Читать книгу Znak kości - Patricia Briggs - Страница 8

Rozdział 1

Оглавление

Spojrzałam w lustro. Buźki może nie miałam pięknej, za to włosy długie, gęste i lśniące. Choć skóra na twarzy i rękach pociemniała mi od słońca, a reszta ciała pozostała nieopalona, dzięki karnacji odziedziczonej po ojcu, Indianinie z plemienia Czarnych Stóp, różnica nie była duża. Dwa szwy na ranie, którą opatrzył Samuel, siniak na ramieniu – drobnostki, biorąc pod uwagę, że walczyłam z istotą, która pożerała dzieci i była w stanie ogłuszyć wilkołaka. Ciemny ślad przypominał trochę odnóża czarnego, połyskliwego pająka. Poza tymi niewielkimi uszkodzeniami wyglądałam całkiem znośnie. Dzięki treningom karate i pracy fizycznej byłam w dobrej formie.

W znacznie gorszym stanie znajdowała się moja dusza, ale tej w lustrze nie widziałam. Na szczęście inni także. To właśnie te niewidzialne rany sprawiały, że bałam się wyjść z łazienki i stanąć przed Adamem, który czekał na mnie w sypialni. Choć wiedziałam ponad wszelką wątpliwość, że Hauptman nie zrobiłby nic, czego bym nie chciała – pragnęłam tego już od dawna.

Mogłam mu powiedzieć, żeby odszedł, żeby dał mi trochę czasu. Spojrzałam na kobietę w lustrze, ale tylko odwzajemniła spojrzenie.

Zabiłam mężczyznę, który mnie zgwałcił. Miałabym pozwolić gwałcicielowi na tę ostatnią wygraną? Pozwolić mu zniszczyć mnie, osiągnąć zamierzony cel?

– Mercy? – Adam nie musiał podnosić głosu. Wiedział, że go słyszę.

– Uważaj – zagroziłam, porzucając moje odbicie na rzecz założenia czystej bielizny i znoszonego podkoszulka. – Mam prastary kostur i nie zawaham się go użyć.

– Ten stary kij leży na twoim łóżku – usłyszałam w odpowiedzi.

Kiedy weszłam do sypialni, na łóżku leżał również Adam.

Nie był wysoki, lecz nie potrzebował wzrostu, by robić jeszcze większe wrażenie. Szerokie kości policzkowe, miękkie usta i wyraźnie zarysowany podbródek nadawały wilkołakowi wygląd gwiazdora filmowego. Pod przymkniętymi teraz powiekami kryły się oczy barwy ciemnej czekolady, tylko o ton jaśniejsze od moich. Ciało miał tak piękne jak twarz, choć nie oceniał siebie pod tym kątem. Trzymał formę, bo ciało Alfy jest narzędziem, które zapewnia watasze bezpieczeństwo. Przed Przeistoczeniem parał się żołnierką i mimo upływu czasu było to widać w jego postawie, ruchach i sposobie dowodzenia.

– Po dyżurze Samuel pójdzie spać do mojego domu – poinformował mnie, nie otwierając oczu.

Samuel, czyli mój współlokator, lekarz i wilk‍-samotnik. Dom Adama stał po sąsiedzku. Z dzielących budynki dziesięciu akrów, trzy należały do mnie.

– Mamy dużo czasu na rozmowę.

– Okropnie wyglądasz – oświadczyłam nie do końca zgodnie z prawdą. Rzeczywiście miał ciemne podkowy pod oczami, ale nie wiem, jak potworne musiałyby być okaleczenia, żeby wyglądał okropnie. – Czyżby w stolicy zabrakło hoteli?

Na weekend musiał pojechać do Waszyngtonu, żeby posprzątać bałagan, który po części był moim dziełem. Oczywiście gdyby nie rozszarpał przed kamerą ciała Tima i gdyby nagranie to nie wylądowało na biurku senatora, nie byłoby takiego zamieszania, więc częściowo on też ponosił za to winę.

