Читать книгу Samotna gwiazda - Paullina Simons - Страница 8

1
Koń szaleństwa

Оглавление

Chloe wracała do domu autobusem, który przejeżdżał właśnie przez tory kolejowe. Siedziała sama i marzyła o plażach Barcelony i być może o pożądliwych spojrzeniach obcego mężczyzny. Próbowała wyrzucić z pamięci Blake’a, Masona i Hannah, którzy, przerywając sobie nawzajem, zupełnie jakby grali w pijanego twistera, kłócili się o to, czy napisanie opowiadania dla pieniędzy jest właściwe czy niewłaściwe. Nuty i fragmenty tekstów piosenek kłębiły się jej w głowie, tworząc bezładny chaos. „Na deptaku ukochany wziął mnie za rękę i powiedziałam, będę cię kochać na wieki” – aż przez wszystko przebił się nagle niezrównany okrzyk Queen „Barcelonaaaaaaa...!”.

Przyłożyła dłoń do szyby. Autobus dojechał już prawie do ich drogi. Może wreszcie skończy się ta psychodrama. Za brudnymi szybami, zachlapanymi przez niedawny deszcz, za torami kolejowymi, w pobliżu wysokich topoli Chloe zauważyła wyblakły billboard z gigantyczną tęczą, który dwaj mężczyźni w białych kombinezonach pracowicie zaklejali reklamą odnowionego kurortu Mount Washington w Górach Białych.

Zanim autobus go minął, miała dość czasu, by dojrzeć napis na zasłanianym plakacie. „Johnny chwyć za broń”. Mogła teraz się zastanawiać, choć niestety nie w idealnej ciszy, jakie filozoficzne przesłanie kryje się w zaklejanej tęczy.

W ostatniej chwili przypomniała sobie, co to za logo. Użyto go w reklamie lombardu i sklepu z bronią Samotna Gwiazda we Fryeburgu. Wprawdzie nie znalazła odpowiedzi na najważniejsze pytanie, lecz przynajmniej na to najbardziej naglące.

– Co za idiota uznał, że tęcza to odpowiednie logo dla lombardu i sklepu z bronią? – dopytywała się matka Hannah. Rozgoryczona życiem i mężczyznami, zastawiła tam swój pierścionek zaręczynowy. Dostała siedemdziesiąt dolarów, za które zabrała Chloe i Hannah na homara w North Conway.

Potem wszystkie cierpiały z powodu zatrucia pokarmowego. To tyle, jeśli chodzi o tęczę.

Czy to nazywają karmą?

A może to po prostu zwykła kolej rzeczy?

Punktualnie za dwadzieścia czwarta po południu mały niebieski autobus zatrzymał się – wyjątkowo wolno i ostrożnie – przy sosnach na początku Wake Drive, gruntowej drogi następnej za inną gruntową drogą oznaczoną kamieniem, na którym namalowano czarnego wieloryba. Czworo nastolatków zeskoczyło w kurz.

Ponieważ nadszedł maj i zrobiło się prawie ciepło, byli ubrani jak typowe nastolatki z prowincji – w dżinsy i koszule w kratę. Choć trzeba uczciwie przyznać, że nosili takie ubrania bez względu na pogodę.

Tylko w ich wszechświecie pięciominutowa przemowa pani Mencken o dorocznym konkursie na opowiadanie pod koniec lekcji angielskiego tuż przed lunchem – kiedy ani jedna dusza w klasie nie zwracała uwagi na nic poza burczeniem w brzuchu – mogła wzbudzić w Blake’u i Masonie poczucie, że są pisarzami, a nie zajmują się wywozem rupieci.

– Najważniejszy jest bohater – powiedziała stanowczo Chloe do pyłu na drodze. – To bohater tworzy opowieść.

Półtora kilometra drogi, na której końcu mieszkali, wiodło w dół pomiędzy sosnami. Droga wiła się przez gęsty las, była coraz węższa, przekraczała tory kolejowe, okalała małe jezioro i kończyła się sosnowymi igłami i bezładem. Nie była już drogą, lecz pyłem. Tam właśnie mieszkali. Na końcu drogi.

Chloe i Mason, Hannah i Blake. Dwie pary, dwóch braci, dwie najlepsze przyjaciółki. Niska i wysoka dziewczyna i dwóch krzepkich chłopaków. No, przynajmniej Blake był krzepki. Przez ostatnie kilka lat, od czasu, gdy ich ojciec złamał sobie kręgosłup, zadziornego Masona interesował tylko sport. Był środkowym drużyny piłkarskiej i grał na pozycji łącznika w szkolnej reprezentacji baseballu. Blake miał ospałe ciało człowieka, który mieszka w wiejskim miasteczku i może zrobić wszystko: podnieść, zbudować, prowadzić furgonetkę. Jego falujące gęste włosy od miesięcy nie widziały nożyczek, twarz pokrywał tygodniowy zarost. Brązowe buty timberlandy były brudne, a pasek miał sześć lat. Za duża koszula w kratę należała do ojca. Levisy były używane. Jasnobrązowe oczy strzelały dookoła, tańczyły, śmiały się.

