Читать книгу Więzy krwi - Patricia Briggs - Страница 7

Rozdział 1

Оглавление

Jak większość ludzi posiadających własny biznes pracuję długimi godzinami, które zaczynają się wcześnie rano. Więc jeśli ktoś dzwoni do mnie w środku nocy, to lepiej dla niego, żeby właśnie umierał.

– Halo, Mercy? – Do mojego ucha dotarł uprzejmy głos Stefana. – Zastanawiam się, czy nie oddałabyś mi małej przysługi.

Stefan już dawno dokonał swego żywota, więc nie widziałam powodu, by być miłą.

– Odebrałam telefon o... – zamglonym wzrokiem zerknęłam na czerwone cyferki stojącego przy łóżku zegara – ...trzeciej nad ranem. Czy to wystarczy?

Okej, nie powiedziałam tego dokładnie tak. Może i dodałam kilka tych słów, których mechanik uczy się podczas obcowania z nieposłusznymi sworzniami i alternatorami lądującymi na palcach stóp.

– Przypuszczam, że mógłbyś poprosić o drugą przysługę – ciągnęłam – ale wolałabym, żebyś się rozłączył i zadzwonił o bardziej cywilizowanej porze.

Stefan zachichotał. Może sądził, że usiłowałam być zabawna.

– Mam pewne zadanie do wykonania. Twoje wyjątkowe zdolności mogłyby odegrać znaczącą rolę w zapewnieniu sukcesu całemu przedsięwzięciu.

Stare stworzenia, jak wynika z moich obserwacji, lubią się wyrażać dość niejasno, kiedy o coś proszą. A ponieważ jestem kobietą biznesu, uważam, że należy przechodzić do szczegółów tak szybko, jak to możliwe.

– Potrzebujesz mechanika o trzeciej nad ranem?

– Jestem wampirem, Mercedes – odparł łagodnie Stefan. – Trzecia nad ranem to ciągle pierwszorzędna pora. Ale nie potrzebuję mechanika, potrzebuję ciebie. Jesteś mi winna przysługę.

Miał rację, niech go szlag. Pomógł mi, kiedy porwano córkę miejscowego Alfy. Dał mi wtedy jasno do zrozumienia, że będzie czegoś żądał w zamian.

Ziewnęłam i usiadłam, porzucając wszelką nadzieję na powrót w objęcia Morfeusza.

– W porządku. O co chodzi?

– Muszę dostarczyć wiadomość wampirowi, który przebywa na tym terenie bez pozwolenia mojej Pani – powiedział, zmierzając wreszcie do sedna sprawy. – Potrzebuję świadka, którego on nie zauważy.

Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź ani nawet nie mówiąc, kiedy po mnie przyjedzie. Dostałby nauczkę, gdybym wróciła do łóżka.

Mamrocząc pod nosem, wciągnęłam na siebie dżinsy, wczorajszą podkoszulkę z plamą po musztardzie i parę skarpetek z tylko jedną dziurą. Mniej więcej ubrana poczłapałam do kuchni i nalałam sobie szklankę soku żurawinowego.

Za oknem świecił księżyc w pełni. Mój współlokator, wilkołak, biegał gdzieś z miejscowym stadem, więc nie musiałam mu tłumaczyć, dlaczego wychodzę ze Stefanem. Co było dość sprzyjające.

Samuel jako taki nie był złym współlokatorem, ale miał skłonność do zaborczych i dyktatorskich zachowań. Oczywiście nie pozwalałam, by mu to uchodziło na sucho, tym niemniej prowadzenie kłótni z wilkołakiem wymaga pewnej subtelności, której mi brakowało – zerknęłam na zegarek – o trzeciej piętnaście nad ranem.

Mimo że zostałam przez nie wychowana, sama nie jestem wilkołakiem – czy też, gwoli ścisłości, jakimkolwiek innym „cosiołakiem”. Nie jestem sługą faz księżyca, a w postaci kojota, mojej drugiej natury, wyglądam jak każdy inny canis latrans, na dowód czego mogę okazać blizny po grubym śrucie.

Wilkołaków nie sposób pomylić z wilkami. Są o wiele większe niż ich całkiem zwyczajni kuzyni i o wiele bardziej przerażające.