Jednak głównymi sprawcami kołomyi byli Tim oraz człowiek, który skopiował i przesłał dalej film. Timem zajęłam się osobiście. Problem tego drugiego idioty wziął na siebie Bran, główny przywódca wilkołaków, stojący na czele wszystkich stad. Jeszcze w zeszłym roku wynikiem jego działań byłby niechybnie pogrzeb kretyna. Teraz, kiedy wilkołaki ledwo co ujawniły swoje istnienie, Bran na pewno wykazał się większą powściągliwością. Cokolwiek to w jego wykonaniu oznaczało.

Adam uniósł powieki i spojrzał na mnie. W przyćmionym świetle – włączył tylko małą lampkę przy łóżku – jego tęczówki wydawały się czarne. Na twarzy Hauptmana malowało się zasępienie, którego wcześniej nie dostrzegłam. Wiedziałam, że to ja jestem tego przyczyną. A konkretnie fakt, że nie był w stanie mnie ochronić. Adam należał do ludzi, którzy traktowali takie sprawy niezwykle poważnie.

Ja natomiast uważałam, że sama mogę zadbać o własne bezpieczeństwo. Czasami wymagało to zwrócenia się o pomoc do przyjaciół, ale odpowiedzialność spoczywała jedynie na mnie. Mimo wszystko Adam postrzegał rzecz jako osobistą porażkę.

– Podjęłaś decyzję? – odezwał się.

Pytał o to, czy będę jego towarzyszką. Kwestia ta wisiała w powietrzu od bardzo dawna i miała fatalny wpływ na zdolność Alfy do utrzymania dyscypliny w stadzie. Jak na ironię, właśnie wydarzenia związane z Timem pomogły mi pozbyć się wątpliwości, które od długiego czasu powstrzymywały mnie przed związaniem się z Adamem. W ich wyniku doszłam do wniosku, że skoro potrafiłam się oprzeć działaniu magicznego eliksiru, którym spoił mnie Tim, moc Alfy także nie przemieni mnie w bezwolną marionetkę.

Może powinnam podziękować Timowi, zanim roztrzaskałam mu głowę łomem do wyciągania silników. Adam to nie Tim, ostrzegałam się w duchu. Przypomniałam sobie gniew Adama, kiedy wyważał drzwi do warsztatu, rozpacz, kiedy zmuszał mnie do ponownego wypicia z tego przeklętego kielicha. Prócz mocy odbierania woli czara potrafiła także uzdrawiać, a w tamtym momencie straszliwie po trzebowałam uleczenia. Zadziałało, lecz Adam czuł się jak zdrajca, był przekonany, że go za to znienawidzę. Uczynił to jednak, nie oglądając się na nic. Pomyślałam, że nie kłamał, mówiąc, że mnie kocha. Kiedy, umierając ze wstydu, w kojociej formie wpełzłam pod jego łóżko – składałam to uczucie na karb działania napoju, bo zdawałam sobie sprawę, WIEDZIAŁAM, że mam się czego wstydzić – wydobył mnie stamtąd, karcąco ugryzł w nos za głupotę, a potem tulił w ramionach aż do rana. Później, nie bacząc na moje protesty, zapewnił mi bezpieczeństwo i opiekę stada.

Tim nie żył. Urodził się przegrany. A ja za nic w świecie nie zamierzałam stać się ofiarą takiego nieudacznika. Ani nikogo innego.

– Mercy? – Adam leżał spokojnie na plecach, w pozycji znamionującej bezbronność.

W odpowiedzi zdjęłam koszulkę i rzuciłam na podłogę.

Adam znalazł się przy mnie tak szybko, że nie zdołałam zarejestrować poszczególnych ruchów. W mgnieniu oka okrył mnie trzymanym w ręku szlafrokiem i naraz stałam w jego objęciach, mocno wtulona nagimi piersiami w Adamowy tors. Odchylił głowę, więc twarz przyciskałam do zarośniętego policzka.