Młodszy brat wyglądał przy nim jak dziecko napuszonych arystokratów. Włosy Masona były w nieładzie, lecz był to nieład zamierzony. Artystyczny. W przeciwieństwie do Blake’a, który zrywał się z łóżka i potargany pędził do szkoły, Mason wstawał wcześnie i pracowicie układał fryzurę. Dziewczęta uwielbiały jego włosy i stale dogryzały Chloe. Och, Chloe, ćwierkały, ależ z ciebie szczęściara, możesz przegarniać je palcami, kiedy tylko zapragniesz. Mason golił się codziennie i nie nosił koszul w kratę, lecz czarne i szare podkoszulki. Był monochromatyczny i miał zawsze świeżo uprane dżinsy. Nosił adidasy i nie rąbał drewna, bo grał w piłkę. Ze szczupłą sylwetką, intensywnie niebieskimi oczami i poważną, łagodną twarzą nie wyglądał na brata Blake’a. Co więcej, w przeciwieństwie do niego był małomówny. Kiedy w milczeniu ujmował dłoń Chloe, zawsze robił to z czułością. Nie ciągnął, nie szarpał, nie domagał się od niej reakcji. Był dżentelmenem. Co nie oznacza, że Blake nie próbował zachowywać się jak dżentelmen wobec Hannah. Przypominał jednak bardzo owczarka alzackiego, którego kiedyś miał. Dyszał, bezczelnie wnosił błoto na podłogę, wszędzie zostawiał ślady lodów i keczupu, biegał przez cały dzień. Jego nieustanne wybryki można było kwitować tylko podszytą rozdrażnieniem czułością.

Obok Blake’a szła Hannah.

Choć Chloe uważała, że jest lekko androgyniczna z tą swoją wysoką chłopięcą sylwetką – szczupłe biodra, brak wcięcia w talii, drobne piersi, krótkie włosy zawsze zaczesane do tyłu – inni ludzie, a zwłaszcza chłopcy, nie podzielali tej opinii. Jej twarz była opalizująca i wyszorowana do czysta, z symetrycznymi, harmonijnymi rysami i spojrzeniem tak prostym, jak jej szczupłe biodra. Oczy, brązowe i nieruchome, były poważne i szacujące, co sprawiało, że Hannah wyglądała, jakby była zaangażowana – jakby słuchała. Chloe wiedziała, że to tylko pozory: spokojne spojrzenie pozwalało Hannah zatracić się we własnych myślach. Nosiła makijaż, na który raczej nie mogła sobie pozwalać, lecz starała się sprawiać wrażenie, jakby tylko spryskała twarz wodą i, voilà, idealnie. Poruszała się z gracją i stąpała jak balerina.

Przed wysokim lustrem w swoim pokoju ćwiczyła arabeski i podskoki w nadziei, że pewnego dnia przestanie rosnąć, a rodziców będzie stać na lekcje baletu. W końcu dostała swoje lekcje w ugodzie rozwodowej, lecz wtedy mierzyła już sto siedemdziesiąt osiem centymetrów i była zbyt wysoka, by mógł ją podnieść ktokolwiek poza Blakiem, który zdecydowanie nie był tancerzem.

Hannah poruszała się i mówiła z pełną dystansu elegancją, jakby nie pasowała do Fryeburga w stanie Maine. Wyobrażała sobie, że nie pasuje nawet do tego kraju. Nosiła baletki, na miłość boską! Nawet kiedy musiała się wlec półtora kilometra przez błoto i sosnowe igliwie. Nie dla niej solidne timberlandy. Hannah chodziła ze ściągniętymi łopatkami, jakby miała na sobie szpilki i żakiet Chanel. Nosiła się, jakby była za dobra na to miejsce, w którym przez zwykły pech urodziła się i mieszkała, i nie mogła się już doczekać chwili, kiedy będzie sączyć wino na lewym brzegu Sekwany i malować wraz z innymi pięknymi artystami. Jej wielkie okrągłe oczy były stale wilgotne. Taksowała cię wzrokiem, zanim się rozpłakała, a potem ją kochałeś. Cała Hannah. Zawsze płakała, by ją pokochać.

Chloe, zupełnie inna niż ona, nie miała wilgotnych oczu ani smukłych kończyn. Nie dbała o to, że nie jest wysoka, gdy nie była z Hannah. Ale obok smukłej jak trzcina przyjaciółki czuła się jak pancernik.

Jednym z najlepszych elementów wyglądu Chloe były proste brązowe włosy, lśniące, z rozjaśnionymi przez słońce pasemkami. Nie robiła nic, by wyglądały tak wspaniale. Po prostu takie były. Codziennie myty i szczotkowany gruby jedwab spływał jej z głowy. Nie nosiła makijażu, by się odróżniać od innych dziewcząt z ostatniej klasy, które paradowały z grubymi kreskami na powiekach, w króciutkich topach, za małych o jeden rozmiar dżinsach i czółenkach na dziewięciocentymetrowych (lub wyższych!) obcasach, które stukały w salach Fryeburg Academy, grożąc ich właścicielkom upadkiem lub potknięciem i być może o to im właśnie chodziło. Seksowne, lecz bezradne. Obie te cechy były przeciwieństwem charakteru Chloe, więc nie odsłaniała ciała i chodziła w praktycznych butach. Dokąd mogłaby się wybrać w takim stroju? Na kręgle? Na włoskie lody? Popływać w jeziorze? Uprawiać ogród? No właśnie. I słyszała, co chłopcy mówili o dziewczętach, które tak się ubierały, na przykład o tej okropnej Mackenzie O’Shea. Tabletki zażywane przez całe życie nie uleczyłyby traumy, z jaką by się zmagała na myśl, że chłopcy tak o niej mówią.