Ja należę do zmiennokształtnych, choć niewykluczone, że kiedyś istniała na to jakaś inna, indiańska nazwa, która uległa zapomnieniu, kiedy Europejczycy rozpanoszyli się w Nowym Świecie. Może mój ojciec potrafiłby mi wytłumaczyć, czym jestem, gdyby nie zginął w wypadku samochodowym, zanim dowiedział się o ciąży matki. Zatem wszystko, co wiem, powiedziały mi wilkołaki, a nie było tego zbyt wiele.

Słowo „zmiennokształtny” wywodzi się od Skórokształtnych z plemion Indian południowo-zachodnich, ale z tego, co wyczytałam, mam mniej wspólnego ze Skórokształtnymi niż z wilkołakami. Nie posługuję się magią, nie potrzebuję skóry kojota, żeby zmienić kształt, no i nie jestem zła.

Pociągnęłam łyk soku i wyjrzałam przez kuchenne okno. Nie widziałam samego księżyca, tylko jego srebrne światło oblewające nocny krajobraz. Myśli o złu wydawały się jakoś nie na miejscu podczas oczekiwania na przybycie wampira. Co jak co, ale z pewnością powstrzymają mnie przed zaśnięciem. Boję się zła.

We współczesnym świecie samo to słowo wydaje się dość... staromodne. Kiedy zło na krótko ujawnia się pod postacią jakiegoś Charlesa Mansona czy Jeffreya Dahmera, lubimy je tłumaczyć za pomocą narkotyków, nieszczęśliwego dzieciństwa lub choroby psychicznej.

Szczególnie Amerykanie są dziwnie naiwni w wierze, że nauka potrafi wszystko wytłumaczyć. Kiedy kilka miesięcy temu wilkołaki ujawniły się ludzkości, naukowcy natychmiast rozpoczęli poszukiwania wirusa bądź bakterii, które mogły powodować Przeistoczenie. Magia nie należy do tych rzeczy, które laboratoria i komputery potrafią wyjaśnić. Ostatnio usłyszałam, że instytucje sygnowane nazwiskiem Johnsa Hopkinsa zgromadziły cały zespół w celu wyjaśnienia tej sprawy. Bez wątpienia coś znajdą, ale idę o zakład, że nigdy nie będą w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób dziewięćdziesiąt kilo mężczyzny przemienia się w sto dwadzieścia pięć kilo wilkołaka. Nauka nie traktuje magii poważniej, niż traktuje zło.

Ufność w racjonalne podstawy rzeczywistości to z jednej strony wystawianie się na ciosy, ale z drugiej – solidna tarcza. Zło woli, by o nim nie mówiono. Wampiry, jako nieprzypadkowy przykład, rzadko zabijają ludzi na ulicach. Polują na tych, za którymi nikt nie zatęskni, i przyprowadzają ich do domu, gdzie są otaczani opieką i wygodami – jak krowa na pastwisku.

Pod rządami nauki palenie czarownic na stosie, próby wody czy publiczny lincz są zakazane. W zamian przeciętny prawy obywatel nie musi się trapić stworzeniami, które ożywają nocą. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętną obywatelką. Przeciętni obywatele nie są odwiedzani przez wampiry.

Ani nie martwią się stadem wilkołaków – przynajmniej niezupełnie w ten sam sposób, co ja.

Dla wilkołaków wyjście z ukrycia stanowiło śmiały krok, który z łatwością mógł wywołać efekt przeciwny do zamierzonego. Wpatrzona w oświetlaną księżycem noc, martwiłam się, do czego dojdzie, gdy ludzie znów poczują strach. Wilkołaki nie są złe, ale też nie do końca są spokojnymi, prawymi bohaterami, za których usiłują uchodzić.

Ktoś zapukał do frontowych drzwi.

Wampiry są złe. Wiedziałam o tym, ale Stefan to nie tylko wampir. Czasem jestem niemal pewna, że to także mój przyjaciel. Więc tak naprawdę nie bałam się, dopóki nie otworzyłam drzwi i nie zobaczyłam, co stoi na werandzie.