– Nie o to mi chodziło – powiedział z napięciem. Serce waliło mu młotem, a mocarne ramiona drżały. – Nie musimy od razu ze sobą sypiać, wystarczyłoby zwykłe „tak”.

Wyczuwałam jego podniecenie, nie potrzebowałam do tego kojociego nosa. Przesunęłam dłońmi po wąskich biodrach, twardym brzuchu, żebrach, wsłuchując się w jeszcze szybsze bicie serca. Pod wpływem delikatnej pieszczoty policzek Adama zwilgotniał od potu. Czułam ruch mięśni, kiedy zacisnął zęby, żar bijący z jego ciała. Dmuchnęłam mu w ucho. Odskoczył, jakbym poraziła go prądem.

Wilkołacze oczy zaskrzyły bursztynowym światłem, a poczerwieniałe usta nabrzmiały. Zrzuciłam szlafrok obok koszulki.

– Niech cię diabli, Mercy. – Z zasady nie przeklinał w obecności kobiet, a ja uznawałam za osobiste zwycięstwo chwile, gdy udało mi się go do tego skłonić. – Nie minął jeszcze tydzień od gwałtu. Nie będę się z tobą kochał, póki nie porozmawiasz z jakimś psychologiem czy terapeutą.

– Nic mi nie jest – zapewniłam, choć pozbawiona nagle jego ciepła poczułam w brzuchu nieprzyjemne łaskotanie.

Adam odwrócił się do mnie plecami.

– Nieprawda. Pamiętaj, kochanie, wilka nie da się okłamać. – Ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Dźwięk brzmiał zbyt mocno, by wziąć go za westchnienie. Gwałtownym gestem poczochrał włosy, dając ujście nadmiarowi energii. Drobne kędziorki, które zawsze strzygł bardzo krótko, dbając, by fryzura była zadbana, nastroszyły się posłusznie. – Co ja wygaduję? – ciągnął, choć nie sądzę, aby pytanie kierował do mnie. – Przecież to Mercy. Wyciąganie z ciebie czegoś osobistego w najlepszym wypadku przypomina rwanie zęba, a nakłanianie, żebyś mówiła o tym obcemu...

Nie postrzegałam siebie jako osoby szczególnie skrytej, wprost przeciwnie, zwykle oskarżano mnie o pyskatość. Samuel nieraz napominał mnie, że pożyję dłużej, jeśli czasem ugryzę się w język.

Czekałam więc w milczeniu, aż Adam zdecyduje, co chce zrobić.

W pokoju było ciepło, ale i tak drżałam, pewnie ze zdenerwowania. Czułam, że jeśli Adam się nie pospieszy, zaraz pobiegnę do łazienki i zwymiotuję. Po tym, jak Tim wlał we mnie hektolitry eliksiru, spędziłam wieki, czcząc porcelanową boginię, więc zaniepokoiłam się wizją składania jej kolejnej ofiary. Adam nie patrzył na mnie, nie musiał. Emocje mają zapach. Odwrócił się zatroskany i jednym spojrzeniem ocenił sytuację. Zaklął cicho, podchodząc i obejmując mnie mocno. Wydając z gardła niskie, uspokajające pomruki, zaczął delikatnie kołysać.

Wciągnęłam w nozdrza woń Hauptmana, jednocześnie usiłując myśleć. Normalnie nie miałabym z tym żadnego problemu. Ale normalnie nie stałam naga w ramionach najseksowniejszego mężczyzny, jakiego znałam.

Źle zrozumiałam jego zamiary.

Na wszelki wypadek postanowiłam się jednak upewnić. Odchrząknęłam.

– To znaczy, kiedy powiedziałeś, że chcesz dzisiaj poznać konkretną odpowiedź na swoją propozycję... nie chodziło ci o seks?