Jej twarz, czysta, o jasnej cerze, cierpiała nieco przez tę udawaną prostotę, lecz Chloe nie mogła ukryć wysoko zarysowanych kości policzkowych ani szeroko rozstawionych, lekko skośnych oczu, zawsze uśmiechniętych. Po ojcu odziedziczyła irlandzkie usta, lecz oczy i policzki miała po matce i z tego powodu jej twarz, jak zresztą całe ciało, nie była do końca proporcjonalna. Stosunek oczu do ust nie był zrównoważony, podobnie jak ciała do piersi. Miała zbyt drobną budowę na pełne, duże piersi, które były jej przekleństwem. Może istniał jakiś czynnik genetyczny, który odpowiadał za komiczny chaos w jej wnętrzu – zdolności matematyczne pomieszane z egzystencjalnym zamętem – lecz nie było żadnego kosmicznego uzasadnienia dla jej bujnych piersi.

Chloe obwiniała matkę.

I tak musiało być.

Obwiniała matkę o każdą rzecz.

Spójrzcie na Hannah. Wszystko w tej dziewczynie wygląda, jakby było starannie dobrane. Wysoka, gibka, szczupła, oczy, usta, włosy, nos – wszystko we właściwym rozmiarze, nie za duże, nie za małe, podczas gdy Chloe przez całe życie ukrywała się w zbyt ciasnych stanikach i za dużych bluzkach. Bała się, że nikt nie będzie jej traktował poważnie, jeśli będą o niej myśleć jak o ciele, a nie osobie. Kto by jej słuchał, jak tłumaczy ruch gwiazd, migracje mitochondriów lub ścinanie głów podczas rewolucji, gdyby myślał, że jest tylko parą cycków na nogach. Zbyt biuściasta, by zostać baleriną, i za niska, by być seksbombą.

Mason się z tym nie zgadzał – albo tylko tak mówił – ale to jedynie potwierdzało, że ma kiepski osąd.

*

Wysiadali z autobusu przy tej samej gruntowej drodze przez trzynaście lat. Przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, prestiżowa szkoła średnia.

Niebawem nie będzie już niebieskich autobusów, jazdy popołudniami. Za miesiąc wszyscy skończą szkołę.

A potem?

Potem będzie to:

– Nie skreślaj od razu mojego opowiadania, Chloe – powiedział Blake. – Dopiero się zaczęło. Daj mu szansę. Jest dobre. Zobaczysz.

– Tak, Chloe – wtórował mu Mason. Dziesięć miesięcy młodszy od Blake’a, traktował go jak wzór, choć tu akurat zgadzał się z Chloe, co potwierdził wesołym mrugnięciem. Wzięła go za rękę, gdy mijali starego pana Leary’ego, który stał na trawniku wśród wszystkich swoich rupieci. Starał się, by wyglądały mniej nędznie i nadawały się do sprzedania.

– Blake, drogi chłopcze – zawołał. – Obiecałeś, że przyjdziesz po szkole i pomożesz mi z pilarką. Nadal nie mogę włączyć tego cholerstwa.

– Jasne.

– Pilarką? – mruknął Mason. – Po co temu dziadkowi pilarka? Dookoła tylko kurz i pył.

– Chce zbudować schron przeciwbombowy – rzucił Blake półgłosem, uśmiechając się do staruszka. – Dlatego zbiera cegły z żużlobetonu.

– Co to takiego pilarka? – zapytała Chloe.

– Kogo to obchodzi? – rzuciła Hannah. – Schron? To dziwak.

– Blake, może teraz? – nalegał pomarszczony staruszek. – Mam coś dla ciebie i twoich przyjaciół. Pączki.

– Dziękujemy, ale nie teraz.

Bo teraz Blake był zajęty. Musiał wyciąć krzaki z pylastej ścieżki swojego własnego pokręconego życia.

Wszystkie kłopoty zaczęły się, gdy w zeszłym roku w lipcu skończył osiemnaście lat i mógł wziąć udział w zawodach na Dniu Drwala podczas jarmarku we Fryeburgu. Zgłosił się do pięciu dyscyplin: ścinania drzew, piłowania na ukos, rzucania siekierą, toczenia bali i rąbania drewna. Przegrał w piłowaniu, toczeniu i rąbaniu i można by pomyśleć, że zniechęci go ta lekcja pokory – przegrał w trzech z pięciu dyscyplin – lecz nie. Pobił o sześć sekund rekord w ścinaniu drzewa i ustanowił rekord jarmarku w rzucie siekierą, trafiając w środek tarczy sześć razy z rzędu.

Wyglądał, jakby głowa spuchła mu z dumy do stu dwudziestu centymetrów w obwodzie. Chodził po polnych drogach i szkolnych korytarzach niczym złoty medalista olimpijski. Chloe przypominała mu, że Fryeburg Academy – do której wszystkie miejscowe dzieciaki uczęszczały „za darmo” dzięki umowie podatkowej ze stanem Maine – jest jedną z najbardziej prestiżowych szkół średnich w Stanach Zjednoczonych.