Włosy miał zaczesane gładko do tyłu, przez co w świetle księżyca jego skóra wyglądała niezwykle blado. Od stóp do głów ubrany na czarno powinien był przypominać uciekiniera z kiepskiego filmu o Draculi. Jednak jakimś sposobem cały ten strój, począwszy od skórzanego prochowca aż po jedwabne rękawiczki, wyglądał na Stefanie bardziej autentycznie niż tradycyjna jaskrawokolorowa koszulka i wygniecione dżinsy. Tak jakby na okazję tej wizyty raczej zdjął kostium, niż jakiś przywdział.

Prezentował się jak ktoś, kto potrafi zabijać z taką samą łatwością, z jaką ja zmieniam oponę – bez chwili zastanowienia czy moralnych rozterek.

Wtedy jego ruchliwe brwi wspięły się na czoło i zupełnie niespodziewanie stał się tym samym wampirem, który pomalował swojego starego busa marki Volkswagen tak, by wyglądał dokładnie jak Wehikuł Tajemnic Scooby’ego Doo.

– Nie wyglądasz na uszczęśliwioną moją wizytą – Stefan posłał mi przelotny uśmiech, nie chcąc obnażać kłów. W ciemności jego oczy były bardziej czarne niż brązowe – ale z drugiej strony moje wyglądały tak samo.

– Wejdź – odsunęłam się od drzwi. Przestraszył mnie, więc pozwoliłam sobie na odrobinę zgryźliwości: – Jeśli oczekujesz ciepłego powitania, wpadnij o jakiejś ludzkiej godzinie.

Zawahał się, przystając w progu, a potem rzucił mi kolejny uśmiech i wchodząc do środka powiedział:

– Na twoje zaproszenie.

– Ta rzecz z progiem naprawdę działa?

Jego uśmiech poszerzył się i tym razem dostrzegłam błysk bieli.

– Nie po tym, jak mnie zaprosiłaś.

Minął mnie w drodze do salonu, a następnie odwrócił się jak model na wybiegu. Poły jego prochowca rozpostarły się niczym peleryna na wietrze.

– Więc jak ci się podobam à la Nosferatu?

Westchnęłam.

– Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że zrezygnowałeś z gotyckich dekoracji.

Koniuszki jego ust powędrowały jeszcze wyżej.

– Zwykle z nich nie korzystam, ale prezencja Draculi ma swoje zalety. Co dziwne, wykorzystywana oszczędnie przeraża inne wampiry nie mniej skutecznie niż osobliwą dziewczynę-kojota. Nie martw się, dla ciebie też mam przebranie.

Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął nabijaną srebrnymi ćwiekami uprząż ze skóry.

Wpatrywałam się w nią przez chwilę.

– Wybierasz się do klubu sado-maso ze striptizem? Nie zdawałam sobie sprawy, że mamy coś takiego w pobliżu. – O ile wiedziałam, nie mieliśmy. Wschód stanu Waszyngton jest bardziej pruderyjny niż Seattle czy Portland.

Roześmiał się.

– Nie dzisiaj, kochanie. Zabrałem to dla twojego drugiego ja. – Potrząsnął paskami, bym mogła zobaczyć, że uprząż została wykonana dla psa.

Chwyciłam ją. Dobrej jakości miękka i giętka skóra z dużą ilością srebra wyglądała jak biżuteria. Gdybym była zwykłym człowiekiem, bez wątpienia poczułabym się zaskoczona, że można coś takiego nosić. Ale jeśli spędzasz całkiem sporo czasu, biegając w postaci kojota, obroże i tym podobne mogą się okazać przydatne.

Marrok, przywódca wilkołaków Ameryki Północnej, nalega, aby wszystkie wilkołaki nosiły obroże z tabliczkami, kiedy biegają po ulicach miast – w ten sposób mają przypominać zwykłe zwierzęta. Nalega również, aby imiona na tabliczkach brzmiały niewinnie, jak Fred czy Spot, żadne tam Zabójca bądź Kieł. W ten sposób jest bezpieczniej – zarówno dla wilkołaków, jak i stróżów prawa, którzy mogliby je napotkać. Oczywiście są wśród wilkołaków równie popularne, co kaski wśród motocyklistów, od kiedy wprowadzono nakaz ich noszenia. Nie żeby komukolwiek przyszło do głowy lekceważyć Marroka.