Zatrząsł się ze śmiechu i potarł policzkiem o mój.

– Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że mógłbym brać seks pod uwagę po tym, co wydarzyło się ledwie tydzień temu?

– Myślałam, że tak to działa – wymamrotałam, rumieniąc się.

– Jak długo mieszkałaś ze stadem Marroka?

Dobrze wiedział, jak długo. Chciał tylko uzmysłowić mi własną głupotę.

– Prawie nikt nie rozmawiał ze mną o dobieraniu się w pary – broniłam się. – Właściwie tylko Samuel...

Adam zaśmiał się znowu, tuląc do siebie jedną ręką, zaś drugą delikatnie muskając mój pośladek. Dziwne, wcale nie łaskotało.

– Aha, założę się, że mówił ci prawdę, samą prawdę i tylko prawdę.

Objęłam wilkołaka mocniej, przesuwając dłonie na jego krzyż.

– No, najwyraźniej nie. Czyli potrzebowałeś samej tylko zgody?

– Ze stadem to tak nie zadziała, nie, dopóki się nie zadzieje. Ale pomyślałem, że jeśli Samuel przestanie wchodzić nam w drogę, łatwiej podejmiesz decyzję. Jeśli odrzucisz moją propozycję, będę wiedział, na czym stoję. Jeśli się zgodzisz, mogę czekać na ciebie, aż piekło zamarznie.

Słowa Adama brzmiały rozsądnie, lecz zapach mówił coś innego. Mówił, że rozsądek ma tylko ukoić jego troski, ale myśli wędrują innymi torami.

Nic to. Bliskość wilkołaka, bicie serca, którego rytm przyspieszało pożądanie... Słyszałam kiedyś, że świadomość, iż jest się obiektem pragnień, to najlepszy afrodyzjak. Dla mnie na pewno.

– Wiesz – odezwał się po chwili nadal tym samym dziwnie spokojnym tonem – czekanie wydaje się dużo łatwiejsze, niż jest w rzeczywistości. Musisz mi kazać się odsunąć. Dobrze?

– Uhm. – Jego bliskość oczyszczała mnie z pozostałości po Timie lepiej niż jakikolwiek prysznic. Jednak działało to tylko wtedy, gdy mnie dotykał.

– Mercy...

Wsunęłam palce za pasek spodni, lekko drapiąc paznokciami nagą skórę.

Coś tam jeszcze mruknął, ale nawet sam siebie nie słuchał. Pochylił ku mnie twarz. Spodziewałam się powagi, a zamiast niej ogarnęła mnie radość, gdy skubnął moją wargę. Koniuszki zębów wywołały falę mrowienia, która dotarła do opuszków palców, a potem wzdłuż nóg aż po końce stóp. Miały moc te jego zęby.

Sięgnęłam drżącą ręką do guzika spodni Adama, ale nagle poderwał głowę i powstrzymał mnie dłonią.

Wtedy także usłyszałam ten dźwięk.

– Niemiecki samochód.

Westchnęłam rozczarowana.

– Szwedzki – sprostowałam. – Czteroletnie volvo. Szare.

Spojrzał na mnie ze zdumieniem, które jednak szybko przerodziło się w zrozumienie.

– Wiesz, kto to.

Jęknęłam, wtulając się w niego.

– Niech to cholera jasna. Zapomniałam. Wszystko było w gazetach.

– Kto to, Mercy?

Opony zachrzęściły po żwirze, omiatając reflektorami okna.

– Moja mama. Ma niewiarygodne wyczucie czasu. Mogłam przewidzieć, że przeczyta o... tym. – Nie chciałam nazywać po imieniu tego, co mi się stało, tego, co zrobiłam Timowi, tym bardziej na głos. A już na pewno nie tuląc się prawie naga do Adama.

– Nie zadzwoniłaś do niej.

