Читать книгу Tajemnica Sary H - Paulina Wróbel - Страница 5

Оглавление

PROLOG

Im więcej przybywało zmarszczek na twarzy niegdyś najsłynniejszej filmowej aktorki, tym szybciej gasły jej sława i popularność. Nazwisko Lindberg coraz rzadziej pojawiało się w gazetach, a nawet na tych szmatławych internetowych portalach plotkarskich, którymi upadła gwiazda jeszcze niedawno tak bardzo gardziła. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek to powie, ale naprawdę tęskniła za czasami, kiedy jej twarz nie schodziła z pierwszych stron, a – choć sama nie umiała się do tego przyznać – było to już dobrych parę lat temu.

Na szczęście miała kogo obwiniać za swoje niepowodzenia – jej wierny agent, czasem szofer, a podczas cichych dni w małżeństwie nawet i kochanek, Andrzej Tkacz, pokornie znosił wszystkie dotkliwe docinki i humory.

– Nie pal tyle, Małgorzato, wiesz, jak to koszmarnie działa na cerę – powiedział, nie odrywając wzroku od wyboistej drogi, po której z lekkim trudem sunęło wysłużone audi.

Lindberg, zamiast posłusznie wyrzucić niedopałek za okno, strzepnęła tylko nonszalancko popiół z papierosa. Przyjrzała się w lusterku swojej czterdziestojednoletniej twarzy, jakby spodziewała się dostrzec kolejne oznaki starzenia. Uśmiechnęła się z zadowoleniem do swojego odbicia, a jej duże, różowe usta wyciągnęły się w łuk, ukazując rząd równych, wybielonych zębów. Kości policzkowe (które notabene Małgorzata poprawiła sobie trzy lata temu) nadal wyglądały pociągająco, a te drobne zmarszczki wokół ciemnobrązowych, hipnotyzujących oczu tylko dodawały jej uroku. Kobieta zachwycała się w myślach swoim nowym, gładkim czołem – wstrzyknięto jej dokładnie tyle botoksu, by odjąć kilka lat, a przy tym nie tyle, by zupełnie uniemożliwić wyrażanie emocji.

– Dym konserwuje – rzuciła do Andrzeja, zaciągając się po raz kolejny.

Denerwowała się castingiem. Powtarzała w myślach krótkie przemówienie, które przygotowała sobie specjalnie na tę okazję. Reżysera filmu znała od lat, grywała u niego kilkukrotnie, ale od pewnego głośnego skandalu musiała wycofać się na jakiś czas z życia publicznego, więc ich kontakty nieco się rozluźniły. Kiedyś nie musiałaby się poniżać, konkurując z setką niedoświadczonych i o wiele brzydszych od niej aktoreczek, ale niestety czasy się zmieniły.

W show-biznesie nie ma miejsca na przyjaźnie. Jeśli Marek chciał zrobić dobry film, musiał przede wszystkim dobrze dobrać aktorów. A Małgorzata za wszelką cenę chciała udowodnić, że jej wiek nie ma znaczenia i naprawdę da sobie radę z odegraniem roli trzydziestoletniej bizneswoman u progu kariery.

Dziura, w której odbywał się casting, miała trudną do zapamiętania nazwę, ale Lindberg sądziła, że o wiele ważniejsze jest zapamiętanie kluczowych szczegółów ze scenariusza. Od razu upatrzyła sobie pierwszoplanową rolę Jowity, która po pokonaniu wielu życiowych zakrętów odnajduje wreszcie spokój u boku ukochanego mężczyzny, a przy tym zaczyna spełniać się zawodowo po latach niepowodzeń. Małgorzata odnajdywała wiele podobieństw między sobą a Jowitą i od tego faktu właśnie zamierzała rozpocząć swoją krótką mowę.

– To rola stworzona dla mnie! – miała przekonywać, starając się przy tym brzmieć świeżo i nie dać po sobie poznać, że te zdania układała w głowie tygodniami. – Wiem dokładnie, co znaczy podnieść się po wielkim upadku i wrócić do gry z podniesionym czołem. Wiem, czym jest prawdziwa miłość i jakie przeciwności musi pokonać, by trwać całe życie! Nikt nie zagra tego lepiej ode mnie, ponieważ ja mam tę jedyną przewagę nad moimi rywalkami... Ja w ogóle nie będę musiała grać. Ja to po prostu czuję.

Na koniec miała zamiar przytknąć dłoń do serca, przymykając skromnie oczy. Nie wyobrażała sobie innego biegu wydarzeń. Już wkrótce jej twarz znów pojawi się na billboardach, okładkach gazet i w relacjach z bankietów. Wszyscy będą mówili o Małgorzacie Lindberg.

– Nie możesz trochę przyspieszyć? – zapytała niecierpliwie. Była umówiona z Markiem dopiero na pierwszą, ale chciała się jeszcze odświeżyć i dopracować makijaż.

Andrzej spojrzał posępnie na prędkościomierz. Jego stare audi ledwo ciągnęło, ale na samą myśl, że miałby zignorować sugestię Małgorzaty, na czole mężczyzny pojawiły się krople potu, sięgające niemalże sporej łysiny na czubku głowy. Nawet okulary zsuwały mu się nieposłusznie z nosa.