– Zaręczam ci, że nikogo tutaj nie podnieca twój rzut siekierą – mówiła, lecz nie słuchał.

Zaraz potem Blake i Mason wzięli udział w konkursie biznesowym organizowanym przez nauczyciela techniki pana Smitha – i wygrali! Mason przywykł do zwycięstw, co potwierdzało kilkanaście pucharów na komodzie, lecz Blake stał się nie do wytrzymania. Zachowywał się, jakby mógł robić wszystko. Na przykład pisać.

Nie chodziło o to, że nie zasłużyli na zwycięstwo. Konkurs odbywał się pod hasłem: „Jak założyć dobrze prosperującą firmę”. Kto mógł wiedzieć, że Blake i Mason przekują na zwycięstwo to, czym zajmowali się po szkole? Starą furgonetką ojca jeździli do domów położonych nad jeziorami w Brownfield i Fryeburgu i pytali mieszkańców, czy za drobną opłatą pozwolą im wywieźć rupiecie. Większość mieszkańców tej części Maine kierowała braci w stronę wyjazdu, używając strzelb, lecz kilkoro – wdowy, ograniczeni umysłowo – zgodziło się zapłacić parę dolarów za wywiezienie starych lodówek, zepsutych dmuchaw do śniegu, zardzewiałych grabi, gazet i pił łańcuchowych. Chłopcy byli silni i ciężko pracowali; po szkole i w soboty wsiadali do furgonetki i starali się, nie dając się zabić, zarobić trochę dolarów. Kiedy zamieścili ogłoszenie w darmowej gazetce „Penny Saver”, zorientowali się, że istnieje już firma wywozowa o zasięgu ogólnokrajowym o nazwie 1-800-MAM-ŚMIECI. To tylko rozpaliło w nich bojowego ducha. Pochlebstwami nakłonili Hannah, by zaprojektowała ich logo: BRACIA HAUL USŁUGI WYWOZOWE. „Wywieziemy wszystko za ciebie”.

Prezentowało się całkiem nieźle. Zamówili naklejkę, nalepili ją na furgonetce ojca, którą pomalowali na wściekły cytrynowozielony kolor – Blake twierdził, że najbardziej kontrastuje ze śmieciami, które wywożą – wykorzystali swoje umiejętności podlizywania się, by Chloe stworzyła dla nich arkusz kalkulacyjny zysków i strat, i obliczyli, że jeśli będą pracowali na pełny etat, zatrudnią jeszcze dwóch pracowników i kupią dodatkową furgonetkę z podnośnikiem, po trzech latach będą mieli na koncie sześciocyfrową sumę. Sześciocyfrową! Przygotowali całą kampanię reklamową: żółte strony, „North Conway Observer”, reklamy w lokalnej telewizji, trzy spoty radiowe – i wtedy padła furgonetka ojca.

Miała ponad dwadzieścia lat. Burt Haul kupił samochód z silnikiem V8 diesel w 1982 roku, zanim jeszcze wiedział, że będzie miał synów, którzy wiele lat później będą go potrzebowali, by rozkręcić biznes na niby. Burt kochał furgonetkę tak bardzo, że nawet po wypadku, w którym omal nie stracił życia, nie chciał jej sprzedać i wydawał swoje skromne środki finansowe na naprawy.

– Tą furgonetką po ślubie przywiozłem waszą matkę do domu – powiedział synom. – Żyję dziś tylko dzięki niej. Za nic się z nią nie rozstanę.

Lecz teraz silnik był taki sam, jak napędzana ropą pilarka pana Leary’ego. Martwy.

Nikt nie miał pieniędzy na nową furgonetkę, nawet używaną. Burt i chłopcy ze wstydem jeździli subaru należącym do Janice Haul. Czy w ogóle byli mężczyznami?

Hannah i Chloe próbowały pocieszyć rozczarowanych przyjaciół, przypominając im, że ich firma nie była prawdziwa, że to tylko wizja na papierze. Jednakże Blake i Mason wpadli zbyt głęboko w pułapkę marzenia. Chloe coś o tym wiedziała. Bracia Haul byli tak nakręceni, że postanowili rzucić szkołę w połowie ostatniej klasy i pracować, dopóki nie zarobią pieniędzy na furgonetkę. Doszli do wniosku, że w ich branży świadectwo szkoły średniej jest równie przydatne jak podlewanie trawy podczas ulewy.

Zatrzymanie chłopców w szkole stało się dla dziewcząt prawdziwym wyzwaniem. W końcu Chloe znalazła przekonujący argument.

– Myślisz, że rodzice pozwolą mi się spotykać z chłopcami, którzy rzucili szkołę?

To zadziałało, lecz niestety nie ze skutkiem natychmiastowym, na który liczyła Chloe.

I tak... minął ostatni rok szkolny, furgonetka nadal była zepsuta, a Janice nie tylko musiała jeździć do pracy i robić zakupy, lecz również dzielić się swoim wysłużonym kombi z dwoma niespokojnymi synami, którzy mieli różnych przyjaciół, zainteresowania i plany zajęć. Aby zarobić trochę pieniędzy, chłopcy odśnieżali, kosili trawniki i robili zakupy dla chorych – głównie Blake, bo Mason trenował.