Potrząsnęłam głową. Powinnam i miałam tego świadomość. Jednak nie mogłam się zdobyć na telefon.

Adam uśmiechał się.

– Ubieraj się. Zatrzymam ją, póki nie będziesz gotowa.

– Nie ma takiej możliwości, żebym kiedykolwiek była na to gotowa.

Spoważniał i wsparł czoło o moje.

– Wszystko będzie dobrze, Mercy.

Wyszedł z sypialni w chwili, gdy zadźwięczał dzwonek do drzwi. Odgłos powtórzył się jeszcze dwukrotnie, zanim otworzył, a nie ociągał się przecież.

Chwyciłam ubrania, gorączkowo usiłując przypomnieć sobie, czy w zlewie leżą brudne naczynia. Tym razem ja miałam zmywać. Gdyby to była kolej Samuela, nawet bym o tym nie pomyślała. Głupio zastanawiać się nad tym w takiej chwili, przecież matka nie zwróci uwagi na pełen zlew. Ale przynajmniej skupiłam się na czym innym niż panikowaniu.

Nawet nie brałam pod uwagę telefonu do niej. Może za jakieś dziesięć lat nadszedłby taki moment.

Naciągnęłam spodnie i nerwowo zaczęłam szukać stanika.

– Tak, wie, że pani przyjechała – mówił Adam gdzieś blisko, w zasadzie jakby opierał się o drzwi do sypialni. – Zaraz wyjdzie.

– Nie wiem, za kogo pan się uważa – głos matki brzmiał groźnie – ale jeśli natychmiast nie zejdzie mi pan z drogi, to nie będzie miało znaczenia.

Adam był Alfą lokalnej watahy. Był twardy. I brutalny, jeśli sytuacja tego wymagała. Ale z moją matką nie miał najmniejszych szans.

– Stanik, stanik, stanik – szeptałam gorączkowo, wydobywając jakiś z kosza na brudy i zakładając tak szybko, że pewnie zdarłam sobie przy okazji pół skóry z pleców. – Koszulka, koszulka. – Przegrzebałam szufladę, znalazłam dwie i obie odrzuciłam. – Czysta koszulka, czysta koszulka.

– Mercy? – zawołał Adam nieco rozpaczliwie. Aż nazbyt dobrze wiedziałam, co teraz przeżywa.

– Zostaw go, mamo! Już wychodzę!

Zdenerwowana omiotłam sypialnię wzrokiem. Przecież przed chwilą miałam na sobie czystą koszulkę. Tyle że zaginęła w akcji poszukiwania stanika. Wreszcie udało mi się znaleźć T‍-shirt z napisem „1984: RZĄD DLA IDIOTÓW” na plecach. Był w miarę czysty, w każdym razie nie woniał zbyt intensywnie. Plama oleju na rękawie robiła wrażenie niespieralnej.

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Musiałam zanurkować pod ramieniem Adama, który blokował wejście.

– Cześć, mamo – rzuciłam pogodnie. – Widzę, że poznałaś już mojego... – Kogo? Towarzysza? Tego matka nie musiała wiedzieć. – Adama.

– Mercedes Atheno Thompson – warknęła matka. – Wyjaśnij, proszę, dlaczego o tym, co ci się przytrafiło, musiałam przeczytać w gazetach?

Unikałam jej wzroku, ale skoro zwróciła się do mnie w pełnym brzmieniu moich obu imion oraz nazwiska, nie miałam wyboru.

Moja mama mierzy sobie metr pięćdziesiąt... Po prostu metr pięćdziesiąt. Jest tylko siedemnaście lat starsza ode mnie, a to oznacza, że jest przed pięćdziesiątką. W dodatku wygląda na trzydzieści. Nadal może nosić sprzączki tytularne z mistrzostw slalomu beczkowego na starych, oryginalnych paskach. Zwykle jest blondynką – to chyba jej naturalny kolor włosów – choć często zmienia odcień farby. Tym razem była rudawa. Do tego ma wielkie, niebieskie, niewinne oczęta, odrobinę zadarty nos oraz pełne, kształtne usta.