– Będziemy na czas, nie martw się. Zdążysz się przygotować, a potem pójdziesz spokojnie na spotkanie z Markiem. Tak swoją drogą, czy on wszystkie aktorki przesłuchuje podczas lunchu? To trochę niecodzienne.

Małgorzata z wyćwiczoną nonszalancją odgarnęła kosmyk ciemnokasztanowych włosów. Rozparła się wygodnie w fotelu pasażera i mruknęła:

– Oczywiście, że nie! Tym bardziej uważam, że to całe przesłuchanie to tylko formalność. Pic na wodę!

Andrzej pokiwał z zadowoleniem głową. Cieszył się. I to wcale nie dlatego, że lubił (a może nawet kochał – chociaż nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą) Małgorzatę. O ile w ogóle dało się lubić taką apodyktyczną, podłą i złośliwą babę. Każde z zer na jej koncie przekładało się na zyski także i dla niego.

– Z pewnością masz rację – odpowiedział mechanicznie, wrzucając lewy kierunkowskaz. Już przyzwyczaił się do tego, by kilka razy w ciągu dnia rzucać komentarzami w rodzaju: „Wyjątkowo uroczo dziś wyglądasz”, „Nie byłbym w stanie wyrazić tego lepiej” albo „Jesteś niezastąpiona”. Wtedy Małgorzata stawała się o wiele bardziej znośna, czasem prawie miła. Momentami Andrzej czuł się niczym magiczne zwierciadło w bajce o Królewnie Śnieżce. Może z tą różnicą, że tamto było na tyle głupie, by zawsze mówić prawdę.

Kolejne kilka kilometrów przejechali w całkowitym milczeniu. Gdy jednak niekończące się lasy liściaste ustąpiły miejsca starym kamieniczkom i uroczym, małym sklepikom, Andrzej postanowił się wreszcie odezwać:

– Już prawie dojeżdżamy.

Małgorzata otworzyła oczy i usiadła prosto. Z twarzą zawodowego pokerzysty przyglądała się mijanym budynkom i choć gdzieś w głębi serca jej agent miał nadzieję, że być może zauroczy ją piękna architektura, to tak naprawdę dobrze wiedział, co za chwilę usłyszy.

– Czy ten Marek już do reszty ocipiał? On naprawdę ma zamiar kręcić Głos z mego serca w tej zapyziałej norze?!

– Przecież dobrze wiedziałaś, że akcja toczy się w małym miasteczku – zauważył Tkacz, choć sam wielokrotnie przyznawał w duchu, że postać ambitnej bizneswoman w takim otoczeniu jest nieco niewiarygodna.

– Ale nie na wsi! – ryknęła Lindberg tak głośno, że Andrzej na moment stracił słuch w prawym uchu.

– Marek chciał, by prócz fabuły romantyczne było także otoczenie. Spójrz tylko na ten piękny pensjonat! – wykrzyknął Tkacz głosem ociekającym od fałszywej ekscytacji.

Małgorzata rzuciła okiem na kremowe ściany starej kamienicy. Tuż nad wejściem złote litery układały się w napis: Pensjonat Klementynka. Usta Małgorzaty wymówiły bezgłośnie tę żałosną i pretensjonalną jej zdaniem nazwę, krzywiąc się przy tym tak, jakby wypluwały oślizgłą ropuchę.

Andrzej tymczasem wyciągnął z bagażnika dwie pokaźne walizki swojej podopiecznej oraz własną starą torbę. Małgorzata wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne, zgodnie ze starym przyzwyczajeniem z czasów, kiedy to zaraz po tym, jak wysiadała z samochodu, dopadał ją tłum łowców autografów. Tym razem jednak nikt się nawet nie zatrzymał, a ona zwracała uwagę jedynie swoimi drogimi okularami, noszonymi w pochmurny, wrześniowy dzień.

Nie czekając na Andrzeja, wysiadła z samochodu, obciągnęła dopasowaną bordową spódnicę i krokiem pełnym gracji podążyła do Klementynki. Drzwi nie otwierały się automatycznie, co samo w sobie było już jakąś kpiną i parodią pensjonatu, ale co gorsza – nie stał przy nich portier witający gości. Kto wniósłby jej walizki, gdyby nie miała swojego sługusa?! Lindberg pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nią, a przy tym kompletnie zapomniała o swoim towarzyszu, którego nos ucierpiał w zderzeniu z zimną szybą. Andrzej rozcierał twarz, wypuściwszy z rąk swoją jedyną torbę. Na szczęście szok spowodowany uderzeniem nie ogłupił go na tyle, by spróbował choć na chwilę stracić kontrolę nad walizką swej podopiecznej.

Małgorzata oceniła wystrój pensjonatu jako skrajnie kiczowaty. Białe żyrandole z kwiecistym ornamentem, niecierpki stojące na parapetach i paprotki wiszące na ścianach... To wszystko sprawiło, że aż zadrżała z obrzydzenia. Żałowała, że jej zamszowe szpilki muszą dotykać tych okropnych płytek, układających się we wzór beżowo-brązowej szachownicy.