Przenosimy akcję szybko do dnia dzisiejszego, kiedy wyskakują z autobusu i snują marzenia. Trzeba przyznać, że ci dwaj są bardzo zdeterminowani w swoich planach. Wszystkich planach.

– Chloe, odezwij się. Posłuchaj, co mówię. Dlaczego to nie jest dobra historia? – Blake’a zawsze irytowało jej krytyczne podejście do jego pomysłów.

– Bo na razie nie powiedziałeś mi niczego, co chciałabym przeczytać.

– Jeszcze nie skończyłem mówić!

Chloe rozłożyła ręce wymownym gestem.

– Kim są główni bohaterowie?

– Nieważne, kim są. Mogę dokończyć, zanim zaczniesz krytykować?

– Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie skończyłeś? I niczego nie krytykuję.

– Jesteś bardzo krytyczna. To twój największy problem.

– Nie jestem...

Blake niemal przyłożył palec do jej ust.

– Podstawą mojego opowiadania jest... Słuchasz? Dwóch gości prowadzi skład rupieci.

– To zrozumiałam.

– Podobno trzeba pisać o rzeczach, które się zna.

– To zrozumiałam.

– Dwóch gości prowadzi więc skład rupieci i pewnego dnia znajdują coś okropnego.

– Co na przykład? Wywozicie tylko opakowania po chipsach i ciasteczkach Oreo.

– I po kondomach. – Blake uśmiechnął się szeroko, przystanął i objął Chloe silnym ramieniem.

– Hannah, zapanuj nad swoim chłopakiem. – Odepchnęła go. – No, niech będzie. Gdzie tu jest historia?

– Czy może być coś bardziej obiecującego i obfitującego w wydarzenia niż dziewięćdziesięcioletnia kobieta wyrzucająca worek zużytych kondomów? – Blake roześmiał się.

– Nie kondomów – poprawił go Mason. – Opakowań po kondomach.

Chloe poszukała wsparcia w milczącej Hannah.

– Możemy ruszyć dalej? Co jeszcze macie?

– Na razie nie wiemy – odparł Mason. – Hannah, ty uważasz, że jak dotąd jest nieźle, prawda?

– Jak dotąd niczego nie ma! – wykrzyknęła Chloe.

– Nie ciebie pytał! – rzucił Blake.

Mieli dziesięć minut, żeby wszystko omówić, zanim dotrą do domów. To było za mało. Blake odciągnął ich od drogi na tory kolejowe, które biegły przez las i oddzielały ich małą część jeziora od większej, lepszej. Z rozpostartymi rękami balansowali na zardzewiałych szynach i skakali po podkładach.

Napisać opowiadanie dla pieniędzy! Co za myśl. Pierwszą nagrodą w konkursie Acadia było dziesięć tysięcy dolarów. Chloe wiedziała, że konkurs na opowiadanie imienia Flannery O’Connor ma dłuższą tradycję i jest zdecydowanie bardziej prestiżowy, lecz tam płacili tylko tysiąc dolarów i trzeba było napisać co najmniej czterdzieści tysięcy słów. Nieważne, jak kiepsko ktoś sobie radził z matematyką – dzielenie czterdziestu tysięcy słów przez tysiąc dolarów dawało kiepski wynik.

– Nie samą pracą człowiek żyje – rzucił Mason i śmiał się przez dobre pięć minut.

Dziesięć tysięcy dolarów za nowelę. Blake nawet nie wiedział co to takiego nowela, dopóki Chloe mu nie powiedziała. Dla braci tak wielka suma pieniędzy była jak wygrana na loterii. Oznaczała nową furgonetkę i rozkręcenie własnej firmy. To była ich przyszłość. Zachowywali się, jakby znaleźli ją w walizce pod drzewem. Pozostawało tylko przeliczyć banknoty.

A podchodzącej do całej sprawy krytycznie Chloe nie wolno było nawet wspomnieć, że:

1. Nie mają historii.

2. Nie są pisarzami.

3. Do konkursu stanie co najmniej pięciuset kandydatów, którzy: a) mogą mieć historię i b) są pisarzami.

4. Jednym z kandydatów może być Hannah, która na pewno ma wiele historii do opowiedzenia.

5. Nowa furgonetka kosztuje więcej niż dziesięć tysięcy dolarów.

Nie mogła się powstrzymać. Musiała coś powiedzieć. Gdyby tylko umiała trzymać język za zębami jak Hannah albo Mason, życie byłoby o wiele prostsze.

– Kim są ci chłopcy ze składu? – zapytała.

– To my. Blake. Mason. Żyjemy i pracujemy spokojnie, nie szukamy kłopotów, aż tu nagle – bum! Nadchodzą same.

– Bum – powtórzyła Chloe.

– Blake ma rację – powiedział Mason. – Znaleźliśmy okropne rzeczy.

– Na przykład?

– Zdechłe szczury.

– Szczury są niezłe – odparła. – Ale co potem? Niechęć do oglądania zdechłych szczurów w domu to raczej kiepska historia. Bardziej truizm.

– Kiedyś znaleźliśmy też biżuterię.

– Biżuteria też jest niezła. A potem co?