Przy obcych czasami gra głupią blondynkę. Trzepoce rzęsami i mówi głębokim głosem, który maniacy starych filmów skojarzyliby z “Pół żartem, pół serio” bądź “Przystankiem autobusowym”. Z tego, co wiedziałam, matka nigdy nie musiała własnoręcznie zmieniać koła.

Gdyby ostry gniew w głosie nie miał na celu pokrycia tego, co wyzierało z jej oczu, odpowiedziałabym na tę samą nutę. Jednak wzruszyłam tylko ramionami.

– Nie wiem, mamo. Po tym, jak to się stało... Przez parę dni pozostawałam w kojociej formie. – W wyobraźni zobaczyłam groteskowy obraz siebie dzwoniącej do niej. „Posłuchaj, nie uwierzysz, co mi się dzisiaj przydarzyło...”

Zajrzała mi w oczy, w których dostrzegła chyba więcej, niżbym chciała pokazać.

– Jak się czujesz?

Już miałam powiedzieć, że dobrze, ale lata spędzone wśród istot wyczuwających kłamstwo nosem nauczyły mnie prawdomówności.

– Raczej nieźle. – Znalazłam kompromis. – Pomaga trochę myśl, że nie żyje. – Ucisk w piersiach był upokarzający. Dałam sobie już tyle czasu na użalanie, ile mogłam.

Mama, jak każdy dobry rodzic, mogła przytulić swoje dziecko, ale jej nie doceniałam. Wiedziała, jak ważne jest, by stąpać twardo po ziemi. Prawą dłoń zacisnęła w pięść tak mocno, że aż pobielały jej knykcie, ale odezwała się dziarskim tonem.

– W porządku. – Zupełnie jakby to kończyło temat. Nie łudziłam się, wiedziałam, że wróci do tego później, gdy zostaniemy same. Zwróciła anielskie oczy na Adama. – Kim pan jest i co pan robi u mojej córki o jedenastej w nocy?

– Mamo, nie mam szesnastu lat! – obraziłam się. – Mogę sobie przyjmować kogo chcę, nawet na całą noc.

Oboje, i matka, i Adam mnie zignorowali.

Adam nie ruszył się z miejsca przy framudze, przyjmując tylko swobodniejszą pozę. Chciał w ten sposób pokazać matce, że czuje się w moim domu jak u siebie i ma prawo powstrzymać ją przed wejściem do sypialni. Uniósł brew, a kiedy zaczął mówić, w jego głosie nie było już słyszalnej wcześniej nuty paniki.

– Nazywam się Adam, Hauptman i mieszkam tu, po sąsiedzku.

Spojrzała na niego spode łba.

– Alfa, tak? Ten rozwodnik z nastoletnią córką?

Obdarował ją jednym ze swoich niespodziewanych uśmiechów. Od razu wiedziałam, że podbiła właśnie jego serce. Wyglądała ślicznie, kiedy się złościła, a mało kto posiadał tyle animuszu, by mu się postawić. Nagle doznałam objawienia. Gdybym naprawdę chciała, żeby się ode mnie odczepił, zabierałam się do tego całkiem od złej strony. Wystarczyłoby uśmiechać się słodko i trzepotać rzęsami. Opryskliwe jędze wyraźnie go pociągały. Był tak zapatrzony na moją nadąsaną matkę, że nie zauważał nadąsanej mnie.

– Tak jest, proszę pani. – Adam porzucił ościeżnicę, przechodząc do saloniku. – Cieszę się, że mogłem cię w końcu poznać, Margi, Mercy tyle o tobie opowiada.

