymi nazwiskami? No i paszporty.
I półautomatyczną bronią?
Zaczęła po nią sięgać, ale cofnęła dłoń. Chciała ją tutaj zostawić, nie potrafiła powiedzieć dlaczego, jednak nie mogła jej dotknąć. Ale się do tego zmusiła, podniosła ją i wyjęła magazynek.
Dorastała w górach Tennessee, jeden z jej braci był teraz policjantem. Potrafiła obchodzić się z bronią. Nie miała jednak zamiaru nosić przy sobie naładowanego pistoletu, zwłaszcza że chodziła wszędzie z dzieckiem.
Broń i dwa dodatkowe magazynki schowała do walizki. Wzięła paszporty, prawa jazdy. Znalazła również trzy karty ubezpieczenia społecznego, wydane na te same trzy nazwiska, karty American Express, Visa. Wszystko na te trzy nazwiska.
Czy którekolwiek z nich było prawdziwe?
Czy cokolwiek było prawdziwe?
– Mamusiu. Chodźmy już, chodźmy. – Callie zaczęła ciągnąć ją za nogawkę.
– Za chwileczkę.
– Teraz! Mamusiu, teraz!
– Za chwileczkę. – Shelby powiedziała to ostro i stanowczo i w normalnej sytuacji usta Callie zaczęłyby drżeć, ale czasami trzeba przypomnieć dziecku, że to nie ono tutaj rządzi.
A mama musiała pamiętać, że trzylatka ma prawo być zmęczona, skoro dzień w dzień ciąga się ją po różnych instytucjach.
Shelby pochyliła się, pocałowała małą w główkę.
– Już prawie skończyłam, teraz muszę to tylko schować.
Callie jest prawdziwa, pomyślała. I tylko to się liczyło. A reszta? Albo się tego dowie, albo nie. Ale Callie była prawdziwa, a za ponad dwieście tysięcy kupi sobie porządnego minivana, spłaci trochę długów, może nawet uda jej się kupić mały domek, gdy już znajdzie stałą pracę.
Może Richard tego nie chciał – nie miała pojęcia, czego on tak naprawdę chciał – ale ostatecznie zapewnił swojej córeczce przyszłość. A Shelby dał możliwość odetchnięcia, tak że będzie mogła pomyśleć o reszcie później.
Podniosła Callie, zarzuciła torbę na ramię i mocno złapała rączkę walizki.
– No dobrze, moja dziewczynko. Idziemy na przyjęcie.