– No dobra, może nie biżuteria. Coś innego.

Chloe obejrzała się na Hannah, która szła obok torów, z dala od nich, prawie nie słuchając. Blake rozniósł w pył sceptycyzm Chloe.

– Odkrywają coś strasznego. Coś, co wszystko zmieni. Mason, co mogą znaleźć tak strasznego, że wszystko zmieni?

– Prawdziwą miłość? – Chloe uśmiechnęła się.

– To nie taka historia, moja droga Haiku – odparł rozbawiony Blake. – To męska historia. Nie ma tam miejsca na miłość, choćby straszną i prawdziwą. Zgadza się, słoneczko? – Zeskoczył z szyn i szturchnął Hannah idącą po kamykach.

– Tak – odparła.

Mason miał nowe pomysły.

– Raz znaleźliśmy starą walizkę. Było w niej pełno węży. A raz żywego królika.

– Tak – zgodził się Blake. – Był pyszny. Ale Chloe ma rację. Potrzebna nam jest historia. – Klepnął się w czoło. – Już mam. Co powiecie na ludzką głowę w śmieciach?

Tym razem Chloe nawet nie mrugnęła. Zupełnie jakby już to kiedyś widziała.

– Niezłe – powiedziała. – A potem?

Blake wzruszył ramionami.

– Dlaczego tak strasznie cię obchodzi, co będzie dalej? – zapytał.

Widziała, że nie bierze tego poważnie. To, co robili dla pieniędzy, to była praca. Tutaj musieli tylko wymyślić kilka słów i ułożyć je w należytym porządku, który zapewni im zwycięstwo. Blake był przekonany, że to bułka z masłem.

– Masz rację, wszyscy jesteśmy filistrami z naszym niewolniczym oddaniem fabule – przyznała. – Niech ci będzie.

– Tak. Pisarz nudzi o tym, co się wydarzy, a kiedy czytelnik domyśli się, co będzie dalej, zasypia albo chce go zabić.

– Na czym więc polega cała sztuka? Żeby nigdy nie dawać czytelnikowi tego, co chce?

Blake pokręcił głową.

– Nie. Trzeba mu dać to, o czym nawet nie wiedział, że chce. – Zachowywał się, jakby zdawał sobie sprawę, co to takiego.

Skręcili w stronę domu.

– Znajdują ludzką głowę – ciągnął, idąc z Chloe zwężającą się ścieżką schodzącą w dół wśród sosen. Hannah i Mason zostali w tyle. Kilkadziesiąt metrów dalej gruntowa droga przechodziła w jedno asfaltowe pasmo, którym mógł przejechać samochód osobowy, furgonetka lub przejść człowiek. – Ale nie czaszkę. – Blake odwrócił się i spojrzał na Hannah. – Głowę. Niedawno odciętą od ciała. Nadal jest kompletna. I nie wiedzą, co zrobić. Czy mają prowadzić własne śledztwo? Wezwać policję?

– Chyba powinni przeprowadzić śledztwo – powiedział Mason, podbiegając do nich. – Śledztwa to super sprawa.

– Ale niebezpieczna.

– To dobrze – rzuciła z tyłu Hannah. – Niebezpieczeństwo przekłada się na dobrą historię.

Nie, Chloe chciała skorygować niekorygowalną przyjaciółkę. Niebezpieczeństwo to niebezpieczeństwo. Nie historia.

Blake nadal myślał na głos.

– A jeśli zadawanie zbyt wielu pytań niewłaściwym osobom narazi je na śmiertelne niebezpieczeństwo?

Chloe zastanawiała się, czy istnieje jakieś inne.

– Ktoś musi ich uciszyć. Ale kto?

– Najwyraźniej ci, którzy odcięli głowę od ciała.

– Ale po co ktoś miałby odcinać głowę? – zapytał Mason.

– Jeszcze nie wiem. Ale mam pewność, że coś w tym jest. Haiku, co o tym myślisz?

– Powiem, żebyś nadal nad tym pracował – powiedziała Chloe swoim najbardziej zniechęcającym tonem.

– Poczekaj! Mam! – wykrzyknął Blake. – A jeśli znajdą walizkę? Tak, tajemniczą walizkę! Jest niebieska. O, mój Boże, mam. To moja historia. – Blake zatrzymał się i cały rozpromieniony odwrócił do dziewcząt. – Niebieska walizka. Co wy na to? – Klasnął w dłonie. – To rewelacja!

Hannah uśmiechnęła się z aprobatą.

Chloe wzruszyła ramionami.

– To dobry tytuł na kryminał. Ale tytuł to jeszcze nie historia. Co jest w walizce? Kiedy to wymyślisz, Blake, wtedy będziesz miał historię.

Blake roześmiał się, jak zwykle nie dbając szczegóły. Do niego przemawiały wielkie obrazy.

– James Bond zawsze jedzie do obcego kraju, żeby rozwiązywać zagadki i łapać złych facetów – powiedział. – W egzotyczne miejsca pełne drinków, kobiet i niebezpieczeństw.

Chloe z wysiłkiem powstrzymała się, by nie potrzeć czoła. Miała sporą praktykę w ukrywaniu irytacji przed matką, lecz tym razem skala była zupełnie inna.

