Читать книгу Uczennica - Osamu Dazai - Страница 6

Оглавление

Osamu Dazai, Uczennica

Kiedy budzi mnie ranek, czuję się dziwnie. Jak podczas zabawy w chowanego, kiedy kucam nieruchomo w najciemniejszym kącie szafy, aż tu nagle Deko z hukiem przesuwa drzwi, wdziera się światło, Deko krzyczy: „Znalazłam!”, a ja, oślepiona i jeszcze zmieszana, z walącym sercem poprawiam ubranie – trochę, niepewnie, wychodzę z szafy i nagle czuję ucisk w żołądku, chociaż nie, inaczej – to jednak nie jest to uczucie, to coś jeszcze bardziej nieznośnego. Kiedy otwieram pudełko, a w nim znajduje się mniejsze pudełko, i kiedy otworzę to mniejsze pudełko, to w nim znajdę jeszcze mniejsze pudełko, jak je otworzę – to znowu, znowu jest w nim mniejsze pudełko, a jak otworzę to jeszcze mniejsze, znów ukazuje się pudełko... i tak otwieram siedem albo osiem, aż pod koniec pojawia się pudełko mniej więcej wielkości kostki do gry; otwieram je ostrożnie i nic, pusto... To raczej takie uczucie, a przynajmniej trochę podobne.

Nieprawda, że budzimy się w mgnieniu oka. Najpierw oczy są mętne, mętne, powoli osad opada, ciecz staje się klarowna i zmęczone zaczynają się otwierać. Poranki są takie, jak by to powiedzieć, bezczelne. Nie mogę znieść tego mnóstwa smutnych spraw, które mnie wtedy przytłaczają. Nie mogę! Nie mogę! Rano jestem najbrzydsza. Nogi mam ciężkie ze zmęczenia i już nic nie chce mi się robić. To pewnie dlatego, że nie śpię głęboko. „Kto rano wstaje...” – bzdura. Rano jest szaro. Zawsze, zawsze tak samo. Pustka. Kiedy rano leżę pod kołdrą, dopadają mnie czarne myśli. Nic mi się nie podoba. Same przeróżne, nieznośne rozczarowania, wszystkie na raz, wlewają się we mnie, doprowadzają do agonii.

Ranki są podłe.

„Tato” – próbuję wołać cicho. Dziwnie zawstydzona, szczęśliwa, wstaję i szybko składam materac. Podnosząc go, stęknęłam i osłupiałam. Do tej pory nie uważałam się za kobietę, która stęka i wydaje równie prostackie dźwięki. Stękanie i inne babcine sposoby na dodawanie sobie otuchy są obrzydliwe. Czemu to mi się wymsknęło? Zemdliło mnie na myśl, że gdzieś w moim ciele tkwi staruszka. Muszę się pilnować. To tak samo potwornie przygnębiające, jak kiedy z pogardą patrzysz na czyjś prostacki sposób chodzenia, a za chwilę orientujesz się, że sama tak chodzisz.

Każdego ranka brakuje mi pewności siebie. Jeszcze w koszuli nocnej siadam przed toaletką. Kiedy bez okularów wpatruję się w lustro, moja twarz jest niewyraźna i wygląda świeżo. Najbardziej nie znoszę w niej okularów, ale te mają zalety, o których inni nie wiedzą. Lubię zdjąć okulary i patrzeć w dal. Wszystko jest rozmyte jak we śnie, jak przez zoetrop, wspaniałe. Nie widać żadnych brudów ani nic takiego. Widoczne jest tylko to, co duże, wyraźne, w mocnych barwach, jasne. Bez okularów lubię też obserwować ludzi. Wszystkie twarze wyglądają łagodnie, pięknie, wesoło. W dodatku jak nie mam okularów, nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby się z kimś pokłócić albo powiedzieć coś złego. Po prostu milczę, zamyślona. A jak sobie jeszcze pomyślę, że w takich momentach mogę się innym wydawać milsza, odprężam się jeszcze bardziej, chcę być rozpieszczana i bardzo łagodnieję.

Mimo wszystko okulary są beznadziejne. Kiedy je zakładam, moja twarz przestaje być twarzą. Wszystko, co się na niej rodzi, różne emocje, romantyzm, piękno, zachwyt, gwałtowność, słabość, niewinność, smutek, wszystko zakrywają okulary. To aż śmieszne, jak zupełnie niczego nie mogę wyrazić oczami.

Okulary straszą.

Pewnie przez to, że tak ich nienawidzę, wydaje mi się, że piękno oczu jest uznawane za największą zaletę. Mogłabym nie mieć nosa, zasłonić usta, ale oczy... Cudownie by było mieć takie oczy, w które jak się popatrzy, to można pomyśleć, że zasługuje się na piękniejsze życie. Ale moje oczy są po prostu duże – i nic więcej.

Ile razy się w nie wpatruję, jestem rozczarowana. Nawet mama mówi, że są nijakie. Pewnie właśnie takie oczy nazywa się pozbawionymi blasku. Jak bryła węgla, co za nuda. Dokładnie tak. Okropne. Za każdym razem, gdy spojrzę w lustro, nabieram przekonania, że chciałabym mieć oczy z tym błyskiem, piękne. Oczy jak błękit jeziora, oczy, które wyglądają jakbym leżąc na zielonej łące, patrzyła w bezkres nieba, oczy, w których raz po raz odbijają się przepływające chmury. W których wyraźnie odbijają się nawet ptaki. Chcę spotkać jak najwięcej osób o pięknych oczach.

Dziś zaczął się maj. Na samą myśl zrobiło mi się trochę weselej. Poczułam się wręcz szczęśliwsza. Lato też już blisko. Kiedy wyjdzie się do ogrodu, wzrok przyciągają kwiaty truskawek. Fakt, że tata nie żyje, staje się nieprawdopodobny. Ciężko jest zrozumieć, że jak umierasz, przestajesz istnieć. To nie ma sensu. Tęsknię za siostrą, za ludźmi, z którymi się rozstałam i których dawno nie widziałam. Dlaczego rano wszystko to, co minęło, i ludzie, których nie ma, nawiedzają mnie namolnie, niczym zapach kiszonej rzodkwi?

Dżapi i Kali (wołamy tak na niego, bo jest godny politowania), nierozłączne, podbiegły do mnie. Siedziały przede mną, a ja głaskałam tylko Dżapiego. Ma piękną, białą, lśniącą sierść. Kali jest brudny. Wiem, że jak będę głaskać tylko Dżapiego, Kali będzie patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby miał się zaraz popłakać. Wiem, że jest kaleką. Nie lubię go, bo jest nieszczęśliwy. Już nie mogę znieść tego użalania się nad nim i specjalnie się nad nim znęcam. Wygląda jak bezpański, nie wiem, pewnie w końcu ubije go jakiś hycel. Z takimi łapami pewnie nie dałby rady uciec. Kali, dalej, idź gdzieś zdychaj. Nikt cię nie kocha; im szybciej umrzesz, tym dla ciebie lepiej. Jestem taka nie tylko dla tego psa, dla ludzi też. Wprawianie ludzi w zakłopotanie przynosi mi satysfakcję. Jestem potwornym dzieckiem. Kiedy tak siedziałam na werandzie, głaskałam Dżapiego po głowie, a zieleń liści drażniła moje oczy, zrobiłam się nieszczęśliwa i zachciało mi się usiąść na ziemi, jak dziecku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Uczennica

Подняться наверх