Nie miałam pojęcia, co matka mogłaby odpowiedzieć, bez wątpienia coś uprzejmego. Jednak nie zdążyła otworzyć ust, ponieważ przy akompaniamencie odgłosu przypominającego chrzęst jajka upadającego na beton pomiędzy nią a Adamem, tuż nad podłogą, pojawiło się coś. Coś miało gabaryty człowieka, było czarne i suche. Opadłszy na dywan, zaczęło wydzielać silną woń spalenizny, starej krwi i gnijących trupów.

Przyglądałam się temu dłuższą chwilę, usiłując dopasować obraz do informacji odbieranych nosem. Nie pomogła nawet świadomość, iż niewiele cosiów mogło ot tak pojawić się w moim salonie, nie korzystając z drzwi. Dopiero strzępy zielonej koszulki z resztkami znajomego obrazka zada doga niemieckiego pozwoliły mi w tym poczerniałym łachmanie rozpoznać Stefana.

Uklękłam przy nim i wyciągnęłam rękę, lecz zaraz cofnęłam ją w obawie, że uszkodzę go jeszcze bardziej. Nie ulegało wątpliwości, że jest martwy, choć w przypadku wampira sprawa nie musiała być ostateczna.

– Stefan? – spróbowałam.

Nie tylko ja podskoczyłam, gdy chwycił mnie za przegub. Sucha, spękana skóra na jego dłoni drażniła nieprzyjemnie w dotyku.

Ze Stefanem przyjaźnię się, odkąd zamieszkałam w Tri‍-Cities. Jest czarujący, zabawny, wielkoduszny – nawet jeśli przecenia moją wyrozumiałość wobec zabijania niewinnych ludzi w mojej obronie.

Mimo tego wiele wysiłku włożyłam, by nie wyrwać się i nerwowo nie zetrzeć dotyku szorstkiej skóry wampira z mojej ręki. Fuj. Fuj. Fuj. Poza tym byłam przerażona, że ten uścisk sprawia mu ból, a jego ciało popęka i odpadnie.

W szparze poczerniałych powiek ukazały się naraz tęczówki, karminowe, nie brązowe. Usta rozchyliły się i zamknęły dwukrotnie, nie wydobył się z nich jednak żaden dźwięk. A potem palce Stefana zacisnęły się na mojej ręce tak mocno, że mimo chęci nie zdołałabym jej już wyswobodzić. Uczynił wdech, żeby coś powiedzieć, ale coś poszło nie tak, bo usłyszałam świst w okolicy żeber, gdzie nie powinno być żadnej drogi odpływu powietrza.

– Ona wie – wydukał obcym głosem, suchym, zachrypłym. Uniósł moją dłoń ku ustom i ostatnim tchnieniem wyrzucił z siebie: „Uciekaj”. Z tym słowem osoba, która była moim przyjacielem, zniknęła, ogarnięta odbijającym się na obliczu przemożnym głodem.

Spojrzawszy w jego oczy, uznałam, że należało skorzystać z tej ostatniej rady – szkoda, że na to było już za późno. Nie spieszył się, lecz nie miałam szans, brakowało mi siły wilkołaka czy wampira o nadnaturalnej mocy, żeby się uwolnić.

Dobiegł mnie szczęk przeładowywanej broni. Zerknąwszy w bok, ujrzałam matkę celującą w Stefana z zaskakującego glocka. Był czarno‍-różowy. Pistolet Barbie. Słodki i zabójczy.

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją pospiesznie. Matka wypaliłaby bez chwili wahania, uznając, że znajduję się w niebezpieczeństwie.

W normalnych okolicznościach nie przejęłabym się, że ktoś zamierza strzelić do Stefana, kule nie są szczególnym zagrożeniem dla wampirów, jednak Stefan był w fatalnym stanie.

– On jest po naszej stronie. – Trudno brzmieć przekonująco, kiedy „stronnik” wykazuje tak żarłoczne zamiary, ale starałam się.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Znak kości

Подняться наверх