– James Bond jest szpiegiem rządowym. Zabija za pieniądze. Nie grzebie w śmieciach w poszukiwaniu odciętych głów.

– Obcy kraj! – wykrzyknął Mason. – Blake, jesteś geniuszem!

Blake rozpostarł pawi ogon migoczący wszystkimi odcieniami zieleni.

– Ale zaczekaj – ciągnął Mason. – Nigdy nie byliśmy w obcym kraju.

Blake zaszedł drogę dziewczętom, uśmiechając się znacząco.

– Jeszcze nie – powiedział.

Nie zareagowały. Chloe tylko lekko drgnęła. O, nie, pomyślała. Chyba nie chodzi mu o...

– Pojedziemy z tobą do Europy – oświadczył Blake. – Mason ma rację. Jestem geniuszem. Wyjaśnienie tajemnicy naszej walizki znajduje się w Europie. O rany, to będzie fantastyczne. A gadamy o tym dopiero od pięciu minut. Wyobraźcie sobie, co się stanie po paru dniach. – Blake uderzył się w okrytą kraciastą flanelą pierś. – Nasza książka mogłaby zdobyć nagrodę.

– Jaką nagrodę? – zapytała Chloe.

– Nie wiem. Taką, którą wręczają dla najlepszej książki roku. Oscara dla książek. Grammy, Emmy.

– Pulitzera?

– Cokolwiek. To nie jest ważne. Najważniejsze jest, żeby napisać coś, co ludzie pokochają.

Chloe nachyliła się do Hannah.

– Czy twój szalony chłopak powiedział właśnie, że chce jechać z nami do Europy?

– Na pewno nie – odszepnęła Hannah, marszcząc brwi. – Porozmawiam z nim...

Blake odciągnął ją od Chloe.

– Hannah, kiedy lecicie do Barcelony?

– Nie wiem. Chloe, kiedy lecimy?

– Nie wiem – mruknęła Chloe.

– Mason, jedziemy do Barcelony! Nasza historia tam się zakończy. – Blake wybuchnął śmiechem. Bracia przybili sobie piątkę i zderzyli się ramionami.

– Wydawało mi się, że to nie taka historia – wtrąciła Chloe.

– Jeśli skończy się w Barcelonie, Haiku, będzie ponadczasowa. Czy nie tam odbywają się gonitwy byków?

– Boże, nie. W Pampelunie.

– Chwileczkę – wtrąciła się Hannah. – Blake, chyba nie myślisz poważnie o wyjeździe z nami?

– Skończyliśmy już z myśleniem. Jedziemy, malutka!

Mason wyglądał na wstrząśniętego.

– Jedziemy do Europy? Pieprzysz.

– Mason, wpadam na najlepsze pomysły czy nie?

Masonowi zabrakło słów.

– Blake... – Hannah w końcu włączyła się do rozmowy. – Zastanów się nad tym przez chwilę. Nie mówisz poważnie o pisaniu opowiadania, prawda? Konkurs jest otwarty dla wszystkich mieszkańców Maine. To spora konkurencja. Tylko z naszej szkoły będzie co najmniej stu uczestników. Wszyscy związani z naszym magazynem literackim wyślą tam opowiadanie.

– Hannah, czytałaś ten magazyn? – zapytał Blake, wymachując rękami i podskakując. – Nazywa się „Koń Szaleństwa”, na miłość boską. – Roześmiał się. – Już za sam tytuł te głupki powinny zostać wykluczone z konkursu. Pamiętasz myśl miesiąca z kwietniowego numeru? „Pastisz piramid wykorzystujący pierwotną namiętność jest rozwlekłą reprezentacją całej fallicznej prozy”. Mam gdzieś tę waszą falliczną prozę. O tak! – zawołał radośnie. – I wcale się tym nie przejmuję.

Jak to się stało? Minęła zaledwie minuta, a Blake i Mason już dołączyli do ledwie pączkującego marzenia dziewcząt.

Hannah przestała słuchać. Pociągnęła Chloe, by zwolniła.

– Teraz naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Wpadniesz przed kolacją?

– Chodzi o Barcelonę? – zapytała Chloe, patrząc na pozbawioną wyrazu twarz przyjaciółki.

Hannah mrugnęła.

– Tak i nie. Masz już paszport?

Chloe nie odpowiedziała.

– Chloe! Mówiłam ci. Wyrobienie paszportu trwa dwa miesiące. No co ty? Chcesz wszystko zawalić?

– Jasne, że nie. Ale łatwo ci mówić. Masz osiemnaście lat. Ja muszę poprosić rodziców o zgodę.

– I co?

– Najpierw będę im musiała powiedzieć, że jadę.

– Nie wierzę, że jeszcze nie powiedziałaś!

– No cóż. – Chloe nie mogła uwierzyć w wiele rzeczy.

Blake stał przed nimi, zdyszany, z pałającymi oczami.

– Co musimy zrobić, żeby dostać paszport?

– Iść na pocztę – odparła Hannah. – Ale zabierzcie ze sobą Chloe, bo ona też nie wie.

– Wiem jak. Tylko...

Hannah zatrzepotała rzęsami.

– Naprawdę wybieracie się z nami? Bo nie róbcie nam nadziei, jeśli macie się rozmyślić. To byłoby podłe.