Ponieważ nie jestem wilkołakiem, nie obowiązują mnie jego prawa. Z drugiej jednak strony nie lubię podejmować niepotrzebnego ryzyka. Trzymałam obrożę w kuchennej szufladzie na szpargały, ale nie była zrobiona z wypasionej czarnej skóry.

– Więc jestem częścią twojego przebrania?

– Powiedzmy, że ten wampir bardziej niż inne może dziś potrzebować dodatkowych narzędzi zastraszenia – odparł beztrosko Stefan, chociaż wyraz jego oczu kazał mi sądzić, że chodzi o coś więcej.

Tymczasem Medea przywędrowała do nas z miejsca, w którym spała. Prawdopodobnie z łóżka Samuela. Mrucząc zaciekle, owinęła się ciałkiem wokół nogi wampira, a następnie potarła pyszczkiem o but, by go oznaczyć go jako swój.

– Koty i duchy nie lubią wampirów – zauważył Stefan, spoglądając na nią z góry.

– Medea lubi wszystko, co potrafi karmić lub pieścić. Nie należy do wybrednych.

Wziął ją na ręce. Medea za tym nie przepadała, prychnęła więc kilka razy, po czym powróciła do mruczenia, wbijając pazury w kosztowną skórę płaszcza Stefana.

– Nie prosisz mnie o tę przysługę tylko po to, by groźnie wyglądać – zauważyłam, spoglądając Stefanowi w oczy znad skórzanej uprzęży – niezbyt mądre zachowanie w kontaktach z wampirami, o czym sam mnie niegdyś poinformował ale jedyne, co w nich dostrzegłam, to absolutną ciemność. – Powiedziałeś, że potrzebujesz świadka. Świadka czego?

– Masz rację, nie potrzebuję cię, by kogokolwiek zastraszyć – przytaknął cicho Stefan po kilku sekundach, podczas gdy ja nie przestawałam mu się przyglądać. – Ale on pomyśli, że właśnie po to trzymam kojota na smyczy. – Zawahał się, a potem wzruszył ramionami. – Ten wampir już tu kiedyś był i sądzę, że udało mu się oszukać jednego z naszych młodych. Twoja natura zapewnia ci odporność na wiele rodzajów magii. A jeśli wampir, o którym mowa, weźmie cię za zwykłego kojota, zapewne wcale nie będzie marnować na ciebie swoich mocy. Istnieje możliwość – choć to mało prawdopodobne – że mógłby mnie zwieść, tak jak zwiódł Daniela. Nie sądzę jednak, by potrafił oszukać ciebie.

Całkiem niedawno przekonałam się na własnej skórze, że jestem odporna na wampirzą magię. Nie żeby miało to jakoś pomóc. Wampir posiada wystarczającą siłę, by skręcić mi kark z takim samym wysiłkiem, z jakim ja przełamuję kawałek selera.

– Nie zrobi ci krzywdy – zapewnił Stefan w reakcji na moje milczenie. – Daję ci moje słowo honoru.

Nie wiem, jak długo żył już Stefan, ale używał tych słów jak ktoś, kto cholernie dobrze wie, co się z nimi wiąże. Przez jego zachowanie czasem zapominałam, że wampiry są złe. Chociaż tak naprawdę nie miało to teraz żadnego znaczenia. Byłam jego dłużniczką.

– W porządku – powiedziałam.

Spoglądając na uprząż, pomyślałam o własnej obroży. Mogłabym zmienić kształt, mając ją na sobie – obwód mojej szyi nie zmienia się za bardzo podczas przemiany. Odpowiednia dla piętnastokilogramowego kojota uprząż była natomiast zbyt ciasna, bym mogła powrócić do ludzkiej postaci bez jej zdejmowania, jeśli zajdzie taka konieczność. Do zalet uprzęży należało jednak to, że nie będę uwiązana za szyję.

No a poza tym moja obroża była jaskrawofioletowa z wszytymi różowymi kwiatkami. Niezbyt „Nosferatu”.

Wręczyłam uprząż Stefanowi.

– Założysz mi ją, kiedy się przemienię. Zaraz wracam.

Musiałam zdjąć ubranie, by zmienić kształt, więc podreptałam do sypialni. Tak naprawdę nie jestem zbyt pruderyjna, a zmiennokształtne stworzenia szybko uczą się pokonywać wstyd. Staram się jednak nie rozbierać przed kimś, kto mógłby niesłusznie wziąć swobodę w prezentowaniu nagości za swobodę w innych sferach życia.