Co za tragedia! – pomyślała, podchodząc do młodej, uśmiechniętej dziewczyny oczekującej w recepcji.

– Witam w Pensjonacie Klemetynka – zawołała dziewczyna. Miała na piersi złotą plakietkę z imieniem SARA. – W czym mogę pani pomóc?

– Poproszę o klucz do mojego pokoju – odparła Małgorzata, zsuwając z nosa okulary i wkładając je chwilowo za krawędź bluzki.

– Pani nazwisko...?

Lindberg przewróciła oczami. Co za upokorzenie! W recepcji wita ją jakaś mała smarkula, która nawet nie ma pojęcia, kto przed nią stoi! Nie mogła się doczekać, kiedy poskarży się Markowi.

Ale nie, lepiej nie. Niech stary żyje sobie w błogiej nieświadomości i myśli, że wszyscy nadal ją kochają i pamiętają.

– Lindberg. Małgorzata Lindberg – powiedziała z godnością. Smarkula pewnie zaraz się opamięta i zacznie ją przepraszać, słysząc to sławne nazwisko.

Jednak na Sarze nie zrobiło ono najmniejszego wrażenia. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ukazując rząd prostych, ale domagających się wybielenia zębów. (No, ale jej można wybaczyć – pomyślała łaskawie Lindberg. – Jest w końcu tylko zwykłą śmiertelniczką), po czym zapytała:

– Mogę prosić o pani dowód albo jakikolwiek inny dokument ze zdjęciem?

– To jakiś chory żart, prawda? – wycedziła Małgorzata przez zęby, na co Sara zaśmiała się nerwowo.

– Nie rozumiem... Co pani ma na myśli?

– Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę, z KIM rozmawiasz?!

Dziewczyna odgarnęła z twarzy kosmyk bardzo jasnych, niemalże białych włosów, a jej oczy wytrzeszczyły się ze zdenerwowania.

– Z Małgorzatą Lindberg, prawda?

– Oczywiście, że tak, ty mała gówniaro, ale czy ty w ogóle wiesz, kim jestem?! – krzyknęła Małgorzata, chwytając dziewczynę za kołnierz koszuli. Plakietka z imieniem wbijała jej się przy tym w kciuk.

Za jej plecami rozległy się nerwowe szepty, ale nie dbała o to.

– To Marek ci kazał, tak? Stary kawalarz! – zaśmiała się nagle, klepiąc Sarę po ramieniu. – Prawie się nabrałam! Byłaby z ciebie niezła aktoreczka, kochaniutka!

Jednak jeden rzut oka na Sarę wystarczył, by domyślić się, że dziewczyna nie brała udziału w żadnej grze, a na domiar złego ona nawet nie ma pojęcia, o jakim Marku mowa. Jej ręce drżały jak u narkomana na głodzie i pewnie jeszcze kilka chwil, a Małgorzata oskarżyłaby ją o ćpanie. Taa, to by wiele wyjaśniało.

– Uspokój się, zarezerwowałem pokój na mnie. – Usłyszała za sobą aksamitny, męski głos. Sekundę później poczuła mocny zapach perfum Andrzeja, które zazwyczaj ją irytowały, ale tym razem zadziałały wyjątkowo kojąco. – Andrzej Tkacz – rzucił w stronę recepcjonistki, podając dowód osobisty.

– Jeden pokój?! – syknęła Małgorzata.

– Och, daj spokój, przecież to nie pierwszy raz. Zresztą, tak jest taniej.

Uszy Małgorzaty zapłonęły krwistą czerwienią. Owszem, minęły już czasy, kiedy nie musiała wcale liczyć się z pieniędzmi, ale czy ta mała cizia musi o tym wiedzieć?!

Sara wyciągnęła spod lady staroświecki klucz z podłużnym, drewnianym breloczkiem, na którym widniał numer pokoju, i położyła go dokładnie pomiędzy Małgorzatą a Andrzejem. Lindberg szybkim ruchem nakryła swą dłonią rękę recepcjonistki.

Dopiero kiedy dotknęła tej młodziutkiej skóry, uderzyło ją, jak bardzo jest już stara. Mogła sobie wstrzykiwać botoks, gdzie tylko się dało, robić odmładzające pasemka i używać całej masy kremów, a jednak prawda i tak wyjdzie na jaw... Dotykając delikatnej, alabastrowej skóry i patrząc na swoją czterdziestojednoletnią łapę, poczuła tak silną nienawiść do Sary, że miała ochotę ją zabić.

– Obiecuję ci, że twój szef usłyszy o twojej skandalicznej niekompetencji. Jak się nazywasz, mała?!

Dziewczyna zerknęła z przerażeniem na plakietkę, jakby ze strachu zapomniała swojego nazwiska. Po kilku sekundach wymówiła wreszcie drżącymi wargami:

– Sara... Sara Hansson.

[...]


Tajemnica Sary H

Подняться наверх