– Nigdy cię nie rozczaruję, prawda, perełko? – Blake chwycił szczupłą Hannah i udając, że porywa ją do tańca, nastąpił jej na stopę. Pisnęła.

– Blake, wiesz, gdzie leży Barcelona? – zapytała Hannah, obejmując go za szyję. – W Hiszpanii. A wiesz, gdzie leży Hiszpania? W Europie. Czyli na innym kontynencie. I potrzebny jest nie tylko paszport, który kosztuje od stu dolarów w górę, ale też bilet na samolot, bilety na pociąg i może... no, sama nie wiem... trochę kasy na mieszkanie i jedzenie.

Mason zaczął się wahać, lecz Blake wzruszył ramionami z radosną obojętnością.

– Wiesz, co mówią, złotko. – Uścisnął ją. – Musisz wydać kasę, żeby zarobić kasę. To jak te dziesięć tysięcy, które dostanę za opowiadanie. Nie możemy rozkręcić biznesu, dopóki nie wygramy konkursu. A nie wygramy, dopóki nie zrobimy tej drugiej rzeczy.

– Ta druga rzecz – powiedziała Chloe – to wpakowanie mi się w coś, o czym marzę od lat?

– Tak jest. Mason, spadamy. Musimy załatwić paszporty. Nie traćmy czasu. – Puścili się pędem, wznosząc butami tumany kurzu. – To gdzie jest ta poczta? – zawołał jeszcze Blake.

– Żartujesz? Nigdy nie byłeś na poczcie we Fryeburgu?

Hannah szturchnęła Chloe.

– Ty też tam nigdy nie byłaś, panienko.

Chloe oddała szturchnięcie.

– Byłam, przestań.

Blake pociągnął brata.

– Ruchy, ruchy. Mamy po ciebie wpaść, Chloe? – Haulowie mieszkali trzy domy od Chloe, za rzadkim zagajnikiem sosen i brzóz.

– No, Chloe. – Hannah wbiła palec w plecy przyjaciółki. – Mają po ciebie wpaść, żebyś załatwiła sobie paszport?

– Nie trzeba. – Odepchnęła rękę Hannah. – Mama mnie zawiezie.

Dziewczęta chwilę patrzyły za chłopakami, po czym ruszyły przed siebie. Hannah potrząsnęła głową – podenerwowana? Zdziwiona? Chloe nie miała pojęcia.

– Chyba pojadę do Hiszpanii z moim chłopakiem i z twoim, ale nie z tobą.

– Cha, cha.

– Myślisz, że to zabawne? Nie możesz zaczynać dorosłego życia jak tchórz. Czego się boisz? Bądź taka jak ja. Ja niczego się nie boję. – Powiedziała to jednak bez przekonania.

Chloe usłyszała tylko: „Bądź taka jak ja”. Czy to nie cios poniżej pasa? – pomyślała, sztywniejąc. Były już prawie na polanie przed zielonym bungalowem Chloe. Hannah zwolniła, jakby chciała się zatrzymać, lecz Chloe przyspieszyła kroku, jak gdyby to była ostatnia rzecz, której pragnie.

– Muszę postępować dyplomatycznie – powiedziała. – Potrzebuję ich pozwolenia na wyjazd. Nie mogę ich postawić przed faktem dokonanym: jadę do Europy.

– Jeśli nie zaczniesz się zachowywać jak dorosła, czemu mieliby cię traktować jak dorosłą?

Chloe bardzo nie chciała o tym rozmawiać. Nie oznaczało to, że Hannah się myli. Chodziło o to, że Hannah zawsze mówiła oczywiste rzeczy w taki sposób, że Chloe nie tylko uważała, że przyjaciółka się myli, lecz chciała, żeby się myliła.

– Porozmawiam z nimi dziś wieczorem – rzuciła, idąc przez polanę wśród sosen.

– Ale nie mówiłabym im jeszcze o Blake’u i Masonie.

– Tak myślisz?

Ponieważ Lang i pani Haul robiły w piątki zakupy, Chloe miała przeczucie, że sprawa szybko się wyda.

– Dobra – powiedziała w końcu Hannah – ale zacznij powoli. Nie budź w swojej mamie Chinki. Zawsze doprowadzasz ją do szału. Najpierw zasygnalizuj naszą podróż i czekaj. Wyjazd chłopaków może i tak okazać się mrzonką. Skąd wezmą pieniądze? Przejdzie im, zobaczysz.

Chloe nic nie powiedziała. Najwyraźniej Hannah nie miała pojęcia, kim jest jej chłopak. Blake’a nie można było odwieść od niczego. Opowiadanie, też coś! Jakby na dowód, że tak jest, zza drzew wyjechało w ich stronę subaru Janice Haul. Blake opuścił szybę, zwolnił, zatrąbił.

– Jedziemy po paszporty! – krzyknął. – Do zobaczenia!

Chloe odwróciła się do Hannah.

– Mówiłaś coś?

– No dobra. Ale nie wspominaj jeszcze o nich mamie.

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytała Chloe. Tylko siatkowe drzwi oddzielały uszy matki Chloe od kłopotów Hannah.

Hannah zbyła ją machnięciem ręki.

– Wszystko przed nami – rzuciła posępnie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Samotna gwiazda

Подняться наверх