Stefan miał przynajmniej trzy samochody, ale najwyraźniej przybył do mojego domu „szybszym sposobem”, jak to zwykł określać. Aby dotrzeć na miejsce spotkania, wsiedliśmy do mojego Królika[1].

Przez kilka minut nie byłam pewna, czy wampir zdoła go odpalić. Stary diesel nie lubił budzić się do życia tak wcześnie rano, z pewnością nie bardziej niż ja. Stefan wymamrotał pod nosem kilka włoskich przekleństw i samochód w końcu zaskoczył.

Nigdy nie wsiadaj do samochodu z wampirem, który się spieszy. Nie wiedziałam, że mój Królik potrafi tak zasuwać. Kiedy wjechaliśmy na autostradę, silnik pracował na maksymalnych obrotach; samochód ledwie trzymał się asfaltu czterema kołami.

Wszystko wskazywało na to, że Królikowi jazda podoba się bardziej niż mnie. Zniknął gdzieś dochodzący spod maski warkot, którego od lat bezskutecznie próbowałam się pozbyć, i samochód mruczał z zadowolenia. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że koła pozostaną na miejscu.

Kiedy przeprawiliśmy się przez rzekę zwodzonym mostem, wjeżdżając do centrum Pasco, przekraczaliśmy limit prędkości o sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Prawie nie zwalniając, przejechaliśmy przez serce dzielnicy przemysłowej. W końcu dotarliśmy do skupiska hoteli na odległym krańcu miasta w pobliżu wjazdu na autostradę, która wiodła do Spokane i innych punktów na północy. Jakimś cudem – któremu prawdopodobnie z pomocą przyszła wczesna pora – nie zatrzymał nas żaden patrol.

Motel, do którego zabrał nas Stefan, nie był z nich wszystkich ani najlepszy, ani najgorszy. Służył za noclegownię kierowcom ciężarówek, chociaż na parkingu stała teraz tylko jedna. Może we wtorki ruch na drogach zamierał. Pomimo nadmiaru wolnych miejsc Stefan zaparkował obok jedynego samochodu osobowego – czarnego BMW.

Gdy tylko wyskoczyłam przez okno, uderzył mnie zapach wampirów i krwi. Mój nos, zwłaszcza w postaci kojota, jest niezwykle czuły, ale, jak każda inna osoba, nie zawsze zwracam uwagę na zapachy. To trochę tak, jakby próbować zrozumieć wszystkie rozmowy jednocześnie w zatłoczonej restauracji. Tylko że tego zapachu nie dało się zignorować.

Może był dość nieprzyjemny, by odstraszyć zwykłych ludzi, i właśnie dlatego parking świecił pustkami.

Spojrzałam na Stefana. Chciałam sprawdzić, czy on też to poczuł, ale on skupił całą uwagę na samochodzie, obok którego zaparkowaliśmy. Gdy tylko poszłam za jego przykładem, dotarło do mnie, że niepokojąca woń wydobywa się z BMW. Jak to możliwe, by samochód bardziej pachniał jak wampir niż sam wampir Stefan?

Nagle mój nos wychwycił coś jeszcze, coś bardziej subtelnego. Instynktownie odsłoniłam zęby, mimo że nie potrafiłam stwierdzić, co było źródłem tego gorzkiego, posępnego zapachu. Gdy tylko dotarł do moich nozdrzy, otoczył mnie i przeniknął wszelkie inne zapachy, aż stał się jedynym, jaki wyczuwałam.

Stefan pośpiesznie obszedł samochód, chwycił smycz i mocno nią szarpnął, by uciszyć moje warczenie. Wyrwałam się i kłapnęłam zębami. Nie byłam jakimś cholernym kundlem, wystarczyło poprosić, żebym się ciszej zachowywała.

– Uspokój się – powiedział, nie patrząc na mnie. Spoglądał w kierunku motelu. Wtedy wyczułam coś jeszcze, ledwie uchwytny aromat, który wkrótce został stłumiony przez gorzką woń. Tym razem jednak udało mi się zidentyfikować zapach, choć czułam go tylko przez ułamek sekundy. Tak pachniał strach – strach stojącego obok Stefana. Pytanie, co potrafiło przestraszyć wampira.

– Chodź – rzucił krótko i ruszył w stronę motelu. Pociągnięcie smyczy przywołało mnie do rzeczywistości.

Kiedy już przestałam się opierać, powiedział szybko i cicho:

– Nie chcę, żebyś się wtrącała, Mercy, bez względu na to, co zobaczysz lub usłyszysz. Nie jesteś w stanie z nim walczyć. Po prostu potrzebuję bezstronnego świadka, który nie da się zabić. Więc udawaj kojota najlepiej jak potrafisz. Jeśli stąd nie wyjdę, idź i opowiedz Pani, o co cię prosiłem i co tutaj widziałaś.

Jak mógł zakładać, że ucieknę przed czymś, co będzie chciało go zabić? Nigdy wcześniej nie mówił w ten sposób ani nie okazywał strachu. Może czuł to samo, co ja, i wiedział, co to było? Zapytałabym, gdybym mogła, ale kojoty miewają problemy z artykulacją.

Podeszliśmy do drzwi z przyciemnionego szkła. Były zamknięte, ale obok znajdował się czytnik kart. Stefan przycisnął do niego palec i migocząca dioda zmieniła kolor z czerwonego na zielony, zupełnie jakby przesunął przez czytnik kartę magnetyczną.

Drzwi otworzyły się bez żadnego protestu i zamknęły tuż za nami z trzaskiem brzmiącym jak wyrok. W wyglądzie korytarza nie było nic, co przyprawiałoby o gęsią skórkę, ale i tak czułam niepokój. Prawdopodobnie udzielało mi się napięcie Stefana – wampiry niełatwo wystraszyć.

Gdzieś w głębi motelu ktoś huknął drzwiami. Podskoczyłam.

Albo Stefan wiedział, w którym pokoju przebywa wampir, albo jego zmysłów nie przytępiała gorzka woń. Prowadził mnie szybko przez długi korytarz i zatrzymał się gdzieś w jego połowie. Zastukał w drzwi, chociaż usłyszałam – a przypuszczalnie Stefan również – że cokolwiek znajdowało się w środku, ruszyło w naszym kierunku, gdy tylko przystanęliśmy.

Po całym tym napięciu wampir, który otworzył drzwi, mógł tylko rozczarowywać. Zupełnie jakbyś przyszedł na występ Pavarottiego, a za kurtyną pojawił się królik Buggs i Elmer Fudd.

Był gładko ogolony, a zaczesane do tyłu włosy związał w zgrabny kucyk. Schludne i czyste ubranie, nieco pomarszczone, wyglądało, jakby dopiero co wyciągnął je z walizki. Jakimś sposobem sprawiał jednak wrażenie zaniedbanego i odpychającego. Był znacznie niższy od Stefana i o wiele mniej przerażający. Punkt dla nas – i bardzo dobrze, skoro Stefan włożył tyle wysiłku w upodobnienie się do Księcia Ciemności.

Koszula z długimi rękawami wisiała na obcym bardziej jak na szkielecie niż na ciele. Jeden z rękawów podwinął się do góry, ukazując ramię tak wychudzone, że widać było zagłębienie pomiędzy kośćmi przedramienia. Nieznajomy lekko się garbił, jakby nie starczało mu sił, by się wyprostować.

Już wcześniej miałam okazję spotkać wampiry inne niż Stefan: przerażające potwory z długimi kłami i płonącymi oczami. Ten wyglądał jak ćpun w tak dalece posuniętym stadium nałogu, że z osoby, którą kiedyś był, nie pozostało prawie nic. Zupełnie lada chwila miał zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie wysuszoną powłokę.

Widok tej fizycznej kruchości nie dodał jednak Stefanowi pewności siebie – jeśli już, to jeszcze bardziej go zaniepokoił. Mnie niepokoiło przede wszystkim to, że przez drażniącą i przenikającą wszystko gorycz nie potrafiłam wyczuć prawie nic więcej; a obcy wampir nie wyglądał na godnego przeciwnika.

– Wieści o twoim przybyciu dotarły do mojej Pani – przemówił Stefan pewnym głosem, może nawet nieco ostrzejszym niż zwykle. – Czuje się rozczarowana, że nie uznałeś za stosowne powiadomić jej, iż będziesz gościem na naszym terytorium.

– Wejdź, wejdź – odparł drugi wampir, odsuwając się o krok od drzwi. – Nie ma potrzeby stać w korytarzu i przeszkadzać ludziom, którzy próbują spać.

Nie potrafiłam stwierdzić, czy nieznajomy wyczuwa strach Stefana. Nigdy nie zdobyłam całkowitej pewności, jak wrażliwy jest węch wampirów – chociaż bezspornie mają lepsze nosy niż ludzie. Obcy nie wydawał się jednak wystraszony prezencją Stefana. Sprawiał wrażenie roztargnionego, jak gdyby nasza wizyta przeszkodziła mu w czymś ważnym.

Przeszliśmy obok zamkniętych drzwi łazienki. Nadstawiłam uszu, ale nic nie usłyszałam, a mój nos chwilowo do niczego się nie nadawał. Stefan zaprowadził nas do odległego końca pokoju, w pobliże rozsuwanych szklanych drzwi, na których zawieszono ciężkie, sięgające aż do podłogi zasłony. Pomijając leżącą na komodzie walizkę, pokój był pusty i zupełnie bezosobowy.

Stefan poczekał, aż nieznajomy zamknie drzwi, po czym powiedział zimnym głosem:

– Dziś w nocy nie ma w tym motelu nikogo, kto próbowałby spać.

Choć ta uwaga wydała mi się dziwna, obcy wampir musiał wiedzieć, co się za nią kryje. Zachichotał, nieśmiało zakrywając dłonią usta w sposób, który bardziej pasował do dwunastoletniej dziewczynki niż do mężczyzny w jakimkolwiek wieku. Zaskoczona próbowałam dociec, jakie znaczenie miał komentarz Stefana.

Z pewnością nie chodziło o to, by zabrzmiał tak, jak zabrzmiał. Żaden wampir przy zdrowych zmysłach nie wymordowałby wszystkich gości motelu. Wampiry są tak samo bezwzględne jak wilkołaki, jeśli chodzi o przestrzeganie zasad, dzięki którym nie rzucają się w oczy – a masowa rzeź zwykle przyciąga sporo uwagi. Nawet jeśli w motelu nie przebywało wielu gości, pozostawali jeszcze pracownicy.

Gdy nieznajomy opuścił rękę, na jego twarzy nie pozostał nawet najmniejszy ślad rozbawienia. Wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Zmiana była tak ogromna, że przez chwilę miałam wrażenie, jakbym obserwowała przedstawienie z udziałem doktora Jekylla i pana Hyde’a.

– Nikogo, kto próbowałby spać? – zapytał zupełnie poważnie, jakby jego wcześniejsza reakcja nie miała miejsca. – Cóż, może masz rację. To jednak nadal w złym tonie trzymać gościa w drzwiach, nieprawdaż? Którym z jej wasali jesteś? – uniósł w górę dłoń. – Zaczekaj, nic nie mów. Pozwól, że sam zgadnę.

Stefan milczał. Po charakterystycznym dla niego ożywieniu nie pozostał najmniejszy ślad. Nieznajomy przeszedł obok niego i zatrzymał się tuż za jego plecami. Powstrzymywana jedynie przez opór smyczy, odwróciłam się, by móc go obserwować.

Wtedy pochylił się i podrapał mnie za uchem.

Zazwyczaj nie mam nic przeciwko dotykowi, ale gdy tylko poczułam na sobie jego palce, wiedziałam, że tym razem jest inaczej. Przygarbiłam się odruchowo, by uciec jego dłoni, i przylgnęłam do nogi Stefana. Mimo że skórę nieznajomego oddzielała od mojej gęsta sierść, i tak odczułam ten dotyk jako nieczysty.

Pozostawił na mnie zapach, i uświadomiłam sobie, że to obcy wydziela nieprzyjemną woń, przez którą nie potrafiłam niczego wyczuć.

– Uważaj – ostrzegł go Stefan, nie patrząc za siebie. – Ona gryzie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Królik (ang. Rabbit) – amerykańska nazwa Volkswagena Golfa I (przyp. red.).

Więzy krwi

Подняться наверх